Reklama

Z rodziną mojego męża zawsze byłam na dystans. Uprzejma, miła, obecna przy okazjach, ale nigdy „jedna z nich”. Może to kwestia różnic w poglądach, może innego wychowania, a może po prostu... chemii. Nigdy nie miałam potrzeby, by się wpasować. Było mi z tym dobrze – zachowywałam swoją przestrzeń, nie musiałam grać cudzej córki czy siostry. Życie jednak ma to do siebie, że nie pyta, czy jesteś gotowa. Czasem wystarczy jedno przypadkowe spotkanie, jedno zdanie wypowiedziane nie w porę, jedno spojrzenie, które mówi więcej niż słowa – żeby już nic nie było takie samo i wtedy okazuje się, że dystans to nie tylko wybór. Czasem staje się jedyną opcją, jaką mamy.

Obok niego stała kobieta

Wyszłam z siłowni z twarzą czerwoną jak burak i wmawiałam sobie, że to tylko po treningu, a nie dlatego, że znowu zapomniałam oddychać przy martwym ciągu. Ściągnęłam gumkę z włosów, przeciągnęłam się i już miałam kliknąć w aplikację, żeby zamówić kawę na wynos, kiedy kątem oka go zobaczyłam. Stał przy wyjściu z hotelu, dwa budynki dalej. Garnitur rozpięty, włosy w nieładzie, mina… nie ta, co zwykle. A obok niego kobieta. Młodsza. Zbyt młoda. Miała szminkę tak czerwoną, że aż raziła w oczy i śmiała się z czegoś, czego chyba tylko on nie uznał za kompromitujące.

Zatrzymałam się. On mnie też zauważył. Spojrzał – najpierw z niedowierzaniem, potem jakby szukał sposobu, żeby się wycofać, zniknąć, schować za tym hotelowym murem. Nie udało się. Ruszyłam dalej. Bez słowa. Minęliśmy się, udając obcy świat. Następnego dnia o siódmej rano usłyszałam dzwonek. W progu stał on – mój teść. Trzymał w dłoni papierową torbę z rogalikami. Ten numer znałam – zawsze przynosił je na śniadanie, gdy chciał coś ugrać.

– Masz chwilkę? – zapytał, zerkając w głąb mieszkania.

– Jeśli chodzi o wczoraj... – zaczęłam, ale mi przerwał.

– To nie było nic ważnego, Wiktoria. Przysięgam. Błagam cię, nie mów nikomu. Zwłaszcza mojej żonie... – urwał i spuścił wzrok.

Nie odpowiedziałam od razu. Zrobiłam krok w tył i zostawiłam go na wycieraczce. Próg był naszą granicą. Moja cisza – jego jedyną nadzieją.

– Wiktoria, proszę…

– Nie teraz – powiedziałam chłodno.

Mąż chciał się dowiedzieć

Nie rozmawialiśmy o tym ani wczoraj, ani dzisiaj. Znaczy – ja nie rozmawiałam. On próbował. Przysłał smsa („dziękuję”), potem drugi („możemy porozmawiać?”), potem zadzwonił, ale nie odebrałam. Wolałam skupić się na pracy. Na wysyłaniu maili, pisaniu raportów i klikaniu „odśwież” co trzy minuty, jakby coś miało się tam nagle zmienić. Wieczorem przyszedł mój mąż. Wszedł do kuchni, zdjął marynarkę i rzucił ją na krzesło tak jak zawsze.

– Mama mówiła, że tata coś ostatnio chodzi zamyślony. Coś mu się stało? – zapytał, nalewając sobie wody.

– Nie wiem. Może – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy.

– Aha – mruknął. – No bo tak się jakoś dziwnie zachowuje. Jakby coś przeskrobał.

– Może przeskrobał.

– Żartujesz?

Spojrzałam na niego z boku. Czasem zapominałam, jak naiwny potrafił być.

– Nie wiem, o co ci chodzi, Wika. – Podszedł bliżej, nachylił się. – Hej, wszystko okej?

– A co to znaczy „okej”? – zapytałam, mieszając herbatę tak energicznie, że łyżeczka stukała o kubek.

– No… po prostu. Ty jakaś taka… zimna jesteś ostatnio.

Wzruszyłam ramionami. Co miałam mu powiedzieć? Że jego tatuś wychodzi z hotelu z kobietą, której bielizna kosztuje więcej niż moja pensja? Że mnie prosił o milczenie, a ja – jak idiotka – się zgodziłam?

– Przemęczenie – rzuciłam.

– Może w weekend wyskoczymy gdzieś sami?

– Zobaczymy – odpowiedziałam, biorąc kubek i wychodząc z kuchni.

Zobaczymy.

Ten kiepski teatr mnie dusił

W niedzielę była rodzinna kolacja. Zbieg okoliczności czy złośliwość losu – nie wiem. Siedzieliśmy przy stole wszyscy: ja, mój mąż, jego rodzice, siostra z narzeczonym, a nawet babcia, która zwykle „źle się czuła”, ale dziś akurat miała apetyt na rosół.

– Wiktoria, może ty podasz surówkę? – poprosiła teściowa, jak zwykle uprzejma, jak zwykle perfekcyjna.

– Jasne – odparłam, wstając z wymuszonym uśmiechem.

Teść siedział naprzeciwko mnie. Kiedy spojrzałam w jego stronę, wyglądał, jakby się skurczył. Albo to ja patrzyłam na niego z innej perspektywy.

– Kacper, polej tacie wina, ale nie za dużo – rzuciła teściowa z uśmiechem. – Jeszcze mamy deser.

– A ja poproszę dokładkę – dodał narzeczony siostry, nieświadomy, że ten teatr właśnie mnie dusi.

Odłożyłam łyżkę z sałatką z kapusty i wróciłam na miejsce. Zanim usiadłam, zobaczyłam, jak teść szybko zerknął na mnie i znowu odwrócił wzrok. Prawie teatralnie, jakbyśmy byli w jakiejś kiepskiej sztuce.

– Wika, może później pogadamy, co? – szepnął, gdy wszyscy skupili się na kawałku mięsa.

– O pogodzie? – odpowiedziałam cicho, nie patrząc na niego.

– Proszę… – jego głos był napięty.

Złapałam za widelec i zaczęłam kroić schabowego, który smakował jak karton. Rozmowy w tle toczyły się jak zwykle. A ja coraz bardziej czułam, że nie jestem już częścią tej układanki. Z zewnątrz wyglądało to jak idealna rodzina. A w środku? W środku odbijało mi się kłamstwem.

Zaczęłam się wycofywać

Zaczęłam się wycofywać. Najpierw delikatnie – nie odbierałam telefonów od teściowej, nie odpisywałam na grupowego messengera, gdzie wcześniej wrzucałam przepisy i żarty z memami. Później bardziej widocznie – nie jeździłam na niedzielne obiady, nie oferowałam pomocy przy organizacji imienin babci, nie proponowałam, że zawiozę ich na działkę.

– Wika, mama dzwoniła. Znowu się martwi, że cię coś uraziło – powiedział mąż pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy na kanapie.

– Mnie? A niby co?

– No nie wiem… że tak nagle się odsunęłaś. Że cię nie ma, nie przyjeżdżasz, nie piszesz. Ja też to widzę.

– Może po prostu... przestało mnie to wszystko bawić.

– Ale co cię przestało bawić?

– Udawanie. Cała ta gra w rodzinne ciepło.

Zamilkł. Chciał coś powiedzieć, ale zawahał się. W końcu:

– Kochanie… to nie w twoim stylu. Przecież zawsze byłaś ta otwarta, serdeczna.

– Może mi się zmieniło.

– Albo może ktoś ci coś zrobił?

O, proszę. Dotarł.

– Nie, nikt mi nic nie zrobił. Po prostu... już nie potrafię patrzeć na niektóre rzeczy i udawać, że wszystko jest w porządku. To chyba nie przestępstwo.

Spojrzał na mnie dłużej.

To przez mojego ojca, prawda?

Serce zabiło mi szybciej. Nie potwierdziłam. Nie zaprzeczyłam. Po chwili dodałam tylko:

– Naprawdę nie musimy być wszyscy tacy święci. Ale ja przynajmniej nie chcę udawać, że nie wiem, kiedy wiem.

I z tym poszłam do łazienki. Zostawiłam go na kanapie, z rozdziawionymi ustami i twarzą, na której malowała się bezradność.

Miałam wszystkiego dosyć

Minęły dwa tygodnie. Dwa tygodnie cichych wieczorów, dziwnych rozmów o niczym i braku zaproszeń na rodzinne spotkania. Jakby teść przekazał wiadomość dalej – „Wiktoria wie. Nie pytajcie, lepiej nie ruszać”. W piątek po pracy, kiedy wróciłam do domu, zastałam męża siedzącego przy stole, z rękami splecionymi na blacie.

– Musimy pogadać – powiedział, zanim zdążyłam zdjąć buty.

– Okej – westchnęłam. – Ale szybko, bo jestem głodna jak wilk.

– Wika... – spojrzał na mnie poważnie. – Mój ojciec przyszedł dzisiaj do mnie.

Zamarłam.

– Tak? – udawałam obojętność.

– Powiedział, że cię prosił, żebyś nic nie mówiła. I że nie jesteś już taka, jak byłaś. Że się oddaliłaś. Że on to wszystko schrzanił, ale... że cię rozumie.

– Jaki on wrażliwy się zrobił – rzuciłam z przekąsem, nalewając sobie wody.

– To prawda?

– Co?

– Że coś widziałaś. Coś, co... co zmieniło twoje podejście do naszej rodziny.

Postawiłam szklankę z impetem.

– A ty co? Śledczy? – syknęłam. – Może ci jeszcze notatki zostawię na lodówce?

– Nie robię ci przesłuchania. Po prostu... nie chcę cię stracić przez coś, czego nawet nie rozumiem.

Spojrzałam na niego. Wyglądał na zmęczonego. Zagubionego.

– Nie chodzi o ciebie – powiedziałam cicho. – Ale nie każ mi siedzieć przy stole z ludźmi, którzy wymagają lojalności, a sami jej nie mają.

– On… zrobił coś złego?

– Zrobił coś, co przedefiniowało mi słowo „rodzina”.

– A ja? – zapytał. – Jestem jeszcze twoją rodziną?

Nie odpowiedziałam i przez chwilę naprawdę nie wiedziałam.

Na szczęście nie był swoim ojcem

Dystans stał się nową normą. Nie unikałam ich dramatycznie, nie zrywałam kontaktów. Po prostu... byłam mniej dostępna. Mniej chętna. Mniej „rodzinna”. Nikt już nie naciskał, nie zadawał pytań. Jakby wszyscy uznali, że lepiej nie wiedzieć, niż wiedzieć i musieć coś z tym zrobić. W sobotę rano teściowa zadzwoniła.

– Wiktoria, nie przyjedziecie jutro? – zapytała, jakby mimo wszystko miała nadzieję.

– Nie dam rady – powiedziałam. – Dużo pracy. I muszę odpocząć.

– Oczywiście – odparła szybko, aż zbyt szybko. – Może w przyszłym tygodniu.

– Może.

Mąż spojrzał na mnie znad kubka kawy.

Powinnaś jej powiedzieć. Chociaż trochę. Żeby nie żyła w tej bańce.

– Nie moja sprawa – mruknęłam.

– Ale twoje milczenie ją w niej trzyma.

– A jego? – uniosłam brew. – Jego milczenie cię nie uwiera?

Zamilkł.

– Przykro mi, że nie jesteś już blisko z moją rodziną – powiedział po chwili. – Ale widzę, że jesteś spokojniejsza.

– Bo przestałam udawać. Zrezygnowałam z tej gry. Wiesz, jak to działa? Jak przestajesz się starać, to już nie boli, że cię nie chcą naprawdę.

– A ja? – zapytał. – Ty wciąż mnie chcesz?

Spojrzałam na niego długo. Na szczęście nie był swoim ojcem.

– Ciebie tak. Ale tylko wtedy, jeśli nie będziesz pośrednikiem. Nie w tej sprawie.

– Jasne – powiedział cicho. – Tylko mężem.

Przytaknęłam. Tylko mężem. I aż.

Wiktoria, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama