„Oddałam syna do adopcji, bo byłam biedna jak mysz kościelna. Gdy zobaczyłam go po latach, moje serce pękło z żalu”
„W nocy znów mi się przyśnił. Nie jako dorosły chłopak, tylko jako noworodek. Leżał na mojej piersi, ciepły, pachnący mlekiem. I nagle ktoś go ode mnie zabierał. Krzyczałam, błagałam, ale głos mi nie wychodził z gardła”.

- Redakcja
Nie ma dnia, żebym nie wróciła do tamtej chwili. Do momentu, kiedy podpisywałam papiery w szpitalu. Pamiętam te zimne kafelki na podłodze, metaliczny zapach chloru, ten nieznośny dźwięk respiratora z sali obok. A potem tylko ciszę. Przerażającą, bolesną ciszę, w której zostałam całkiem sama – z pustym brzuchem, obolałym ciałem i myślą, że właśnie oddałam swoje dziecko komuś obcemu.
To nie był łatwy wybór. Byłam wtedy młoda, zagubiona, bez żadnego wsparcia. Ojciec dziecka zniknął tak szybko, jak się pojawił. Moja mama zapowiedziała, że albo oddam dziecko, albo mam się wynieść się z domu. Wybrałam przetrwanie. Każdego dnia w mojej głowie odtwarzałam tamtą scenę, próbując zrozumieć, czy mogłam to wszystko rozegrać inaczej. Nigdy nie szukałam mojego syna. Uznałam, że nie mam do niego prawa. Przecież sama go oddałam. Przez te wszystkie lata uśmiechałam się, żartowałam, ale nie było dnia, żebym nie zastanawiała się, jak on wygląda, czy jest szczęśliwy, czy czasem myśli o mnie.
I właśnie wtedy, kiedy już pogodziłam się z tym, że nigdy go nie zobaczę… przyszedł. Wysoki, ciemnowłosy chłopak, z uśmiechem lekko schowanym za powagą. Nowy stażysta w naszej klinice. Miał praktyki w recepcji, a ja miałam go wdrożyć w obowiązki. Kiedy pierwszy raz spojrzał na mnie, coś w środku mi drgnęło. Nie wiem, jak to opisać. To było jakby zobaczyć znajomą twarz na obcym ciele. Nie miałam wtedy jeszcze żadnych dowodów. Tylko to dziwne uczucie. I strach, że mogę mieć rację.
Na moment zabrakło mi powietrza
– To ty jesteś Marta? – zapytał, uśmiechając się nieśmiało i wyciągając dłoń. – Filip. Jestem tu na stażu.
Skinęłam głową, choć serce zabiło mi mocniej. Miał w oczach coś znajomego.
– Chodź, pokażę ci system i jak się wpisuje pacjentów – odchrząknęłam, żeby zatuszować drżenie głosu. – Studiujesz?
– Tak, administrację. Chociaż bardziej interesuje mnie praca z ludźmi.
Rozmawialiśmy, gdy pokazywałam mu grafik lekarzy. Jego głos był spokojny. W pewnym momencie zupełnie mimochodem powiedział:
– W sumie… nie wiem, jak wyglądali moi rodzice. Zostałem adoptowany jako niemowlę.
Zamarłam. Na moment zabrakło mi powietrza.
– Przykro mi – powiedziałam zbyt szybko. – To musiało być trudne.
– Nie pamiętam nic. Moi rodzice są w porządku. Tylko… czasem zastanawiam się, kim byli ci prawdziwi.
Patrzyłam na niego. Na kształt brody, lekką asymetrię nosa… Moje palce automatycznie przesunęły się po własnym podbródku. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl. To nie mogło być prawdą.
Obudziłam się z płaczem
– Mogę z tobą pogadać? – zapytałam, wciągając ją do socjalnego, gdy tylko nadarzyła się okazja.
– Jasne, co jest?
– Ten nowy… Filip. Ten stażysta. – Zaczęłam kręcić palcem wokół kubka z kawą. – On powiedział, że był adoptowany. Jako niemowlę.
Anka uniosła brwi.
– No i?
– Ma dwadzieścia lat. Powiedział, że urodził się w marcu. I pochodzi z Gdańska – przełknęłam ślinę. – Ja... dwadzieścia lat temu urodziłam chłopca. Oddałam go do adopcji. W Gdańsku. W marcu.
– Myślisz, że to możliwe? – Anka popatrzyła na mnie, nagle poważniejąc.
– Nie wiem. Nie mogę przestać o tym myśleć.
Złapałam się na tym, że śledzę każdy jego gest. Jak przeczesuje włosy, jak się uśmiecha. I za każdym razem serce waliło mi jak oszalałe. W nocy znów mi się przyśnił. Nie jako dorosły chłopak, tylko jako noworodek. Leżał na mojej piersi, ciepły, pachnący mlekiem. I nagle ktoś go ode mnie zabierał. Krzyczałam, błagałam, ale głos mi nie wychodził z gardła. Rano obudziłam się z płaczem.
– Może powinnaś to sprawdzić? – powiedziała Anka, gdy wyznałam jej, co czuję.
– A jeśli to nie on? – szepnęłam.
Byłam przerażona.
Patrzył na mnie jak na wariatkę
Siedziałam przy komputerze, udając, że przeglądam rejestr pacjentów. Tak naprawdę słuchałam. Filip rozmawiał z Karoliną, jedną z higienistek. Śmiali się cicho, żartowali, aż w pewnym momencie…
– No, wiesz… czasem chciałbym wiedzieć więcej. Mam tylko skrócony akt urodzenia. Urodziłem się 18 marca, w Gdańsku. Adopcja była zamknięta. Rodzice powiedzieli mi dopiero, jak miałem trzynaście lat.
Wieczorem wyciągnęłam z szuflady starą, zniszczoną kopertę. W środku: karta z pieczątką szpitala, godzina porodu, krótka adnotacja: „zdrowy chłopiec, przekazany do adopcji”. I numer sprawy, który przez lata wbijałam sobie w pamięć, jakby sama liczba mogła dać mi namiastkę bliskości. Na drugi dzień, nie wytrzymałam.
– Możemy chwilę pogadać? – zapytałam, gestem pokazując, żeby poszedł za mną na zaplecze.
Usiadł na krześle, trochę zdezorientowany.
– Chodzi o to, co mówiłeś… o adopcji.
Popatrzył na mnie nieufnie, ale nie przerwał.
– Znam kobietę… – zaczęłam, głos łamał mi się z każdym słowem – która... dwadzieścia lat temu urodziła syna. Urodziła go w Gdańsku. Dokładnie osiemnastego marca. Oddała go do adopcji.
– Skąd to wiesz? – przerwał, marszcząc brwi.
– Bo tą kobietą... jestem ja.
Na chwilę cały świat stanął. Patrzył na mnie jak na wariatkę. Przez dłuższy moment nie powiedział nic.
– To jakiś żart? – zapytał w końcu. – Pani sobie chyba kpi...
– Nie. Nie kpię. Ja... jestem twoją biologiczną matką.
Miałam ochotę krzyczeć
– Nie... nie wierzę ci.
Wstał gwałtownie, z krzesła, które zaskrzypiało ostro.
– Co to ma być? Jakiś eksperyment? Ktoś ci kazał to powiedzieć?
– Filip... – wstałam za nim. Ręce mi się trzęsły. – Wiem, jak to brzmi, ale to prawda. Byłam wtedy młoda i... przerażona. Samotna.
– A więc oddałaś mnie jak niepotrzebny mebel? – przerwał lodowatym głosem.
– To nie tak... ja... nie miałam wyboru.
– Zawsze jest wybór – warknął. – Moi rodzice... oni mnie wychowali. Kochali. Nie musieli, ale chcieli. Ty mnie oddałaś.
Stałam w miejscu, nie umiałam zrobić kroku. Bolało mnie całe ciało. Jakby wszystko, co przez te lata starałam się w sobie zdusić, teraz wybuchło.
– Po prostu się tu pojawiłeś i...
– I pomyślałaś, że fajnie by było wrócić do bycia matką? Po dwudziestu latach? – jego głos się załamał. – Nie wiem, czego chcesz. Ja tego nie chcę.
Wyszedł. Nawet się nie odwrócił. Osunęłam się na krzesło. Miałam ochotę krzyczeć.
Łzy napłynęły mi do oczu
Minęły trzy dni. Najdłuższe trzy dni mojego życia. Filip nie pojawił się w klinice. Nikt nic nie mówił, ale wszyscy patrzyli na mnie z niepokojem. Nawet Anka nie zadawała pytań. Może wyczuwała, że pękłam w środku. W czwartek tuż przed zamknięciem usłyszałam dzwonek drzwi. Podniosłam głowę znad monitora. Filip stał w kurtce, z rękami głęboko w kieszeniach. Wskazałam gestem na zaplecze. Znów usiedliśmy naprzeciw siebie.
– Nie wiem, od czego zacząć – powiedział, unikając mojego wzroku. – Od tego, że to boli.
– Wiem – szepnęłam. – Nie oczekuję, że mi wybaczysz. Ani że nagle staniemy się rodziną. Chciałam, żebyś znał prawdę.
– Moi rodzice... są wspaniali. Nie chcę ich skrzywdzić. Nie chcę, żeby myśleli, że szukam czegoś innego.
– Nie musisz. Niczego nie oczekuję.
– Tylko... chcę wiedzieć. Kim jesteś. Kim byłam dla ciebie, zanim... zanim mnie oddałaś.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Jeśli chcesz, mogę ci o sobie opowiedzieć – powiedziałam cicho.
Filip kiwnął głową.
Przestałam udawać
Nie wiem, co będzie dalej. Nie mam gwarancji, że Filip zechce utrzymać kontakt. Nie wiem, czy kiedyś nazwie mnie „mamą” – i może nie powinien. Wiedziałam jedno: już nie muszę żyć w kłamstwie. Nie muszę udawać, że nie tęsknię, że nie myślę. Wypowiedzenie prawdy, choć tak bolesne, przyniosło mi spokój. Nie zamknęło ran – ale pozwoliło im wreszcie zacząć się goić. Filip czasem pisze. Krótkie wiadomości. Bez czułości, bez deklaracji. Z ciekawością. A ja? Odpowiadam. Cierpliwie. Bez oczekiwań. Czas pokaże, czy z tej szczeliny powstanie most. Na razie... wystarcza mi sama świadomość, że wiem, gdzie jest. Że żyje. Że istnieje. I że patrzył na mnie tymi oczami – moimi oczami.
Marta, 42 lata
Czytaj także:
- „Wstydzę się przyznać, że żyję z nieudacznikiem bez kasy. To ja jestem głową, szyją i żywicielem tej rodziny”
- „Mąż traktował mnie jak powietrze, a mam swoje potrzeby. To szczodry teść dał mi to, czego od dawna pragnęłam”
- „Zaszłam w ciążę i teściowa wścibskim nosem zwęszyła spisek. Sądzi, że w moim ogródku nie ma nasionek jej syna”