Reklama

Mam siedemnaście lat i mieszkam z mamą. Ojca prawie nie widuję, choć technicznie nadal jest moim tatą. Od rozwodu minęły trzy lata. W tym czasie nie przelał ani grosza alimentów, a kontakt ograniczył do sporadycznych SMS-ów w stylu: „Jak tam w szkole?”.

Reklama

Obiad u ciotki i niespodzianka

Nie miałem ochoty tam iść. Mama nalegała – mówiła, że Renata się postarała, że wreszcie wszyscy się spotkamy, że będzie spokojnie. Wiedziałem, że kłamie. Tak naprawdę chciała, żebyśmy zjedli porządny obiad bez stresu o rachunki. Ciocia zawsze gotowała dużo i smacznie, dawała na wynos.

Nie zdążyliśmy nawet dobrze usiąść, gdy drzwi się otworzyły. Stał w nich Artur. Mój ojciec. W eleganckiej koszuli, z tym samym uśmieszkiem, który pamiętałem z dzieciństwa. Mama zamarła na sekundę, po czym powoli odłożyła widelec.

– Od trzech miesięcy nie przelałeś ani złotówki – powiedziała cicho, ale wyraźnie. – Myślisz, że żywimy się powietrzem?

– Ewa, nie zaczynaj... – Artur zrobił krok w naszą stronę. – Nie mam pracy, przecież wiesz. Teraz każdy ledwo ciągnie. Nie tylko ty masz problemy.

– Ale jakoś tutaj przyszedłeś. W nowej koszuli. Pachniesz jak perfumeria – prychnęła mama. – Może to był ostatni flakon za alimenty, które ci „nie zostały”?

Siedziałem obok, próbując nie patrzeć nikomu w oczy. Ciotka udawała, że jest zajęta nalewaniem herbaty. Kuba chrząknął, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.

Jak zwykle. Zawsze ma wymówkę – pomyślałem. Odwróciłem wzrok i nagle zrozumiałem, że bardziej niż złość, czuję wstyd. Wstyd, że mama musi się tłumaczyć za cudze błędy. Że to wszystko dzieje się na oczach innych. I że ja nie mogę z tym nic zrobić.

„Precyzji i styl”. Co za próżny bufon!

Chciałem wyjść, serio. Uciec do łazienki, zadzwonić do kogoś, udawać migrenę – cokolwiek, byle nie siedzieć tam dalej. Ale zostałem. Przez matkę. Bo gdyby została sama, połknęłaby tę całą awanturę jak ość z karpia – w ciszy, z podniesioną głową, jak zawsze.

Po godzinie atmosfera niby się rozluźniła. Ciocia puściła muzykę, ktoś zaproponował deser, mama milczała. Artur zaczął się śmiać przy stole z Kubą, jakby przed chwilą nie padły żadne niewygodne słowa. I wtedy go zobaczyłem. Zegarek. Duży, błyszczący, taki z tych, co mają więcej funkcji niż mój telefon.

– Patrz, to nowy model. Chronograf, szafirowe szkło, pięć kafli, ale warto – powiedział ojciec do Kuby z dumą w głosie. – Inwestycja. Precyzja i styl.

Zacisnąłem pięści pod stołem. Pięć kafli. A moja mama ostatnio oddała swój płaszcz do przeróbki, bo nie miała na nowy. Wstałem zanim zdążyłem pomyśleć.

– Mówiłeś, że nie masz pieniędzy – odezwałem się głośno. Wszyscy umilkli. – A ten zegarek?

Ojciec spojrzał na mnie z lekceważeniem.

– Nie wtrącaj się, nic ci do tego.

– Jestem twoim synem, więc mam prawo! – poczułem, jak głos mi się łamie. – Matka ledwo wiąże koniec z końcem, a ty opowiadasz tu o „precyzji i stylu”?!

Cisza była głośniejsza niż krzyk.

– Wyjdź stąd, jeśli masz tylko tyle do powiedzenia – warknął ojciec.

– Ty wyjdź – odpowiedziałem spokojnie. – Tu nikt na ciebie nie czekał.

Rzucił spojrzenie, jakby chciał mnie zabić wzrokiem, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami.

Nie mogłem zrobić inaczej

– Przepraszam, mamo – powiedziałem, siadając naprzeciwko. – Nie chciałem robić sceny. Po prostu…

– Nie przepraszaj – przerwała mi. Głos jej zadrżał. – Tyle razy marzyłam, żeby ktoś mu to w końcu wygarnął. Ale nie myślałam, że zrobisz to ty.

– Nie mogłem inaczej. Nie po tym, jak usłyszałem, że wydał pięć tysięcy na jakiś zegarek. A ty odmawiasz sobie wszystkiego.

– Bałam się, że go znienawidzisz – powiedziała cicho. – Chciałam, żebyś sam wyciągnął wnioski. Żebyś nie musiał wybierać między nami.

– Za późno – mruknąłem. – On wybrał za mnie dawno temu.

Mama schowała twarz w dłoniach. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Za drzwiami było słychać śmiechy, brzęk talerzy. Jakby nic się nie stało. Jakby ten wybuch, który właśnie przetoczył się przez dom Renaty, był tylko jakimś przelotnym wiatrem.

Patrzyłem na mamę i poczułem coś dziwnego – z jednej strony ulgę, z drugiej... pustkę. Przez lata nosiłem w sobie gniew, ale teraz, gdy wybuchł, nie zostało wiele. Tylko niedosyt. Smutek. Zmęczenie.

– Wiesz – powiedziała po chwili mama – myślałam, że to kiedyś się unormuje. Że dorośnie. Zrozumie.

– On nic nie chce rozumieć – odparłem. – I chyba już nie musi.

Z tym pytaniem spóźnił się parę lat

Zacząłem chodzić. Po domu, po podwórku, potem po okolicy. Niby uspokajało, ale coś mnie ciągnęło dalej. Wyszedłem z posesji cioci Renaty, wszedłem w osiedlową alejkę, minąłem place zabaw, aż dotarłem do warsztatu, który kiedyś prowadził znajomy ojca. Nie wiem czemu, ale intuicja mnie nie zawiodła.

Siedział tam. Na tej samej ławce, na której bawiliśmy się, gdy miałem dziesięć lat. W jednej ręce trzymał piwo, w drugiej telefon. Patrzył w ekran, ale nie wydawał się zainteresowany tym, co widzi.

– Serio? Zegarek za pięć tysięcy? – zapytałem, nie witając się.

Ojciec spojrzał na mnie jak na obcego. Westchnął.

Chciałem… nie wiem, jakoś zaistnieć. Ale zawsze robię coś nie tak – mruknął. – Nie wiesz, jak to jest.

– Wiem, jak to jest patrzeć, jak matka zasuwa po nocach, żeby zapłacić rachunki. I jak ty się potem pojawiasz, pachnący, w błyszczącym zegarku, i znikasz znowu. To wiem.

– Nie przyszło mi łatwo to wszystko... alimenty, sądy, wyrok. – Odstawił piwo. – Czuję się, jakbym płacił za własne błędy, ale też za błędy całego świata.

– Nie chodzi o to, co czujesz. Chodzi o to, co robisz.

Przez chwilę milczeliśmy. Ludzie przechodzili obok, jakbyśmy byli tylko elementem krajobrazu – dwóch facetów na ławce, niby w rozmowie, a jednak osobno.

– Chciałem cię zapytać – odezwał się nagle – czy ty mnie jeszcze potrzebujesz?

Nie odpowiedziałem. Bo nie wiedziałem. Bo to pytanie było spóźnione o kilka lat.

Nie chcę znów żyć nadziejami

Wróciłem do domu późnym wieczorem. Mama nie zapytała, gdzie byłem. Spojrzała tylko uważnie i powiedziała:

– Miałeś rację, że nie da się z nim rozmawiać.

Wyczuła, że go spotkałem.

– Powiedział coś ważnego? – zapytała, jakby nie chciała wiedzieć, ale musiała.

– Zapytał, czy go jeszcze potrzebuję – odpowiedziałem szczerze. – I wiesz co? Sam nie wiem.

Mama spojrzała na mnie przez parę sekund, potem kiwnęła głową, jakby zrozumiała wszystko.

– Ja już nie – powiedziała. – I to też w porządku.

Wieczorem leżałem na łóżku i przewijałem wiadomości w telefonie. Wśród nich – kilka od ojca. Stare życzenia urodzinowe, które wyglądały bardziej jak przypomnienie z kalendarza niż coś od serca. I ostatni SMS sprzed miesiąca: „Jak tam szkoła? Trzymaj się”. Pusto. Jakby wysłał i już nie czekał na odpowiedź.

Zastanawiałem się, czy mu odpowiedzieć. Ale po co? Żeby co? Żeby znów mieć nadzieję, że coś się zmieni? Wstałem, otworzyłem okno, wpuściłem chłodne powietrze do pokoju. Mama krzątała się jeszcze w kuchni. Słyszałem jej kroki, szelest wody, dźwięk zamykanej szafki. I pomyślałem, że może nie potrzebuję ojca. Bo nigdy go tak naprawdę nie miałem.

Tylko mama była. Zawsze.

Tego się nie nadrobi

Parę dni później znów przyszedł SMS. Krótki, suchy: „Chcesz się spotkać? Pogadać na spokojnie?” Nie odpisałem. Nie miałem ochoty już niczego „wyjaśniać”. Bo nie da się wyjaśnić lat milczenia, nieobecności, kłamstw przez lata. Tego się nie nadrobi jedną kawą.

Mama akurat gotowała obiad. Słyszałem, jak nuci coś pod nosem, mieszając w garnku. Zrobiła gulasz – ulubione danie z dzieciństwa. To dziwne, ale dopiero wtedy dotarło do mnie, że ona przez ten cały czas próbowała za nas dwoje. I może czas, żebym przestał się oglądać za kimś, kto sam nie wie, czego chce.

Nie usunąłem tej wiadomości. Zostawiłem ją. Niech będzie tam – jako znak, że próbował. Trochę za późno, trochę za mało, ale próbował. Może za jakiś czas zniknie sama, razem z wymianą telefonu, albo z głowy, bo przecież i tak coraz rzadziej o nim myślę.

Wieczorem usiedliśmy z mamą na kanapie. Spojrzała na mnie z uśmiechem i powiedziała:

– Ty już jesteś prawie dorosły. A ja wciąż cię widzę, jak miałeś pięć lat i pytałeś, kiedy tata wróci z pracy.

Uśmiechnąłem się smutno.

– A ja ci wtedy wierzyłem.

– Ja też.

I to była najprawdziwsza odpowiedź. Bo oboje wtedy wierzyliśmy, że ktoś, kto odchodzi, jeszcze wróci. A potem zrozumieliśmy, że nie wszyscy potrafią wracać. I że czasem trzeba zamknąć drzwi nie dlatego, że się nie kochało – tylko dlatego, że miłość nie wystarczy.

Mateusz, 18 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama