„Odkryłam, że mój mąż chce odejść i wpadłam na genialny plan. Musiałam dać mu to, czego nie dostanie od kochanki”
„Starałam się jak najczęściej wciągać męża do sypialni w następnych tygodniach naszego zwykłego życia. Wyczyniałam tam prawdziwe cuda, ale chyba żadne z nas nie czerpało z tego przyjemności. Ciągle myślałam o tym, że muszę wykonać swój plan”.
- Listy do redakcji
Ja i Karol pobraliśmy się dwa lata temu. Niestety, jego praca zmuszała go do ciągłych wyjazdów, więc rzadko mogliśmy być razem. Jeździł służbowo po różnych krajach Europy. Na początku wydawało mi się, że taka sytuacja dobrze wpływa na nasz związek – kiedy męża nie było w domu, brakowało nam siebie nawzajem, dzięki czemu bardziej cieszyliśmy się swoją obecnością.
Myślę, że właśnie dlatego prawie wcale się nie kłóciliśmy. Żyliśmy w takim tempie, że nawet nie było okazji na złość czy pretensje. Tak było przez długi czas, ale wszystko się zmieniło. Od paru miesięcy zauważyłam, że nasza relacja wygląda już inaczej.
Wkradła się monotonia
Wszystko zmieniło się, gdy mój mąż powrócił z jednej z delegacji. Nie chciał spędzać ze mną czasu, ale za to często widywał się z przyjaciółmi. Prawdziwy niepokój poczułam jednak w związku z naszym życiem intymnym – ciągle powtarzał, że jest zbyt zmęczony. Kiedy przez miesiąc nie było między nami żadnej bliskości, poczułam się jak w związku staruszków z wieloletnim stażem. Nie po to brałam ślub, żeby prowadzić życie jak zakonnica! I właśnie od tego momentu zaczęliśmy się ze sobą kłócić.
Błyskawicznie domyśliłam się, że Karol romansuje z inną kobietą. Bo czym wytłumaczyć nagłe zmiany w naszym życiu intymnym? A do tego non stop pilnował swojego telefonu. Nawet idąc do toalety, brał go ze sobą. Kiedy próbowałam się dowiedzieć, z kim się kontaktuje albo dokąd się wybiera, od razu robił się nerwowy.
Za każdym razem sugerował mi, żebym przestała go śledzić i wypytywać. Choć sytuacja wydawała się oczywista, potrzebowałam stuprocentowej pewności, że moje podejrzenia są słuszne.
Po powrocie z kolejnej delegacji mój małżonek od razu pognał do łazienki, zostawiając bagaże byle gdzie. Tłumaczył się, że zaraz musi gdzieś być. Wykorzystałam moment, kiedy brał prysznic i po cichutku wślizgnęłam się do środka po jego telefon. Para na szybach kabiny skutecznie zasłaniała mnie przed wzrokiem Karola. Sprawdziłam jego SMS-y i szybko trafiłam na to, czego szukałam.
„Przyjdź dziś na 20:00 skarbie. Nie zapomnij o naszym ulubionym winie” – napisała ona w ostatniej wiadomości.
Wściekłość mnie zmroziła
Szaleńczo kochałam Karola i nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Najbardziej zależało mi na tym, żeby pokazać tej dziewczynie, że powinna się od nas odczepić. W głębi serca wiedziałam jednak, że awantura i wyznanie, że odkryłam jego zdradę, tylko pogorszy sprawę. Po cichu zaniosłam komórkę do łazienki i zaczęłam układać w głowie dokładną strategię.
Mimo że byłam kompletnie rozbita, musiałam trzymać fason i nie mogłam tracić ani chwili. Po wyjściu Karola siedziałam załamana i obolała, ale za wszelką cenę nie chciałam, żeby coś podejrzewał.
W ostatnich miesiącach mąż coraz częściej wspominał o powiększeniu rodziny – marzył o zostaniu ojcem. Ja jednak wciąż nie byłam przekonana do wizji pojawienia się dziecka. Będąc przed trzydziestką, pragnęłam jeszcze korzystać z wolności, zanim na dobre wpadniemy w wir rodzicielskich obowiązków z niemowlakiem.
W kwestii posiadania dzieci Karol nie wywierał na mnie presji, choć bardzo marzył o potomstwie. Od czasu do czasu poruszał ten temat, mając nadzieję, że może kiedyś sama dojrzeję do tej decyzji albo uda mu się wpłynąć na moje podejście. Ta sytuacja dawała mi przewagę nad kobietą, z którą mnie zdradzał.
Wpadłam na pewien pomysł
Postanowiłam zaskoczyć męża wieścią o dziecku, bo przecież zawsze marzył o zostaniu tatą. Miałam nadzieję, że w ten sposób odbuduję nasz związek. Uznałam, że przestanę się zabezpieczać podczas zbliżeń, żeby szybko móc zajść w ciążę. Byłam przekonana, że kiedy ona się pojawi, mój ukochany zapomni o tamtej kobiecie. Akurat wypadała moja płodna część cyklu, więc szansa na poczęcie była naprawdę duża.
Było grubo po północy, kiedy Karol dotarł wreszcie z powrotem do mieszkania. Na szczęście nie zauważył moich zapłakanych oczu. Wolałam, żeby nie wiedział, że już wszystko rozgryzłam. Kiedy nastał ranek, przyszykowałam wyjątkowy posiłek i zaprosiłam go na śniadanie na balkon, gdzie podzieliłam się z nim radosną nowiną. Reakcja mojego małżonka kompletnie mnie zaskoczyła.
– Chyba żartujesz? Jakim cudem to się stało? – powiedział z wyraźnym przerażeniem w głosie.
– Myślałam, że się ucieszysz. Przecież zawsze o tym marzyłeś. Nareszcie będziemy pełną rodziną – powiedziałam zmartwiona, siadając mu na kolana.
Kolejną godzinę spędziliśmy wtuleni w siebie, nie mówiąc ani słowa. Wiedziałam dobrze, co siedzi w głowie Karola, dlatego nie miałam wątpliwości, że taka bliskość zadziała. Od tamtej pory po każdym powrocie ze służbowego wyjazdu nasze wieczory należały tylko do nas. Mój mąż może i nie tryskał szczęściem – czasem przypominał schwytanego w pułapkę drapieżnika – ale rozumiał, jakie obowiązki ma wobec mnie jako facet w tej sytuacji.
Starałam się jak najczęściej wciągać go do sypialni w następnych tygodniach naszego cichego życia razem. Starałam się i wyczyniałam tam cuda, ale mam wrażenie, że żadne z nas nie czerpało z tego przyjemności. Ciągłe myślenie o zajściu w ciążę wywoływało we mnie ogromny stres, więc skupiałam się tylko na tym, czy wreszcie się uda. On pewnie w tym czasie tęsknił za swoją miłością.
Zjadały mnie nerwy
Czułam, że atmosfera między nami się ochłodziła, wszystko stało się jakieś obce i nieprzyjemne. Jednak to nie brak bliskości w sypialni był moim największym zmartwieniem. Kolejne tygodnie przepływały przez palce, a każdy test ciążowy pokazywał to samo – negatywny wynik. Według moich planów miałam być już w zaawansowanej ciąży, a tu nic – pustka.
Sprawdzanie, czy jestem w ciąży, zamieniło się w moją codzienną obsesję. Robiłam to kompulsywnie z wielu przyczyn. W międzyczasie mój mąż całkowicie wszedł w rolę przyszłego taty i zdążył pochwalić się radosną nowiną wszystkim wokół. To była straszna sytuacja – ludzie gratulowali nam, podczas gdy tylko ja wiedziałam, że to wszystko jest nieprawdziwe.
Zarówno moi rodzice, jak i teściowie wzięli się za planowanie naszego przyszłego rodzinnego gniazdka i przygotowania do ceremonii chrztu. Co chwilę odbierałam od nich telefony z pytaniami o to, jak się czuję. Powoli zaczynało mnie to męczyć. Na szczęście wszyscy tłumaczyli sobie mój zły nastrój huśtawką hormonów w ciąży. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że mogłabym ich wprowadzać w błąd.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że mój desperacki pomysł nie był jednak tak doskonały. Ludzie wokół ciągle pytali o zdjęcie z badania USG, a ja powoli kończyłam listę możliwych wymówek. Na szczęście internet okazał się pomocny – wpisałam kilka haseł w wyszukiwarkę i odkryłam, że można dostać takie materiały. Przejrzałam parę stron dla kobiet w ciąży i znalazłam sporo ogłoszeń tego typu. Zapłaciłam dwieście złotych za prawdziwe fotki, które idealnie wpasowywały się w czas mojej rzekomej ciąży.
Kłamstwo ma krótkie nogi
Siedziałam na tarasie z kubkiem herbaty, gdy nagle do środka wbiegł mój rozwścieczony małżonek i rzucił jakąś kopertę na blat.
– Możesz mi to wytłumaczyć? – wysyczał wściekle.
Jeszcze nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego. Drżącymi rękami sięgnęłam po zaadresowaną do mnie przesyłkę. Gdy zobaczyłam zawartość, poczułam, jak moje serce zamiera. Ze środka wypadły zdjęcia z USG wraz z dołączoną karteczką: „Zgodnie z umową przesyłam fotografie trzymiesięcznego dziecka. Czekam na wpłatę pozostałej kwoty”.
Ogarnął mnie strach. Kompletnie nie wiedziałam, co robić i jakich słów użyć.
– Co miałam zrobić, skoro mnie zdradzałeś? Chciałam cię jakoś zatrzymać – szlochałam rozpaczliwie.
– Jesteś szalona, nie chcę cię więcej znać – wrzasnął Karol i wybiegł z mieszkania. W jego głosie słychać było wzburzenie.
Od kiedy mój mąż wyprowadził się z naszego domu, nieustannie czuję przytłaczającą pustkę. Kompletnie nie mam z kim porozmawiać. Wielokrotnie próbowałam się z nim skontaktować, ale bez skutku – ignoruje wszystkie moje telefony i SMS-y. Wygląda na to, że całkowicie odciął się ode mnie. Co gorsza, znajomi, których poznaliśmy jako para, też przestali utrzymywać ze mną kontakt. Żadna wiadomość od nich już nie przychodzi.
Dostałam tylko jednego SMS-a – od mamy Karola. Przekazała mi w nim, że muszę znaleźć inne lokum, bo to mieszkanie do mnie nie należy. W konsekwencji zostałam bez męża, bez bliskich, bez przyjaciół, a teraz nawet bez dachu nad głową.
Nie rozumiem, czemu nikt nie przejmuje się tym, że to Karol mnie zdradził. On udaje teraz skrzywdzonego i wszyscy mu współczują, a mnie uważają za potwora, bo próbowałam ratować nasze małżeństwo, nawet jeśli oznaczało to okłamywanie innych.
Wiem, że źle zrobiłam, ale czy zasłużyłam na tak surową karę? Podczas gdy Karol wyszedł z całej sytuacji bez żadnych konsekwencji, ja zostałam kompletnie sama. Próbowałam naprawić to, co między nami było, a skończyło się tak, że nie mam już nic. Mam wrażenie, że tej szkody nie da się już naprawić. Szczerze mówiąc, sama nie wiem, czy w ogóle warto próbować – bo co to za związek, który rozpada się przy pierwszej lepszej przeszkodzie?
Klaudia, 29 lat