„Od zawsze uważałem, że walentynki to komercyjna szopka. Przewrotny los sprawił, że tego dnia poznałem miłość życia”
„Wtedy, zamiast odpowiedzieć, zrobiłem coś, czego zupełnie nie planowałem. Pocałowałem ją. I najgorsze było to, że odwzajemniła. Nie było już udawania. Nagle zrozumiałem, że wpadłem w pułapkę, którą sam na siebie zastawiłem”.

- Redakcja
Nie cierpię walentynek. Serio. To komercyjna szopka, wymuszony romantyzm i czerwone wino, które nagle kosztuje dwa razy więcej. Ludzie łażą za rękę jak zombie, wręczają sobie pluszowe serca i patrzą na siebie tym idiotycznym wzrokiem jak z reklamy czekolady. Zawsze mnie to mierziło.
Kiedy dostałem od siostry voucher na kolację w jakiejś eleganckiej knajpie, pierwsza myśl była prosta – podziękować i wyrzucić. Ale Kaśka nie przyjmuje odmowy.
– Po prostu tam idź – wcisnęła mi kartonik w rękę i przewróciła oczami. – Idź i zjedz coś dobrego. Nie musisz nikogo podrywać, obiecuję.
I tak oto wylądowałem w restauracji. Jeszcze nie zdążyłem dobrze wejść, a już czułem się jak intruz. Wszędzie świeczki, róże, splecione dłonie i szepty przy stolikach. Miałem ochotę się wycofać, ale wtedy podszedł kelner.
– Pańska druga połówka już czeka – powiedział z uśmiechem, który od razu mi się nie spodobał.
Zamrugałem. Moja co? Miałem być sam.
– Nie zamawiałem żadnej drugiej połówki. Tylko stolik dla jednej osoby – uniosłem brwi.
– Ale ten stolik jest dla dwóch osób – odparł kelner, wskazując miejsce pod oknem.
I faktycznie. Siedziała tam kobieta. W moim wieku, w czarnej sukience, z miną równie zbłąkaną jak moja. Podniosła na mnie wzrok i westchnęła. No to pięknie. Ktoś mnie wrobił. Nas wrobił.
Przejechałem dłonią po twarzy
Przez chwilę staliśmy tak – ja w wejściu, ona przy stoliku – mierząc się wzrokiem pełnym podejrzeń. W końcu ruszyłem w jej stronę, bo co miałem zrobić? Udawać, że mnie tu nie ma i uciec?
– Ty też przyszedłeś sam, bo dostałeś voucher? – zapytała, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
Miała niski, lekko chrapliwy głos, jakby wypaliła w życiu trochę za dużo papierosów.
– Nie. Przyszedłem z grupą przyjaciół, ale wszyscy się rozpuścili w powietrzu – mruknąłem i usiadłem naprzeciwko.
Parsknęła śmiechem.
– Czyli też cię tu zwabili.
– Na to wygląda – odłożyłem na bok voucher i spojrzałem na nią uważniej. – Jestem Marek.
– Anka.
Podaliśmy sobie ręce, jakbyśmy zawierali pakt o nieagresji. Chwilę milczeliśmy, podczas gdy kelner nalewał nam wina.
– Świetnie – powiedziała Anka, podnosząc kieliszek do światła. – Zasadzka z winem. To już poziom wyżej niż standardowe swatanie.
Znów spojrzeliśmy po sobie, jakbyśmy dopiero teraz do końca zrozumieli, że znaleźliśmy się w tym samym schemacie.
– To co? – zapytałem. – Jemy, skoro już tu jesteśmy?
Anka zastanowiła się przez chwilę, a potem wzruszyła ramionami.
– Jasne. W końcu to kolacja za darmo.
Chyba mogłem ją polubić.
Nasza egzystencja nie ma sensu
Gdy kelner odszedł, zostawiając nas z kartami dań i winem, Anka oparła brodę na dłoni i przyjrzała mi się uważnie.
– To jak? – zaczęła. – Jesteś typem cynika, który gardzi walentynkami, ale darmowe jedzenie przyjmuje z otwartymi ramionami?
– Trafiony, zatopiony – uniosłem kieliszek. – A ty? Walentynkowa sceptyczka, która wpadła tu, bo znajomi jej wcisnęli kit, że czas się zakochać?
– Coś w tym stylu – przewróciła oczami. – Nie jestem fanką całej tej serduszkowej szopki. Jestem realistką, a rzeczywistość jest taka, że po trzydziestce presja społeczna każe ci się ustatkować.
– Urocze.
– Prawda? – Skrzyżowała ręce na piersi. – Wszyscy dookoła bawią się w swatki, bo najwyraźniej nie mogą znieść myśli, że ktoś może być sam i nie umrzeć z tego powodu.
– Ja bym powiedział, że to kwestia poczucia misji – uśmiechnąłem się pod nosem. – Dla nich to jak gra w Simsy. Muszą doprowadzić nas do ślubu, bo inaczej nasza egzystencja nie ma sensu.
Anka parsknęła śmiechem.
– O rany, dokładnie tak. Magda co tydzień podsyła mi numery telefonów jakichś cudownych facetów, którzy „pasują do mojego charakteru”.
– Kaśka raz umówiła mnie z dziewczyną, która miała obsesję na punkcie astrologii. Pierwsze pytanie na spotkaniu: „Jaki masz znak zodiaku?”.
– I co jej powiedziałeś?
– Że jestem Skorpionem.
– Jesteś Skorpionem?
– Nie, ale nie chciało mi się słuchać wykładu o zgodności znaków.
Anka zaśmiała się i pokręciła głową. Atmosfera się rozluźniła.
– Wiesz co? – powiedziała, kiedy kelner zniknął. – Skoro nas tak wrobili, może powinniśmy się jakoś odegrać.
Uniosłem brwi.
– Brzmi intrygująco.
– A gdyby tak… – nachyliła się konspiracyjnie. – Sprawić, żeby myśleli, że ich plan się powiódł?
– Czyli co? Udawać, że się w sobie zakochaliśmy?
– Dokładnie – uśmiechnęła się szelmowsko. – Zdjęcie na Instagram, romantyczny opis, może nawet jakaś fałszywa randka. Będziemy mieć spokój na jakiś czas.
Przez chwilę rozważałem ten pomysł.
– Brzmi dziecinnie.
– A kiedy ostatnio robiłeś coś dziecinnego?
Dobre pytanie.
– No dobra – westchnąłem. – Ale tylko dlatego, że widzę, ile ci to sprawia radości.
Anka klasnęła w dłonie.
– Super. To teraz selfie.
Nachyliła się nad stołem, robiąc minę „wpatrzona w nową miłość swojego życia”. Westchnąłem, ale poddałem się jej entuzjazmowi.
– Hasztag „Miłość od pierwszego wejrzenia”? – zapytałem ironicznie.
– Hasztag „Dzięki wam, przyjaciele, właśnie znalazłam swoją drugą połówkę” – poprawiła mnie z uśmiechem.
Pstryk. Zdjęcie poszło w świat.
To ma być wiarygodne
Nie minęło dziesięć minut, a Anka już miała pierwsze reakcje pod zdjęciem.
– O, proszę. Magda właśnie napisała: „Mówiłam ci, że mi podziękujesz” i dorzuciła trzy serduszka.
– Świetnie. Kaśka pewnie zaraz zacznie organizować wesele – pokręciłem głową i sięgnąłem po kieliszek. – Może od razu ustalimy datę ślubu, żeby nikt się nie rozczarował?
– W sumie czemu nie? – Anka udawała, że się nad tym zastanawia. – Tylko ostrzegam, nie zamierzam brać kredytu na wesele.
– To możemy zrobić składkowe – wzruszyłem ramionami.
Zaśmiała się, ale zaraz spojrzała na mnie uważnie.
– A tak serio… – zaczęła. – Czemu jesteś sam?
Zawahałem się.
– Bo lubię.
– Nie wierzę.
– Naprawdę. Po prostu… – przejechałem dłonią po twarzy. – Randki to stres, związki to obowiązki, a ja cenię święty spokój.
Anka uniosła brwi.
– A może po prostu trafiłeś na niewłaściwe osoby?
– Może – upiłem łyk wina. – A ty?
Westchnęła, opierając brodę na dłoni.
– Powiedzmy, że też cenię święty spokój. Chociaż moi znajomi uważają, że to po prostu wymówka.
– Bo wszyscy zakładają, że szczęście oznacza bycie w związku.
– Tak – Anka pokiwała głową. – A ja naprawdę nie widzę sensu w umawianiu się z kimś tylko dlatego, że „już czas”.
Przez chwilę milczeliśmy, wsłuchując się w cichy gwar restauracji.
– To co? – przerwała ciszę Anka. – Jak daleko idziemy z tym naszym małym oszustwem?
– Myślałem, że jedno zdjęcie wystarczy.
– Ale to ma być wiarygodne. Powinniśmy wrzucać jakieś relacje, pokazywać, że spędzamy razem czas… Może nawet umówić się kilka razy publicznie, żeby znajomi zobaczyli nas na własne oczy.
Zmrużyłem oczy.
– Brzmi, jakbyś planowała podwójną zemstę. Na nich i na mnie.
Anka uśmiechnęła się niewinnie.
– Przecież to tylko zabawa.
Tylko zabawa. W końcu co mogło pójść nie tak?
Nie planowałem tego
Plan działał lepiej, niż się spodziewaliśmy. Magda i Kaśka były zachwycone, gratulując sobie nawzajem swojego „geniuszu”. Inni pytali, jak to się stało, że tak nagle się w sobie zakochaliśmy. Wrzuciliśmy kilka zdjęć z kawiarni, gdzie umówiliśmy się „dla wiarygodności”. Potem Anka poszła o krok dalej i dorzuciła relację z podpisem: „Kiedy myślisz, że idziesz na kolację sam, a los ma inne plany”. Komentarze? Pełne zachwytu. Było to absurdalne, ale i trochę… zabawne.
Anka śmiała się, czytając kolejne wiadomości, a ja powoli zacząłem dostrzegać, że dobrze mi się z nią gada. Była bystra, miała cięty język, który zawsze sobie ceniłem. Nie próbowała mnie przekonywać, że życie w pojedynkę to porażka. Wręcz przeciwnie – sama uważała, że presja na znalezienie „tej jedynej osoby” to jakiś społeczny absurd.
– Wiesz, co jest najlepsze? – powiedziała, mieszając łyżeczką w cappuccino.
– Że ludzie bardziej ekscytują się naszym związkiem niż my sami?
– To też – przewróciła oczami. – Ale chodziło mi o to, że chyba nikt nie bierze pod uwagę, że możemy po prostu… dobrze się dogadywać.
Zastanowiłem się przez chwilę.
– Chcesz powiedzieć, że nie wszystko musi mieć romantyczny podtekst?
– Tak – upiła łyk kawy. – Ale patrząc na reakcje naszych znajomych, chyba jesteśmy w mniejszości.
– No tak – pokiwałem głową. – Bo jak kobieta i facet spędzają razem czas, to na pewno coś między nimi jest.
– No przecież inaczej by się nie lubili.
Parsknęliśmy śmiechem. Tylko że… coś się zmieniało. Z każdą kolejną rozmową coraz mniej czułem, że gramy w jakąś farsę. Polubiłem jej sarkazm i sposób, w jaki przewracała oczami, kiedy mówiłem coś idiotycznego. Zaczynałem czekać na kolejne spotkania, które miały być tylko „dla zasady”. Nie planowałem tego. Ale coraz bardziej podobało mi się przebywanie w jej towarzystwie. I miałem wrażenie, że ona czuje to samo.
Wpadłem w pułapkę
Zaczęło się od drobiazgów. Przypadkowych dotknięć, które trwały o ułamek sekundy za długo. Uśmiechów, które nie były już tylko częścią żartu. Sposobu, w jaki Anka czasem patrzyła na mnie przez stolik. A potem przyszła sobota. Mieliśmy pójść do baru – ot tak, dla podtrzymania iluzji.
– Nie mogłeś założyć czegoś bardziej obciachowego? – rzuciła, mierząc mnie wzrokiem. – Bo zaraz się okaże, że naprawdę się umówiliśmy.
– To by było straszne.
– No dramat.
Przy barze złapała mnie pod ramię. Tylko że tym razem, gdy to zrobiła, nie puściła od razu. Nie mogłem się powstrzymać od zerkania na zgrabną figurę. Przegadaliśmy pół wieczoru, a temat naszego udawanego związku zaczął schodzić na dalszy plan. Było dobrze. Było za dobrze. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, było już po północy.
– No dobra – Anka stanęła naprzeciwko mnie, ręce w kieszeniach. – Może czas to zakończyć.
Nie wiedziałem, czy mówi o naszej „intrydze”, czy o czymś innym.
– Masz rację.
– Nie możemy tak w nieskończoność oszukiwać znajomych.
– To prawda.
– Powinniśmy po prostu powiedzieć, że nic z tego nie wyszło.
Patrzyłem na nią przez chwilę.
– Chcesz, żeby nic z tego nie wyszło?
Anka zmrużyła oczy, jakby oceniała, czy pytam na serio.
– A ty?
Wtedy, zamiast odpowiedzieć, zrobiłem coś, czego zupełnie nie planowałem. Pocałowałem ją. I najgorsze było to, że odwzajemniła. Nie było już udawania. Nagle zrozumiałem, że wpadłem w pułapkę, którą sam na siebie zastawiłem.
Propozycja randki
Powinienem się odsunąć. Powiedzieć, że to głupi żart, że poszło o krok za daleko. Ale nie zrobiłem tego. Bo ten pocałunek wcale nie był błędem. Anka też się nie cofnęła. Stała przede mną, lekko zaskoczona, jakby sama siebie nie poznawała.
– No dobra – odezwała się w końcu. – To było… zaskakujące.
– Można tak powiedzieć.
Przesunęła dłonią po twarzy, jakby próbowała się ogarnąć.
– I co teraz?
To było dobre pytanie. Jeszcze tydzień temu powiedziałbym, że nic. Wracamy do swoich spraw, zapominamy o tej całej farsie i znów możemy nienawidzić walentynek w spokoju. Tyle że nagle ten scenariusz wcale nie wydawał mi się taki atrakcyjny. Zbyt dobrze mi się z nią gadało. Zbyt szybko zaczęła mi się podobać – i to nie tylko jako kumpela do obśmiewania romantycznych bzdur. Westchnąłem i spojrzałem na nią uważnie.
– Jeśli chcesz, możemy po prostu o tym zapomnieć.
– A jeśli nie chcę?
Uśmiechnąłem się pod nosem.
– To możemy jeszcze kiedyś pójść na kolację. Tylko za własne pieniądze.
Anka uniosła brew.
– To prawie brzmi jak propozycja randki.
– Może – wzruszyłem ramionami. – Ale na pewno nie w walentynki.
Zaśmiała się, a potem – co było dla mnie największym zaskoczeniem – złapała mnie za rękę.
– No dobra, cyniku. Zobaczmy, dokąd nas to zaprowadzi.
Nie ustaliliśmy niczego konkretnego. Nie było wielkich deklaracji, nie obiecywaliśmy sobie wiecznej miłości. Ale jedno było pewne – ten wieczór skończył się zupełnie inaczej, niż miał się skończyć. I to chyba było w nim najlepsze.
Marek, 32 lata