Reklama

Kiedy pierwszy raz weszłam do tego lumpeksu, pachniało jak na strychu ciotki Jadzi – trochę kurzem, trochę lawendą, trochę wspomnieniami. Nie miałam wielkich oczekiwań. A już na pewno nie spodziewałam się, że od tego momentu zacznie się sypać lawina. Komplementy od obcych ludzi, pytania: „Skąd ta sukienka?”, „Cudowny płaszcz, gdzie pani kupiła?”, „To torebka od projektanta?”. Przyjemne, nie powiem.

Tylko nie o ciuchy tu chodzi, a o pewną torbę. Skórzaną, piękną, pachnącą czymś dziwnie znajomym. Znalazłam ją w dziale „dodatki – 5 zł za sztukę”. Trzymała się świetnie. Zapięcia nieporysowane, uchwyty jak nowe. Zaintrygowało mnie tylko jedno – kieszeń w środku była zaszyta.

Byłam zaniepokojona

– Daj spokój, to tylko kawałek plastiku – powiedziała Anka, kiedy wyjęłam figurkę kota z kieszeni torby i postawiłam ją na kuchennym blacie.

– To nie jest plastik. Zobacz, jaki ma ciężar – odpowiedziałam, przekrzywiając głowę. – I te oczy. Przecież to nie wygląda jak coś z taniego bazaru. To wygląda... jakby ten kot patrzył.

– Dobra, może i jest ładne, ale serio? Przecież nie będziesz przez to spać z włączonym światłem?

– Nie o to chodzi. Ta kieszeń była zaszyta. Ktoś specjalnie ukrył tę figurkę. Po co?

Anka wzruszyła ramionami i wzięła łyk kawy.

– Może ktoś ją tam wsadził i zapomniał. Albo miał poczucie humoru. Co za różnica?

Nie potrafiłam jej wyjaśnić, że to uczucie... to nie był strach. To było ukłucie niepokoju, taki lekki ucisk w brzuchu, który pojawił się, odkąd figurka trafiła w moje ręce. Była zimna. Nienaturalnie zimna, nawet jak na kamień.

– Ty, a może to jakiś talizman? Wiesz, czarny kot, przesądy, może został tam schowany z intencją.

– Intencją?

– No tak, że niby pecha przynosi. Albo odwrotnie – chroni.

Spojrzałam z niepokojem na kota.

– Miałabym wyrzuty, gdybym to po prostu... wyrzuciła – powiedziałam cicho.

– To schowaj. Albo oddaj do sklepu. Tylko nie stawiaj go w kuchni, błagam. On się na mnie gapi.

A mnie się wydawało, że gapi się tylko na mnie.

Coś mi nie pasowało

Odłożyłam figurkę do szuflady w przedpokoju, obok niedopasowanych rękawiczek i instrukcji do czajnika, którego już dawno nie miałam. Zamknęłam ją z poczuciem ulgi. Jednak kiedy w nocy wstałam do łazienki, szuflada... była uchylona.

– Ogarnij się, to tylko drewno się wypaczyło – mówiłam sama do siebie, poprawiając szlafrok.

Wróciłam do łóżka, ale spałam niespokojnie. Rano telefon nie zadzwonił. Zaspałam na spotkanie z klientem. Wpadłam do biura spóźniona o trzydzieści minut, a moja szefowa spojrzała na mnie jak na przedszkolaka.

Czy ty sobie żarty robisz?

– Przepraszam, telefon mi... nie zadziałał. Nie wiem, co się stało.

– A prąd ci nie działał? Internet? Czas w zegarku się zatrzymał? – ironizowała, stukając paznokciami o blat.

– Nie... To chyba awaria. – Sama nie wiedziałam, co mówię.

Po południu wróciłam do domu i pierwsze, co zrobiłam, to otworzyłam szufladę. Miałam wrażenie, że figurka kota przesunęła się o kilka centymetrów. I chyba... nie była już taka zimna. Zadzwoniłam do Anki.

– Ej, powiedz mi coś głupiego. Muszę się rozerwać.

– Jasne. Słyszałaś, że twój czarny kot z lumpeksu może być nawiedzony?

– Bardzo śmieszne. I... zaczynam się zastanawiać, czy to nie ja głupieję.

Roześmiałam się nerwowo

W sobotę miałam iść z Anką na śniadanie do jej ulubionej knajpki, ale po drodze złapał mnie deszcz. Nie, nie deszcz. Ulewa stulecia. Parasolka została w domu.

– Ty jesteś cała mokra! – Anka aż się cofnęła, gdy mnie zobaczyła. – Co się znowu stało?

– Chcesz wersję krótką czy dramatyczną?

– Daj mi dramatyczną.

– Wychodzę z domu, słońce świeci, niebo niebieskie jak twoje paznokcie. Dochodzę do przystanku i w ciągu trzech sekund ściana wody. Przewróciłam się na mokrym chodniku, poślizgnęłam na liściu. A najlepsze? Parasolkę miałam w torbie. W tej samej, w której znalazłam figurkę kota.

– Nosisz kota ze sobą?!

– No tak jakoś... głupio mi było go zostawić – roześmiałam się nerwowo.

Anka wyjęła z torebki chusteczkę i podała mi, jakby tym jednym gestem mogła otrzeć całą tę moją absurdalną serię niefartów.

– Naprawdę wierzysz, że ta figurka ma coś z tym wspólnego?

– Powiedz to moim spuchniętym kolanom. I telefonowi, który dziś rano znów się rozładował, mimo że wieczorem miał 80%.

– Oddaj ją.

– Komu?

– Nie wiem. Do sklepu, do śmietnika, do jakiegoś... muzeum czarów. Tylko przestań z nią chodzić.

Spojrzałam na torbę. Kot milczał.

Zamurowało mnie

W niedzielę zrobiłam pranie, odkurzyłam dywan i postanowiłam zejść do piwnicy po karton z jesiennymi botkami. Kot nadal był w torbie, ale uznałam, że dziś zostaje w domu. Zbyt wiele przypadków jak na jeden weekend. Zamknęłam drzwi, zeszłam na dół i szukałam w ciemności klucza do schowka, kiedy z sąsiedniego boksu wyszła starsza kobieta. Nosiła gruby sweter, pomarańczowe rajstopy i coś, co wyglądało jak ręcznie robiona chusta. Spojrzała na mnie uważnie.

– Torba od Szeligowej? – zapytała, wskazując brodą w górę.

– Przepraszam?

– Ta torba. Skórzana, brązowa, z metalowymi zapięciami. Taką miała Szeligowa z trzeciego piętra. Zmarła w czerwcu.

Zamurowało mnie.

– Ta torba jest nie do pomylenia. Szeligowa nosiła w niej kota.

– Kota?

– Figurkę. Mówiła, że chroni przed głupotą innych ludzi. Zaszyła ją w środku. Nie ufała światu.

– Ona coś... mówiła więcej?

– Mówiła, że kto kota ruszy, temu się życie posypie. Takie tam starocie.

– A pani jej wierzyła?

– Nie trzeba wierzyć, żeby uważać – powiedziała i odwróciła się, znikając za drzwiami boksu.

Wracałam do mieszkania z sercem w gardle. Wiedziałam, że muszę coś zrobić z tą figurką. Tylko nie wiedziałam jeszcze co.

Nie wiedziałam, co robić

Wieczorem siedziałam na podłodze, otulona kocem, z kubkiem melisy w dłoni. Figurka leżała przede mną na talerzyku. Jak jakiś przedmiot badany przez archeologa. Oglądałam ją z każdej strony, ale nic się nie zmieniło. Nadal była czarna, błyszcząca, chłodna – choć już nie tak lodowata. Zadzwoniłam do Anki.

– Muszę coś z nim zrobić. Z tym kotem.

Wyrzuć go. Po prostu. W torbę i do śmietnika. Koniec bajki.

– A jeśli to nie wystarczy?

– Przecież sama nie wróci i nie zacznie ci chodzić po ścianach.

– Jestem pewna, że ta figurka już namieszała mi w życiu.

– Ty tak serio?

– Spójrz na ostatni tydzień. Awaria budzika, deszcz znikąd, upadek, zgubione klucze, przypalony obiad, SMS-y, które nie dochodzą...

Może masz po prostu zły okres?

– Tylko że to wszystko zaczęło się po tym, jak znalazłam kota.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

– Wiesz co, zrób to po swojemu. Tylko nie wrzucaj go do śmietnika przy domu. Wywieź go gdzieś. Daleko. Do lasu. Albo na jakąś łąkę. Jak się boisz, to potraktuj go jak... klątwę do unieważnienia.

– Jak czarownica.

– Zawsze miałaś potencjał.

Zaśmiałam się mimo siebie. W głębi duszy czułam, że to już nie jest żart. Spakowałam kota do starego pudełka po perfumach. Zamknęłam je dokładnie. Następnego dnia wsiadłam w autobus i pojechałam za miasto.

Poczułam się lżej

Wybrałam miejsce przypadkiem – wysiadłam na ostatnim przystanku pod lasem. Szłam długo, aż znalazłam małą polankę, otoczoną brzozami. Wyjęłam pudełko i postawiłam je na kamieniu. Przez chwilę po prostu patrzyłam.

– Słuchaj, kotku. Nie wiem, kim jesteś, skąd się wzięłaś, ani czy w ogóle coś znaczysz. Może jesteś tylko ładną, przeklętą figurką z kieszeni torby jakiejś staruszki. A może naprawdę coś robisz z ludźmi. Tylko ja już nie chcę tego sprawdzać – powiedziałam cicho, prawie szeptem.

Rozejrzałam się – nikogo. Tylko liście pod stopami i cichy szum wiatru.

– Zostawiam cię tutaj. Może innym przyniesiesz szczęście, ale mnie – zostaw w spokoju.

Odwróciłam się i odeszłam bez oglądania się za siebie. W autobusie powrotnym czułam się lżej. Minął tydzień. Budzik działał. Telefon też. Na spotkaniu w pracy szefowa mnie pochwaliła. Pierwszy raz od miesięcy. Kiedy Anka zaprosiła mnie na kolację i nie żartowała już z kota.

– I jak się czujesz bez swojego talizmanu z piekła rodem?

– Jakby mi ktoś zdjął koc z głowy. Wreszcie oddycham.

– Może to był tylko zbieg okoliczności.

– Może. Ale wolę, żeby teraz zbiegły się już tylko dobre rzeczy.

Spojrzałam przez okno. Może nic się nie zmieniło. A może wszystko. Nie zamierzam tego sprawdzać.

Katarzyna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama