Reklama

Nigdy nie należałem do mężczyzn, którzy podążają za impulsem. Raczej analizowałem, mierzyłem, ważyłem każde słowo. Julia śmiała się kiedyś, że zanim zdecyduję się zjeść deser, pięć razy zapytam o składniki. Może właśnie dlatego się jej spodobałem – byłem przewidywalny. Stabilny. A przynajmniej tak jej się wydawało. Poznaliśmy się na uczelni. Zrobiła na mnie wrażenie od pierwszego spojrzenia – przebojowa, ostra jak brzytwa, wiedziała, czego chce. Zakochałem się szybko. Za szybko. Oświadczyłem się po pół roku. Ślub był piękny, zdjęcia do dziś wiszą na ścianie – uśmiechnięci, zakochani, nierealni. Tylko że życie to nie album ze zdjęciami.

Reklama

Zaczęło się zmieniać. Julia stawała się coraz bardziej zimna, niecierpliwa. Czasem miałem wrażenie, że mnie nie słyszy, tylko ocenia. Jakby siedziała po drugiej stronie stołu z listą moich błędów. A potem pojawiła się ona – Anna. Jej matka. Elegancka, spokojna, pachnąca czymś, co nie miało nazwy, ale sprawiało, że serce mi przyspieszało. Wystarczyło jedno spojrzenie. Niewinne. A może wcale nie?

– Znowu jesteś zamyślony. Czy możesz choć raz się skupić na mnie? – zapytała Julia, unosząc wzrok znad telefonu.

– Przepraszam – mruknąłem, ale nie potrafiłem oderwać myśli od oczu Anny.

Chciałem dotknąć jej dłoni

– Ty naprawdę ostatnio jesteś jakiś... inny – zaczęła Julia, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi. – Mam wrażenie, że nic cię nie obchodzi. Ani ja, ani nasz dom, ani to, co się dzieje między nami.

Stałem oparty o framugę, patrząc, jak zrzuca płaszcz i rzuca go na fotel. Usta miała zaciśnięte w cienką linię. Wiedziałem, że to nie będzie rozmowa – to będzie sąd.

– Julia, po prostu jestem zmęczony – odpowiedziałem, choć sam nie byłem pewien, czy to prawda.

– Zmęczony? A czym niby? Tym, że pracujesz osiem godzin dziennie i potem gapisz się w sufit jak trup?

Nie odpowiedziałem. Bo co miałem powiedzieć? Że ostatnio czekam na każdą okazję, by spotkać jej matkę? Że w niedzielę u teściów siedziałem przy stole jak na szpilkach, tylko po to, by przypadkiem dotknąć jej dłoni, gdy sięgała po sól?

– Naprawdę myślisz, że tego nie widzę? – Julia podniosła głos. – Patrzysz na mnie jak na cień. Jakbyś był z kimś innym. Albo jakbyś chciał być z kimś innym...

– Nie przesadzaj.

– Nie przesadzaj?! – warknęła. – Od miesięcy jesteś nieobecny! Żyjesz obok mnie. A jak próbuję do ciebie dotrzeć, to tylko się zamykasz!

Zacisnąłem szczękę. Czułem, że zaraz pęknie we mnie coś, czego nie da się już poskładać.

– Może gdybyś miała w sobie, choć odrobinę ciepła swojej matki, to wszystko wyglądałoby inaczej – powiedziałem. Głupio. Impulsywnie. Bezmyślnie.

Zapadła cisza. Julia stała w bezruchu, patrząc na mnie jak na obcego człowieka.

– Powiedz to jeszcze raz – szepnęła.

Ale ja już milczałem. Bo sam nie wierzyłem, że to powiedziałem.

– Wiesz co? Śpij dzisiaj w salonie – rzuciła lodowatym tonem i wyszła, trzaskając drzwiami.

Zostałem sam. Z tą jedną, obrzydliwie bolesną świadomością, że powiedziałem na głos coś, o czym nawet bałem się pomyśleć.

Nie mogłem przestać

Nie spałem tej nocy. Przekręcałem się z boku na bok na niewygodnej kanapie, czując, jak moje słowa krążą po pokoju jak duchy, których nie potrafię wypędzić. „Ciepło twojej matki” – powtarzałem sobie w myślach. Idiota. Prawdziwy idiota. Rano Julia nie odezwała się ani słowem. Wyszła do pracy bez pożegnania. Nawet nie spojrzała w moją stronę. Wciąż słyszałem trzask drzwi – taki sam jak ten, którym kończy się związek. Albo zaczyna coś innego. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, zadzwoniłem do teściów. Wymyśliłem pretekst – że chciałem przeprosić za moje zachowanie w niedzielę, bo byłem „zmęczony i spięty”. Anna odebrała.

– Tomaszu? Jak miło cię słyszeć. Wpadnij, jestem w ogrodzie. Marek gdzieś wyjechał.

Jej głos był spokojny. Jakby wiedziała. Albo przeczuwała. Przyjechałem po godzinie. Słońce rozlewało się nad ich ogrodem, kwiaty pachniały tak intensywnie, że czułem się jak w jakimś dziwnym śnie. Anna siedziała przy stole z filiżanką herbaty, w lnianej sukni, z rozwianymi włosami. Kobieta po pięćdziesiątce, ale ja widziałem ją inaczej. Bardzo wyraźnie.

– Przepraszam, że tak nagle...

– Nie przepraszaj. Czasem dobrze się zgubić. Można wtedy odkryć coś nowego.

Usiadłem naprzeciw niej. Nasze dłonie przez moment dotknęły się na blacie. Prąd. Cisza. I to jej spojrzenie – nie jakiejś teściowej. Kobiety. Z krwi, kości i... grzechu.

– Czasem myślę, że ty jesteś jedynym, kto tu jeszcze patrzy naprawdę – powiedziała cicho.

Zamarłem.

– A ja myślę, że w pani... jest coś, czego szukałem przez całe życie.

Zapanowała cisza. Długa, ciężka. Nie powiedziała nic. Ale jej oczy mówiły wszystko.

Czułem, że wszystko się zawali

Miałem już wychodzić, kiedy usłyszałem głosy z wnętrza domu. Zamarłem. To była Julia. Jej głos był stłumiony, ale nerwowy. W odpowiedzi – spokojniejszy, niż się spodziewałem – głos Anny. Znowu ta kobieca kontrola, jakby nic nie mogło jej zaskoczyć.

– Mamo, nie poznaję go. Coś się w nim zmieniło – powiedziała Julia. – Nie chodzi już tylko o obojętność. On patrzy na mnie... jakby mnie w ogóle nie było.

Siedziałem jak przyczajony złodziej za rogiem domu, niezdolny do ruchu.

– Może to ty przestałaś patrzeć – odpowiedziała Anna. – Ludzie nie znikają tak po prostu. Ale mogą przestać być widzialni.

– Co to ma znaczyć?

– To znaczy, że czasem mężczyźni... szukają kogoś, kto ich zobaczy. Kto nie tylko słyszy, co mówią, ale też milczy razem z nimi.

Zapanowała cisza.

– Mamo... – Julia się zawahała. – Ty wiesz coś, prawda?

– Myślę tylko, że on tęskni. Ale nie wiem, za czym dokładnie.

Myślisz, że... że on cię pragnie?

Serce stanęło mi w miejscu. Po dłuższej chwili Anna odpowiedziała:

– Myślę, że on pragnie być widziany. A ty nie patrzysz.

Wtedy wyszedłem z cienia. Moje kroki były zbyt głośne. Ich głowy uniosły się równocześnie.

– Nie tylko ona nie patrzy – powiedziałem, nie spuszczając wzroku z Anny.

Julia stała jak wryta, patrząc na mnie i na swoją matkę. A ja... czułem, że za chwilę wszystko się zawali, ale nie odszedłem.

Pocałowałem ją delikatnie

Nie wróciliśmy do tematu. Julia wyszła po chwili, rzucając tylko krótkie:

– Muszę wracać do pracy.

Nie patrzyła ani na mnie, ani na Annę. W samochodzie trzasnęły drzwi. Dźwięk ten zawisł nad ogrodem jak przekleństwo.

Zostaliśmy sami. Anna nalała mi herbaty. Jej dłonie się nie trzęsły. Moje – tak.

– Nie powinienem był tego mówić – odezwałem się w końcu.

– Czasem to, czego nie mówimy, rani bardziej – odpowiedziała spokojnie.

Przez chwilę milczeliśmy. W końcu nie wytrzymałem.

Czy pani coś do mnie czuje?

Spojrzała na mnie. Nie jak matka mojej żony. Nie jak kobieta w średnim wieku. Spojrzała jak ktoś, kto wie dokładnie, gdzie jest granica... i że zaraz ją przekroczy.

– To nie są uczucia, Tomaszu – powiedziała cicho. – To są... niedopowiedzenia. To, co zostaje między spojrzeniem a dotykiem.

– Ale ja to czuję. Od dawna. I... to nie jest tylko niedopowiedzenie.

Pochyliłem się. Powoli, jakby to była scena z filmu, na którą nie mam wpływu. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów.

Nie rób tego – szepnęła.

Ale nie cofnęła się. Pocałowałem ją. Delikatnie. Powoli. Jakbyśmy oboje wiedzieli, że każdy ruch to ryzyko katastrofy. I może właśnie dlatego – nie mogliśmy przestać. Po chwili się odsunęła. Oddychała szybko. Oczy miała zamglone.

– To nigdy nie powinno się wydarzyć – powiedziała, ale jej dłoń wciąż była na moim karku.

– Ale się wydarzyło – odpowiedziałem. – I nie cofnę tego. Nie potrafię.

Wstała. Zabrała filiżankę, ale zanim odeszła, powiedziała tylko jedno zdanie:

– Lepiej, żeby Julia się nie dowiedziała.

Zostałem sam. I wiedziałem, że właśnie przestałem być tym „stabilnym” facetem, którego Julia kiedyś pokochała.

Byłem zdrajcą, ale nie tchórzem

Nie wróciłem do domu. Nie mogłem. Wsiadłem do auta i zacząłem jeździć bez celu. Czułem w ustach jej smak. Zapach jej skóry miałem jeszcze na dłoniach. To było jak obłęd – każda myśl, każdy obraz krzyczał jedno słowo: Anna! Zatrzymałem się dopiero nad rzeką. Siedziałem w samochodzie z głową opartą o kierownicę, próbując złapać oddech. W kieszeni wibrował telefon – Julia. Nie odebrałem. Czułem się jak zdrajca, ale... nie jak tchórz. Paradoksalnie, pierwszy raz od miesięcy byłem jakiś. Nie tylko czyimś mężem. Nie tylko figurą w cudzym życiu. Byłem sobą, albo kimś, kto próbował nim zostać. Z zamyślenia wyrwał mnie głos:

– Tomasz?

Podniosłem głowę. Marek. Teść. Stał obok mojego auta, z siwą brodą i oczami, które wiedziały zbyt wiele.

– Można? – zapytał, wskazując miejsce pasażera. Skinąłem głową.

Usiadł i przez chwilę patrzył przed siebie.

– Wiesz... zdrady nie zawsze są cielesne – powiedział w końcu. – Czasem zaczynają się w spojrzeniu. Albo w tym, że ktoś cię pierwszy raz naprawdę słucha.

Milczałem.

– Widziałem, jak na nią patrzysz. Myślisz, że jesteś pierwszy?

Spojrzałem na niego, ale nie z wrogością. Z przerażeniem.

– To nie tak... – wyjąkałem.

– Anna... – westchnął. – Zawsze kochała być kochana. I to nigdy nie było łatwe. Ale to nie ona mnie zawiodła.

– A kto?

Popatrzył mi w oczy.

– Ja sam. Bo przestałem być kimś, na kogo warto patrzeć.

Wysiadł bez słowa i odszedł w mrok. A ja zostałem z myślą, że właśnie wszedłem na drogę, z której nie ma odwrotu.

Tomasz, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama