Reklama

Od kilku lat żyję sam. Nie tak sobie wyobrażałem starość, to nie tak miało być. Kiedyś w domu tętniło życie. Teraz... cisza. Nawet zegar na ścianie tykał głośniej, niż bym chciał. Od rana krzątałem się po kuchni, bo przecież dziś był mój dzień – Dzień Ojca. Zawsze był dla mnie ważny. Co roku dzieci przygotowywały dla mnie drobne prezenty, a ja gotowałem im obiad – taki nasz mały rytuał. W tym roku postanowiłem zrobić pieczeń z ziemniakami, do tego sałatka jarzynowa, kompot z rabarbaru – wszystko jak dawniej. Dzieci lubiły ten zestaw.

Reklama

Oparłem się o blat, patrząc w okno. Deszcz uderzał w szyby. Było szaro, ale ja wierzyłem, że dziś coś się zmieni. Może zadzwonią? Może przyjadą? Przecież obiecywali, że będą częściej wpadać... Spojrzałem na nakryty stół – świeży obrus, talerze ustawione w równym rządku, sztućce błyszczące jak nowe. Czekałem.

Wstrzymałem oddech

Kiedy zegar wybił dwunastą, usiadłem na chwilę przy stole. Zerkałem na telefon, choć dobrze wiedziałem, że nie było tam żadnych wiadomości. Przez okno patrzyłem na ulicę. Samochody przejeżdżały leniwie, piesi z parasolami przemykali pod balkonem. Deszcz nie ustawał. Podniosłem się i raz jeszcze poprawiłem serwetki na talerzach. Talerze ustawione jak co roku. Obrus prosty, biały, świeżo wyprasowany. Na kuchence pyrkotał kompot, a pieczeń pachniała tak, jak powinna. Podszedłem do okna i przez kilka minut wpatrywałem się w ulicę. Kiedy usłyszałem dźwięk kroków na klatce schodowej, aż wstrzymałem oddech.

– To oni, to na pewno oni... – szeptałem, czując, jak serce przyspiesza.

Ktoś przeszedł obok mojego mieszkania. Słyszałem, jak ktoś zamyka drzwi dwa piętra wyżej. Odetchnąłem, chociaż ten oddech miał w sobie smak rozczarowania. Przesunąłem dłonią po włosach, spojrzałem na kota zwiniętego na fotelu.

Oni chyba nie przyjdą, co? – zagadałem do niego, a głos mi zadrżał.

Chodziłem po mieszkaniu, co chwilę spoglądając na zegar. Minęła pierwsza, potem druga. Z każdą minutą mój entuzjazm gasł, a radość ustępowała miejsca cichej rezygnacji. Cisza. Tylko zegar odmierzał kolejne sekundy mojej samotności.

Łzy napłynęły mi do oczu

Telefon zawibrował na stole, a ja niemal podskoczyłem. Rzuciłem się do niego jak tonący do koła ratunkowego. Ekran rozświetlił się – wiadomość od Asi. Drżącą ręką otworzyłem SMS-a:

„Kochamy Cię, Tato. Przyjedziemy za rok”.

Przeczytałem te słowa kilka razy, jakby mój mózg nie chciał ich zrozumieć. Za rok?! Serce mi zamarło. Palce ścisnęły telefon tak mocno, że aż mi zbielały kostki. Usiadłem ciężko na krześle, wpatrzony w ekran. Łzy napłynęły mi do oczu. Patrzyłem na nakryty stół, na parującą pieczeń, na kompot, na te trzy talerze – dla moich dzieci, które miały dziś być ze mną.

– Kochają mnie... Pamiętają... – mówiłem cicho, jakby te słowa mogły ukoić ból.

Ale w sercu rozlała się pustka. Bo przecież to był mój dzień. Westchnąłem głęboko, jakby tym westchnieniem chciałem zdmuchnąć cały ten smutek. Ale on został. Wcale nie zamierzał odejść.

Uśmiechnąłem się smutno

Siedziałem przez chwilę w milczeniu, z telefonem w dłoni, a potem odłożyłem go na blat i powoli podszedłem do stołu. Zapach pieczeni unosił się w powietrzu – intensywny, ciepły, jakby próbował mnie przyciągnąć. Nalałem sobie kompotu, sięgnąłem po nóż, pokroiłem pieczeń, nałożyłem na talerz, jakbym przygotowywał dla kogoś innego, jak dawniej dla dzieci. Uśmiechnąłem się smutno.

– Jarek by powiedział, że znowu przesadziłem z przyprawami – mruknąłem, nabierając na widelec kawałek mięsa.

Włożyłem go do ust – smak znajomy, dobry, ale nie smakował tak jak wtedy, gdy przy stole siedzieliśmy razem. Patrzyłem na puste miejsca, na talerze, które czekały. Zegar tykał, odliczał kolejne minuty mojego dnia. W tle mruczało radio – cicho, melancholijnie. Patrzyłem na swoje ręce, pomarszczone, trochę drżące. Na tym stole kiedyś leżały laurki – z krzywo narysowanymi sercami, z napisem: „Dla najlepszego Taty na świecie”. Teraz były tylko sztućce, talerze i samotność. Ale przecież... pamiętali. Przynajmniej napisali.

Serce mi pękało

Zegar wskazywał prawie szesnastą, gdy zadzwonił telefon. Dźwięk rozdarł ciszę, a ja podskoczyłem jak poparzony. Spojrzałem na ekran – Asia. Odebrałem od razu, ściskając telefon jak deskę ratunkową.

– Cześć, tato... – usłyszałem jej głos.

Cichy, zawstydzony.

– Cześć, kochanie... – odpowiedziałem, starając się brzmieć pogodnie, choć czułem, jak głos mi drży. – Dziękuję za wiadomość...

Myślałam o tobie cały dzień – Asia przerwała, jakby zbierała się na odwagę. – Chciałam zadzwonić wcześniej, ale wiesz... praca, lotnisko, zamieszanie...

– Rozumiem, córeczko – powiedziałem cicho.

Przepraszam... Wiem, że to dla ciebie ważny dzień. Mieliśmy przyjechać, ale... Wiesz, jak to jest, życie...

– Nie martw się – powiedziałem szybko, choć serce mi pękało. – Wszystko w porządku, naprawdę. Obiad wyszedł pyszny. Siedzę przy stole, jem i myślę o was.

– Tato, obiecuję... Następnym razem na pewno przyjedziemy. Wszyscy.

Uśmiechnąłem się, choć nikt tego nie widział.

– Wiesz, może za dużo oczekiwałem... Przecież macie swoje życie. Ja tu siedzę, patrzę w okno... – zamilkłem, nie chcąc brzmieć jak stary, zgorzkniały dziad.

– Przepraszam – Asia westchnęła ciężko. – Kocham cię.

– Ja ciebie też, córeczko – odpowiedziałem, a łzy znów pociekły mi po policzkach.

Po zakończonej rozmowie w mieszkaniu zapanowała cisza. Spojrzałem na kota, który patrzył na mnie swoimi wielkimi oczami. Westchnąłem głęboko.

Doskwierała mi samotność

Wieczór zbliżał się niepostrzeżenie. Siedziałem przy stole, patrząc na półmisek z pieczenią, który powoli tracił swój aromat. Nagle telefon zadzwonił ponownie – tym razem Jarek. Odebrałem, wciąż z nadzieją w sercu, choć czułem, że to już tylko pusty odruch.

– Cześć, Tato! – usłyszałem w słuchawce głos Jarka, trochę zbyt wesoły, trochę za głośny, jakby próbował zakrzyczeć wyrzuty sumienia. – Słuchaj, wiem, że dziś twój dzień… No i... przepraszam, że nas nie ma.

– W porządku, synku. Rozumiem. Macie swoje sprawy, życie, pracę... – mówiłem spokojnie, choć w głębi serca chciałem mu wykrzyczeć, jak bardzo mnie boli ta samotność.

– Chciałem cię odwiedzić, ale wiesz, projekt, terminy, to wszystko...

– Tak, tak... – mruknąłem, przerywając mu w pół słowa.

Nie chciałem słuchać tych samych tłumaczeń. Chwilę po zakończonej rozmowie telefon zadzwonił ponownie – tym razem Rafał. Jego głos był cichszy, bardziej przygaszony.

– My naprawdę pamiętamy. Ale wiesz, jak jest.

– Tak, wiem – odpowiedziałem, czując, jak serce ściska mi się w klatce piersiowej.

Nie gniewasz się? – spytał Rafał cicho.

Nie, skąd... – powiedziałem, starając się, by mój głos brzmiał pewnie, choć w głębi duszy czułem się pusty i opuszczony.

Wciąż siedziałem przy stole, słuchając tykającego zegara, który zdawał się odliczać minuty mojej samotności. Patrzyłem na swoje dłonie – pomarszczone, samotne. Pomyślałem, że może już nigdy nie usiądziemy razem przy tym stole. Ta myśl bolała bardziej niż cokolwiek innego.

Poczułem ciężar samotności

Siedziałem przy stole jeszcze długo. Spojrzałem na zdjęcia dzieci ustawione na komodzie. Asia z dziecięcym uśmiechem, skacząca na skakance. Jarek z rozczochraną czupryną, budujący wieżę z klocków. I Rafał trzymający laurkę z napisem „Dla Taty”. Zrobiło mi się ciepło na sercu, choć jednocześnie poczułem ciężar samotności. Przez chwilę zamknąłem oczy i znów usłyszałem ich głosy – śmiech Asi, wołanie Jarka: „Tato, patrz, co zbudowałem!” i szept Rafała: „Kocham Cię, Tato”.

– Takie jest życie... – powiedziałem cicho do siebie. – Dzieci mają swoje sprawy. A ja muszę sobie jakoś z tym poradzić.

Odstawiłem naczynia do zlewu, przetarłem blat. W kuchni zapadła cisza. Tylko tykanie zegara przypominało, że czas płynie. Poczułem, jak łzy cisną mi się do oczu. To były ciche, samotne łzy.

Marek, 70 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama