Reklama

Wychowywałam dzieci sama od ponad pięciu lat. Nie narzekałam, naprawdę. Miałam dwie kochane córki, Emilkę i Gabi, i całe moje życie kręciło się wokół nich. Mielno było naszym marzeniem. Marzeniem, na które odkładałam każdy grosz przez ponad pół roku. Robiłam nadgodziny w biurze, sprzedawałam niepotrzebne rzeczy, przez zimę zrezygnowałam z ogrzewania łazienki i prałam ubrania tylko w niskiej temperaturze. Każdy grosz liczył się podwójnie.

Reklama

Wiedziałam, że nie będziemy spać w pięciogwiazdkowym hotelu, ani jeść codziennie w restauracji, ale chciałam, żeby dziewczynki miały co wspominać. Żeby po raz pierwszy zobaczyły morze, poczuły na języku sól, zbierały muszelki i rysowały patykiem po piasku. I żeby chociaż przez tydzień nie czuły, że jesteśmy inne. Że nie stać nas na wszystko. Przewidziałam wszystko, tylko nie to. Kradzież portfela w drugi dzień wakacji. A w portfelu wszystko: karta, dowód, gotówka, numer kontaktowy do właścicielki kwatery i... resztki mojej nadziei.

Czułam zmęczenie i wdzięczność

– Mamo! To to?! To już Mielno?! – piszczała Gabi, przyklejona nosem do szyby autobusu.

– Tak, skarbie, to tutaj – odpowiedziałam zmęczona, ale z sercem tak przepełnionym radością, że aż mi drżały ręce, gdy z plecaka wyciągałam telefon, żeby sprawdzić adres naszej kwatery.

Na dworcu panował chaos. Jakieś dzieci płakały, ludzie się przepychali z walizkami, a mnie zżerał stres, żeby nie zgubić ani Gabi, ani Emi, ani jednej z dwóch walizek, które ciągnęłam z wysiłkiem, jakbym próbowała przetransportować zawartość całego domu.

– Mamooo, kiedy idziemy na plażę?! – Emilka już podskakiwała z niecierpliwości.

– Najpierw musimy się zameldować, rozpakować, no i coś zjeść – wyjaśniłam. – Potem może wyskoczymy na zachód słońca.

Nasza kwatera znajdowała się kilkanaście minut spacerem od dworca. Z zewnątrz domek wyglądał niepozornie – tynk lekko odpadał, donice z pelargoniami trochę zwiędnięte, ale miał klimat. Pokój był skromny, z jednym dużym łóżkiem i rozkładaną sofą. Dziewczynki krzyknęły:

– Super, my chcemy spać na sofie!

– Proszę bardzo – uśmiechnęłam się. – Byle nie wariować po całym pokoju jak ostatnio!

Po szybkim rozpakowaniu ruszyłyśmy na plażę. Piasek był ciepły, słońce już się chyliło ku horyzontowi, a dziewczynki biegały w kółko jak opętane, wrzeszcząc z radości. Usiadłam na kocu, patrzyłam, jak morze muska ich stopy, i pomyślałam: „Boże, udało się. Naprawdę tu jesteśmy. Dałam radę”.

– Mamo! Chodź! – Emilka złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę wody.

Zanurzyłam stopy. Zimno. Ale nie czułam chłodu. Czułam wdzięczność. Nie wiedziałam, że za dwa dni będę w tej samej wodzie stała zapłakana i bezsilna. Ale wtedy… jeszcze nie.

Miałam dziwne przeczucia

Drugiego dnia obudziło mnie słońce wpadające przez nie do końca zasłonięte rolety. Dziewczynki jeszcze spały, skulone na sofie, a ja usiadłam na skraju łóżka i przeciągnęłam się z lekkim uśmiechem. W brzuchu czułam coś dziwnego – niepokój? Albo tylko głód. Wstałam cicho, ubrałam się i zeszłam do pobliskiej piekarni. Kolejka ciągnęła się na chodnik, ale pachniało obłędnie.

– Poproszę trzy jagodzianki, 6 bułek poznańskich i 2 drożdżówki z serem – zamówiłam, gdy nadeszła moja kolej.

– Kartą czy gotówką?

– Gotówką – sięgnęłam ręką do porfela... i... zamarłam.

Portfela nie było. Otworzyłam plecak. Przeszukałam kieszenie. Nerwowo. Raz jeszcze. I jeszcze.

– Przepraszam... – wymamrotałam, odchodząc od kasy z pustym spojrzeniem.

Portfel zniknął. Na chodniku przyklęknęłam i zaczęłam przetrząsać wszystko jak w amoku. Jakaś starsza pani podeszła nieśmiało:

– Coś się stało, kochanieńka?

– Zgubiłam... ktoś mi ukradł... miałam tam wszystko...

– Może ktoś odda. Może... – powiedziała bez przekonania, kładąc mi dłoń na ramieniu.

Nie znalazłam. Wróciłam do pokoju jak cień. Gabi od razu wyczuła, że coś jest nie tak.

– Mamusiu, co się stało?

Zginął mi portfel – powiedziałam cicho, łamiącym się głosem. – Ktoś go chyba niestety zabrał.

– Ale… to znaczy, że... nie pojedziemy do parku wodnego?

Spojrzałam na nią. I zabolało mnie tak, że aż musiałam się odwrócić, żeby nie widziały łez.

– Jeszcze nie wiem, kochanie.

Siedziałam na skraju łóżka z telefonem w ręku, próbując zablokować kartę, zgłosić sprawę i wymyślić, jak przetrwać tydzień bez pieniędzy. W brzuchu ściskało mnie od głodu i stresu. I ta jedna myśl nie dawała spokoju, że znowu zawiodłam jako matka.

Byłam jak otępiała z żalu

– Może poszukajmy tego portfela na plaży? – zaproponowała Emilka, ubrana już w strój kąpielowy. – Może ci po prostu wypadł?

– Przecież mówiłam, że miałam go w plecaku. A plecak był cały czas ze mną… – odpowiedziałam cicho, zerkając na telefon. Linia banku przeciążona. Czekałam już czternaście minut.

– Mamo, ale może ktoś odda? – próbowała jeszcze Gabi, patrząc na mnie tymi swoimi dużymi, ufnie naiwnymi oczami.

Nie chciałam im psuć humoru. Mielno to był ich raj. Ich wielkie wakacje. Ich pierwsze morze.

– Dobra – wstałam i spróbowałam się uśmiechnąć. – Szukajmy. Ale najpierw muszę zadzwonić do właścicielki kwatery i powiedzieć, że nie mam dokumentów.

Tylko że numer był... w portfelu. Nie zapisałam go nigdzie indziej. Kartki, które miałam z wydrukiem rezerwacji, zostawiłam w domu. Genialnie, Paulina. Brawo ty. Dziewczynki maszerowały wzdłuż plaży, rozglądając się po piasku, a ja szłam za nimi jak otępiała. Ludzie wokół radośni, pachnące frytki, wata cukrowa, dmuchane krokodyle. I ja – z twarzą spiętą jak maska.

– Przepraszam... czy ktoś może znalazł brązowy portfel? – pytałam ludzi co jakiś czas. – Z dowodem na nazwisko Paulina Koprowska?

Odpowiadali, że nie, czasem z troską, czasem z podejrzliwością, czasem wcale. Po godzinie miałam dość. Usiadłam na piasku, chowając twarz w dłoniach. Emilka przysiadła obok mnie i położyła głowę na moim ramieniu.

– Mamo. I tak tu fajnie.

Popłakałam się. Ale cicho. Tak, żeby tego za bardzo nie poczuły.

– Kochanie... nie wiem, co dalej – powiedziałam szeptem. – Zostały nam trzy dni opłaconego noclegu. Potem...

– To będziemy tu spać w namiocie! – zaśmiała się Gabi. – Albo zbudujemy szałas z koców!

Patrzyłam na nie i myślałam: za co ja sobie zasłużyłam na takie dzieci? I czemu nie potrafię im dać chociaż normalnych, spokojnych wakacji?

Schowałam dumę do kieszeni

– Przepraszam, ale pani płakała? – usłyszałam cichy głos kobiety. Stała obok mnie, trzymając na ręku dwuletnie dziecko z lodami spływającymi po ręce. – Przypadkiem usłyszałam... coś się stało?

Spojrzałam na nią, trochę zakłopotana. Miała około trzydziestki, ciemne włosy, okulary przeciwsłoneczne na głowie i szczerą twarz.

– Ukradli mi portfel... drugi dzień jesteśmy w Mielnie, miałam tam wszystko. Dokumenty, karty, gotówkę. Nawet numer do właścicielki kwatery. Nie wiem, co teraz...

– Boże, straszne – usiadła obok mnie bez pytania, a jej córeczka natychmiast zaczęła bawić się z Gabi.

– Nie wiem, co mam zrobić – przyznałam, dłubiąc w piasku. – Chciałam tylko, żeby dzieci miały jakieś wakacje. Żeby poczuły, że nie jesteśmy gorsze...

– Daj spokój. Nie jesteście. Przestań tak mówić – powiedziała ostro. – A masz płatności przez telefon? Może ktoś z rodziny ci coś wyśle?

– Nie mam. Portfel był ostatnią deską ratunku. Mama też nie ma z czego pomóc. Nawet nie wie, że tu jesteśmy.

Kobieta popatrzyłam na mnie zamyślona.

– Wiesz co? Chodźcie z nami na obiad. Serio. Mój mąż pracuje w gastronomii, mamy zniżkę. Nie zbiednieję, a dzieciaki się najedzą.

– Nie, nie mogę... nie wypada... – broniłam się, ale serce mi waliło, bo przecież... nie miałyśmy zupełnie nic.

Twoja duma ci dzieci nie nakarmi – powiedziała spokojnie. – To nie pomoc z litości. Sama mam dzieci i wiem, jak to jest. Pomagam, bo chcę. I to nie koniec świata. Portfel to nie życie.

Zgodziłam się. W knajpce dziewczynki jadły frytki i nuggetsy z takim entuzjazmem, że aż się popłakałam znowu. Ale tym razem z wdzięczności.

– Jak masz na imię? – zapytałam w końcu.

– Anka. I mam nadzieję, że znajdziesz ten portfel. Ale nawet jak nie... to i tak jesteś cholernie dzielna.

Uśmiechnęłam się pierwszy raz tego dnia.

Wakacje marzeń to bycie razem

Od rana wszystko było jakby spokojniejsze. Emilka nie pytała już o park linowy, a Gabi przestała wspominać o zjeżdżalniach wodnych. Obie siedziały na kocu i rysowały muszelkami po piasku, jakby nagle zapomniały, że miały mieć wakacje życia. Albo może po prostu zaakceptowały to, co dostały. A ja siedziałam obok i udawałam, że jest dobrze.

– Mamo, zobacz! To ty – Emilka pokazała mi swój „rysunek”: patyczkowa kobieta z długimi włosami i serduszkiem obok. – I masz koronę, bo jesteś królową.

– Królową czego?

– Wszystkiego – powiedziała bez zawahania.

Poczułam gulę w gardle. Te dzieci niczego ode mnie nie oczekiwały. Nie wiedziały, ile nocy zarwałam, przeliczając budżet. Ile razy wycofywałam coś przy kasie. Ile razy odmawiałam sobie kawy, byleby uzbierać na te kilka dni. I teraz wszystko się posypało, a one patrzyły na mnie tak samo. Wieczorem dostałam wiadomość od Moniki z biura: „Pati, czy czegoś nie potrzebujecie tam? Może ci coś przelać? Pamiętaj, że jesteś niesamowita, dziewczyno”. Nie wahałam się ani chwili tym razem. Wysłałam numer. A potem wzięłam dziewczynki na kolację – do smażalni ryb, z prawdziwym dorszem i plastrem cytryny.

– Mamo, to nasze najlepsze wakacje! – pisnęła Gabi z ustami tłustymi od frytek.

– Serio? – zapytałam, niedowierzając.

– Bo jesteś z nami. I możemy jeść, ile chcemy. I nikt nie krzyczy.

I wtedy zrozumiałam. Wakacje życia to nie są baseny i atrakcje. To bycie razem. To frytki przy zachodzie słońca. To miłość. Nawet bez pełnego portfela.

Odzyskałam wiarę

Ostatniego dnia spakowałyśmy się szybko. Walizki były lżejsze, może dlatego, że już nie ciążyły mi wyrzuty sumienia. Zamiast złości na los miałam w sobie coś, czego dawno nie czułam, czyli wewnętrzny spokój. W drodze na dworzec dziewczynki szły przodem, turlając walizki i śmiejąc się z czegoś, co tylko one rozumiały. Ja szłam za nimi i myślałam, że może nie dałam im parku wodnego ani gofrów z bitą śmietaną, ale dałam im coś ważniejszego.

Nie udawałam już, że wszystko jest okej. Kiedy wróciłyśmy do domu, od razu zaczęłam szukać nowej pracy. Nie dlatego, że musiałam. Ale dlatego, że chciałam zrobić coś więcej. Dla nich. I dla siebie. Portfela nigdy nie odzyskałam. Ale odzyskałam coś innego, bo wiarę w ludzi, i w siebie. A kiedy kilka tygodni później Gabi narysowała naszą trójkę pod wielką parasolką i podpisała „Najlepsze wakacje świata”, wiedziałam, że było warto. Wakacje życia nie muszą wyglądać jak z social mediów. Czasem wyglądają jak kawa na schodku przy kwaterze, ciepły koc i ramiona dziecka, które ufa ci bez względu na wszystko. I to jest prawdziwy luksus.

Paulina, 41 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama