Reklama

Z Michałem jesteśmy razem od pięciu lat. Poznaliśmy się przez wspólnych znajomych, szybko zamieszkaliśmy razem. Nigdy nie byliśmy parą z tych, co przytulają się na ławce w parku i wrzucają wspólne selfie z serduszkami. Ale był między nami spokój, stabilność i uczciwy podział – obowiązków, przestrzeni, rachunków. I to mi wystarczało.

Od zawsze miałam jedną zasadę, że chcę być niezależna. Finansowo, emocjonalnie, we wszystkim. Dlatego dzieliliśmy się kosztami po równo. Nie czułam się ani sponsorem, ani osobą utrzymywaną. Michał – grafik komputerowy – dobrze zarabiał, ja pracuję w marketingu, też sobie radzę. Wszystko działało, dopóki nie stracił pracy.

Na początku byłam pełna zrozumienia. Wiadomo, że każdy może mieć gorszy moment. Przejęłam wszystkie rachunki, robiłam zakupy, Michał miał czas na szukanie czegoś nowego. Ale z każdym tygodniem coś się zmieniało. Z wdzięczności zrobiła się frustracja. Z rozmów – docinki. Wróciłam ostatnio z torbami jedzenia, a on rzucił od progu:

– Znowu wydałaś tyle na jedzenie? Jakbyś karmiła wojsko.

Zamknęłam się wtedy w łazience, udając, że chcę się przebrać. Patrzyłam na siebie w lustrze i pytałam siebie, kiedy to się stało? Kiedy przestałam być partnerką, a zaczęłam być… sponsorką? Której na dodatek można robić uwagi...

Sprawdzał każdy paragon

– I po co tyle wydajesz na rzeczy, których i tak nie jem? – Michał spojrzał w torbę, jakbym właśnie przyniosła do domu padlinę, a nie normalne zakupy.

Stał w kuchni, w dresach, z kubkiem kawy, którą zrobił w naszej ekspresowej kawiarni domowej – za moją pensję. Bo rachunek za wodę i prąd też już drugi miesiąc płacę ja.

– Michał, przecież jeszcze miesiąc temu wcinałeś ten hummus jak dzieciak masło orzechowe... – próbowałam się nie unosić.

– Miesiąc temu też się dokładałem do rachunków.

Zamarłam. Palce ściskały siatkę, aż plastik wbił mi się w skórę.

– A teraz co? Mam ci się tłumaczyć z każdego paragonu?

– Nie, ale może jak tylko ty zarabiasz, to mogłabyś trochę rozsądniej planować wydatki. Nie jesteśmy na wakacjach.

– Ale ty chyba jesteś na wakacjach od pracy? – rzuciłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Chciał coś odpowiedzieć, ale tylko skrzywił się i odwrócił. Poszedł do salonu. Zostawił mnie samą z siatkami i gorącym wstydem buzującym pod żebrami. Oparłam się o blat. Serce waliło mi jak głupie. Przez pięć lat zawsze mówiliśmy sobie wszystko. A teraz? Ja liczę, czy na pewno wystarczy mi do końca miesiąca, a on... siedzi przed komputerem i twierdzi, że szuka zleceń. Tylko że te zlecenia jakoś dziwnie nie chcą się znaleźć. Patrzyłam na paragon, który zostawiłam na blacie. 237 złote i 40 groszy. Za jedzenie na niecały tydzień. W normalnym domu to norma. U nas – powód do wojny.

Nie miałam siły się bronić

– Ile on już siedzi bez tej pracy? Trzy miesiące?

– Niecałe cztery…

– Czyli cztery. I przez ten czas to ty wszystko ogarniasz? Rachunki, zakupy, mieszkanie?

Siedziałyśmy z Olą w naszej ulubionej kawiarni. Położyła filiżankę na spodku i wbiła we mnie spojrzenie, które znałam aż za dobrze. Tak patrzy, gdy widzi, że robię z siebie idiotkę.

– On się stara, naprawdę. Szuka zleceń, portfolio odświeża…

– Renata, błagam. – przerwała mi. – Jak ktoś naprawdę szuka pracy, to nie ma czasu grać w gry i oglądać seriali przez pół dnia. A co on robi? Odgraża się, że za dużo wydajesz na chleb i ser?

Zamilkłam. Popijałam kawę, patrząc w okno. Nie miałam siły się bronić.

– Wiesz, że mam na to alergię – kontynuowała. – Pracujesz jak wół, a on cię gnoi, bo się nie dokłada. Kiedyś mówiłaś, że jesteście partnerami.

– Bo byliśmy.

– A teraz jesteście czym? Ty jesteś sponsorką, a on twoim rozgoryczonym utrzymankiem?

– Ola…

– Nie, przepraszam, ale muszę to powiedzieć. Ty się miotasz, kombinujesz jak to ogarnąć, a on cię jeszcze punktuje. Renata, to nie jest partnerstwo. To pasożytnictwo.

Zacięłam się. Czułam, że oczy mi wilgotnieją, ale nie chciałam dać po sobie poznać. Wyjęłam telefon, żeby zająć czymś ręce.

– Ja to robię z miłości. Naprawdę. Chcę mu pomóc, chcę go wspierać. Przecież jak ja byłam na urlopie między pracami, to on…

– On nie musiał płacić za wszystko sam. I nie wyzywał cię za zakupy. Nie myl wsparcia z byciem frajerką.

Milczałam. A w środku coraz wyraźniej kołatało mi jedno pytanie, czy on w ogóle widzi, ile dla niego robię?

Coś we mnie pękło

Znalazłam to przez przypadek. Grzebałam w szufladzie, szukając ładowarki do czytnika e-booków, kiedy wpadła mi w ręce reklama – kolorowa gazetka z marketu z AGD/RTV. Najnowsza konsola, cena na czerwono: 2999 zł. Obok długopisem zakreślone: „może za miesiąc”. Zamarłam. Pod wieczór Michał siedział na kanapie, wciągnięty w jakąś gierkę na laptopie. W dłoni trzymał piwo – oczywiście też kupione za moje pieniądze.

– Michał, ty chcesz kupić konsolę? – rzuciłam kartką mu przed nos.

Podniósł wzrok, zaskoczony.

– Skąd to masz?

– Nieważne, znalazłam. Serio? Konsola? Za trzy koła, kiedy ja płacę za prąd, czynsz i jedzenie?

– To moje oszczędności. Mam prawo chyba wydać, na co chcę?

– Twoje? – zaśmiałam się nerwowo. – Od czterech miesięcy nie dokładasz się do niczego. Śpisz w mieszkaniu, za które ja płacę. Jesz rzeczy, które ja kupuję. Nawet ten laptop działa dzięki mojej ładowarce.

– Czyli teraz co? Muszę ci się spowiadać z każdej złotówki?

– Nie. Ale nie zamierzam siedzieć cicho, kiedy robisz ze mnie kretynkę. Pracuję, żeby utrzymać nas dwoje, a ty planujesz sobie zrobić taki drogi prezent?!

Michał wstał gwałtownie, piwo chlapnęło na stół.

– Może wcale mnie nie kochałaś. Może od początku chodziło o to, żeby mieć władzę. Żeby być tą lepszą. Panią menadżer, co żywi bezrobotnego chłopaka. Fajnie się czujesz? Jak szefowa nad szefami?

– Co ty chrzanisz?

– Mówię prawdę. Bo chyba tylko o to chodzi, żebyś mogła sobie myśleć: „jaki on słaby, jaki on żałosny”. Ale ja się na to nie piszę.

Stałam w bezruchu. Coś pękło. Otworzyłam drzwi i wyszłam bez słowa. Na klatce śmierdziało stęchlizną. Ale oddychało się łatwiej niż w salonie, przy nim.

Nie dawałam już rady

Nie planowałam tej wizyty. Po prostu któregoś popołudnia wsiadłam w tramwaj i pojechałam. Do niej. Może liczyłam, że przemówi mu do rozsądku, może chciałam, tylko żeby ktoś powiedział mi: „masz rację, nie jesteś złą osobą”. Drzwi otworzyła mi zaskoczona, w fartuchu, z telefonem przy uchu.

– O, Renatka… wejdź, tylko ściągnij buty, bo mopowałam – rzuciła, kończąc rozmowę. – Coś się stało?

Usiadłam przy kuchennym stole. W tym samym miejscu, gdzie kiedyś piliśmy kawę w trójkę i ona śmiała się, że Michał ma szczęście, że trafił na „ogarniętą dziewczynę”.

– Pani Wiesiu… ja już nie daję rady. On nic nie robi. I jeszcze mnie obwinia o wszystko.

– Każdemu się może noga powinąć, kochanie. Michał zawsze był wrażliwy. Wiesz, on bardzo przeżył tę utratę pracy. To był cios w jego męskość.

– Ja to rozumiem. Ale ja od czterech miesięcy utrzymuję nas dwoje. Nie wiem, czy on w ogóle szuka pracy, czy tylko tak mówi.

– A co chcesz mu zrobić, kopniaka dać? Wyrzucić z domu?

– Ja po prostu już nie mam siły.

Zaległa cisza. Matka Michała spojrzała na mnie z chłodną wyrozumiałością, jak na dziecko, które coś zbiło.

– Renatko… może nie powinnaś się z nim wiązać, skoro teraz chcesz mu wypominać? Miłość nie kończy się, kiedy jest trudno. To nie umowa o pracę.

Poczułam, jak coś się we mnie zaciska. Nie odpowiedziałam. Wstałam, podziękowałam za herbatę, której nawet nie wypiłam. Wychodząc, miałam ochotę krzyknąć: „to nie jest miłość, to pasożytnictwo”. Ale milczałam. Bo coraz częściej czułam, że w tym związku jestem zupełnie sama.

Musiałam to przemyśleć

Wróciłam późnym wieczorem. Miałam nadzieję, że śpi. Że po prostu prześlizgnę się do sypialni, zamknę drzwi i nie będziemy musieli na siebie patrzeć. Ale on czekał. Siedział w salonie, światło z lampki oświetlało tylko jego twarz. Wyglądał na zmęczonego, jakby nie spał od wczoraj.

– Gdzie byłaś?

– U twojej mamy.

Pochylił głowę. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Potem podniosłam wzrok i zaczęłam, spokojniej, niż planowałam.

– Wiesz, Michał… ja naprawdę chciałam ci pomóc. Wspierałam cię. Ale ty mnie tylko oskarżasz. Że wydałam za dużo, że rządzę, że się wywyższam… A ja po prostu chciałam, żebyśmy przetrwali.

– Bo ja się czuję nikim – wypalił. – Straciłem wszystko. Pracę, poczucie własnej wartości… a ty chodzisz i robisz zakupy, jakby nic się nie stało. Jakbyś nie zauważyła, że ja tonę.

– Nie, Michał. Właśnie dlatego płacę za wszystko. Bo zauważyłam. Ale nie mogę cię ratować, jeśli mnie ciągniesz na dno.

– Może ty mnie wcale nie kochałaś. Może chciałaś tylko mieć kontrolę. Nad domem, nad pieniędzmi, nade mną.

– A ty czego chciałeś? Kogoś, kto ci zrobi zakupy, zapłaci rachunki i jeszcze będzie się uśmiechać, jak wylejesz na nią za to wiadro pomyj?

Zamilkł. Ja też. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam tylko:

Muszę to przemyśleć.

Wstałam i poszłam do drugiego pokoju. Zabrałam poduszkę i bluzę z fotela. Położyłam się na kanapie. Pierwszy raz w naszym mieszkaniu czułam się jak gość.

Renata, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama