Reklama

Odliczałam w myślach. Nie dni, nie godziny. Złotówki. Każdą z osobna. Po cichu, bez wpisów w Excelu. Te dziesięć tysięcy złotych, które odkładałam po trochu przez ostatnie pół roku, trzymałam nie w banku, nie w sejfie, a w zwykłej, papierowej kopercie. Schowanej w szufladzie z rajstopami, między granatowymi a czarnymi. Dlaczego tak? Bo nie ufałam Tomkowi. Byłam żoną mężczyzny, z którym nie chciałam dzielić konta.

– No i co z tego? – rzuciła kiedyś Sylwia, kiedy powiedziałam jej o ukrytej gotówce. – Pieniądze to nie wszystko. On cię kocha.

Kochał. Kiedyś. Teraz… był jak pilot, który zgubił instrukcję obsługi samolotu, ale uparcie naciskał każdy guzik.

– Chcesz iść do kina? – zapytał mnie tydzień temu, w środę. – Wyszła ta nowa komedia o miłości.

– Nie mam czasu – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy.

Bo jak miałam iść na komedię o miłości z człowiekiem, z którym coraz mniej się śmiałam?

Byliśmy razem osiem lat. Ślub wzięliśmy szybko, po dwóch. Wtedy wydawało mi się, że lepiej mieć chaos z Tomkiem niż spokój w pojedynkę. On – wieczny marzyciel, spontaniczny, dowcipny, rozbrajający. Ja – poukładana, przewidująca, z planem A, B i C na każdą sytuację.

Ale życie to nie prezentacja w PowerPointcie. Nie da się go zapisać w punktach. A Tomek coraz częściej mnie rozczarowywał. Nie przez zdrady – nie, nic z tych rzeczy. On zdradzał mnie w znacznie bardziej przyziemny sposób. Zdradzał moje poczucie bezpieczeństwa. Znikał z pieniędzmi, wracał z torbami pełnymi rzeczy, które „musiał kupić”, bo była promocja. Albo po prostu „bo miał ochotę”.

A ja? Ja miałam ochotę mieć w końcu coś swojego. Więc zaczęłam odkładać. Każdy banknot układałam jak cegiełkę pod fundament przyszłego mieszkania. Mojego mieszkania. Bo przecież wiedziałam, że Tomek o tym nie myśli. Dla niego własne M to była „przykra dorosłość”, a nie cel.

W piątek, wieczorem, powiedziałam mu.

– Tomek… zebrałam dziesięć tysięcy. Gotówką. Wkład własny.

Zamrugał.

– Serio? – zapytał. – I gdzie są?

– W domu – odpowiedziałam.

Uśmiechnął się. Nic nie powiedział więcej. Poszedł spać.

A ja, idiotka, pomyślałam, że może wreszcie zrozumie. Może się zmieni. Nie wiedziałam, że właśnie w tej chwili podarłam swoją własną przyszłość na skrawki.

Pusta koperta

Poniedziałek rano. Za oknem mżyło. Zaspana, w dresie, z kubkiem niedopitej kawy, stanęłam przed szufladą. Otworzyłam. Pusto. Nie – nie pusto. Była tam jeszcze ta sama koperta. Ta sama, w której trzymałam nadzieję, bezpieczeństwo, spokój. Tylko że teraz była… lekka. Nienaturalnie lekka. Wzięłam ją do ręki. Zadrżała mi. Otworzyłam. Zajrzałam do środka. Nic.

– Tomek? – zawołałam, choć dobrze wiedziałam, że jeszcze śpi.

– Mhm? – dobiegło z sypialni.

– Chodź tutaj. Już.

Minę miał zaspany, ale zbyt zadowolony jak na poniedziałek rano. Pachniał jeszcze sobotnim piwem i niedzielną frytką z knajpy, którą wrzucił na Instastory z Adamem.

– Powiedz mi, że to nie ty… – zaczęłam cicho, patrząc mu prosto w oczy.

– O czym ty mówisz?

– Dziesięć tysięcy, Tomek. W szufladzie. W kopercie. Pamiętasz?

Zamarł. Nie udawał. On naprawdę nie widział problemu.

Aha… No tak. Wydałem. Ale… serio? Przesadzasz. Tylko pieniądze.

– Tylko?

Czułam, jak pęka we mnie coś, czego nie potrafiłam nazwać. Coś więcej niż zaufanie.

– Zabrałeś je? Po prostu tak?

– No… weekend z chłopakami, trochę hoteli, dobra kolacja. Przecież i tak mówiłaś, że są na mieszkanie, a nie mamy jeszcze nic upatrzonego... Później oddam.

Zrobiło mi się niedobrze. Nie miał pojęcia. O niczym. A ja – właśnie tego ranka – przestałam być dla niego żoną. Stałam się kobietą, która nauczyła się nie ufać.

Straciłam coś więcej niż kasę

– On wydał wszystko, Sylwia. Nie zapytał! Jakby to były jego kieszonkowe. Jakbyśmy nie byli małżeństwem, tylko jakąś dziwną parą współlokatorów.

Siedziałyśmy w kawiarni. Tej samej, do której kiedyś chodziłam z Tomkiem, gdy jeszcze chciał rozmawiać. Teraz jego miejsce zajęła Sylwia. Przyjaciółka, która potrafiła słuchać.

– Ale… powiedz mi szczerze – zaczęła ostrożnie – on kiedykolwiek brał odpowiedzialność za coś większego niż rachunek za Netflixa?

Westchnęłam.

– Chciałam w coś wierzyć. Że jak mu pokażę, że się staram, że odkładam… to on też się zaangażuje.

– Anna, ty zawsze robisz wszystko za dwoje. On się po prostu nauczył, że nie musi. Bo ty i tak ogarniesz.

Zamilkłam. Nie miałam siły jej bronić. Ani siebie.

– I co teraz?

– Sama nie wiem. Myślę o wszystkim. Nawet o rozwodzie. O samotności. O tym, że może lepiej być samą niż wciąż tłumaczyć dorosłemu facetowi, że wspólne pieniądze to nie zabawka.

– Wiesz, że zawsze możesz u mnie przenocować. Albo się po prostu wykrzyczeć.

Uśmiechnęłam się. Ale w oczach coś piekło. Nie tylko przez stratę pieniędzy. Straciłam coś znacznie cenniejszego – iluzję, że jesteśmy zespołem.

Dla niego tylko dramatyzuję

Usiedliśmy przy stole jak obcy ludzie. On z telefonem w ręce, przeglądał coś, uśmiechając się półgębkiem. Ja – z dłońmi splecionymi ciasno na kolanach, żeby nie zadrżały. W kuchni cicho buczała lodówka.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam w końcu.

Tomek nie podniósł wzroku. Kiwnął tylko głową, jakbyśmy mieli omówić zakupy.

Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam cicho. – Dziesięć tysięcy. Wiesz, ile to znaczyło dla mnie?

Spojrzał na mnie w końcu. I zamiast skruchy, zobaczyłam coś gorszego. Znudzenie.

– Anka, to tylko kasa. Nie dramatyzuj.

– Nie dramatyzuj? – powtórzyłam, czując, jak coś we mnie wybucha. – Ja odkładałam ją miesiącami. Rezygnowałam z nowych butów, z fryzjera, z wakacji! Każdą złotówkę liczyłam jak szalona. A ty… Ty wyjeżdżasz na weekend, wracasz i mówisz „no wydałem”?

– Bo miałem dosyć! – podniósł głos. – Dosyć życia, które przypomina tabelkę w Excelu! Ty i twoje wyliczanki, plany, zakazy, zasady. Chciałem się w końcu poczuć wolny!

– Wolny? – prychnęłam. – Wolny od odpowiedzialności, od wspólnych decyzji? Wolny ode mnie?

Zamilkł.

– Zniszczyłeś wszystko – szepnęłam. – Moje plany. Nasze bezpieczeństwo. Zaufanie.

– Przesadzasz… – burknął.

Wstałam. Nie mogłam już na niego patrzeć. W głowie miałam tylko jedną myśl: ja już cię nie kocham.

Przerwa od siebie

Tomek wyprowadził się trzy dni później. Bez słowa. Zostawił tylko klucze na stole, jakbyśmy nigdy nie mieszkali razem, jakby to było Airbnb, a nie nasze wspólne życie. Nie płakałam. Po prostu siedziałam na łóżku z podkurczonymi nogami, wpatrzona w puste miejsce w szafie, gdzie wisiały jego bluzy i koszulki.

Od tamtej pory – cisza. Sporadyczne wiadomości. „Zostawiłem ci dokumenty w kuchni”. „Wezmę jutro resztę rzeczy”. „Nie mam siły na rozmowy”. A ja? Ja też nie miałam siły. Ani na rozmowy, ani na nadzieję. Przeglądałam nasze stare zdjęcia, te z wakacji w Chorwacji, gdzie trzymaliśmy się za ręce jak nastolatki. Ale nawet wtedy – gdy patrzyłam na ekran – nie czułam już nic.

Żadnego ciepła. Żadnego bólu. Tylko zmęczenie. Bo ta miłość umarła przed tym, jak zniknęły pieniądze. Po prostu wcześniej nie miałam odwagi tego przyznać. Wieczorami czytałam książki, żeby nie rozmyślać. Czas płynął, ale ja stałam w miejscu. I chociaż nikt nie rzucał talerzami – ta cisza bolała bardziej niż jakikolwiek krzyk. I dopiero wtedy zrozumiałam, co to znaczy być samotnym w związku.

Nie wracaj

Wrócił w piątek wieczorem. Bez uprzedzenia. Jakby miał do tego prawo. Stałam w kuchni, w rękach trzymałam obieraczkę i marchewkę. Usłyszałam klucz w zamku, potem jego kroki. I przez chwilę... przez sekundę – zamarłam. Jakby ciało jeszcze wierzyło w nas, choć serce już nie.

– Hej – powiedział cicho, jakbyśmy wczoraj się pokłócili o pizzę, a nie roztrzaskali osiem lat życia.

Nie odpowiedziałam. Odłożyłam marchewkę, obróciłam się powoli.

– Przemyślałem to wszystko – zaczął. – I wiem, że zawaliłem. Że byłem idiotą. Ale... nie mogę cofnąć czasu. Naprawdę żałuję.

Patrzyłam na niego. Na tego mężczyznę, którego kiedyś kochałam do bólu. I nie czułam nic.

– Nie chodzi już o czas – powiedziałam spokojnie. – Chodzi o to, że ty nawet nie rozumiesz, co zrobiłeś.

Zmarszczył brwi.

– Anna, przecież... ja wiem, że to były ważne pieniądze. Ale ja też jestem ważny. My...

– Nie. Ty byłeś ważny. Ale nie zabiera się czyjegoś poczucia bezpieczeństwa dla trzech dni zabawy.

Usiadł ciężko na krześle. Spuścił głowę. Ale mnie to już nie ruszało.

– Co teraz? – zapytał. – Mam iść?

– Tak – odparłam cicho. – Ale tym razem... na zawsze.

Wyszedł. Nie trzasnął drzwiami. Po prostu wyszedł. Pomyślałam, że lepiej mieć puste konto, niż pustą duszę. I pierwszy raz od miesięcy poczułam się wolna.

Anna, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama