Reklama

Zaczęłam pracę u pani Anny, gdy miałam dwadzieścia trzy lata i desperacko szukałam stabilizacji. Po latach tułaczki i słabej pracy w kawiarniach, opieka nad starszą kobietą wydawała się szansą na uporządkowanie życia. Nie spodziewałam się, że znajdę tam coś więcej – bliskość, która przypominała relację z moją nieżyjącą babcią.

Reklama

Pani Anna była zamożna, ale jej dom wydawał się pusty, wypełniony jedynie cieniem samotności. Córka Marta i syn Filip nie odwiedzili jej od lat. Jedynie czasem zadzwonili, pytając, czy przelewy są na czas. Anna o tym nie mówiła, ale widziałam, jak bolą ją ich pytania sprowadzające się do pieniędzy. Jej dłonie trzęsły się, gdy odkładała słuchawkę, a spojrzenie uciekało gdzieś w okno.

– Alicjo – mówiła cicho, kiedy wieczorem przynosiłam jej herbatę – tylko ty się mną przejmujesz.

Nie wiedziałam wtedy, jak wiele znaczyły dla niej te słowa. Dla mnie była tylko ciepłą staruszką, dla której praca była obowiązkiem. Ale z czasem coś się zmieniło. Stałyśmy się sobie bliższe niż ktokolwiek inny. I to dlatego ten testament zmienił wszystko.

Nie chciałam tego przyjąć

Był to cichy, jesienny wieczór. Pani Anna siedziała w swoim ulubionym fotelu przy kominku, z rękami splecionymi na kolanach. Ja, jak zawsze, krzątałam się w kuchni, przygotowując kolację. Ciszę przerwał jej głos, bardziej stanowczy niż zazwyczaj.

– Alicjo, muszę z tobą porozmawiać. To ważne.

Podniosłam głowę znad deski do krojenia, zaskoczona powagą w jej tonie. Usiadłam na krześle naprzeciwko niej, a Anna spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby ważyła coś, co mogło zmienić nasze życia.

Postanowiłam zmienić testament – jej słowa wisiały w powietrzu jak grzmot przed burzą.

Zmarszczyłam brwi, niepewna, czy dobrze zrozumiałam.

– Testament? Dlaczego mi pani o tym mówi? – zapytałam, próbując nie zabrzmieć zbyt wścibsko.

Westchnęła ciężko, jakby nagle poczuła na swoich barkach ciężar całego życia.

Moje dzieci mnie zawiodły. Nie obchodzę ich. Są tu tylko wtedy, kiedy mogą coś zyskać. A ty... Ty jesteś inna. Ty naprawdę się mną przejmujesz. Chcę, żeby to wszystko, co mam, trafiło do ciebie.

Zamarłam. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Pani Anno, nie mogę... To znaczy, nie powinnam... – zaczęłam, ale starsza kobieta przerwała mi gestem dłoni.

– Proszę nie przerywać. To moja decyzja. Wiem, co robię.

Wiedziałam, że nie zmieni zdania. Ale bałam się, co to dla mnie oznacza. Gdzieś w głębi serca czułam, że to może przynieść więcej problemów niż korzyści.

– To nie jest takie proste... – spróbowałam jeszcze raz.

Zmrużyła oczy, a w jej głosie pojawiła się nuta goryczy.

– Alicjo, moje dzieci mnie nie kochają. A ty jesteś jedyną osobą, która sprawiła, że ostatnie lata mojego życia miały sens. Dlaczego miałabym zostawić im cokolwiek?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W końcu pokiwałam głową, choć wewnętrznie rozrywały mnie wątpliwości. Czy postąpiłam słusznie, zgadzając się na jej decyzję?

Rodzina sobie o niej przypomniała

Śmierć pani Anny przyszła nagle, jak cichy gość, którego nikt się nie spodziewał. W jeden wieczór narzekała na zmęczenie, a rano już jej nie było. Znalazłam ją w jej sypialni, spokojną, jakby zasnęła na zawsze. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie mogłam pozwolić sobie na załamanie. Musiałam zadzwonić po lekarza, potem po prawnika. Wszystko działo się jak w przyspieszonym filmie.

Pogrzeb odbył się w małym kościele, w którym pani Anna spędzała niedziele. Było skromnie, bez tłumów. Przyszli tylko sąsiedzi i kilku przyjaciół z dawnych lat. I wtedy, w ostatnich minutach ceremonii, pojawili się oni – Marta i Filip.

Stali z boku, w czarnych płaszczach, z minami, które bardziej zdradzały irytację niż smutek. Patrzyłam na nich, próbując zrozumieć, dlaczego przyszli teraz, po tylu latach milczenia. Może mieli wyrzuty sumienia? A może – i to był bardziej prawdopodobny scenariusz – dowiedzieli się o testamencie.

Dzień po pogrzebie zadzwonił do mnie Jan, prawnik Anny. Chciał zorganizować spotkanie, by poinformować mnie i rodzinę o szczegółach ostatniej woli. Czułam, jak serce podchodzi mi do gardła, ale nie miałam wyboru. Musiałam się stawić.

Sala konferencyjna w kancelarii była chłodna i bezosobowa. Marta i Filip usiedli naprzeciwko mnie, wymieniając spojrzenia pełne podejrzliwości. Jan wszedł do pokoju, niosąc teczkę z dokumentami.

– Jak wiecie, pani Anna sporządziła nowy testament kilka tygodni temu – zaczął, patrząc na nas kolejno.

Marta zmarszczyła brwi.

– Nowy? – rzuciła ostrym tonem. – Dlaczego nic o tym nie wiedzieliśmy?

Jan otworzył teczkę i odczytał formalny dokument. Gdy dotarł do słów: „Cały mój majątek przekazuję Alicji Kowalskiej...”, w pomieszczeniu zapadła martwa cisza. Chwilę później Marta wybuchnęła.

To niemożliwe! Mama nigdy by tego nie zrobiła! – jej głos przeszedł w histeryczny ton.

Filip zacisnął dłonie w pięści i pochylił się w moją stronę.

– Coś kombinujesz, dziewczyno. Udawałaś miłą, a teraz okazujesz się manipulantką! – syknął.

– To była decyzja waszej matki – powiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młot. – Niczego nie wymuszałam.

Filip uderzył dłonią w stół.

Nie wierzę ani jednemu twojemu słowu! Nie zostawimy tak tego!

Czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Wiedziałam, że czeka mnie trudna walka, ale nawet wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak daleko sięgają ich ambicje i nienawiść.

Wciągnęli mnie w bitwę

Od dnia odczytania testamentu moje życie zmieniło się w koszmar. Marta i Filip spełnili swoją groźbę – zgłosili sprawę do sądu, zarzucając mi manipulację i fałszowanie dokumentów. Prawnik Anny, zapewniał mnie, że testament został sporządzony zgodnie z prawem, ale wcale mnie to nie uspokajało. Wystarczyło jedno spojrzenie na twarze rodzeństwa, by zrozumieć, że nie odpuszczą.

Pierwsza rozprawa była jak scena z kiepskiego filmu sensacyjnego. Marta, wystrojona w elegancki kostium, teatralnie opowiadała o „dobrej i naiwnej matce”, którą rzekomo zmanipulowałam. Filip, bardziej agresywny, rzucał oskarżenia, które miały mnie postawić w najgorszym świetle.

– To oczywiste, że ta dziewczyna miała plan od początku – mówił Filip z gorzkim uśmiechem, patrząc prosto na mnie. – Udawała troskliwą opiekunkę, a w rzeczywistości chciała tylko pieniędzy.

To nieprawda! – przerwałam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Sędzia upomniał mnie surowym spojrzeniem.

Podczas jednej z przerw Jan próbował dodać mi otuchy, ale widać było, że sam czuje presję.

– Alicjo, to będzie trudne. Mają mocne wsparcie, a ich wersja brzmi wiarygodnie – jego ton był poważny, choć starał się zachować profesjonalizm.

– Ale to była decyzja pani Anny. Dlaczego nikt nie chce mi uwierzyć? – spytałam z rozpaczą.

Na korytarzu sądowym doszło do kolejnej konfrontacji. Filip podszedł do mnie, gdy stałam z boku, czekając na kolejną rozprawę.

– Lepiej się poddaj – warknął. – Zrujnujemy cię. Ani grosza nie zobaczysz.

– Nie boję się was – odpowiedziałam, choć mój głos zdradzał nerwowość.

Każda rozprawa przypominała pojedynek, w którym byłam jedyną osobą po swojej stronie. Rodzeństwo miało swoich prawników i pieniądze. A ja? Tylko swoje sumienie i wspomnienia o Annie. Ale czy to wystarczyło?

Prawda wyszła na jaw

Kolejna rozprawa miała być decydująca. Z pozoru wyglądała jak każda inna – ci sami ludzie, te same oskarżenia. Marta i Filip wciąż przekonywali, że ich matka była nie mogła podjąć świadomej decyzji. Prawda wydawała się coraz bardziej odległa.

Prawnik Anny był jednym z kluczowych świadków. Wszedł na salę pewnym krokiem, niosąc teczkę pełną dokumentów. Widziałam, jak Marta i Filip wymieniają niepewne spojrzenia. Byli zbyt pewni siebie, ale chyba nie spodziewali się, co za chwilę usłyszą.

– Panie Janie – zaczęła sędzia. – Czy może pan opisać okoliczności sporządzenia testamentu?

Jan odchrząknął i spojrzał na wszystkich obecnych.

– Oczywiście, wysoki sądzie. Pani Anna była w pełni świadoma, gdy podejmowała swoją decyzję. Spotkaliśmy się kilka razy, aby omówić szczegóły. Była stanowcza i wyraźnie podkreślała, że jej majątek ma trafić do Alicji.

Marta przewróciła oczami, a Filip syknął coś pod nosem.

– Dlaczego zdecydowała się pominąć swoje dzieci? – zapytała sędzia.

Jan spojrzał na Martę i Filipa, jakby chciał się upewnić, że będą słuchać.

– Powiedziała mi, że jej dzieci zawiodły ją wielokrotnie. Czuła, że interesuje ich wyłącznie jej majątek. Z kolei Alicja była dla niej jak rodzina – opiekowała się nią z troską i szacunkiem, których brakowało ze strony dzieci.

Marta wstała gwałtownie.

To absurd! – krzyknęła. – Moja matka była manipulowana!

Sędzia surowym tonem upomniała ją, ale jej słowa wzbudziły poruszenie na sali. Filip rzucił mi gniewne spojrzenie, a ja poczułam, jak dłonie zaczynają mi drżeć. Wszyscy patrzyli teraz na mnie.

– Czy chce pani coś dodać, pani Alicjo? – zapytała sędzia.

Z trudem podniosłam się z miejsca.

– Pani Anna była dla mnie jak babcia. Nie manipulowałam nią, nigdy nawet nie chciałam tych pieniędzy. Ale to była jej decyzja. Chciała, żeby ktoś, kto naprawdę się o nią troszczył, otrzymał ten majątek – mój głos drżał, ale mówiłam dalej.

Na chwilę zapadła cisza. Nawet Marta i Filip wydawali się zaskoczeni moimi słowami. Ale w ich oczach wciąż czaiła się furia. Wiedziałam, że jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.

Wygrałam, ale jakim kosztem?

Decyzja sądu zapadła w dusznej atmosferze sali rozpraw. Wszyscy patrzyli na sędzię, której głos brzmiał jak echo w mojej głowie.

Sąd uznaje testament pani Anny Kowalskiej za ważny – ogłosiła, po czym spojrzała na mnie. – Majątek zostaje przekazany na rzecz Alicji Kowalskiej zgodnie z ostatnią wolą zmarłej.

Zapadła chwila ciszy, przerywana tylko cichym szeptem, jakby zgromadzeni nie dowierzali w to, co właśnie usłyszeli. Potem wybuchła burza. Marta wstała, uderzając dłonią w stół, a jej twarz przybrała kolor buraka.

– To jakaś kpina! – krzyknęła. – Nie zostawimy tak tego!

Filip nie odezwał się ani słowem, ale jego spojrzenie mówiło wszystko. Było zimne, pełne gniewu. Przesunął wzrokiem po mnie, jakby chciał mnie ostrzec, że to jeszcze nie koniec.

Prawnik położył mi rękę na ramieniu, gdy wyszliśmy na korytarz.

Alicjo, wygrałaś. Prawda zwyciężyła – powiedział cicho.

Pokiwałam głową, ale w moim sercu nie było miejsca na ulgę. Zamiast radości, czułam ciężar. Czy rzeczywiście wygrałam? Może prawda wyszła na jaw, ale cena była ogromna. Przez ostatnie tygodnie straciłam spokój, zaufanie do ludzi i poczucie bezpieczeństwa.

Reklama

Alicja, 29 lat

Reklama
Reklama
Reklama