„Zawsze odstawałam od innych, chciałam być przeciętna. Odkryłam, że powinnam się bać bycia jak inni, a nie odwrotnie”
„Mówiły, że wyglądałam jak kukła, bały się mnie. W ten niewyszukany sposób dowiedziałam się, że w czasie wizji nie tylko nie spałam, ale wyglądałam przerażająco. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, najchętniej zwierzyłabym się komuś, ale do kogo miałam się zwrócić?”

- Natalia, 20 lat
Nikt nie wiedział, co to jest
W dzieciństwie nękały mnie gwałtowne omdlenia. Niewiele pamiętam z tego okresu, czas łaskawie wymazał z pamięci sceny utraty kontroli nad ciałem. Jak przez mgłę przypominam sobie pochylające się nade mną zatroskane twarze rodziców i białe fartuchy lekarzy. Wyraźnie widzę tylko oślepiające światło, rozszerzające się w moim mózgu jak wybuch atomowy i pochłaniające świat, który znałam. Padaczka. To słowo często się przewijało, ale dokładne badania nie potwierdziły wstępnej diagnozy. Skomplikowane wykresy fal pokazywały, że mój mózg pracuje prawidłowo. Jeśli to była padaczka, to bardzo nietypowa. Nikt nie wiedział, co się ze mną działo.
Na szczęście, gdy dorastałam, omdlenia już się nie zdarzały, ale białe światło zostało ze mną. Był to zaledwie cień dawnych oślepiających wybuchów, ciepły oswojony ognik, który w niczym mi nie przeszkadzał ani nie odbierał przytomności. Nikomu o nim nie mówiłam, bo nie chciałam znów wylądować w szpitalu. Ludzie nie lubią odmieńców, a ja byłam inna. Nie musieli o tym wiedzieć.
Miałam szesnaście lat, kiedy dostałam pierwszy sygnał, że błąd genetyczny, którym zostałam napiętnowana, może czemuś służyć. Ferie wielkanocne spędzałam na obozie jeździeckim w stadninie koni. Codziennie ćwiczyliśmy na maneżu pod okiem instruktora, uwielbiałam swojego kuca i zajęcia na świeżym powietrzu. Byłam bardzo szczęśliwa. Nie wszyscy uczestnicy podzielali moje uczucia, część dzieciaków zachowywała się, jakby była tam za karę. Chłopaki przemycali do pensjonatu piwo i papierosy, a przyłapani przez wychowawcę jeszcze się stawiali. Dzięki nim dowiedziałam się, na co mnie stać.
Znów zobaczyłam starego przyjaciela – białe światło, ale tym razem nasze spotkanie przebiegło jak we śnie. Było ciepłe i przyjazne, mogłam ogrzać przy nim ręce i serce. Ale czegoś żądało. Wpatrywałam się w nie, a ono rozszerzało się, aż wypełniło mnie po czubek głowy.
Wszystko działo się bardzo delikatnie, nie odczułam żadnego dyskomfortu. To nie był wybuch poprzedzający omdlenie, jaki znałam z dzieciństwa. Teraz czułam się wspaniale, lekka i świetlista, jakbym zaraz miała ulecieć strumieniem fotonów energii do nieba. Wreszcie się dopasowaliśmy – to była moja własna myśl, na którą zostało już niewiele miejsca w głowie wypełnionej jasnością.
– Skup się i patrz – rozkaz napłynął znikąd, ale był tak kategoryczny, że natychmiast posłuchałam.
Odczytałam to jako znak
Zobaczyłam szalejący pożar. Z trudem uzmysłowiłam sobie, że to budynek stajni. Płomienie strzelały pod niebo, wiedziałam, że w środku ktoś został. Dwóch chłopców. Obraz odpłynął, ale światło ciągle mnie wypełniało. Wytężyłam zmysły. Papierosy, siano, zapalniczka. Wszystko jasne, to oni zaprószyli ogień. Trzeba ich ratować.
– Pożar! – krzyknęłam, dławiąc się dymem, a gdy światło cofnęło się, uwalniając mnie, pobiegłam korytarzem, waląc pięścią w drzwi.
– Pożar, pożar! Stajnia się pali! Ludzie są w środku! – krzyczałam, dopóki nie wpadłam na wychowawcę.
Zrobiłam z siebie pośmiewisko, wtedy jeszcze nie umiałam korzystać z wizji. Nic się nie paliło, to było przeczucie, zobaczyłam to, co miało nastąpić. Zmieniłam bieg wydarzeń, bo kolesie, którzy przysiedli w stajni na nocnego papieroska, uciekli, jak tylko narobiłam rabanu. Zgubili zapalniczkę, którą następnego dnia znalazł stajenny. On jeden nie uważał mnie za wariatkę.
– Siedziała na łóżku, oczy miała szkliste i w ogóle nie mrugała – szeptały potem dziewczyny.
Mówiły, że wyglądałam jak kukła, bały się mnie, a Lidka powiedziała, żeby nie wychodziły z łóżek, bo mogę się zdenerwować. W ten niewyszukany sposób dowiedziałam się, że w czasie wizji nie tylko nie spałam, ale wyglądałam przerażająco. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, najchętniej zwierzyłabym się komuś, ale do kogo miałam się zwrócić? Intuicyjnie czułam, że im mniej ludzie o mnie wiedzą, tym lepiej. Zadzwoniłam do rodziców, żeby po mnie przyjechali, nie mogłam tam dłużej zostać, wszyscy tak dziwnie się na mnie patrzyli.
Wizje stawały się częstsze
Przez kilka tygodni miałam spokój. Zaczęłam się już cieszyć, że będę taka jak inni, gdy światło się pojawiło. Szłam ulicą i poczułam, że zaraz to nastąpi. O nie! Nie tutaj! Będę wyglądała jak ożywiony trup i wystraszę przechodniów. Zdziwiłam się, jak łatwo światło ustąpiło. Jakby zrozumiało moją obawę i nie chciało mnie wypełnić, dopóki nie byłam na to gotowa.
– Teraz – siadłam na ławce, naciągając kaptur, aby ukryć twarz.
Tym razem poszło mi lepiej, wiedziałam już, co mam robić, ale nie rozumiałam tego, co widzę. Moje liceum, okoliczne bloki, rozkopana ulica. Co to miało znaczyć? Światło zaczęło się cofać, wizja się kończyła, a ja byłam tak samo mądra jak przedtem. Skupiłam się, przywołując światło. Wracało opornie, czułam, jak cała drżę. Z zimna? Wysiłku?
Znów zobaczyłam to samo, ale tym razem pociągnęło mnie do wykopu na ulicy. Zajrzałam do środka. Mnóstwo deszczówki i zatopione w niej rury o dużej i mniejszej średnicy. I koniec. Światło znikło tak nagle, że aż wstrząsnął mną dreszcz. Co to znaczy? Wykop, rury. Awaria? Czego?
Nagle światło wróciło w postaci krótkiej błyskawicy pozostawiającej mi w głowie słowo: gaz! Zerwałam się z ławki. Koparki uszkodzą przewody gazowe, nastąpi wyciek, a to oznacza, że ewakuują szkołę i nie będzie lekcji! Super! – pomyślałam, miałam wtedy zaledwie 16 lat…
Mimo to byłam na tyle rozsądna, że zgłosiłam anonimowo nieszczelność rur. Nazajutrz nie poszłam do szkoły, oznajmiając rodzinie, że zwolniono nas z powodu wycieku gazu. Nie pomyślałam, że skieruję w ten sposób podejrzenia na siebie.
– Alarm gazowy ogłoszono późnym rankiem, a ty wiedziałaś o tym w przeddzień? Skąd? – pytał tata.
Stanęło na tym, że nie chciałam iść do szkoły pod byle pretekstem i udało mi się wykrakać awarię. Nie przyznałam się do nawiedzających mnie wizji, ale ojca nie udało mi się zwieść. Może nie do końca wierzył, że widzę przyszłość, ale kiedy poprosiłam go, żeby na kilka dni odstawił samochód, posłuchał bez gadania. O nic nie pytał i nie komentował swojego szczęścia, kiedy w telewizji pokazywano karambol.
Nikt tego nie rozumiał
Byłam obdarzona darem lub przekleństwem. Czułam się z tym samotna… Nie wszystkie wizje dotyczyły ludzi czy miejsc, które znałam. Czasem oglądałam obce okolice, w których miało dojść do wypadku. Wiedziałam, co się wydarzy, tylko nie miałam pojęcia, kiedy i gdzie. Jak mogłam zapobiec nieszczęściu? Skąd mam wiedzieć, gdzie ma być ta wielka powódź?
– Wiadomość została wysłana na pomyłkowy adres – myślałam w takich wypadkach.
I chyba była to prawda. Powoli przyzwyczajałam się do tego, że miewam wizje dotyczące przyszłości. Przychodziły i odchodziły, byłam tylko odbiornikiem, nie umiałam nimi sterować. Kontrolowałam światło na tyle, na ile było potrzeba, aby schronić się na czas transmisji w bezpiecznym miejscu. Zaczęłam myśleć, że ktoś lub coś przekazuje mi informacje, a ja go zawodzę, bo nie umiem ich należycie wykorzystać.
Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić z powtarzającą się wizją ogromnej powodzi. Widziałam wysoką falę wdzierającą się w głąb lądu, zatapiającą miasta, których nie mogłam rozpoznać. Nawet gdybym chciała o tym opowiedzieć, kto uwierzyłby młodej dziewczynie wieszczącej ogromną katastrofę? Te obrazy uparcie do mnie wracały. Dlaczego one mnie prześladują? Miałam się wkrótce przekonać, że ta szczególna wizja nie była sygnałem alarmowym jednostkowego wydarzenia, tylko wspólnym mianownikiem – kodem mającym ułatwić rozpoznanie.
Późnym wieczorem słuchałam radia. Prowadzący audycję zachęcał do opowiadania interesujących snów. Wśród dzwoniących znalazły się dwie osoby, które przytoczyły ze szczegółami dobrze mi znaną wizję powodzi. Różnica polegała na tym, że ja widziałam katastrofę na jawie, a im się przyśniła. Albo tak mówili, nie chcąc zdradzić swojej odmienności. Postanowiłam skontaktować się z tymi ludźmi. Udało się za pośrednictwem redaktora z radia.
To był dobry pomysł, dziś już wiem, że jest nas więcej. Raźniej mi z tą świadomością, cieszę się, że nie ja jedna nie udałam się Stwórcy. I chociaż ludzie często nie wierzą w moje wizje, jestem pewna, że one po coś są. Jeżeli jest nas tylu, to może stanowimy część większego planu?