Reklama

Codziennie o piątej rano zakładam granatowy fartuch, wkładam rękawice i idę tam, gdzie nikt mnie nie zauważa. Biura, korytarze, łazienki – wszystko musi lśnić, zanim przyjdą ci „ważni”. Dla nich jestem jak cień, jak szum wentylatora – obecna, ale niewidzialna. Sprzątam po ich życiu: kawie rozlanej na dokumentach, papierkach po batonikach, awanturach, których ślady zostają na ścianach. Nikt nie pyta, co widzę. Nikt nie przypuszcza, ile wiem. A ja słucham. Widzę. I zapamiętuję. Bo choć dla nich nie istnieję, ja istnieję naprawdę – z mopem w dłoni i tajemnicami, których nikt nie powinien znać.

Wiem więcej, niż myślą

– Dzień dobry – powiedziałam, choć wiedziałam, że mnie nie usłyszy.

Pani z działu marketingu minęła mnie jak zwykle – z nosem w telefonie, stukając obcasami po świeżo umytej podłodze. Nawet nie spojrzała. Kiedyś myślałam, że może mnie nie zauważyła. Ale nie – widziała mnie dobrze. Tyle że uznała, że nie jestem warta reakcji. Tak robi większość. Zatrzymują się, kiedy im przeszkadzam w drodze do ekspresu. Ale żeby spojrzeć w oczy? Nigdy.

Codziennie rano wchodzę jako pierwsza. Mam swoją rutynę: zaczynam od kuchni, potem biura – od końca korytarza. Wiem, kto przychodzi pierwszy, kto wynosi do domu firmowy papier toaletowy, a kto po cichu płacze przy komputerze. Znam porządek na ich biurkach, kubki z nadgryzionym uchem, dziecięce rysunki przyczepione do monitorów. To są moje ślady po nich. Ich życie w rozsypce, które codziennie układam na nowo.

Kiedyś przykleili do ekspresu kartkę: „Nie zostawiać brudnej filiżanki!”. To po tym, jak przez trzy dni z rzędu czyściłam porcelanowe błoto po ich latte i espresso. Nikt się nie przyznał. Ale ja wiem, czyj był kubek z pomadką w kolorze koralowym. Pani od HR. Zawsze pije dwie kawy, zanim ktokolwiek się pojawi. Wiem więcej, niż im się wydaje. Ale milczę. Bo taka moja rola – niewidzialna kobieta z mopem, która zna ich na wylot. I pewnego dnia, może właśnie przez to, czego nie powiedziałam, wszystko zacznie się walić.

Nigdy mnie nie zauważają

Biuro na trzecim piętrze – to tam dzieją się najciekawsze rzeczy. Open space pełen kobiet i kilku eleganckich mężczyzn, którzy nie rozmawiają o niczym głośno, ale zostawiają po sobie ślady. Czasem to resztki papieru w niszczarce, czasem krzywo wsunięta szuflada. Najczęściej jednak – zapachy. Kobiety zostawiają za sobą perfumy. Mężczyźni – nikotynę i stres. Tamtego dnia weszłam jak zwykle o szóstej. Biurko szefowej pachniało nowymi kwiatami – jak co poniedziałek. Ale kiedy podniosłam kosz na śmieci, obok wypadła cała seria broszurek o warsztatach regulujących stres. Delikatnie schowałam je z powrotem, nie mówiąc nic. Zawsze robię to samo – porządkuję ich bałagan, fizyczny i emocjonalny.

Za parawanem ktoś zostawił chusteczki i małe lusterko. Znałam ten kąt – to ulubione miejsce sekretarki, która codziennie o siódmej poprawia makijaż, zanim przyjdzie jej „ulubiony kolega” z finansów. Nie wiem, co ich łączy, ale widzę, jak jej ręce drżą, kiedy stawia kawę na jego biurku. Widzę, że jej usta mają wtedy inny kolor niż rano. I że jego wzrok ląduje na jej biodrach, nie na raportach. Tego dnia usłyszałam też coś nowego. Szept za zamkniętymi drzwiami sali konferencyjnej. Ktoś mówił:

– Musimy to ukryć. Jeśli wyjdzie, wszystko się posypie.

Nie chciałam słuchać, ale stanęłam przy drzwiach z odkurzaczem. I słyszałam wyraźnie – nazwiska, kwoty, daty. Bałam się, że mnie zauważą. Ale jak zawsze – nie zauważyli. Bo przecież sprzątaczka to tylko cień.

Zbieram, chowam, wycieram

Znalazłam je pod biurkiem – porzucone jak coś wstydliwego. Czerwone szpilki z zamszu, rozmiar 38. Drogie, może nawet bardzo. Obok leżała papierowa torba z logiem luksusowej marki i... potargane rajstopy. Spojrzałam wokół. Pokój należał do zastępcy dyrektora – młodego, zawsze uśmiechniętego faceta, który rano przynosił bułki dla wszystkich w dziale i żartował nawet z ochroniarzami. Nigdy nie zostawiał po sobie bałaganu. Zawsze czysto, minimalistycznie. A tu nagle... kobiece szpilki pod jego biurkiem? Nie komentuję. Zbieram, chowam, wycieram. Ale głowa już pracuje. Przed tygodniem widziałam, jak zostawał po godzinach. Razem z tamtą blondynką z marketingu. Myślałam wtedy: „może pracują nad czymś ważnym”. Teraz wiedziałam, że to nie był projekt, a przynajmniej nie taki do raportu.

Wrzuciłam torbę z butami do reklamówki i zostawiłam ją przy jego krześle. Niech myśli, że ktoś zauważył. Niech poczuje się nieswojo. Może następnym razem schowa lepiej ślady. Nie jestem złośliwa. Po prostu… nie lubię, kiedy ludzie grają świętych, a później łamią zasady, które sami wymyślili. On zawsze taki porządny, uprzejmy, nawet raz zapytał, czy nie potrzebuję pomocy z wiadrem. A teraz? Półnaga dziewczyna i buty jak z filmu. Następnego dnia butów już nie było. Ale za to ona przyszła z rozpuszczonymi włosami i czerwoną szminką, której nigdy wcześniej nie nosiła. Widziałam, jak patrzyli na siebie w windzie. A potem zniknęli. Znów. Tym razem chyba w magazynku na piątym.

Nie chcę podsłuchiwać

To był piątek, godzina trzynasta. Czas, kiedy większość wychodzi na lunch, a łazienki pustoszeją. Uwielbiam tę chwilę ciszy. Wchodzę wtedy z mopem, przemykam między kabinami i czuję się jak duch. Ale tego dnia nie byłam sama. Z kabiny przy oknie dobiegł szept. Drżący głos. Kobiecy.

– Ja już nie wytrzymam, serio… Albo z nim skończę, albo się wyprowadzę. Nie mogę tak żyć, ciągle się boję, że ktoś nas nakryje.

Zamarłam, trzymając wiadro. Nie chciałam podsłuchiwać, naprawdę. Ale każde słowo wpadało do mojej głowy jak kropla wody na czysty kafel. Głos należał do tej samej blondynki z marketingu. Poznałam po przyspieszonym oddechu i tym charakterystycznym „s”, jakby ciągle mówiła przez zęby.

– On mówi, że mnie kocha, ale w domu czeka na niego żona i dwójka dzieci. A ja? Ja tu siedzę z głową w muszli, bo nie wiem, co robić…

Po drugiej stronie rozległ się inny głos, spokojniejszy:

– Może powinnaś mu powiedzieć, że masz dość. Albo zacząć się z kimś spotykać. Wiesz, dla równowagi…

– Myślisz, że potrafiłabym?

– Każda potrafi. Nawet ty.

Zostawiłam mop i wyszłam, zanim zdążyły mnie zauważyć. Ale jeszcze przez resztę dnia myślałam o tej rozmowie. Bo to nie była tylko ich historia. To była opowieść o wielu takich biurach, łazienkach, korytarzach. O ludziach, którzy duszą się w kłamstwie, ale dalej udają. A ja – ta, co myje po nich kafelki – jestem pierwszym świadkiem ich spowiedzi. Bez kadzidła, ale za to ze żrącym detergentem.

Też mam swoje sekrety

Czasami zastanawiam się, ilu z nich tak naprawdę zna siebie nawzajem. Jakie mają wyobrażenia o swoich koleżankach, szefach, partnerach z projektu. Widzą uśmiechnięte twarze, drogie zegarki, błysk w oku. A ja widzę chusteczki z rozmazanym tuszem, zgniecione bilety do motelu w koszu, plamę po winie na koszuli schowanej w szafce socjalnej. Kiedy jeden z panów z działu handlowego śmiał się z kolegami, że żona to tylko dla papierów, przypomniałam sobie, jak tydzień wcześniej wyciągałam z jego kosza dziecięcy rysunek. Było na nim napisane: „Tata, kocham cię do księżyca i z powrotem”. Wyrzucił. Bez zagięć. Nawet nie patrzył. A potem w tej samej godzinie flirtował z recepcjonistką, zostawiając jej czekoladkę na ladzie.

Oni nie wiedzą, że widzę. Albo wiedzą, ale nie chcą dopuścić tej myśli. W końcu jestem tylko sprzątaczką. Znikam, gdy przychodzą, i pojawiam się, gdy wychodzą. Ale ich nieobecność jest dla mnie szansą na prawdę. A prawda, wbrew pozorom, leży nie w słowach, ale w drobnostkach – plamach, śladach, resztkach emocji na biurkach i podłogach. Czasem myślę, że powinnam spisywać to wszystko. Że wyszłaby z tego powieść lepsza niż niejeden kryminał. Ale potem przypominam sobie, że ja też mam swoje sekrety. Swoje powody, żeby być niewidzialną. I może właśnie dlatego jestem tu od dziesięciu lat. Bo ich tajemnice to jedyne, czego nikt mi nie odbierze.

Zamiatam też ich kłamstwa

Czasem zastanawiam się, jak wyglądałoby to biuro, gdyby każdy widział to, co ja. Gdyby mogli zajrzeć do szafek kolegów, pod biurka przełożonych, w śmietniki pełne wyrzuconych obietnic i niedokończonych listów. Może przestaliby się uśmiechać tak szeroko. Może milczeliby trochę więcej. Albo przeciwnie – może w końcu powiedzieliby sobie to, co naprawdę myślą. Ale to się nie wydarzy. Bo w tym świecie każdy gra swoją rolę, a ja jestem tylko scenografią. Cichą, szarą postacią z mopem. Mówią „dzień dobry” mechanicznie, rzadko patrzą w oczy. A kiedy znikam, nie pytają, gdzie jestem. Bo zakładają, że nic nie wiem. Że tylko sprzątam.

A ja sprzątam. Faktycznie. Zamiatam kurz z podłóg, ścieram plamy z biurek. Ale przy okazji… zamiatam też ich kłamstwa, ukrywam ich żale, ścieram resztki sumień. Traktuję to jak rytuał – jakby każde moje pociągnięcie szmatką mogło im dać kolejną szansę, kolejny dzień w białej koszuli bez plam. Czasem ktoś mnie zaskoczy. Jak ta dziewczyna z IT, która zostawiła mi czekoladkę z karteczką „Dziękuję, że jesteś”. Albo starszy pan z archiwum, który zawsze czekał, aż skończę, zanim wszedł do łazienki. Nie wszyscy są ślepi. Ale większość – tak. Nie wiem, czy zostanę tu na zawsze. Ale wiem, że póki co, jestem jedyną osobą, która zna ich prawdziwie. Bez makijażu, bez marynarki. Po prostu tak, jak zostają, gdy myślą, że nikt nie patrzy. A ja patrzę.

Renata, 49 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama