„Oddałam przyjaciółce ostatnie oszczędności, gdy straciła pracę. Później odkryłam, na co poszły moje pieniądze. Ta zdrada kosztowała więcej”
„– A widziałaś, jaką furę ma Magda? Spotkałam ją w galerii w sobotę. Z jakimś facetem, wiesz, takim typowym macho. Szli do tego sushi baru na górze. – Magda? – aż się zaśmiałam. – Chyba się pomyliłaś. Ona ledwo co wiąże koniec z końcem”.

- Redakcja
Nie jestem naiwna. Życie nauczyło mnie ostrożności, ale Magda była wyjątkiem. Znałyśmy się od lat – wspólna praca, święta, łzy i śmiech. Gdy straciła pracę, nie zawahałam się ani chwili – przelałam jej wszystkie oszczędności. „Na rachunki, na życie” – mówiła. Nie prosiła. Wierzyłam, że to tylko chwilowe. A potem zobaczyłam zdjęcie. Sukienka z nowej kolekcji, drinki w ekskluzywnym barze, wakacje w Grecji. Moje pieniądze. Moje zaufanie. Oddałam jej wszystko, a ona wystawiła mnie jak ostatnią idiotkę. Nie każda zdrada ma romans w tle – czasem chodzi tylko o pieniądze i bezczelną pewność, że się upiecze.
Jakoś dam sobie radę
– Nie uwierzysz, co się stało – usłyszałam jej zapłakany głos przez telefon.
Byłam właśnie w sklepie, wybierałam papier toaletowy, gdy Magda zadzwoniła. Zawsze dzwoniła w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Ale wtedy... wtedy nie mogłam się złościć.
– Co się stało? – spytałam od razu, wypuszczając z rąk rolkę.
– Zwolnili mnie. Po prostu weszła do biura i powiedziała, że muszą ciąć etaty. Nie wiem, co zrobię. Ja naprawdę nie wiem.
Pamiętam to uczucie w żołądku. Strach? Współczucie? Może jedno i drugie. Wróciłam do domu i wieczorem siedziałyśmy u mnie na kanapie. W dresach, z winem i chusteczkami, jak za dawnych czasów.
– Nie mam już oszczędności. Raty za samochód, czynsz, karta kredytowa... Nie ogarnę tego.
Spojrzała na mnie. Nie prosiła, to prawda. Ale jej oczy mówiły wszystko. W tamtej chwili miałam na koncie trochę ponad dziewięć tysięcy. Oszczędzałam je od ponad roku – na gorsze dni, na coś dla siebie.
– Magda, nie martw się – powiedziałam. – Dam ci pieniądze. Przejdziesz przez to, znajdziesz coś nowego.
Płakała wtedy jeszcze bardziej. Ściskała moją dłoń i powtarzała, że mi to odda, że nie zapomni, że nie zasługuje na mnie. Zasługiwała. Tak myślałam. Nie wiedziałam wtedy, że tego wieczoru nie tylko oddaję jej pieniądze. Oddaję też coś znacznie cenniejszego: własne poczucie bezpieczeństwa. I zaufanie, które już nigdy nie wróci.
Zazdroszczę jej odwagi
Przez pierwsze tygodnie Magda dzwoniła codziennie. Raz po prostu pogadać, innym razem, żeby się pożalić, jeszcze innym – żeby zapytać, czy może wpaść na obiad.
– Szukam pracy, ale nic konkretnego nie ma – mówiła, przewracając oczami nad talerzem makaronu. – Wysłałam dzisiaj dziesięć CV. Nie ma sensu się załamywać, nie?
– Pewnie, że nie – kiwałam głową. – Przejdziesz przez to.
Byłam z niej dumna. Wydawała się silna, może nawet silniejsza niż ja bym była na jej miejscu. Żartowała, śmiała się, opowiadała, że chodzi na spacery, że zapisuje się na jogę.
– Muszę coś robić, bo zwariuję – tłumaczyła, a ja zazdrościłam jej tej energii.
Nie wiedziałam, że to wszystko było częścią gry. Któregoś dnia wpadła jak burza, w nowej bluzie z modnym nadrukiem, z paznokciami zrobionymi na błysk.
– Wyglądasz super – rzuciłam, próbując ukryć zdziwienie. – Wreszcie coś znalazłaś?
– Nie, to tylko... taka chwilka dla siebie – machnęła ręką. – Wiesz, żeby się lepiej poczuć. Kupiłam na przecenie. I paznokcie zrobiłam u koleżanki, za pół ceny.
Skinęłam głową, choć coś mnie zakuło w środku. Ja od miesięcy nie byłam u kosmetyczki. Nawet odrostów nie farbowałam, bo odkładałam każdą złotówkę. Ale przecież każdy radzi sobie ze stresem inaczej, prawda? Chciałam wierzyć, że wszystko jest w porządku. Że Magda po prostu potrzebuje trochę czasu. Nie zauważyłam, że coś się już między nami zaczyna psuć.
Podobno tak się złożyło
To był przypadek. Naprawdę przypadek. Siedziałam u fryzjera, pierwszy raz od wielu miesięcy. Postanowiłam – koniec z oszczędzaniem na sobie. Czułam się zdołowana i zaniedbana. Więc wzięłam wolne, poszłam do Moniki, mojej fryzjerki od lat, i poprosiłam: „Zrób mi cokolwiek, żebym nie wyglądała na matkę z reklamy suplementów dla kobiet 50+”. Monika zawiązała mi pelerynę, zadała kilka pytań z grzeczności i nagle mówi:
– A widziałaś, jaką furę ma Magda? Spotkałam ją w galerii w sobotę. Z jakimś facetem, wiesz, takim typowym macho. Szli do tego sushi baru na górze.
– Magda? – aż się zaśmiałam. – Chyba się pomyliłaś. Ona ledwo co wiąże koniec z końcem.
– No nie wiem... Ta kurtka, którą miała, to kosztuje pewnie z tysiąc. I to nie było zwykłe spotkanie. Raczej randka.
Zrobiło mi się niedobrze. Zanim wróciłam do domu, sprawdziłam jej profil. Ostatni post: zdjęcie talerza sushi z podpisem „bo czasem trzeba”. W komentarzach – emotki, serduszka, ktoś zapytał: „Z kim?”, a ona odpisała: „Z tajemniczym nieznajomym 😉”. Zadzwoniłam.
– Hej, jak się czujesz? – zaczęłam spokojnie.
– A, jakoś się trzymam... Wiesz, tak się złożyło, że poznałam kogoś. Niewiele z tego będzie, ale... miło było poczuć się znowu kobietą.
– A kasa? – zapytałam cicho. – Moje pieniądze?
– Wiesz, Karola... Ja potrzebowałam poczuć się lepiej. Nie chciałam cię martwić.
Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, czy mam płakać, czy rzucić telefonem o ścianę.
Nie chciała mnie martwić
– Czyli zamiast zapłacić czynsz albo ratę za samochód, poszłaś na sushi i kupiłaś sobie kurtkę za tysiaka? – zapytałam spokojnie, choć cała się trzęsłam.
– Nie za tysiąc... Przesadzasz – prychnęła Magda. – I to nie tak, że wydałam wszystko. Zostało mi jeszcze trochę. Poza tym... przecież mówiłam, że ci oddam.
– Ale nie mówiłaś, że je wydasz na randki z jakimś gorylem– wypaliłam, bo już nie wytrzymałam.
Po drugiej stronie cisza. Długa. Niewygodna.
– Karola... Ty zawsze byłaś taka idealna, taka poukładana. A ja się rozsypałam. Nie chciałam żebrać. Chciałam na chwilę zapomnieć, poczuć się normalnie. Przez chwilę udawać, że życie się jeszcze uśmiecha.
– Za moje pieniądze.
– Tak... Za twoje. I wiem, że to było głupie. Wiem, że cię zawiodłam. Ale czy ty w ogóle wiesz, jak to jest bać się rano otworzyć oczy?
Zamilkłam. Też miałam swoje strachy. Tylko... nie fundowałam ich innym.
– Oddam ci te pieniądze – powiedziała nagle. – Nawet jeśli zajmie mi to rok. Albo dwa. Ale oddam.
Nie powiedziałam już nic. W tamtej chwili zrozumiałam coś okrutnie bolesnego: nie chodziło tylko o pieniądze. Chodziło o to, że dla niej moje wsparcie było jak karta kredytowa. Bez pokrycia w zaufaniu. Zawiesiłyśmy rozmowę. A potem przez miesiąc się nie odzywała.
To tylko pieniądze
Miesiąc ciszy. Ani jednego SMS-a, żadnego znaku życia. Jakby zapadła się pod ziemię. Albo – co bardziej prawdopodobne – jakby liczyła, że ja po prostu zapomnę. W tym czasie żyłam jak na autopilocie. Praca – dom – praca – dom. Bez wieczornych rozmów, bez plotek przy winie, bez „a widziałaś tego mema?”. Zaczęło do mnie docierać, że ta przyjaźń chyba wcale nie była taka równa. Że ja byłam tą poważną, na której zawsze można się oprzeć. A ona – tą, która wie, że ktoś ją złapie, nawet jeśli skoczy w ogień.
I wtedy przyszła wiadomość.
Hej. Mam dla ciebie część kasy. Możemy się spotkać?
Serce zabiło mi mocniej. Odpisałam: „Dobrze. Jutro, 18:00. Kawiarnia obok rynku”. Przyszła punktualnie. W nowej torebce. Wyglądała świetnie – jakby cała ta sytuacja jej nie dotknęła.
– Dobrze wyglądasz – powiedziałam, zanim się powstrzymałam.
– Bo się pozbierałam. Mam nową pracę – rzuciła z uśmiechem. – I... oto – podała mi kopertę.
W środku było 2 tysiące. Tylko dwa z dziewięciu, które jej dałam.
– Więcej na razie nie mogę. Ale będę oddawać po trochu. I... przepraszam.
Zamilkłam. Co miałam powiedzieć? Że boli? Że to nie tylko o pieniądze chodzi?
– Wiesz... – odezwała się cicho. – To tylko pieniądze, prawda?
Spojrzałam na nią i w końcu zrozumiałam. Nie, Magda. To było wszystko, co między nami jeszcze zostało.
Koniec tej przyjaźni
Od naszego spotkania minęły trzy miesiące. Magda rzeczywiście co jakiś czas przelewała po kilkaset złotych. Nie pytałam. Nie przypominałam. Nie planowałam też ich wydawać. Leżały na osobnym koncie – jak wyrzut sumienia i nauczka w jednym. Nie odbudowałyśmy już tej przyjaźni. Próbowała raz jeszcze – wysłała wiadomość z zaproszeniem na swoje urodziny. Odpisałam tylko: „Nie dam rady”. I to była prawda. Nie chodziło o czas – chodziło o siły. O emocje, których już do niej nie miałam.
Nie tęskniłam za nią, tylko za tą wersją Magdy, którą znałam kiedyś. Za kobietą, która siadała ze mną na balkonie z kubkiem herbaty i mówiła: „Jestem, zawsze”. Ale ta kobieta przestała istnieć. Albo nigdy nią nie była. Zrozumiałam też coś jeszcze – że przyjaźń, tak jak miłość, nie kończy się nagle. Ona się wykrwawia. Po cichu. Kropelka po kropelce. Aż zostaje tylko pustka.
Ludzie często mówią: „To tylko pieniądze”. Ale prawda jest taka, że pieniądze to często papierek lakmusowy relacji. Pokazują, gdzie naprawdę jesteśmy, kto nas szanuje, kto tylko korzysta. Magda nie ukradła mi portfela. Ona po prostu uznała, że jej potrzeby są ważniejsze niż moje zaufanie. I że może mnie rozczarować – byleby potem przeprosić.
Nie żywię do niej nienawiści. Nie chcę zemsty. Ale jedno wiem na pewno – jeśli kiedykolwiek jeszcze ktoś poprosi mnie o pomoc, spojrzę najpierw nie na jego łzy, tylko na to, czy w ogóle kiedyś coś dał od siebie. Cokolwiek. Bo zaufanie to nie prezent. To inwestycja. A ja nie inwestuję już w puste słowa.
Karolina, 31 lat
Czytaj także:
- „Muszę żebrać u własnych dzieci o bliskość, ale nie potrafię. Nawet w Dzień Matki usycham jak lilia bez wody”
- „Sąsiad z podglądacza awansował na lowelasa. Okazało się, że ma mi do zaoferowania więcej niż pilates dla początkujących”
- „Dzień Matki nie jest dla mnie, bo nie zasługuję na żadne świętowanie. Nie po tym, co powiedziałam własnej córce”