Reklama

Przez dziesięć lat naszego małżeństwa żyłam jak w klatce, którą sama sobie zbudowałam z lojalności i wiary, że miłość jest wieczna. Starałam się być dobrą żoną, wierną, wyrozumiałą, choć nie zawsze było łatwo. Przymknęłam oczy na jego wyjazdy, dziwne wiadomości, godziny ciszy. Tłumaczyłam wszystko zmęczeniem, pracą, stresem. Do tego jednego telefonu.

Przecież powinnam ufać, prawda?

– Kochanie, wrócę późno, nie czekaj z kolacją – rzucił w przelocie, zarzucając marynarkę na ramię. Jak zwykle zbyt szybko, zbyt głośno, zbyt pewnie.

– Gdzie idziesz? – zapytałam niby od niechcenia, chociaż dobrze wiedziałam, że odpowie to samo, co zawsze.

– Klient. Spotkanie. Ważna sprawa – uśmiechnął się, jakby wszystko było w najlepszym porządku.

Uśmiechnęłam się również. Bo przecież powinnam ufać, prawda? Przecież nie każda żona musi wiedzieć, o której jej mąż wraca, z kim pije whisky i dlaczego coraz częściej pachnie damskimi perfumami, choć sam używa innej wody toaletowej. I choć od dawna miałam przeczucie, coś mnie trzymało w miejscu. Może lęk przed tym, co mogłabym odkryć, może głupia nadzieja, że jednak się mylę.

Zatrzymałam się w drzwiach kuchni i patrzyłam, jak wychodzi. Długie, pewne kroki, telefon przy uchu, spojrzenie wbite w podłogę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spojrzał mi w oczy przed wyjściem.

Zmywałam naczynia, rozwieszałam pranie, prasowałam jego koszule, jakbym tym wszystkim chciała zagłuszyć pytania, które od miesięcy huczały mi w głowie. Nie pozwalałam sobie na złość, na rozżalenie, na podejrzenia. Jeszcze nie. Jeszcze wtedy trzymałam się na powierzchni.

Tylko wieczorami, kiedy kładłam się sama w łóżku, robiło mi się naprawdę zimno. Niby przykryta po szyję, a jednak... lodowato samotna. Mogłam wtedy jeszcze zawrócić. Zamknąć oczy. Udawać dalej. Ale nie zamknęłam. W końcu.

Numer nieznany

Telefon zadzwonił, gdy zegar na nocnej szafce wskazywał dokładnie 00:03. Zerwałam się z łóżka z sercem w gardle, bo nikt normalny nie dzwoni do śpiącej żony o tej porze. Spojrzałam na ekran. Numer nieznany.

– Halo? – zapytałam cicho, ledwo słyszalnie.

– Dzień dobry... to znaczy, dobry wieczór – zawahał się kobiecy głos. – Przepraszam, że tak późno, ale... jesteś żoną Roberta?

Zamarłam. Głos był młody. Młodszy ode mnie.

– Kto mówi?

– To chyba nie ma znaczenia. Chciałam tylko, żebyś wiedziała, że twój mąż nie śpi dziś sam. I nie pierwszy raz.

Potem usłyszałam sygnał rozłączenia. I ciszę. Tak absolutną, że aż dzwoniła w uszach.

Nie krzyknęłam. Nie płakałam. Po prostu siedziałam w ciemności, z telefonem w dłoni i wzrokiem wbitym w pustkę. Może to był żart. Może pomyłka. Może jakaś wariatka. Wszystko mogło być możliwe, tylko dlaczego ten cholerny głos brzmiał tak spokojnie? Tak pewnie?

Zerwałam się z łóżka i podeszłam do okna. Samochód Roberta nie stał na podjeździe. Minęła pierwsza w nocy. Wciąż go nie było. Wtedy poczułam, jak coś się we mnie przesuwa. Jakby trybik, który latami trzymał mnie w ryzach, właśnie puścił. Coś się zaczęło. Tylko nie wiedziałam jeszcze co.

Zapach innej

– Coś się stało? – zapytał, wchodząc nad ranem, jakby wracał z piekarni, a nie z łóżka innej kobiety.

– Gdzie byłeś?

– Przecież mówiłem, spotkanie z klientem przeciągnęło się.

– Do czwartej nad ranem?

– Trochę się zasiedzieliśmy – mruknął i zaczął zdejmować płaszcz.

Zbliżyłam się do niego. Za blisko. Na tyle, żeby wyczuć zapach, którego nie znałam. Nie jego perfumy. Wanilia pomieszana z czymś słodkim i ciężkim, jak tanie wino. I ten dziwny zapach na jego karku – intymny, kobiecy, obcy.

– Pachniesz jak nie ty – powiedziałam spokojnie.

Zamarł. Spojrzał na mnie uważnie, jakby oceniając, co już wiem, a co dopiero próbuję zrozumieć.

– Może to zapach restauracji – wzruszył ramionami i uciekł do łazienki.

W tamtym momencie przestałam go pytać. Przestałam tłumaczyć. Przestałam też być żoną, która chce zrozumieć. Włączył we mnie tryb przetrwania, a ja nigdy nie sądziłam, że potrafię być aż tak cicha w swojej decyzji.

Po południu zadzwoniłam do znajomej, która pracowała w biurze detektywistycznym. Tak, to był moment, w którym postanowiłam przejąć kontrolę. Nie dla zemsty. Nie dla satysfakcji. Dla siebie. Bo dość już miałam bycia naiwną. Bycia tą, którą się okłamuje, kiedy nie chce się jej zranić.

– Potrzebuję sprawdzenia jednej osoby – powiedziałam tylko. – Szybko i dyskretnie.

Zgodziła się bez pytania. Wiedziała, że nie dzwoniłabym bez powodu. Tego samego dnia zaczęłam myśleć o tym, jak smakuje wolność. I jak odpłacić komuś, kto sądzi, że mnie zna.

Niegrzeczna gra

On się z nią spotyka regularnie. Dwa, trzy razy w tygodniu, zwykle wieczorami – mówiła spokojnie Weronika, przeglądając zdjęcia na laptopie. – Pracuje w salonie kosmetycznym. Ma na imię Ola. Młodsza od ciebie o dziesięć lat.

Nie patrzyłam na ekran. Nie chciałam. Sam ton głosu wystarczył, żeby wszystko się we mnie zagotowało. I jednocześnie – ostygło. Coś się we mnie wyciszyło, coś się zamknęło na głucho.

– Śpią ze sobą? – zapytałam chłodno, bardziej dla zasady.

– Nie mam zdjęć z łóżka, ale nie sądzę, żeby spotykali się dla rozmów filozoficznych.

Wróciłam do domu i przez kilka dni nie powiedziałam Robertowi ani słowa. Chodziłam po mieszkaniu jak cień, ale z wnętrzem gorącym jak lawa. Bo ja już wiedziałam, że nie będę tą, która płacze w poduszkę. Będę tą, która odpłaci. I zrobi to z klasą.

Zaczęłam się zmieniać. Powoli, metodycznie. Nowe włosy. Inne ciuchy. Szminka, którą kiedyś nazywał „za ostrą”. Przestałam gotować jego ulubione zupy, prać jego koszule i przypominać o rachunkach. Przestałam być wygodna. Za to zaczęłam być wyczuwalnie inna.

– Co się z tobą dzieje? – zapytał któregoś wieczoru, zerkając z niepokojem.

– A co, nie podoba ci się? – uśmiechnęłam się słodko.

Później wyszłam. Sama. W czerwonej sukience, która leżała w szafie od lat, czekając na moment, gdy znów poczuję się kobietą. I wtedy zaczęła się gra. Moja gra. Niegrzeczna. Z premedytacją. A on nawet nie wiedział, że to dopiero rozgrzewka.

Kiedyś zrozumie

Pierwszy raz poszłam z Piotrem na kawę tak po prostu. Bez zobowiązań, bez oczekiwań. Znałam go od lat, pracowaliśmy kiedyś razem, potem nasze drogi się rozeszły, aż zupełnie przypadkiem wpadłam na niego w sklepie. Był zaskoczony. „Wyglądasz... inaczej” – powiedział, patrząc na mnie jak na kogoś, kogo warto znów poznać od początku.

Spotykaliśmy się kilka razy, zawsze dyskretnie. Śmialiśmy się, gadaliśmy o głupotach, czasem o życiu. Nic wielkiego. Ale za każdym razem wracałam do domu z tą dziwną, dawno zapomnianą myślą: że jeszcze mogę się komuś podobać. Że ktoś słucha mnie, nie tylko słyszy.

Robert zauważył. Zdziwił się. Najpierw udawał, że nic się nie dzieje, potem zaczął zadawać pytania. W końcu próbował być miły, częściej był w domu, nawet przyniósł raz kwiaty. Tylko że to już nie miało znaczenia.

– Z kim się spotykasz? – zapytał w końcu pewnego wieczoru. – Wiem, że coś kombinujesz.

– A ty? – spojrzałam mu prosto w oczy. – Ola już nie wystarcza?

Zbladł. Pierwszy raz od miesięcy nie miał gotowej odpowiedzi. Milczał. A ja poczułam, że to milczenie smakuje lepiej niż jakakolwiek spóźniona skrucha.

– Kiedyś zrozumiesz, jak bardzo mnie straciłeś – powiedziałam cicho i wyszłam z pokoju.

Nie zostawiłam go. Jeszcze nie. Nie było pośpiechu. Mój plan dopiero nabierał kształtów. A on miał się zdziwić. I miał zapamiętać ten moment na długo.

Plan B

Spakowałam się w piątkowy poranek, kiedy jeszcze spał. Nie zabrałam wszystkiego – tylko to, co należało do mnie. Zostawiłam klucze na stole w kuchni, obok karteczki z numerem prawnika. Żadnych listów, żadnych wyrzutów. Już nic nie musiałam tłumaczyć.

Nie byłam tą samą kobietą, która jeszcze rok temu płakała po nocach, zastanawiając się, dlaczego przestał mnie kochać. Teraz wiedziałam, że to nie ja się zmieniłam, tylko przestałam milczeć. A kiedy kobieta przestaje się bać – staje się naprawdę niebezpieczna.

Zamieszkałam u siebie. Kupiłam małe mieszkanie, które planowałam jeszcze zanim wszystko się posypało. To był mój plan B. Spokojnie czekał na właściwy moment. Nie musiałam udawać, że jestem szczęśliwa. W końcu naprawdę byłam. I nie dlatego, że odpłaciłam mu zdradą, tylko dlatego, że przestałam żyć cudzym scenariuszem.

Piotr? Cóż, nie wiem, co z tego będzie. Nie musi być nic. Może po prostu przyszedł, żeby przypomnieć mi, że jeszcze jestem kobietą. Że mogę zaczynać od nowa – na swoich zasadach.

Robert dzwonił. Pisał. Pytał, czy to ostateczne. Odpisałam tylko raz: „Nie mam już powodu wracać”. Bo to prawda. Nie było czego ratować. On wybrał swój scenariusz, ja – swój.

Zdradził mnie, kiedy ufałam mu najbardziej. Myślał, że się nie podniosę. A ja po prostu zniknęłam. Cicho. Z klasą. I z planem, który właśnie zaczęłam realizować.

Alicja, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama