„Odeszłam z pracy, bo czułam się jak w klatce. Zamiast wsparcia, od męża dostałam prawdziwy powód do płaczu”
„Zdawałam sobie sprawę, że ponoszę za to odpowiedzialność. Przez ostatnie dziesięć lat dałam mu przyzwolenie, by sądził, iż jest powołany do realizacji wzniosłych celów. Natomiast kwestię zarobkowania pozostawił na mojej głowie”.
- Listy do redakcji
Gdy mój przełożony kolejny raz w krótkim czasie kazał mi wyrzucić kogoś z mojego działu, w końcu stwierdziłam, że mam już tego po dziurki w nosie. I postanowiłam odejść z pracy.
– Co ty mówisz, Małgosiu? Chyba ci odbiło! Jak ja sobie beze ciebie poradzę?
– Trudno, jakoś będziesz musiał – westchnęłam. – Daj awans Kasi, ona na to naprawdę zasługuje. I świetnie sobie poradzi. Taka moja sugestia na odchodne. Od jutra biorę zaległe wolne. To cześć!
To było wielkie wyzwanie
Ta decyzja długo nie dawała mi spokoju, spędzając sen z oczu. Kiedy w końcu udało mi się przebrnąć przez ten trudny proces, odczułam niesamowitą lekkość. Nareszcie mogłam odetchnąć z ulgą!
Często dumałam nad tym, czy moi podwładni zdają sobie sprawę, jak wielkim ciężarem były dla mnie te redukcje etatów. Oczywiście, to oni żegnali się z posadą, ale ja przy okazji żegnałam się z poczuciem własnej wartości.
Nigdy nie zapomnę, gdy byłam zmuszona odprawić Aldonę, kobietę samotnie wychowującą dziecko. Ciągle brała wolne, jej zadania wiecznie były wykonywane po terminie, ewidentnie sobie nie radziła. Czy powinnam była wyrzucić Arka? Błyskotliwego, pełnego energii, wschodzącą gwiazdę zespołu, tylko z tego powodu, że podobał się wszystkim dziewczynom z firmy? To również mijałoby się z poczuciem sprawiedliwości.
Za każdym razem mierzyłam się z takimi trudnymi wyborami. I właśnie dlatego stwierdziłam, że to mnie przerasta.
Moje szczęście i zadowolenie szybko minęły
Kiedy podczas posiłku poinformowałam Tomka i nasze dzieci o tym, co postanowiłam, zapanowała martwa cisza.
– Gosiu, to chyba da się jeszcze jakoś cofnąć, prawda? – odezwał się w końcu mój małżonek. – Nerwy cię poniosły, zrobiłaś scenę, ale jutro pójdziesz do Jacka i mu powiesz, że podjęłaś tę decyzję bez zastanowienia. Na pewno przystanie na to, żeby udać, że nie było wypowiedzenia. Mamy przecież ratę do zapłacenia…
– Mamo, a te zajęcia z angielskiego w Irlandii? To znaczy, że nie wyjadę? – mój starszy syn Krzyś miał załzawione oczy.
Tylko Adaś, mój najmłodszy syn, posłał mi pełen radości uśmiech.
– Super, czyli od teraz zostaniesz w domu i nie będę musiał iść do przedszkola?! – krzyknął entuzjastycznie, zrywając się z krzesełka i biegając dookoła kuchennego stołu.
Gdy usiadłam, w pokoju zapanowała grobowa cisza. Nieco otępiała, grzebałam widelcem w talerzu z zapiekanką, wbijając wzrok w swoje jedzenie. O rany, chyba mają rację. Co ja najlepszego zrobiłam? Jestem egoistką, która myśli wyłącznie o sobie.
Z czego będziemy żyć?
Mój mąż jest dziennikarzem, zajmuje się też pisaniem książek. Aktualnie skupia się na tworzeniu swojej kolejnej doskonałej powieści. Debiutancka publikacja nie odniosła sukcesu, jednak on wierzy, że tym razem uda mu się stworzyć dzieło, które podbije rynek. Nie oceniam tego. To nie moja działka.
Z wykształcenia jestem ekonomistką. Na moich barkach spoczywa utrzymanie naszej całej rodziny. Zdawałam sobie sprawę, co należy zrobić. Schować dumę do kieszeni i z samego rana udać się do Jacka, by go przeprosić. Muszę też przemyśleć, kogo powinnam tym razem pozbawić posady ze swojego działu, bo przecież to mój obowiązek.
Z samego rana, powolnym krokiem, udałam się do biura. Rozsiadłam się w fotelu przy swoim stanowisku pracy, oczekując na przybycie mojego przełożonego Jacka. Intensywnie rozmyślałam nad tym, co chcę mu powiedzieć. Najwyraźniej odpłynęłam myślami, bo nagle dotarł do mnie chichot.
– Proszę, proszę. Stawiłaś się wcześniej, niż przypuszczałam. Liczyłem na to, że zjawisz się tak za trzy albo cztery dni, a tu taka niespodzianka.
W tym momencie coś we mnie pękło
Zerwałam się na równe nogi. Chwyciłam w dłoń pierwszy lepszy długopis, który leżał na blacie i zaczęłam nim wymachiwać Jackowi tuż przed twarzą.
– Czyś ty oszalał? Przyszłam tylko po mój ukochany długopis. Bez niego jestem do niczego.
Wybiegłam na dwór. Zdawałam sobie sprawę, że nigdy już tam nie wrócę. Po obiedzie zapukałam do drzwi pokoju mojego męża.
– Pogadajmy. Byłam w pracy, ale nie dałam rady. Jeśli nie chcesz, żebym zmieniła się w wampira, to daruj sobie namawianie mnie do powrotu.
Miałam nadzieję, że dotrze to do niego, jednak dostrzegłam, jak jego oblicze staje się coraz bardziej czerwone. Zdawałam sobie sprawę, że ponoszę za to odpowiedzialność. Przez ostatnie dziesięć lat dałam mu przyzwolenie, by sądził, iż jest powołany do realizacji wzniosłych celów. Natomiast kwestię zarobkowania pozostawił na mojej głowie.
Kiedyś było inaczej. Zanim Tomasz zdecydował się na karierę pisarską, dorabiał jako tłumacz. Płynnie posługuje się angielskim i niemieckim, a do tego ma lekki styl pisania, więc ofert pracy miał pod dostatkiem.
Gdy byłam na macierzyńskim, to Tomasz zarabiał na utrzymanie rodziny. Kiedy na świat przyszedł nasz drugi syn Adam, mężowi udało się opublikować swoją pierwszą książkę. I nabrał przekonania, że dorówna talentem samemu Hłasce. Powieść rozeszła się w nakładzie kilku tysięcy sztuk, a tych parę recenzji, które się ukazały, były dość ostrożne w ocenie. Tomasz był jednak zdecydowany – z tłumaczeniem to już koniec.
Miał ambicje
– Tej książki ludzie jeszcze nie docenili. Jakoś to przełknę. Ale to, co mi się teraz w głowie roi, to dopiero będzie hit. Tylko potrzebuję trochę czasu – przekonywał.
Po pół roku znów zaczęłam pracować, a opiekę nad małym Adasiem przejęła opiekunka. Później posłaliśmy go do żłobka, a następnie do przedszkola. Przeprowadziliśmy się do większego lokum, ponieważ mąż chciał mieć swój własny pokój do pracy. Rat kredytu za mieszkanie pozbędziemy się dopiero za trzydzieści lat. Zdecydowałam, że teraz nie pozwolę Tomkowi dojść do słowa.
– Krzyś pojedzie na szkolenie językowe za rok. Latem zaplanowaliśmy biwak pod gołym niebem, będzie super. Pracodawca wypłaci mi pół roku odprawy, więc przez jakiś okres spłaty rat nam nie straszne. Wpadłam na genialny pomysł, żebyś ponownie zajął się tłumaczeniami. Kiedyś sprawiało ci to przyjemność, pamiętasz? Twoje opus magnum może trochę poczekać. Ja z kolei porozglądam się za jakimś zajęciem, choć pewnie chwilę czasu mi to zajmie. Koniec z korpo, ale tyle innych ciekawych opcji jest do wyboru.
Chciałam otworzyć własny biznes!
Bardzo się starałam przekonać męża, ale chyba mi się to nie udało. Parsknął ironicznie, coś tam mruknął pod nosem, chwycił za kurtkę i wyszedł z domu. Trzask zamykanych drzwi jeszcze długo potem odbijał się echem w mojej głowie.
Przez kolejny tydzień nie zamieniliśmy ani słowa. Próbowałam o tym nie myśleć i po prostu cierpliwie czekać, co będzie dalej. Jednocześnie ta wolność sprawiała mi radość.
Każdego dnia towarzyszyłam mojemu synkowi Adasiowi w drodze do przedszkola. Po powrocie korzystałam z okazji, żeby pobiegać lub poćwiczyć na siłowni. Znów zaczęłam przypominać sobie, jak przygotowuje się pierogi i robi zrazy. W końcu trochę różnorodności, bo ostatnio na szybko gotowałam tylko makaron. Regularnie sprawdzałam strony internetowe z ofertami zatrudnienia, ale bardziej dla samej informacji. Zdawałam sobie sprawę, że powinnam sama wpaść na jakiś ciekawy pomysł na siebie.
W weekend Tomasz oznajmił:
– Liczę na to, że nie masz nic zaplanowanego na wieczór. Będziemy mieć gościa na obiedzie. Przygotujesz jakieś pyszności?
W pierwszej chwili miałam ochotę rzucić, że skoro kogoś zaprosił, to sam powinien stanąć za garami, ale wtedy dokończył:
– Chodzi o Marka, kojarzysz go, prawda?
Nie pokazałam po sobie, jak mnie to ucieszyło
– Marek, jak fajnie! Co powiesz na to, żebym przygotowała sushi?
Marek studiował razem z Tomkiem. Pracował jako redaktor w wydawnictwie, z którym Tomek swego czasu współpracował jako tłumacz. Miałam cichą nadzieję, że ta niezapowiedziana wizyta ma związek z tym, o czym pomyślałam.
Przy posiłku dyskutowaliśmy o podróżach, lekturach i kinie. Gdy zjedliśmy deser, przeprosiłam naszego gościa i udałam się do sypialni, żeby poczytać. Było bardzo ciepło, więc okna i drzwi balkonowe były otwarte na oścież. Przypadkiem słyszałam każde zdanie mojego męża i jego przyjaciela. Odłożyłam książkę na bok i zaczęłam przysłuchiwać się uważnie.
Przez moment dyskutowali o ludziach, których znali z uczelni oraz pracy. Aż w końcu Marek sam podjął wątek, który mnie interesował.
– Słuchaj, Tomek, ostatnio sporo o tobie myślałem. Mam dla ciebie coś, co może cię zaciekawić. Planujemy uruchomić serię książek z gatunku non-fiction. Na początek chcemy się skupić na mało znanych starciach z okresu II wojny światowej. Pamiętam, że swego czasu to był twój konik. Szukamy kogoś, kto nie tylko przełoży teksty, ale też zweryfikuje informacje i doda odpowiednie adnotacje. Szef przewiduje dwukrotnie wyższe stawki niż za tłumaczenia beletrystyki. Uważam, że świetnie się do tego nadajesz. Już wspomniałem o tobie szefostwu. Są otwarci na współpracę.
Uśmiech zagościł na mojej twarzy
Marek doskonale wiedział, jaki jest Tomek. I potrafił go podejść jak nikt inny.
W środku tygodnia mój mąż pojechał na spotkanie w sprawie pracy. Kiedy zjawił się z powrotem w domu, był niesamowicie podekscytowany. Powstrzymałam się przed rzucaniem złośliwych uwag na temat tego, że raptem kilka dni wcześniej twierdził, iż przymuszam go do pójścia na jakiekolwiek układy.
– W autobusie udało mi się przebrnąć przez pierwsze dwie części książki. Wpadłem na pomysł, żeby na końcu każdej sekcji, zamiast dodawać zwykłe notatki, dorzucić parę kartek z opisem tego, co w tym okresie działo się w naszym kraju i jak to wszystko odbiło się na naszym życiu. Od razu zabieram się do pisania początkowego fragmentu, a jutro zaniosę to do wydawnictwa. Jestem przekonany, że będą pod wrażeniem. To na razie, pora zabrać się do roboty.
Redaktorzy byli zachwyceni tym pomysłem. W piątek z USA przyszła pozytywna odpowiedź, wyrażająca zgodę na wprowadzenie zmian w publikacji. Oznaczało to również, że imię Tomka pojawi się na okładce obok nazwiska autora.
– Udało mi się wynegocjować nie tylko lepsze warunki finansowe, ale również procent od sprzedaży. Jestem przekonany, że książka okaże się sukcesem, więc myślę, że stać nas będzie na wysłanie Krzysia na ten obóz.
Mam dobre przeczucia!
Byłam z niego taka zadowolona. Pomyślałam jednak, że lepiej będzie to zachować dla siebie. Wciąż liczyłam na jakieś „przepraszam”. No i „dziękuję”. Przecież tak naprawdę to moja sprawka, że Tomek nabrał takiego wigoru. Jeszcze przez dwa dni trzymał mnie w niepewności. Kiedy w piątek wraz z Adasiem wróciliśmy z kina, na stole zobaczyłam pyszności, jakie na mnie czekały, butelczynę szampana i ogromną wiązankę kwiatów.
– Wiesz co, twoja decyzja o odejściu z roboty to było właściwie najlepsze, co mogło nas spotkać. Dopiero teraz to do mnie dotarło. W końcu wziąłem się w garść. Sorry, że byłem takim skończonym palantem. Ale nie zapominaj, od dzisiaj to ja dowodzę tą ekipą!
Parsknęłam śmiechem i cisnęłam w jego stronę pantofel. Zrobił unik, chwycił mnie za dłonie i nasze usta złączyły się w pocałunku.
– Bleee! – wykrzyknął zdegustowany Adaś i czmychnął do swojej sypialni.
– Jeszcze się przekonamy, kto tu rządzi – szepnęłam Tomkowi na ucho. – Wiesz, ten wolny lokal obok parku? Mam pewien genialny plan. Ale zdradzę ci szczegóły dopiero, gdy podpiszę umowę wynajmu. Nie chcę zapeszyć!
Małgorzata, 35 lat