Reklama

Kiedy skończyłem 35 lat, postanowiłem wyprowadzić się z Warszawy

Nie miałem żony, dzieci, więc mogłem robić, co chciałem. A chciałem mieszkać w Szczecinie. Dlaczego akurat Szczecin? Od dziecka nastawiałem ucha, gdy ktoś wspomniał to miasto. Uznałem więc, że tak chce los. Sprzedałem swoje mieszkanie, w Szczecinie kupiłem nowe, znalazłem też pracę i wreszcie pożegnałem stolicę na dobre.

Reklama

Pamiętam, że kiedy pierwszego dnia wysiadłem na dworcu z pociągu, wydało mi się, że miasto znam jak własną kieszeń. Ja już tu byłem, mówiłem sobie w duchu, gdy po raz pierwszy wchodziłem na jakąś ulicę. A kiedy na przykład po raz pierwszy skręcałem z Dworcowej w 3 Maja, wiedziałem, że trafię na duże skrzyżowanie, a w głębi będzie widoczna Brama Portowa. Wiedziałem też, że podobną, zwaną Bramą Królewską, zobaczę po przejechaniu czterech przystanków tramwajem, do którego wsiadłem. Skąd ta wiedza?

To wrażenie nie minęło nawet po miesiącach po przeprowadzce. Niekiedy odnosiłem wrażenie, że na ulice, wystawy sklepów czy choćby urząd pocztowy już spoglądałem czyimiś oczami. Mówiłem jednak sobie, że nasz mózg podpowiada nam rozwiązania, które z rzeczywistością nie mają nic wspólnego. Jak jednak wytłumaczyć fakt, że czasami spotykałem na ulicy ludzi, którzy uśmiechali się do mnie, jakby chcieli powiedzieć, „Witam, choć niedawno się widzieliśmy, miło jest znowu pana spotkać”. Kiedyś, gdy jedna z kobiet uśmiechnęła się w podobny sposób w tramwaju, podszedłem do niej i spytałem:

– Przepraszam, czy my się już znamy?

Kobieta chwilę przyglądała mi się z niezrozumiałym skupieniem, a potem powiedziała z rozbawieniem:

Zobacz także

– Ależ z pana, panie Henryku, kawalarz. Już myślałam, że mówi pan poważnie. To co, widzimy się za godzinę na naradzie? No i odkąd to jeździ pan tramwajem? Czyżby popsuł się samochód?

Nieznajoma wysiadła na przystanku, a ja nie zdążyłem jej powiedzieć, że mam na imię Sebastian i nie mam na razie żadnego auta.

Proszę wybaczyć, ale ja pana nie znam. To pomyłka

Jakiś czas później, gdy już okrzepłem na nowym miejscu, spotkałem w parku Julitę. Jej pies oplątał smyczą moje nogi i wywaliłem się jak długi. W ramach przeprosin zażądałem, żeby dziewczyna poszła ze mną na kawę. No i zakochałem się.

– Myślę, że właśnie dlatego przeprowadziłem się do Szczecina – powiedziałem jej pewnego dnia – żeby cię poznać.

– To aż tak ważne? – Julita uśmiechnęła się.

Spotykaliśmy się już od czterech miesięcy, parę razy się pocałowaliśmy, i coś mi mówiło, że wreszcie trafiłem na kobietę, z którą mogę już być do końca życia. Kiedy zatem Julita spytała, czy to takie ważne, wyjąłem z kieszeni pierścionek i spytałem, czy zechciałaby zostać moją żoną.

– Może nie mam już dwudziestu lat, ale dzieli nas tylko dziesięć lat. To chyba w sam raz dla takiej jak my pary.

Coś tam jeszcze paplałem, a Julita nie spuszczała oczu z pierścionka.

– Dasz mi czas do namysłu? – spytała wreszcie lekko drżącym głosem.

– Oczywiście, że masz czas… – Trochę posmutniałem, bo zrozumiałem, że ona jeszcze nie myślała o mnie tak jak ja o niej; pośpieszyłem się. – Zapytam za miesiąc. Może już wtedy będziesz mnie chciała.

Kilka dni później na ulicy nieznajomy mężczyzna klepnął mnie po ramieniu.

– Cześć, Heniu. Jak leci?

– Z kimś mnie pan pomylił – odparłem.

Mężczyzna zdziwił się, a potem jakby dokładniej przyjrzał się mojej twarzy.

– Przepraszam, czy przypadkiem nie ma pan brata bliźniaka? – spytał.

– Nic mi o tym nie wiadomo. A według pana mam? – poczułem podekscytowanie.

Przypomniała mi się tamta kobieta w tramwaju. Ona też nazwała mnie Henrykiem. Czyżby…?

– Zna pan kogoś podobnego do mnie?

– Czy znam? – roześmiał się i pociągnął mnie za rękaw. – Proszę iść ze mną, to kilka kroków stąd. Zaraz rozwiążemy zagadkę.

Weszliśmy do jakiegoś biura, potem na pierwsze piętro. Jakaś dziewczyna, która mnie minęła, uśmiechnęła się i chyba powiedziała: „Dzień dobry, pani dyrektorze”. Moja ekscytacja wzrosła.
Weszliśmy do gabinetu i gdy spojrzałem na siedzącego za biurkiem faceta, miałem wrażenie, że spoglądam w lustro.

Byliśmy identyczni

Moja matka zmarła przy porodzie. Nikt nie wiedział, kto był moim ojcem, ona sama pojawiła się na progu szpitala, już rodząc. Też była sierotą, więc nie miałem rodziny, nikogo, kto chciałby mnie przygarnąć. Oddano mnie do adopcji. Rodzice nigdy tego nie ukrywali. „Człowiek nie może mieć fałszywego pojęcia o swoich korzeniach. Choćby z powodów medycznych” – tłumaczył mi ojciec.

Uznałem, że miał rację. Kiedy byłem nastolatkiem, często wyobrażałem sobie, że mam rodzeństwo, a zwłaszcza brata, bliźniaka, z którym łażę po drzewach i robię psikusy, bo nikt nie jest w stanie nas odróżnić. Czasami nawet czułem dziwną tęsknotę i godzinami gadałem z wyimaginowanym bratem.

– Ja o tym, że nie jestem biologicznym synem moich starych, dowiedziałem się, kiedy ojciec potrzebował przeszczepu nerki, i okazało się, że nie tylko do siebie nie pasujemy, ale że w ogóle nie jesteśmy spokrewnieni – opowiadał mi Henryk jeszcze tego samego dnia wieczorem.

Szok jeszcze w nas drżał. Siedzieliśmy we dwóch w jego pięknym, kawalerskim mieszkaniu nad szklaneczkami koniaku. Obaj byliśmy fanami tej samej marki.

– Długo nie mogłem sobie poradzić z tym, że całe życie uważałem się za kogoś, kim nie byłem. Potomkiem rodziny z tradycjami, w której drzewie genealogicznym było parę postaci o błękitnej krwi. A tymczasem byłem sierotą, synem sieroty i nie wiadomo kogo. Twoi rodzice mieli rację, mówiąc ci prawdę.

Siedząc tam nad koniakiem, opowiadaliśmy sobie nasze życie. I ze zdumieniem odkryliśmy, że wiele z tego, co spotkało jednego z nas, spotkało i drugiego. Na przykład obaj spadliśmy z drzewa w wieku dwunastu lat. On spadł na cegłę, ja na kamień – i obaj mieliśmy otwarte złamanie prawej nogi, blizny w identycznych miejscach i każda z nich liczyła dziewięć szwów. Sprawdziliśmy to, podciągając nogawki spodni.

Obaj na studiach chodziliśmy z dziewczyną, która miała na imię Teresa. I każda z nich oświadczyła nam, że nie chce być z chłopakiem, który nie umie tańczyć. Tydzień później obaj zapisaliśmy się do szkoły tańca.

Byliśmy na wycieczce w Paryżu; w tym samym czasie, z innym biurem.

– Pamiętam, jak siedziałem w pracy i przeglądałem informacje w internecie – opowiadał Heniek, nieco już wstawiony. – Zobaczyłem reklamę wycieczki do Paryża i poczułem, że po prostu muszę tam pojechać. Jak najszybciej!

– Ja wtedy byłem po rozstaniu z dziewczyną – pokiwałem głową. – Właściwie to ona mnie rzuciła i byłem nieszczęśliwy, bo wcześniej wykupiłem dwuosobową wycieczkę do Paryża i nie miałem już z kim jechać. Pocieszeniem była tylko jej mina na wieść, że chciałem ją zabrać do Paryża na tydzień.

No cóż, najwyraźniej mamy identyczny gust do kobiet

Roześmialiśmy się, a ja wreszcie poczułem się… kompletny.

Myślę, że te wszystkie historie o połączeniu dusz bliźniaków są prawdziwe. Że mamy nie tylko wspólne geny, ale i poniekąd los. To każe zastanowić się nad naturą świata, prawda? W tamtym momencie byłem nieprawdopodobnie szczęśliwy. Moje życie wreszcie się dopełniło. Wiedziałem już, dlaczego musiałem przenieść się do Szczecina. Tu była moja druga połówka. Mój brat. I to jakby jego oczami patrzyłem na to miasto. Przedziwne.

Tydzień po naszym spotkaniu Henio zorganizował u siebie przyjęcie, żeby uczcić nasze odnalezienie się. Oczywiście przyszedłem z Julitą.

Przez cały wieczór zadziwialiśmy zebranych przy stole naszymi opowieściami o przeszłości, w której było tak wiele podobnych sytuacji. Było mnóstwo ochów i achów, i śmiechu. Jedynie Julita najwyraźniej nie czuła się dobrze, była jakby skrępowana. W pewnym momencie spytała szeptem, czy odprowadzę ją do domu, bo czuje się niespecjalnie. Henio był niepocieszony, że musimy odejść. Kiedy nachylał się nad dłonią Julity, zauważyłem na jej policzkach lekkie rumieńce.

Chyba już wtedy wiedziałem, że nie powinienem stawiać dziewczyny w sytuacji, w której będzie musiała odmówić mi swojej ręki. Bo tak jak ja zakochałem się w niej od pierwszego niemal wejrzenia, tak i ją ciągnęło od razu do mojego brata. Wkrótce okazało się, że z wzajemnością.

Reklama

Nie stawałem im na drodze. Taki to już los bliźniaków, że zakochują się w tej samej dziewczynie… Odnalazłem brata, ale straciłem miłość. Z drugiej strony, Julita przecież mnie nie kochała, więc straciłem jedynie złudzenia. Dlatego powinienem powiedzieć: straciłem dziewczynę, ale za to odnalazłem brata. A miłość jeszcze przyjdzie. Jestem tego pewien, w końcu los mój i Henia biegnie podobnym torem.

Reklama
Reklama
Reklama