Reklama

Zawsze byłem tym „porządnym facetem”. Praca, dom, rachunki na czas. Kiedyś myślałem, że to oznaka dojrzałości. Teraz wiem, że po prostu bałem się spojrzeć w lustro i zapytać: „Kim ty właściwie jesteś?”. Bo odpowiedź brzmiałaby: nikim szczególnym. Mąż od dwudziestu lat, ojciec dwójki dzieci, właściciel szarego garnituru i bagażu wypieranych emocji.

Reklama

Codzienność była jak pętla – zbyt luźna, by ją zerwać, zbyt ciasna, by oddychać swobodnie. Moja żona, Marta, była... obecna. Po prostu. Ani czuła, ani chłodna. Z czasem przestaliśmy się kłócić, bo nawet do tego brakowało pasji. Tylko milczące wieczory przed telewizorem i jej nieustające „wszystko dobrze” – jakby bała się, że jeśli powie prawdę, wszystko się rozpadnie. A potem pojawiła się ona.

Sylwia. Młodsza, pewna siebie, z uśmiechem, który nie pytał o pozwolenie. Pracowaliśmy w tym samym budynku. Któregoś dnia spotkałem ją w windzie, gdy akurat podnosiła papiery z podłogi. – „Zawsze zbieram rzeczy, które spadają nie na swoje miejsce” – rzuciła z uśmiechem i spojrzała mi w oczy. Miałem ochotę powiedzieć: „A ja upadam codziennie, ale nikt mnie nie podnosi”.

Zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw o pracy, potem o muzyce, o życiu. Wysłuchała mnie. Zauważyła. Zapytała. I nagle – czułem, że znów istnieję. Pierwszy raz od lat ktoś się mną interesował, nie tylko oczekiwał. Nasze pierwsze spotkanie po pracy było „przypadkiem”. Drugie już nie. A trzecie? Trzecie zaczęło się pocałunkiem, a skończyło w hotelowym pokoju. Nie wiem, kiedy przestałem zadawać sobie pytanie „czy to zdrada?” i zacząłem myśleć: „czy to ratunek?”. Któregoś wieczoru, przy piwie, opowiedziałem o wszystkim Adamowi – mojemu najlepszemu przyjacielowi.

– Zwariowałeś – powiedział, zanim jeszcze skończyłem.

– Nie rozumiesz. Sylwia daje mi to, czego od lat nie miałem. Czuję się... potrzebny.

– Stary, jesteś żonaty. Masz dzieci. Pomyślałeś, co będzie, jeśli się wyda?

– Pomyślałem o tym, co będzie, jeśli się nie wydostanę. Żyję jak cień. Ona... Ona widzi we mnie faceta.

– A nie pomyślałeś, że widzi tylko to, co chce zobaczyć? A ty pokazujesz jej tylko to, czym nie jesteś?

Zamilkłem. Wiedziałem, że Adam ma rację. Ale i tak nie przestałem jeździć do Sylwii. Bo kiedy zamykała drzwi od mieszkania i obejmowała mnie bez pytania, czułem, że mogę być kimś więcej niż tylko Oliwierem – facetem od rachunków i zgaszonych spojrzeń.

Od lat żyliśmy obok siebie

Powiedziałem Marcie, że odchodzę. Usiadła przy stole w kuchni, nie dotykając herbaty, którą właśnie sobie zrobiła. Przez dłuższą chwilę milczała. Gapiła się w blat, potem na mnie. Gdy w końcu przemówiła, jej głos był cichy, jakby mówiła do kogoś zupełnie innego.

– Przecież wszystko było w porządku... – wyszeptała.

– Nie było – odpowiedziałem. – Już od dawna nie było.

Unikałem jej spojrzenia. Nie chciałem widzieć tego, co się w nim pojawi. Zawód? Rozczarowanie? A może tylko niedowierzanie. Od lat żyliśmy obok siebie. Każde z nas miało swoją przestrzeń i swoje milczenia. Ale kiedy zacząłem pakować walizkę, uświadomiłem sobie, że nie jestem gotowy na ten moment. Nie na Martę, nie na dzieci.

– Zawsze stawiałeś pracę nade mną – powiedziała, nie patrząc na mnie.

– To nieprawda – odburknąłem, choć sam nie byłem tego pewien.

Zestarzeliśmy się razem, ale razem nie przeszliśmy przez życie. Nawet nie zauważyłeś, kiedy przestałam z tobą rozmawiać. Albo kiedy ja przestałam czekać.

Wtedy spojrzała mi prosto w oczy. Było w nich coś, czego się nie spodziewałem – nie złość, nie rozpacz, tylko głęboka, bezdenna rezygnacja.

– Chcę być szczęśliwy, czy to zbrodnia? – zapytałem.

Marta roześmiała się krótko, bez cienia radości.

– I dlatego rzucasz wszystko? Bo teraz wiesz, czego chcesz? A przez te wszystkie lata nie wiedziałeś?

Nie odpowiedziałem. Słowa nie miały sensu. Wiedziałem, że cokolwiek powiem, będzie brzmiało jak wymówka. Dzieci nie chciały ze mną rozmawiać. Syn zamknął się w pokoju, córka tylko zapytała, czy wrócę na jej urodziny. Kiedy próbowałem wyjaśnić, nie pozwolili. Może już wtedy wiedzieli, że wszystko, co powiem, będzie brzmiało jak zdrada. I pewnie mieli rację.

Sylwia była zachwycona. Powiedziała, że wreszcie będziemy wolni. Powtarzała, że teraz nic już nas nie dzieli i że wszystko będzie lepiej, lżej, prawdziwiej. Przytulała mnie tak, jakby chciała wyrwać z całego świata, który zostawiłem za sobą. Czułem ulgę. I żal. I coś jeszcze – euforię. Wreszcie zrobiłem coś dla siebie. Bez kompromisów, bez kalkulacji. Wierzyłem, że Sylwia to moja szansa. Myślałem: Marta po prostu była, a Sylwia mnie wybrała. Nie chciałem myśleć o tym, co zostawiłem. Wmawiałem sobie, że zasługuję na nowe życie. I że nie jestem tchórzem, tylko człowiekiem, który w końcu odważył się zawalczyć o siebie.

Wierzyłem jej bezgranicznie

Z Sylwią było jak w filmie. Zamieszkaliśmy w nowym apartamencie – z panoramicznymi oknami, w których odbijało się miasto, jakby też nam zazdrościło. Jadałem kolacje, które kosztowały tyle, co pensja mojej matki, i piłem wino, którego nazw nie umiałem wymówić. Byłem zakochany jak młody chłopak. Śmiała się z tego i mówiła, że właśnie takiego mnie chce – trochę niepewnego, ale oddanego.

Sylwia coraz częściej mówiła o wspólnej przyszłości. Wspominała o koncie, o aucie, o tym, że może warto by coś przepisać – na wszelki wypadek. Przecież jesteśmy razem, więc po co się dzielić na „ja” i „ty”? Wierzyłem jej. Chciałem jej ufać. Gdy mówiła, że nie chce być tylko romansem, tylko moim domem, wierzyłem każdemu słowu.

– Jesteś pierwszym, który widzi we mnie coś więcej niż ciało – powiedziała pewnego wieczoru, gdy patrzyłem, jak zmywa makijaż.

– Nie zasługuję na ciebie, ale zrobię wszystko, żebyś została – odpowiedziałem.

Rozwód przeszedł bez większych dramatów. Marta nie walczyła. Zostawiłem jej dom, auto, większość oszczędności. Wciąż miałem Sylwię – a to miało wystarczyć. Przynajmniej wtedy tak myślałem.

Myślałem, że to żart

Dzień po rozwodzie wróciłem do apartamentu. Miałem w rękach dwie kawy z cukierni, którą lubiła. Przez chwilę nawet się uśmiechałem – wyobrażałem sobie, jak usiądziemy razem na kanapie i pierwszy raz od teraz zaczniemy nasze wspólne, oficjalne życie. W mieszkaniu było cicho. Nienaturalnie cicho. Torba Sylwii zniknęła. Buty, które zwykle rzucała przy drzwiach, też. Myślałem, że może wyszła po coś, pewnie wróci za chwilę. Minęła godzina, potem dwie. Pisałem, dzwoniłem – bez odpowiedzi. Późnym wieczorem przyszła wiadomość. „Czekałeś zbyt długo. Nie jestem kobietą na resztki.”

Wpatrywałem się w ekran. Przeczytałem to chyba dziesięć razy. Potem pobiegłem do sypialni. Szafa była pusta. Samochodu nie było w garażu. Z konta zniknęła gotówka, a razem z nią pierścionek, który jej kupiłem. W łazience zostały tylko perfumy i pół butelki czerwonego wina. Siedziałem na podłodze i wpatrywałem się w drzwi. Próbowałem sobie wmówić, że to żart. Albo próba. Może chciała sprawdzić, czy się przejmę. Ale nie wróciła. A ja nie potrafiłem nawet znaleźć odpowiedzi na pytanie dlaczego?

Nie miałem siły kłamać

Po dwóch dniach pojechałem do Marty. Nie wiedziałem po co. Może po odpowiedź, może po litość, może po coś, co przypominało dom. Otworzyła mi drzwi bez słowa. Weszliśmy do kuchni. Wszystko wyglądało tak samo jak wcześniej. Tylko ja nie byłem już tym samym człowiekiem.

– Sylwia cię zostawiła – powiedziała po chwili ciszy.

– Skąd wiesz?

– Wiedziałam, że tak będzie. Prędzej czy później.

Usiadłem. Nie miałem siły kłamać. Nie miałem już nic.

– Myślałem, że mam jeszcze szansę na szczęście – powiedziałem.

– Może miałeś. Ale nie z nią. Zdradziłeś mnie, dzieci i samego siebie. A ona po prostu wzięła to, po co przyszła.

Nie płakałem. Nie byłem już zdolny do łez. Marta patrzyła na mnie spokojnie. Jakby już dawno przestało ją to boleć. Później poszedłem do Adama. Wyszedł na balkon z piwem i podał mi drugie.

– Mówiłem ci. Byłeś naiwny.

– Wiem – powiedziałem tylko.

Przez chwilę milczeliśmy. Patrzyliśmy na światła miasta. Nagle wszystko wydawało się ciche, zimne, obojętne.

– Ona nawet się nie pożegnała – dodałem.

– Przyszła tylko po swoje. A ty jej to oddałeś z uśmiechem. – odpowiedział.

Nie wiedziałem, kim jestem

Wracałem tam, gdzie wszystko się zaczęło. Apartament, który kiedyś wydawał się spełnieniem marzeń, teraz był tylko pustym pudełkiem. Wziąłem taksówkę. Kierowca zapytał, czy mam zły dzień. Nie odpowiedziałem. Pod budynkiem minęła mnie starsza kobieta z psem. Skinęła głową, jakby mnie znała. W środku spotkałem sąsiadkę Sylwii – tę z drugiego piętra. Zatrzymała mnie przy windzie.

– O, dzień dobry. Ta pani, co z panem mieszkała… Wyprowadziła się. W nocy, kilka dni temu. Z walizkami. Powiedziała, że wyjeżdża na zawsze. Trochę szkoda. Taka miła była.

Chciałem coś powiedzieć, ale słowa nie przyszły. Pokiwałem tylko głową i wszedłem do windy. W mieszkaniu panowała cisza. Otworzyłem szafkę – pusta. Włączyłem światło – zgasło natychmiast, jakby nie chciało mi pokazywać tego miejsca. Usiadłem na podłodze. Po raz pierwszy naprawdę poczułem, że zostałem sam. Myślałem o każdej rozmowie, każdym spojrzeniu, każdym „kocham”, które usłyszałem. Wszystko brzmiało tak prawdziwie. A jednak nie zostało nic. Wtedy zadałem sobie pytanie, które długo krążyło mi gdzieś w tle: kim jestem, jeśli wszystko, co miałem, oddałem komuś, kto się nawet nie pożegnał?

Nie miałem w sobie odwagi

Minęło kilka tygodni. Nie dzwoniłem już do Sylwii. Nie sprawdzałem, czy wróci. Nie wierzyłem, że się odezwie. Nie łudziłem się, że to wszystko miało sens. Zrozumiałem, że nawet jeśli kochałem, to nie znaczy, że byłem kochany. Nie próbowałem naprawiać tego, co zostawiłem. Nie dzwoniłem do dzieci. Nie pisałem do Marty. Byłem im coś winien, ale nie miałem w sobie odwagi, by stawić temu czoła. Na razie mogłem tylko zająć się sobą. A raczej tym, co ze mnie zostało.

Zacząłem chodzić na terapię. Kobieta, z którą rozmawiam raz w tygodniu, nie patrzy na mnie z politowaniem. Pyta, a ja odpowiadam. Mówi, że to już jakiś początek. Że nawet ruina to też miejsce. Nie wiem, co będzie dalej. Nie jestem już tym samym człowiekiem. Sylwia odebrała mi wszystko, ale może właśnie dlatego zostałem sam ze sobą. Bez ról, masek, bez łudzenia się, że jestem kimś, kim nie jestem. Nie jestem ofiarą. Byłem naiwny. Dałem serce, którego sam nawet nie znałem. A ona? Może po prostu wcześniej zrozumiała, że nie warto czekać na coś, co nie istnieje.

Oliwier, 44 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama