„Odbiłem kumplowi dziewczynę. Jego świat legł w gruzach, ale ja bawiłem się przednio”
„Warszawa to wielkie miasto, a ja musiałem wpaść akurat na niego?! Świetnie, gdy spotyka się kogoś po tylu latach, ale to jest Arek, człowiek, na którego nieszczęściu oparłem moją własną radość. Nie chciałem słuchać jego płaczu o nieszczęśliwej miłości”.

Zdecydowałem się odwiedzić Warszawę po raz pierwszy od 15 lat. W końcu to miasto, w którym się urodziłem. To tutaj żyli moi dziadkowie, rodzice, tutaj spotkałem moją żonę. Mimo że jestem z Warszawy jak baobab z Afryki, zawsze marzyłem o życiu na wsi. I tak się to właśnie potoczyło.
Tym razem wróciłem do stolicy, aby załatwić pewne sprawy. Przyznam, Warszawa zawsze robi na mnie duże wrażenie: jest przepiękna, ale... zgiełk, hałas, nieustanny pośpiech, tłok – to zupełnie nie dla mnie. Nigdy nie przekonałem się do tych „korzyści” nowoczesnej cywilizacji, na dłuższą metę nie mógłbym odnaleźć się w tym świecie. Ale tym razem, choć tylko na kilka godzin, z przyjemnością wczułem się w rolę mieszkańca nowoczesnego miasta.
Załatwienie spraw, które przywiodły mnie do stolicy, nie zajęło mi wiele czasu. Prawdę mówiąc, sam byłem tym zaskoczony. Mimo że wszyscy narzekają na długie kolejki, ja miałem szczęście – szybko zdobyłem pięć podpisów, spotkałem miłe panie pracujące w urzędach, zdobyłem pięć pieczątek i usłyszałem "dziękujemy panu". Dzięki temu miałem jeszcze kilka godzin na zwiedzanie miasta i przypomnienie sobie wszystkich miejsc, w których bywałem dawniej.
Poczułem się nieco nieswojo i obco. Owszem, Stare Miasto było na swoim miejscu, Wisła płynęła tam, gdzie zawsze, a Łazienki nie zmieniły swojej lokalizacji, ale na każdym kroku natykałem się na nowości. Usiadłem na ławce obok dawnego centrum handlowego (tak to miejsce kiedyś nazywano) i jak typowy mieszkaniec XXI wieku wyciągnąłem z kieszeni smartfona.
Uruchomiłem aplikację z mapą miasta na telefonie. Przez moment rozważałem, gdzie się wybrać na spacer, a następnie poszedłem w kierunku MDM. Tuż przy podziemnym przejściu dla pieszych przebiegającym pod Alejami Jerozolimskimi, nieopodal nowo wybudowanej Rotundy, ktoś niespodziewanie chwycił mnie za rękę. Obróciłem się. Przed moimi oczami stał wysoki mężczyzna w eleganckim garniturze.
Nie mogłem w to uwierzyć
– Konrad! – zawołał głośno. – No nie do wiary, że to ty!
Nagle przytulił mnie – tak mocno, że aż poczułem się przytłoczony – a potem odsunął na długość ramion.
– Stary! Ileż to już lat... – mówił jak najęty. – To naprawdę ty? Wyglądasz dokładnie tak samo. No dobrze, żartuję. Trochę się postarzałeś... – śmiał się serdecznie, a ja zrozumiałem, kto tak nagle na mnie naskoczył i obmacuje na środku miasta.
– Arek... – odparłem niepewnie, niczym skromny krewny z małego miasteczka. – No, ale ty się zmieniłeś, i to na pewno na dobre – dorzuciłem i również się roześmiałem.
Czułem się dumny, że udało mi się zidentyfikować gościa, którego nie widziałem od wieków i nie myślałem, że kiedykolwiek go znowu spotkam.
– Co za zbieg okoliczności, musimy porozmawiać – kontynuował. – Masz moment, prawda? Masz! Chodź, usiądziemy gdzieś w cichym miejscu... Musimy porozmawiać. Musimy!
Nie wiedziałem, co zrobić. Takie spotkanie po tylu latach to naprawdę coś niesamowitego, ale przecież to Arek, człowiek, którego nigdy specjalnie nie lubiłem.
– Dzięki, niedługo będę musiał biec na pociąg do domu... – oznajmiłem. – Wiesz, od dawna już nie mieszkam w Warszawie.
– O której odjeżdża ten pociąg? – zapytał.
– O 17:15... – wydusiłem.
– No więc masz jeszcze sporo czasu – rzucił okiem na zegarek. – Chodź, zapraszam cię na obiad. Odpoczniesz, zjesz, porozmawiamy. Nie ma dyskusji, idziemy.
Rzuciłem okiem na zegarek – była już prawie 15. Dam radę przetrwać te dwie godziny.
– No, dobrze. To co robimy? – zapytałem.
– W okolicy jest kilka lokali, na pewno coś wybierzemy.
Zaczęliśmy spokojnie iść. Muszę przyznać, że było mi przyjemnie spacerować obok starej Cepelii, hotelu Polonia, bramy z fotoplastikonem, a następnie ulicą Pankiewicza aż do miejsca, gdzie kiedyś była operetka. Teraz to Teatr Roma.
– Sprawdźmy to miejsce – Arek rzucił okiem na małą knajpkę na skrzyżowaniu ulic Nowogrodzkiej i Emilii Plater. – Chodź, są wolne stoliki.
Usiedliśmy w tylnej części lokalu. Arek był wyraźnie w dobrym nastroju i wyglądał na naprawdę szczęśliwego.
– Opowiedz mi, co tam u ciebie! – zaproponował.
– Nie ma zbyt wiele do opowiedzenia... – próbowałem uniknąć rozmowy. – Wiesz, jak to jest: "doktor dla zwierząt" na zapadłej wsi. To nie są miejskie koty, psy i chomiki. Jest sporo pracy, ale właśnie tego chciałem. Dobrze czuję się wśród lasów, pól, hodowli, stadnin. Niektórzy by powiedzieli, że ciągle jestem na wakacjach.
– Na wakacjach? – Arek wyraźnie się zdziwił.
– No więc, mamy tu jezioro, pagórki, drzewa...
– To jakaś mazurska okolica, czy co?
– Coś w tym rodzaju – zaśmiałem się, próbując zatuszować zakłopotanie.
– A rodzina? Żona, dzieci?
– No, nie udało mi się... – skłamałem. – Ciężko przy mojej pracy. Ale mam dwa psy! – znów się roześmiałem, co było jednak prawdą.
– Wyglądasz naprawdę dobrze. Wydaje mi się, że jesteś zadowolony, szczęśliwy... – w jego tonie wyczułem odrobinę zazdrości.
– Tak, faktycznie czuję się świetnie – przyznałem. – A ty nie? Świetnie wyglądasz, zauważyłem twój luksusowy zegarek, fryzurę... Wygląda na to, że ci się wiedzie całkiem dobrze, prawda?
Arek szczerze się uśmiechnął, ale zaraz potem jego mina zrobiła się poważna. Upił trochę wody i wyznał:
– U mnie też nie poszło wszystko po mojej myśli. To prawda – mam fajną robotę, własne mieszkanie, auto i stać mnie na wyjazdy do ciepłych krajów. Ale jeśli chodzi o rodzinę – nie poszło mi najlepiej.
Miałem już dość tego gadania
Siedziałem cicho i nie odzywałem się. Muszę przyznać, że bałem się pytać go o szczegóły. Z jednej strony, nie chciałem słuchać prywatnych historii gościa, którego nie lubiłem. Ale z drugiej strony, nie mogłem mu przecież powiedzieć: "No dobrze, stary, nie obchodzi mnie to, porozmawiajmy o pogodzie". Musiałem choć spróbować udawać, że interesuje mnie jego opowieść.
Zatem mój wzrok skupił się wyłącznie na tym miłym, aczkolwiek praktycznie nieznajomym już dla mnie mężczyźnie, który zdecydował się przed kimś otworzyć, być może po raz pierwszy od wielu lat.
– Słuchaj, pamiętasz chyba, jak się to wszystko zaczęło, jak to było z nami jeszcze na studiach – zaczął mówić Arek. – Ty studiowałeś weterynarię, a ja zajmowałem się obszarami zielonymi. Nikt z nas nie miał zamiaru przeciągać nauki w nieskończoność, ale różnie bywa. Nie planowałem brać urlopu dziekańskiego, ale nagle dostałem ofertę świetnej pracy w Anglii. Wyjechałem – przerwał na chwilę, aby napić się wody. – W tamtym czasie spotykałem się z Karoliną, wspaniałą dziewczyną. Powinieneś ją kojarzyć, była na twoim roku. To była taka wysoka brunetka, grała w koszykówkę, a jej rodzice prowadzili gospodarstwo na Pomorzu, pamiętasz?
– No tak, nie do końca... – przerwałem. – Wiesz, to już sporo czasu. Nie pamiętam już większości osób ze studiów.
– No cóż – odmachnął ręką. – Wiesz, naprawdę ją kochałem. Postanowiliśmy, że po wakacjach wrócę z zarobionymi tam w Anglii pieniędzmi i weźmiemy ślub. No i wyjechałem. Praca była świetna: taki objazdowy zespół specjalistów od ogrodów. Stary, ile ja tam się nauczyłem! Tylko ciągłe przemieszczanie – trzy dni tutaj, trzy dni tam, dzień odpoczynku i znowu w drogę. Nie było kiedy zrobić prania, ale zarobki były dobre. Nawet nie zauważyłem, kiedy minęło pół roku.
– Zwróciłem wtedy uwagę, że nie było cię już potem na uczelni – powiedziałem.
– To nie jest najważniejsze – odparł i zaczął się zajadać żurkiem w chlebie.
Przez moment jedliśmy w ciszy. W końcu Arek wylizał łyżkę i kontynuował swoją historię:
– Przez kilka miesięcy nie miałem kontaktu z Karoliną. Zniknąłem. Dla niej po prostu zniknąłem. Ale kiedy warunki u mnie w pracy zmieniły się na trochę lepsze, zacząłem regularnie do niej pisać, podałem jej mój adres, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Ani jednego listu, ani kartki pocztowej. Mimo to, wciąż pisałem. Z biegiem czasu coraz mniej, aż w końcu przestałem...
Arek na mnie spojrzał, jakby chciał przeprosić. Wypił łyk i kontynuował swoją historię:
– Spędziłem u Angli ponad rok. Udało mi się zarobić trochę pieniędzy i w końcu wróciłem do domu. Podjąłem ponownie studia, ukończyłem pracę dyplomową. Rozpocząłem własny biznes, założyłem firmę ogrodniczą. Mam wszystko: dom, auto, chatkę w Tatrach, jacht w Chorwacji. Jednak cały czas mam wrażenie, że coś zepsułem... Ale co poradzić, to już przeszłość. Powiedz mi – jak tam u ciebie z krowami? – uśmiechnął się prawie na całego.
– Krowy są świetne – odparłem. – Mają piękne oczy...
– O nie, Konrad! Gadałem jak potłuczony, a tu już za chwilę siedemnasta. Musimy lecieć! Dobrze, że dworzec jest zaraz za rogiem.
Arek towarzyszył mi aż do głównej hali.
– Dasz radę trafić na peron? – zażartował. – Muszę już lecieć. Oto moja wizytówka. Daj mi znać, zadzwoń, może zaprosisz mnie do siebie? Trzymaj się, Konrad!
Zaczął iść w kierunku wyjścia. Przy drzwiach jeszcze się odwrócił, pokazał kciuk do góry i wyszedł. Po chwili zniknął w tłumie ludzi. Spojrzałem na wizytówkę i instynktownie chciałem ją schować do portfela, ale rozejrzałem się i podszedłem do najbliższego kosza na śmieci. Mała biało–zielona kartka wylądowała w pojemniku obok opakowania po burgerze.
Moja tajemnica była bezpieczna
Wszedłem na peron. Bez problemu odnalazłem swój przedział. Byłem jedynym pasażerem. To normalne, że pierwsza klasa jest pusta. Pociąg ruszył. Rozłożyłem się wygodnie na siedzeniu i zacząłem myśleć o nadchodzącej podróży, o stolicy, o spotkaniu z Arkiem... Zdrzemnąłem się.
Pociąg jechał punktualnie. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do żony.
– Hej, kochanie. Tak, pociąg przyjechał na czas. Za trzydzieści minut będę w Olsztynie. Czy możesz po mnie przyjechać? Świetnie. Przy parkingu? Dobrze. Buziaki! – po czym telefon zniknął w mojej kieszeni.
Opuszczając budynek dworca, od razu spostrzegłem naszą zieloną Hondę. Delikatnie stuknąłem w dach i zwróciłem się do otwartego okna:
– Poproszę do domu. Prosto do salonu!
– Jasne! – odparła radośnie szczupła brunetka. – Zapraszam do środka.
Podróż minęła nam bez słowa. Fakt, że auto posiadało automatyczną skrzynię biegów był super, bo przecudowna brunetka mogła trzymać mnie za dłoń, a dziś to było dla mnie wyjątkowo ważne. Dojechaliśmy do domu, gdy robiło się już ciemno. Zgarnąłem torbę i we dwójkę, w objęciach, wkroczyliśmy do środka.
– Jesteś taka wysoka... – wymamrotałem, cmokając żonę w policzek. – Zaparz herbatę, ja pójdę się szybko wykąpać i wrócę.
Poszedłem do swojego pokoju i zamknąłem drzwi za sobą. Podszedłem do półki i wydobyłem z zamkniętej na klucz szafeczki z truciznami pudełeczko po szczepionkach. Otworzyłem je.
Są... – pomyślałem. – Nadal są...
Przyjrzałem się stercie kopert ozdobionych portretem królowej Elżbiety. Dokładnie zamknąłem pudło i szafkę, po czym ruszyłem w kierunku prysznica.
– Wychodzisz? – dobiegł mnie głośny dźwięk z kuchni. – Herbata jest już gotowa...
– Zaraz przyjdę, Karolinko – odparłem.
– Już idę do ciebie, skarbie.