Reklama

Anna była jak obietnica, jak wyśnione w najśmielszych snach marzenie… Kimś nie z tego świata, ze swoją poetyczną duszą, radością myśli, gorącym sercem. Weszła w moje życie w momencie, gdy już niemal zupełnie się załamałem. Gdy od przeszło dwóch lat spaliśmy osobno, bo pośród milczenia, obojętności i niechęci do mnie mojej żony nie było dla mnie miejsca w naszej wspólnej sypialni. Nie chciało mi się wierzyć, że nasze najmłodsze dziecko, mała śmieszka Wiki skończyła już cztery lata. Pamiętam, jak dowiedziałem się, że ma przyjść na świat, jakiś promyk nadziei błysnął mi w sercu. Ale Kamila mówiła o tym z taką niechęcią, jakby oskarżała mnie o trudy swojego jeszcze jednego macierzyństwa. No tak, dwójka starszych dzieci była już nastolatkami.

Reklama

Mała Wiktoria nie uratowała naszego małżeństwa. Po dniach radości z jej przyjścia na świat, wróciła pustka i beznadzieja. I oczywiście wszystko, co działo się w naszym życiu nie po myśli mojej żony było moją winą. Nieustannie wpędzała mnie w kompleksy – za mało zarabiałem, nie umiałem przebijać się łokciami, byłem takim nieudacznikiem... Odsunęła mnie od stołu i łóżka, sama zajęta dziećmi, nie zwracała uwagi na mnie. Coraz częściej, w pustce czterech ścian dużego pokoju, gdzie się wyniosłem, zastanawiałem się, co ja tu jeszcze robię?

Co mnie trzyma w tym domu, gdzie każdy mój cieplejszy gest rozbijał się o jej niechętne oczy i kamienną, obojętną twarz. Nie było w niej miłości… Kiedy ostatnio słyszałem, że mnie ktoś kocha? Uśmiechnąłem się sam do siebie, bo przecież dzisiaj na spacerze Wiktoria wsunęła swoją rączkę w moją dłoń i powiedziała z uśmiechem: „kocham cię, tatusiu”. Ale ja nie miałem jeszcze pięćdziesięciu lat, chciałbym takie słowa usłyszeć od kobiety. Prosiłem los o miłość, o to, żeby ktoś mnie pokochał… Ja też chciałem kochać.

I wtedy zjawiła się Anna

Właściwie to nie ona sama, tylko jej pocieszny apel na czacie: „czy pogada ze mną ktoś normalny?”. Tamtego niedzielnego wakacyjnego popołudnia nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić. Otworzyłem laptopa i wszedłem na czat. Takie niezobowiązujące pogaduszki z ludźmi, których nigdy nie poznam, wydawały mi się całkiem niezłą alternatywą dla niedzielnej nudy. Zobaczyłem ten apel Anny i zaprosiłem ją na prywatną rozmowę.

Dobrze mi się z nią gadało. Chociaż była trochę chłodna, zdystansowana, z niczym się nie narzucała, nie zadawała osobistych pytań. Powiedziała tylko, że musi z kimś pogadać, bo ma ciężki dzień, doła takiego, że jej czubka głowy z niego nie widać. Właściwie, w pewnej chwili poczułem się nawet trochę zawiedziony tym jej chłodem, myślałem, że pogadamy sobie trochę bardziej rozrywkowo. Ale gdy zadałem jej jakieś bardziej osobiste pytanie, nie odpowiedziała. Udała chyba, że go nie zauważyła.

Zobacz także

Umówiliśmy się na następny dzień. I ku swojemu zaskoczeniu, nie mogłem się doczekać tego spotkania. Ta kobieta była trochę inna niż moje dotychczasowe rozmówczynie z czatów. Nie wiedziałem najpierw, na czym ta inność polegała, dopiero później uświadomiłem sobie, że ona po prostu traktowała naszą rozmowę i mnie samego poważnie.

A potem zaczęliśmy rozmawiać przez telefon. W ciągu tygodnia poznałem tę kobietę jak chyba nikogo na świecie. Gadaliśmy czasem nawet trzy godziny dziennie i ciągle mieliśmy sobie coś do powiedzenia. Stała mi się bardzo bliska. Miała w sobie to coś, nie wiem co... Jakąś niesamowitą pogodę ducha, radość, optymizm i taką przebojowość, była zupełnym moim przeciwieństwem. I podobała mi się, jako kobieta. Działała na mnie niesamowicie, nawet jej głos, do którego tęskniłem, gdy tylko się przebudziłem, sprawiał, że chciało mi się żyć.

Zacząłem się znowu uśmiechać. Nawet mała Wiki zauważyła tę zmianę we mnie. Śmiała się, gdy czytałem jej na dobranoc, szczebiotała, że jestem taki śmieszny, gdy udawałem wilka. Nawet w tym czytaniu małej odnajdywałem teraz wielką przyjemność. Wszystko mnie cieszyło. A to dzięki tej nieznanej mi, a przecież tak bardzo bliskiej kobiecie. Ona wywróciła cały mój świat do góry nogami, zacząłem inaczej myśleć.

Musiałem się spotkać z Anną. Zobaczyć ją, dotknąć, poczuć zapach jej perfum. Chciałem pojechać do niej, na drugi koniec Polski, zaraz, natychmiast. Ale ona się nie zgadzała, pomimo że i w niej coś zaiskrzyło. Prosiła jednak o czas, bo po swoich perypetiach życiowych nie chciała nawet myśleć o kimś, kto miał żonę, dzieci…

– Tomku, jesteś przede wszystkim ojcem – wciąż powtarzała. – Dopiero potem jesteś mężczyzną.

– Jedno nie przeszkadza drugiemu – nie rozumiałem jej oporów.

– Ale mnie przeszkadza – jej głos brzmiał stanowczo. – Nie jestem gotowa na spotkanie z tobą, nie jestem jeszcze na nic gotowa. Proszę, daj mi czas.

– Masz tyle czasu, ile tylko zechcesz – odparłem.

Byłem gotowy przystać na jej wszystkie warunki, chociaż niecierpliwość mojego serca, mojego ciała wprost mnie zabijała. Gdyby tylko pozwoliła mi na to, już następnego dnia byłbym u niej, tak bardzo pragnąłem wziąć ją w ramiona, bez względu na konsekwencje, jakie później miałbym ponieść. Ale ona mówiła: nie. Więc zasypiałem z jej wizerunkiem pod powiekami, budziłem się rano i pierwszą myślą była ona. W ciągu dnia słyszałem jej głos w szumie morza, gdy spacerowałem z Wiki po plaży, a gdy jechałem rowerem słyszałem ją w powiewie wiatru. Opętała mnie myśl o Annie.

Znaliśmy się dopiero trzy tygodnie, ale spędzałem z nią więcej czasu na rozmowach niż z jakąkolwiek kobietą dotąd. Zawładnęła mną bez reszty, uzależniła od siebie. Zrobiłem dla niej zdjęcie księżyca, świecił tak samo na jej niebie jak i na moim. Dostałem w zamian piękny wiersz. Pisałem jej imię patykiem na mokrym piasku… To było coś, czego nigdy dotąd nie doświadczyłem, życie, które pomimo niepowodzeń było radością płynącą wprost z serca. Od żadnej kobiety nie dostałem nigdy tyle dobrego, tyle piękna. Anna pozwoliła mi odzyskać wiarę w siebie. Boże, jak ja pragnąłem tej kobiety!

Gdy powiedziała, że to ona przyjedzie do mnie, pomyślałem, że nic lepszego nie mogło mnie w życiu spotkać. Dni upływały mi na gorączkowym odmierzaniu czasu do jej przyjazdu, do momentu, kiedy wezmę ją w ramiona. Stałem się wtedy innym człowiekiem, uśmiechniętym, bardziej odważnym, nie przepraszałem już wszystkich, że żyję. I coraz częściej mała Wiki mówiła, że jestem śmieszny. A ja tylko wyrzucałem z siebie tę radość, którą przepełnione było moje serce.

Znalazłem dla Anny kwaterę na te kilka dni, które miała tu spędzić. Podałem jej adres, klucze miała odebrać od portiera, na hasło. Wiedziałem, że przyjedzie swoim samochodem, chciała mieć czas na odpoczynek po całodziennej podróży. Spotkać się mieliśmy na molo, późnym popołudniem, po moim powrocie z pracy.

Ale gdzież ja mogłem nawet myśleć o pójściu w tym dniu do firmy. Wczesnym rankiem podjechałem na parking obok tego domu, w którym wynająłem jej pokój. Musiałem ją zobaczyć, zaraz, natychmiast, gdy tylko przyjedzie. Wiedziałem, że nie postępuję fair, ale nie mogłem nic na to poradzić. To pragnienie ujrzenia jej było silniejsze ode mnie. I gdy zobaczyłem nadjeżdżającego forda, niemal przestałem oddychać. Na moment mignęła mi jej twarz, okolona ciemnymi włosami. A potem wysiadła z samochodu, rozejrzała się wokoło. Przytknęła na chwilę dłoń do czoła, osłoniła oczy przed ostrym porannym słońcem.
A ja patrzyłem na nią, chłonąłem każdy centymetr jej ciała, całym sobą, całym swym jestestwem. Ta kobieta była moja, jej dusza i serce już należało do mnie. Z uśmiechem patrzyłem, jak przeciąga się leniwie, a potem otwiera bagażnik, pochyla się, na moment ujrzałem jej pośladki naprężone pod jasnym materiałem spodni. Poczułem, jak robi mi się gorąco…

Zamknąłem oczy, nie powinno mnie tu być, nie powinienem patrzeć na nią teraz, gdy ona o tym nie wie… Odwróciłem oczy, pozwoliłem jej wejść do budynku i odjechałem. Po chwili odezwała się moja komórka.

To był nasz czas. Dokładnie taki, jak sobie wymarzyłem

– Jestem już – jej głos jak zwykle sprawił, że serce mocniej mi zabiło. – Odpocznę i spotkamy się na molo, tak jak ustaliliśmy…

– Tak się cieszę – ledwie wyjąkałem, wciąż myśląc o tym, że ją podglądałem przed chwilą. – Nie mogę się doczekać…

Na molo poszedłem dużo wcześniej. Ale nie przewidziałem, że i ona będzie tam przed czasem. Zbliżała się teraz do mnie od strony morza, jej sylwetka rozjaśniona była zachodzącym słońcem… Wiatr powiewał jej cienką sukienką, okręcał materiał wokół nóg, rozwiewał jej ciemne włosy. Usiłowała jakoś nad tym zapanować, jedną rękę przytrzymywała sukienkę, drugą bezskutecznie usiłowała przygładzić włosy. A ja tak stałem i patrzyłem na nią i chciałem, żeby ta chwila nigdy się nie skończyła. Ona była w tym momencie moja, tylko moja…

Spostrzegła mnie i rozpoznała natychmiast, bo zamachała ręką, puszczając spódnicę, którą wiatr natychmiast uniósł w górę odsłaniając jej nogi wysoko nad kolana. Zmieszała się, chwyciła znowu materiał, ale z uśmiechem patrzyła na mnie. Podszedłem do niej z wyciągniętymi ramionami, jednocześnie poczułem gładkość skóry jej policzka, zapach jej perfum i słowa, że nareszcie…

To był nasz czas. Dokładnie taki, jak sobie wymarzyłem. A Anna była tym wszystkim, do czego tęskniłem przez te wszystkie ostatnie lata mojej samotności, była wyobrażeniem tego, co kobieta może dać mężczyźnie, była spełnioną obietnicą. A ja, zakochany jak jakiś sztubak, pierwszą, prawdziwą miłością, nie chciałem pamiętać, że włosy na moich skroniach zaczynały już siwieć. Nie rozmawialiśmy o przyszłości. Cieszyliśmy się tym, co mieliśmy. A mieliśmy tak wiele, siebie, wszystko…

– Czyli tak naprawdę, to nic – powiedziała smutno Anna, gdy ostatniego wieczoru przed jej odjazdem, poszliśmy na spacer na plażę.

Napisałem wtedy patykiem jej imię na piasku, oddałbym wszystko, aby wyryło się w tym miejscu na stałe. Ale morze natychmiast je zabrało.

– Nie mamy nic – pokręciła głową, patrząc ze smutkiem na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widniało jej imię. – Popatrz, już mnie nie ma…

– Jesteś w moim sercu – objąłem ją mocno, nie chciałem, żeby tak mówiła.

– Moje imię spłynęło razem z falą – uśmiechnęła się i pocałowała mnie lekko. – Jutro tu odbiją się dziecięce stópki… To jest ich prawo, nie moje. Do twojego serca też.

– O czym ty mówisz? – nie rozumiałem.

– O twojej małej córeczce – wysunęła się z moich ramion i poszła przed siebie.

Nie chciała słuchać o tym, że się rozwiodę, że przeprowadzę do jej miasta, że dzieci zawsze będą w moim sercu, ale nie mogą stać na drodze do mojego szczęścia.

– Ale twoje dzieci stoją na mojej drodze do szczęścia, zrozum to – uśmiechała się smutno na takie argumenty. – Ja wiem, że czujesz się samotnie, że pragniesz miłości, ale nic takiego nie dzieje się w twoim małżeństwie, żeby je przekreślać. Zawsze możecie się jeszcze porozumieć z żoną, to tylko od was zależy.

– Nigdy się nie dogadam z Kamilą – ogarnęła mnie złość na takie gadanie. Widziałem, jak się skrzywiła. – Wyprowadzę się z domu, złożę pozew o rozwód, ona też tego chce…

– Nie podejmujmy teraz żadnej decyzji, zostawmy to tak, jak jest, dajmy czas czasowi… Czy twoja żona powiedziała ci, że chce się z tobą rozwieść?

– Tak wprost? Nie. Ale tyle razy powtarzała, żebym się wyprowadził – odparłem.

Jednak Anny to nie przekonało. Wiedziałem, że nie jestem jej obojętny, widziałem to w jej oczach, w jej uniesieniach, gdy leżała w moich ramionach. Nigdy nie powiedziała mi, że mnie kocha, ale ja wiedziałem, że tak jest. Krzyczały o tym jej wiersze, jej niewyszeptane słowa, jej oczy nagle wypełnione łzami, jej palce na mojej twarzy…

Ustaliliśmy, że będziemy spotykać się raz w miesiącu, gdzieś w połowie drogi pomiędzy jej światem a moim. I to musiało nam wystarczyć, ale to były jej warunki, nie moje. Wiedziałem już, że bez tej kobiety nie potrafię żyć. Coś musiałem zrobić, coś zdecydować, za nią i za siebie.

Nie chciałem uczestniczyć w farsie z moją żoną

Zbliżały się święta. Byłem pewien, że tym razem Anna zaprosi mnie do siebie, że spędzimy ten szczególny czas razem. I że stanie się on dla nas prawdziwym początkiem nowego życia. Bo w moim nic się nie zmieniło, a wręcz niechęć mojej żony pogłębiła się jeszcze. Ale to mnie już zupełnie nie obchodziło. Miałem swój drugi świat, a w nim Annę.

– A ja w te święta będę musiał wyjechać chyba w delegację… – oznajmiłem córeczce, gdy planowała wspólne zajęcia. – Mamusia z tobą będzie – chciałem pogłaskać ją po włosach, ale moja ręka zastygła w pół gestu.

W drzwiach salonu stała Kamila. Musiała słyszeć naszą rozmowę, bo przyglądała mi się z dziwnym wyrazem twarzy.

– Nic nie mówiłeś, że wyjeżdżasz na święta – powiedziała bez cienia emocji.

Nie było w jej głosie zaskoczenia, wyrzutu, po prostu stwierdzała fakt.

– Nie sądziłem, że cię to może obchodzić – odparłem.

– A dokąd wyjeżdżasz – jakby się zawahała. – To znaczy, jeżeli mogę zapytać.

– W góry – odpowiedziałem krótko.

– Nie będę uczestniczył w tej farsie – wstałem, chcąc uciąć rozmowę.

Ale Kamila nie odchodziła. Stała i przyglądała mi się uważnie.

– Święta z własnymi dziećmi uważasz za farsę? – spytała spokojnie. – Nie musisz wyjeżdżać tylko z naszego powodu. Chyba, że masz inny powód – zawiesiła głos, czekając na moją odpowiedź.

I w tym momencie chciałem jej wykrzyczeć, że tak, że jest inny powód, kobieta, która daje mi szczęście, z którą chcę spędzić te świąteczne dni, ale... Poczułem, jak moja córeczka obejmuje mnie za nogę, przytula się do mojego biodra. Odruchowo położyłem dłoń na jej główce, czułem, jak mała przywiera całym ciałkiem do mnie. Opuściłem głowę, a powietrze uszło ze mnie, jak z przekłutego balonu.

Anna nie zaprosiła mnie na święta. Powiedziała, że musi wyjechać do swojego dawnego domu, do Szwecji, tam gdzie mieszkał jej mąż, z którym była w separacji i córka, która akurat zaręczała się. Nie mogła odmówić takiemu zaproszeniu. Ale w jej głosie poczułem jakby ulgę, gdy mi o tym powiedziała.

Dzień przed świętami ubrałem ciepło Wiki i miałem z nią wyjść na zewnątrz. Wsuwałem właśnie jej niesforne loki pod czapkę, gdy w holu stanęła Kamila.

– Wychodzicie? – spytała. – Myślałam, że... zamierzasz wyjechać... w te góry – jej głos się załamał.

– Nigdzie nie jadę, rozmyśliłem się – powiedziałem. – Ale nie rób sobie kłopotu, na kolację pójdę do mamy.

– Gdybyś powiedział, że zostajesz, upiekłabym sernik, który tak lubisz – usłyszałem ciche, niepewne słowa żony.

To było tak niespodziewane, że odwróciłem się do niej gwałtownie. Ileż to lat ona nie piekła tego ciasta, które wprost uwielbiałem. W pierwszych latach naszego małżeństwa robiła to co tydzień.

– Może jeszcze zdążysz, pomogę ci – sam nie wierzyłem, że to powiedziałem.

Kamila rzuciła mi szybkie spojrzenie, przygryzła wargi, odwróciła się i zniknęła w kuchni. Zrobiłem krok, żeby pójść za nią, ale Wiki pociągnęła mnie za kurtkę.

– Tatuś, no chodźmy już – marudziła. – Bo mi jest gorąco…

Przy stole myślami byłem z Anną. Wciąż byłem z nią. Ale to z Kamilą życzyliśmy sobie wszystkiego, co dobre. I nie było fałszu w tych moich życzeniach… Dzieciaki śmiały się i z zapartym tchem otwierały swoje prezenty. Anna zadzwoniła drugiego dnia świąt. Powiedziała, że zostaje u męża, że musi przemyśleć pewne sprawy, być może wróci do niego. I że to, co nas łączyło, było wyjątkowe, ale te małe dziecięce stópki wciąż głęboko odbijają się na nadmorskim piasku. I ona nie może ich ani wyminąć, ani przez nie przejść…

Reklama

Gdy chowałem komórkę, natrafiłem na wzrok Kamili. Stała tak i patrzyła na mnie ze spokojem, nie było w jej oczach wyrzutu. Tak, jakby na coś czekała. I przyszło mi w tym momencie do głowy, że moja żona czeka na mnie. Tak po prostu tylko czeka, aż pierwszy zrobię jakiś ruch… I nie zapanowałem nad swoimi ramionami, gdy wyciągnąłem je do niej.

Reklama
Reklama
Reklama