Reklama

Pracuję w bibliotece i mieszkam sama w małym, wynajmowanym mieszkaniu na przedmieściach. Nigdy nie miałam dzieci, nie wyszłam za mąż. Nie dlatego, że nie chciałam – po prostu jakoś tak się życie potoczyło. Może byłam zbyt ostrożna, zbyt lojalna wobec innych, a zbyt mało wobec siebie. Może za bardzo chciałam być „tą dobrą”, „tą rozsądną”, „tą wspierającą”.

Reklama

Zawsze byłam blisko z moim młodszym bratem Michałem. Od dziecka stanowiliśmy drużynę – ja, ta bardziej odpowiedzialna, on – roztrzepany marzyciel. Mieliśmy swoje światy, ale trzymaliśmy się razem. W dorosłym życiu nasze drogi zaczęły się rozchodzić. Michał założył rodzinę – ma dwójkę dzieci, pracuje w marketingu. Wieczny niedoczas, wieczny kredyt, wieczne problemy. A ja… zostałam sama.

Pamiętam dzień pogrzebu rodziców jak przez mgłę. Staliśmy z Michałem obok siebie za urną. Tylko że teraz nikt nas już nie przytulił. Po wszystkim pojechaliśmy do kancelarii notarialnej – trzeba było załatwić sprawy spadkowe. Dom rodzinny i niewielkie oszczędności – po równo, jak zapisali rodzice. I wtedy Michał rzucił:
– Wiesz, ty i tak mieszkasz sama. A my z Kasią i dzieciakami… No, wiesz, przydałoby nam się trochę więcej przestrzeni.

Zamarłam. Jeszcze nie zdążyłam zapytać, co miał na myśli, a już wewnętrzny głos podpowiadał mi, że on będzie chciał więcej. Jednak oddałam mu swoją połowę domu i połowę oszczędności. Wzięłam tylko tyle, żeby starczyło na wynajem i trochę na czarną godzinę. Uspokajałam się, że robię dobrze, że „jemu bardziej się przyda”. Przecież dzieci, przecież kredyty, przecież ja „niewiele potrzebuję”. Ale coraz częściej, kiedy wracam po pracy do pustego mieszkania i włączam czajnik, żeby zaparzyć sobie herbatę, zastanawiam się, kto zadba o mnie. I dlaczego nikt mnie nie zapytał, czy mnie stać na bycie dobrą?

Nie mogłam spać pół nocy

– No i co teraz zrobimy z tym domem? – Michał opierał się o framugę drzwi notariusza, rozpinając kurtkę. – Myślałem, że może… my się tu wprowadzimy. Wiesz, dzieci potrzebują miejsca, ogród by się przydał, a ty i tak mieszkasz w tym wynajmie…

Przecież to nasz wspólny spadek – powiedziałam cicho, trochę zaskoczona, trochę zawstydzona, że w ogóle muszę to mówić.

– No tak, tak! Jasne! Wspólny. Ale ty przecież nie masz dzieci, nie masz zobowiązań. A my? Kasia ledwo wyrabia, kredyt na samochód, wiecznie coś…

Zaczął chodzić po korytarzu, jakby sam siebie przekonywał. W końcu spojrzał na mnie z uśmiechem, który znałam od dzieciństwa – ten jego „proszący”, podszyty niewinnym szantażem.

– Wiesz, to byłoby takie… piękne z twojej strony. Rodzice na pewno by chcieli, żeby dzieci miały gdzie dorastać. Ty i tak żyjesz skromnie, nie potrzebujesz wiele.

Uśmiechnęłam się blado. Nie wiem, dlaczego nie zaprotestowałam. Może dlatego, że w tamtym momencie jeszcze wierzyłam, że dobro do mnie wróci. Może dlatego, że to „Anetko” brzmiało jak zaklęcie. Wróciłam do mieszkania i nie mogłam spać pół nocy. Miałam jakieś dziwne kłucie w brzuchu. Jakby ciało próbowało powiedzieć coś, czego nie potrafiłam ubrać w słowa. Przecież oddałam tylko trochę więcej. Przecież to rodzina. Przecież jestem tą rozsądną. A może po prostu znowu dałam się wykorzystać?

Ledwo wiązałam koniec z końcem

– Ależ to naprawdę miło z twojej strony – powiedziała Kasia, kiedy przyszłam z kluczami i dokumentami do przekazania. – Michał mówił, że to była twoja inicjatywa. No, naprawdę… jesteś aniołem.

Aniołem. Brzmiało to, jakby chciała mnie postawić na piedestale tylko po to, by łatwiej mi było zapomnieć, że oddaję im coś, co mi się należało. A potem, jak gdyby nigdy nic, Kasia wzięła klucze i kontynuowała:

– A my właśnie dziś szukaliśmy ofert wakacji. Może w końcu coś egzotycznego? Michał mówi, że dzieciaki powinny zobaczyć świat.

Spojrzałam na nią, niepewna, czy dobrze słyszę. Wakacje? Egzotyczne? Ledwo wiązałam koniec z końcem po opłaceniu czynszu. Moje „wakacje” to raz w roku odwiedziny u ciotki w Świdnicy.

– Super… – wymamrotałam, próbując się uśmiechnąć. – Fajnie, że możecie.

– No tak! Michał mówi, że teraz, jak już dom jest nasz, to nie musimy się martwić kredytem na mieszkanie. Sporo nam to ułatwia – dodała i nawet nie zauważyła, że właśnie wsadziła mi nóż w serce.

Wróciłam do siebie, usiadłam przy kuchennym stole i długo wpatrywałam się w kubek z zimną herbatą. Zaczynało do mnie docierać, że ich wdzięczność kończy się tam, gdzie zaczyna się wygoda. Oddałam im część siebie, a oni… traktowali to, jak coś oczywistego. I wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy pytanie, którego tak bardzo się bałam. Czy to była głupota?

Zatkało mnie

Przyjechałam bez zapowiedzi. Zadzwoniłam do drzwi, a Michał otworzył w dresie i z telefonem przy uchu.

– A, cześć. Kasia z dzieciakami pojechała do kina, ja mam chwilę – powiedział, wpuszczając mnie do środka. – Coś się stało?

– Ja... chciałam się zapytać... – powiedziałam, siadając na krześle w kuchni. – Czy moglibyście mi oddać część tych pieniędzy. Czynsz mi podnieśli, mam też wydatki, wiesz…

Michał spojrzał na mnie, jakbym powiedziała, że chcę od niego nerkę.

Przecież nie tak się umawialiśmy. Mówiłaś, że nie potrzebujesz pieniędzy, że chcesz pomóc. Przecież ty nigdy nie chciałaś dzieci, to po co ci więcej?

Zatkało mnie.

To nie ma nic do rzeczy! – uniosłam głos, czując, że coś we mnie pęka. – Oddałam wam coś, co było moje. Bo myślałam, że... że warto. A teraz mam wrażenie, że wy mnie po prostu wykorzystaliście.

– O co ci teraz chodzi? Czemu się czepiasz? – zapytał chłodno. – Nikt cię nie zmuszał.

– Nie, oczywiście! Sama się poświęciłam, jak zwykle! – krzyknęłam i zerwałam się z miejsca. – Bo ty zawsze miałeś talent do grania na cudzych sumieniach.

Michał milczał, a potem tylko wzruszył ramionami i odwrócił się do ekspresu do kawy.

– Jak chcesz, możemy pogadać kiedy indziej. Teraz nie mam głowy.

Wyszłam, trzaskając drzwiami. Na klatce schodowej zalałam się łzami. Zrozumiałam, że właśnie straciłam nie tylko pieniądze, ale i brata. Przynajmniej tego, którego znałam kiedyś.

Coś we mnie pękło

– Po prostu musisz w końcu przestać być świętą – powiedziała Ewa, koleżanka z pracy, kiedy opowiedziałam jej wszystko przy herbacie. – Naprawdę, kto się dziś tak zachowuje? Oddajesz pół majątku i jeszcze dziękujesz, że cię ignorują?

Ale to mój brat… – próbowałam się bronić, choć coraz słabiej.

– No i co z tego? Mój były też był ojcem mojego dziecka, a w sądzie próbował wmówić, że go biję. Rodzina to nie jest świętość. To są ludzie. I albo się zachowują przyzwoicie, albo nie.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Ewa zawsze mówiła prosto z mostu, ale tym razem jej słowa mnie poruszyły głęboko. Coś we mnie zadrżało. Jakiś mały, ledwo słyszalny głosik.

– Wiesz, czasem żałuję tej decyzji – przyznałam szeptem, jakby wyznawała grzech. – Że mogłam wtedy powiedzieć „nie”.

Ewa odłożyła kubek i spojrzała na mnie poważnie.

– To powiedz to teraz. I przestań z nimi bawić się w kotka i myszkę. Oni robią to, na co im pozwalasz.

Wróciłam do domu i długo siedziałam w ciszy. Potem wzięłam kartkę papieru i zaczęłam pisać – nie wiadomo do kogo. Może do samej siebie. Napisałam jedno zdanie, które jakoś we mnie zostało:

„Nie jestem wam nic winna”.

I po raz pierwszy rozważyłam coś, co dotąd wydawało mi się nie do pomyślenia – że nie muszę już być częścią tej rodziny.

Zacisnęłam zęby

Telefon zadzwonił tuż po dziewiątej. To był Michał. Przez sekundę zastanawiałam się, czy odebrać, ale ciekawość wygrała.

Możesz zostać z dzieciakami w weekend? Kasia ma wyjazd służbowy, a ja muszę popracować. Ty i tak zwykle jesteś wolna.

Zacisnęłam zęby. Nie zapytał, nie zaproponował. Zakładał. Bo ja przecież „i tak nic nie mam”.

Nie mogę – odpowiedziałam spokojnie.

– Ale przecież… – zaczął, a potem zaśmiał się z ironią. – Ty? Zajęta? Czym? Książkami?

Mam swoje życie – przerwałam mu. – I nie zamierzam już nikomu go poświęcać.

Po drugiej stronie chwilę panowała cisza. Potem usłyszałam jego głos, nagle zimny, zły:

– To dzięki mnie miałaś co jeść przez lata! Może przypomnij sobie, ile razy ci pomagałem!

Zacisnęłam pięść. W głowie aż zadudniło.

– Nie dzięki tobie, tylko mimo ciebie – odpowiedziałam.

Odłożyłam telefon, a potem się rozpłakałam. Nie z żalu. Z ulgi. Bo w końcu to powiedziałam. Po raz pierwszy postawiłam granicę. I wbrew temu, co myślałam… świat się nie zawalił.

Aneta, 44 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama