Reklama

Moje doświadczenia pokazują, że idealne życie to tylko złudzenie. Pewnie istnieją osoby, którym wszystko wychodzi – zaczynając od studiowania wymarzonego kierunku, przez wychowywanie cudownych, bystrych i zdrowych dzieci, aż po spokojną i dostatnią jesień życia – ale ja takich nie spotkałam.

Reklama

Różnie mi się układało

W tym momencie dotarłam do najniższego punktu, ale kto wie, może wkrótce czeka mnie droga na sam szczyt? Na szczęście ludzie tacy jak ja nie tracą wiary w lepsze jutro. Przez jakiś czas wszystko szło jak z płatka. Zaczynając studia, spotkałam fajnego faceta, z którym stworzyłam wieloletni związek. Po jakimś czasie został moim oficjalnym narzeczonym.

Układało nam całkiem nieźle, moje koleżanki i koledzy go polubili, moja rodzina także, jednak… coś zaczęło iść nie tak. Ciężko dokładnie określić, o co chodziło – najzwyczajniej w świecie nasza więź zaczęła się rozluźniać, a potem kompletnie zniknęła. Strasznie to odchorowałam.

Byłam zdezorientowana, jakby ziemia usunęła mi się spod stóp. W gruncie rzeczy tak właśnie było, bo przecież to, co wydawało mi się oczywiste i pewne, okazało się nietrwałe. Straciłam przez to sporo wiary w siebie.

Robert wydawał się idealny

I nagle, ni stąd ni zowąd, w moim życiu pojawił się Robert. Szarmancki, pomocny, zabawny facet. Przy nim wszystkie smutki i zmartwienia znikały jak ręką odjął. Nie owijał w bawełnę jeśli chodzi o swoje intencje wobec mnie. Mówił wprost, że zrobiłam na nim piorunujące wrażenie, ale doskonale rozumie, że musi uzbroić się w cierpliwość. W końcu dopiero co zakończyłam ważny dla mnie związek. Obiecywał, że będzie o mnie zabiegał małymi kroczkami, bez nacisków i pośpiechu.

Zobacz także

Prawdę mówiąc, nie popędzał mnie ani nie naciskał, tylko osaczał tak gładko i swobodnie, że nawet nie spostrzegłam, w którym momencie, zbliżając się do niego, oddaliłam się od całej reszty rzeczywistości... Kiedy oboje byliśmy pewni, że chcemy tworzyć parę, wszystko nabrało tempa. W ekspresowym tempie zobaczyłam się z rodzicami mojego ukochanego – całkiem sympatycznymi osobami, co również przemawiało na jego plus – a już po niecałych sześciu miesiącach uklęknął przede mną, trzymając najcudowniejszy pierścionek, jaki kiedykolwiek widziałam. Rzecz jasna powiedziałam "tak".

Znajomi go nie lubili

Następnego dnia z marszu zorganizowałam kolację z bliskimi znajomymi, żeby podzielić się swoją radością.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo nas cieszy to, że nareszcie możemy cię zobaczyć – powiedziała Magda zaraz po wejściu. – Kiedy poprzednio mieliśmy szansę wspólnie gdzieś wyskoczyć?

– Hm, ciężko powiedzieć… – chwilę się zastanawiałam. – Bodajże parę miesięcy temu.

– Ściślej rzecz ujmując, w sylwestra – uściślił Marek.

– Co, jak wszyscy pamiętamy, nie zakończyło się najlepiej…

– Daj już spokój – dostał kuksańca od Alicji. – Nie roztrząsajmy tego.

– Ale dlaczego? – oburzył się. – Mamy teraz doskonałą okazję, żeby to na spokojnie przedyskutować, bez niepotrzebnych emocji.

– Naprawdę musimy? – spytałam z nadzieją w głosie.

– Tak, musimy – nie odpuszczał. – Dostanie w ryj i późniejsze leczenie złamanego nosa nie było dla mnie zbyt fajne, a ciągle nie wiem, za co oberwałem. Bądźmy ze sobą szczerzy. Ten twój koleś, Ulcia, jest chory z zazdrości. Najpierw mnie znokautował za to, że chciałem z tobą potańczyć, a potem zrujnował nam całe przyjęcie. A jakby tego było mało, od tamtej pory skutecznie odcina cię od naszej paczki.

Broniłam narzeczonego

– Słuchaj, Marek… – odpowiedziałam zmieszana. – Przecież w tej chwili rozmawiamy. Co do Roberta… Fakt, czasami zdarza mu się być zbyt porywczym, ale to naprawdę porządny facet.

– Serio? W takim razie dlaczego po imprezie sylwestrowej nie wybraliście się z naszą ekipą na ostatki?

– Miał pracę…

– Ach, no jasne, on pracował! – powiedział z satysfakcją w głosie. – A ty najwyraźniej bez swojego rycerza na białym koniu kroku nigdzie nie zrobisz, nawet z najbliższymi kumplami. Chyba że przestaliśmy już nimi dla ciebie być…

– Marek, przesadzasz – mruknęła Alicja.

– Ja przesadzam? Podobnych sytuacji było przynajmniej parę! Ile razy wyciągaliśmy dłoń do zgody i pragnęliśmy się zobaczyć? Ciągle jakieś wykręty. To cud, że dziś znienacka nas zaprosiliście, w dodatku tak nagle. Jestem bardzo ciekawy, co jest powodem tej uprzejmości…

– Oto jest powód! – pokazałam pierścionek, również trochę poirytowana.

– Wow… – Marek wytrzeszczył oczy. Zresztą nie tylko on.

– No cóż… wszystkiego dobrego. I do zobaczenia. Teraz to spotkamy się dopiero na weselu.

Dziewczyny napadły na Marka, każąc mu się zamknąć i nie siać ponurych wizji. Potem zaczęły mnie indagować pytaniami o to, jak się oświadczył, co planujemy na ślub i w ogóle. Przyjęcie przebiegło w całkiem przyjemnej atmosferze, choć Marek wciąż trzymał mnie na dystans. Nie będę udawać, to, co powiedział dało mi sporo do myślenia. Coś w tym było, ale rozumieć, o co chodzi, zaczęłam o wiele później. Stanowczo za późno.

Po ślubie Robert stał się bardziej zaborczy

Kiedy wzięliśmy ślub, w charakterze Roberta nie zaszły żadne pozytywne przemiany. Można powiedzieć, że stał się nawet bardziej zaborczy niż był wcześniej. Nie wyobrażał sobie, abym pracowała, szczególnie w męskim gronie. Również niechętnie odwiedzał ze mną moich bliskich. Choć muszę przyznać, że zawsze potrafił wytłumaczyć swoje postępowanie, mówiąc na przykład, że to wszystko z troski o mnie.

Teraz zdaję sobie sprawę, że to był zwykły szantaż emocjonalny, jednak wtedy byłam tak zaślepiona uczuciem, że nie potrafiłam tego dostrzec. Nie chciałam zauważać jego wad. Nawet jeśli to Robert dostałby lanie od Marka, to z tym drugim zerwałabym kontakty, a mojemu facetowi wybaczyłabym tę jego gwałtowność… Ale to i tak nic w porównaniu z inną moją wpadką.

Wspólny kredyt to zły pomysł

Kiedyś sądziliśmy, że nie mamy wyboru, bo banki odmówiły nam kredytu, ale w duecie już spełnialiśmy kryteria. Więc poza ślubowaniem, w rok po weselu, połączyła nas też hipoteka. I ten związek był mocniejszy i bardziej nierozerwany niż jakikolwiek inny. Doskonale pamiętam moment, gdy dotarło do mnie, że musimy się rozejść. Płakałam w toalecie, a łzy mieszały się z krwią kapiącą mi z nosa. Robert przyłożył mi po raz pierwszy i ostatni. Z całej siły, jakby walił w innego faceta. Gdy emocje opadły, dotarło do mnie, że to już koniec. Tak się nie da żyć. Zazdrość, awantury i pretensje o byle głupstwo to jedno, ale przemoc fizyczna to co innego.

Robert opuścił mieszkanie, z hukiem zatrzaskując drzwi, po awanturze. Nie miałam złudzeń, że przyjdzie do mnie z przeprosinami. Dobrze go znając, spodziewałam się raczej, że będzie usiłował obrócić sytuację na swoją korzyść, przekonując, że go do tego sprowokowałam, że tak naprawdę to on jest tu poszkodowany, a ja robię z niego czarny charakter. Wykorzystałam moment, gdy go nie było, błyskawicznie spakowałam niezbędne drobiazgi i pojechałam do moich rodziców mieszkających na wsi.

Rodzice byli wściekli

Przeprowadzenie z nimi tej rozmowy okazało się jednym z największych wyzwań w dotychczasowym życiu.

– Chyba po prostu się pomyliłam… – wymamrotałam przez łzy gdy razem siedzieliśmy w pokoju.

– Dawaj, skarbie, ten wasz nowy adres, zaraz tam pojadę i pogadam sobie z tym łobuzem. Jak on w ogóle mógł podnieść rękę na moją córeczkę, cholera jasna! – denerwował się mój tata.

– Zenon, opanuj się – upominała go mama. – Jeszcze tego nam brakuje, żebyście się poszarpali i wylądowali za kratkami. Wystarczy już tych nieszczęść.

– To co, ma mu to wszystko ujść na sucho?! To chociaż pójdźmy do lekarza i na policję, zrobimy badania i drań pójdzie za kraty – nie odpuszczał tata.

– Nie mam teraz siły o tym myśleć – zaprotestowałam. – Muszę mieć chwilę spokoju. Potrzebuję czasu, żeby poukładać sobie to wszystko w głowie.

Wcale nie mówiłam prawdy. Chciałam to ukryć, bo czułam się zawstydzona. Mój mąż mnie uderzył

Miałabym to rozpowiadać na prawo i lewo, grać rolę pokrzywdzonej? Nie ma mowy, po prostu już nigdy więcej nie dam mu się tknąć - tak sobie obiecałam.

– Racja, racja, dobrze mówisz, skarbie – zgodziła się ze mną mama. – Zrobię ci za moment twoje ukochane placuszki, z jajek prosto od kur z naszego podwórka. Przekonasz się, że to zupełnie coś innego niż te ze sklepu w mieście. Jak zjesz, to od razu poczujesz się lepiej, a z twoim mężem... na pewno jakoś się ułoży, kochanie.

Liczyłam, że mąż mnie przeprosi

Kątem oka zauważyłam, jak ocierała pojedyncze łzy i gadała o byle czym, żeby tylko nie dać się ponieść emocjom. Ja też ledwo się powstrzymywałam od płaczu, ale gdzieś w głębi tego mojego głupiego serduszka tliła się malutka iskierka nadziei, że po tym całym zamieszaniu Robert w końcu zmądrzeje. Że wróci ten dawny, troskliwy i wyrozumiały facet, w którym się zakochałam. Że wreszcie ruszy głową, przyjdzie do mnie z ogromnym naręczem róż, padnie przede mną na kolana i zacznie błagać, żebym mu wybaczyła.

Myślałam, że obieca przy moich rodzicach, że już nigdy więcej nie użyje wobec mnie siły ani nie podniesie na mnie głosu, powie, że zachował się jak skończony kretyn i zdaje sobie sprawę, że nie zasługuje na drugą szansę, ale jeśli mimo wszystko spróbujemy zacząć od nowa, to będzie najcudowniejszym mężem pod słońcem.

Zmienił zamki i mnie zdradził

Upłynęło kilka dni, a następnie cały tydzień, jednak Robert wciąż nie dawał znaku życia. Być może to i lepiej dla mnie, że nie zjawił się z przeprosinami i błaganiem o wybaczenie. Prawdopodobnie uległabym i znów wpadła w szpony jego szaleństwa. Tak czy inaczej, nadszedł czas powrotu do miasta, gdyż mój urlop nie mógł przecież trwać bez końca.

Do naszego bloku dotarłam późnym wieczorem. I po raz kolejny naiwnie miałam nadzieję, że zastanę go stęsknionego, a brak odwagi powstrzymał go przed podróżą do moich rodziców czy choćby telefonem.

Rozczarowanie było tym dotkliwsze, gdy okazało się, że nie mogę otworzyć drzwi. Wymienił zamki. W końcu poczułam, jak narasta we mnie furia. Postanowiłam, że nie dam za wygraną. Zaczęłam dzwonić i się dobijać. Tak wytrwale, że w końcu książę zjawił się w drzwiach i to mocno roznegliżowany.

– Co ty tu robisz? – spytał, ledwo trzymając się na nogach.

Mam takie samo prawo tu przebywać jak ty – odparłam, siłując się z nim w drzwiach. Zablokował mi przejście.

– Sama zdecydowałaś, że się wyprowadzasz. To leć do tego kochasia, z którym się szlajałaś.

– Ty baranie… Ja przez od tygodnia u rodziców się wypłakuję, dostaję szału, opłakując nasz związek, a ty wyskakujesz z czymś takim?!

Wtedy mój wzrok padł na nią. Z lekką nieśmiałością wystawiła głowę zza drzwi sypialni.

– No proszę, a więc o to chodzi...

Nie odezwał się ani słowem.

Jesteś zwykłym draniem! – krzyknęłam na pożegnanie.

Kredyt stał się problemem

Dążąc do uniknięcia publicznego roztrząsania naszych prywatnych spraw, przystałam na propozycję rozstania za porozumieniem stron, jednak temat mieszkania od samego początku był zarzewiem konfliktu. Mąż zażądał, abym w całości przejęła spłatę kredytu. Nie dopuszczał możliwości, byśmy robili to razem. Zasłaniał się rzekomymi kłopotami z pieniędzmi, mimo iż moje zarobki były znacznie niższe od jego. Byłam skłonna sprzedać to nieszczęsne lokum, byleby tylko mieć go z głowy. Po interwencji mediatora doszliśmy do porozumienia. Skoro Robert pragnie zostawić problem na mojej głowie, unikając go jak ognia, to w porządku, ale musi się wyrzec wszelkich roszczeń do mieszkania.

Kiedy znalazłam się w sytuacji, że musiałam samodzielnie spłacić całe zadłużenie, kompletnie nie wiedziałam, jak to zrobię. Przyszło mi do głowy, że mogłabym wynająć mieszkanie kupione po ślubie, żeby "samo na siebie zarabiało". Koniec końców, sprawa ciągnie się w nieskończoność. Aktualnie tkwimy w takim zawieszeniu – obydwoje dokładamy się do spłaty zobowiązania (jak na razie raczej bez kłótni), ale ciągle staramy się sprzedać nieruchomość z obciążeniem hipotecznym.

Jest szansa, że to się powiedzie. Ale jeśli nie, to istnieje możliwość, że jedno z nas znajdzie bardziej dochodowe zajęcie i spłaci drugą osobę. Mam nadzieję, że w przyszłości los się do mnie uśmiechnie i odzyskam radość, a przynajmniej pozbędę się długu, który łączy mnie z eks jak solidna lina.

Reklama

Urszula, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama