Reklama

Marzyłam o kameralnej uroczystości, w ogrodzie, z rodziną i garstką przyjaciół. Skromnie, ale po naszemu. Kamil mówił, że mu to pasuje. Dopóki w całą sprawę nie zaczęła się mieszać jego matka – Alina. Zaczynałam się bać, że to już nie będzie nasze wesele. Że ja tylko podpiszę, a reszta odbędzie się według jej scenariusza.

Reklama

„Byłby wstyd”

– Sala na dwieście osób to już zarezerwowana – oświadczyła Alina z dumą, jakby właśnie załatwiła najważniejszy kontrakt w swoim życiu.

Siedzieliśmy w ich salonie. Ona na kanapie, Kamil przy niej jak uczniak, a ja naprzeciwko.

– My w ogóle nie chcieliśmy tak dużego wesela – powiedziałam powoli. – Myśleliśmy o czymś bardziej kameralnym, tylko najbliżsi…

– Kameralne? Dziewczyno, ty masz pojęcie, ile osób trzeba zaprosić? Rodzina Kamila to nie jest pięć osób na krzyż. Wstyd by był! – przerwała mi niemal od razu.

– Ale to nie o ilość chodzi… – próbowałam spokojnie. – Chcemy, żeby to był nasz dzień. Prosty, szczery. Ogród, obiad, trochę tańca. Bez wielkiej pompy.

– Bez pompy?! – uniosła brwi. – Wstyd będzie przed rodziną! Jak to wygląda – Kamil żeni się raz w życiu, a wy robicie piknik?

Kamil milczał.

– A ty? – zwróciłam się do niego. – Co ty o tym myślisz?

– Mamo, może daj nam chwilę, żebyśmy pomyśleli… – wyjąkał.

– To nie tylko wasz dzień, to też święto rodziny! – wtrąciła Alina z oburzeniem.

– A może chociaż jeden dzień w życiu może być naprawdę nasz? – wyrzuciłam.

Zapanowała cisza. Napięta, jakby miało się coś rozsypać. Po chwili wstałam i wyszłam bez słowa. W drodze do domu czułam, jak zaciska mi się gardło. Kamil nie powiedział nic. Nic.

Na ostrzu noża

– Więc... już nawet nie próbujesz jej powstrzymać? – spytałam, gdy tylko zamknęliśmy za sobą drzwi mojego mieszkania.

Kamil odłożył kurtkę, westchnął ciężko i spojrzał na mnie jak na kogoś, kto robi z igły widły.

Ona po prostu się stara. To wszystko. Wiesz, jak bardzo jej zależy...

– Na czym? Na pokazie mody? Na tym, żeby cała wieś widziała, jakiego weselicha narobiła synkowi?

– Magda, nie przesadzaj. To tylko szczegóły. Sala, orkiestra, menu...

– Dla ciebie szczegóły, dla mnie nasze życie. Ty nie widzisz, że my znikamy w tym wszystkim? Ty nie widzisz, że to nie jest nasze?

– Staram się, żeby wszyscy byli zadowoleni.

– A ja? Ja mam być zadowolona, kiedy ktoś inny urządza mój ślub?

Zamilkł. Widziałam, że coś chce powiedzieć, ale nie potrafi. Może nie miał odwagi. Może nie miał własnego zdania. Usiadłam na kanapie, wzięłam poduszkę na kolana, jakby miała mnie ochronić przed tym wszystkim.

– Wiesz co? Jeśli ty nie potrafisz jej postawić granic, to ja to zrobię. A jeśli to oznacza, że nie będzie ślubu... to trudno – rzuciłam, choć w środku aż mnie ściskało.

– Nie wygłupiaj się – powiedział cicho.

– To nie są wygłupy. To moje życie.

Wstałam, ubrałam się i wyszłam. Na klatce schodowej nogi miałam jak z waty. Czy właśnie postawiłam wszystko na ostrzu noża?

Wesele bez panny młodej

Ściskało mnie w gardle od rana. Telefon leżał obok, wpatrywałam się w ekran, jakby sam miał podjąć decyzję. Aż w końcu wstałam, usiadłam przy stole, wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam.

– Dzień dobry, chciałam odwołać rezerwację sali.

Nie pytała o powód. Tylko „przyjęte do wiadomości”. Gdy się rozłączyłam, poczułam, jakby ktoś w środku mnie wyłączył światło.

Dwie godziny później telefon dzwonił jak oszalały. Najpierw Kamil.

– Ty to zrobiłaś? Bez słowa? Po prostu wszystko odwołałaś?

– Nie „wszystko”. Nie odwołałam nas.

– Magda, mogłaś porozmawiać!

– Próbowałam. Ale ty mnie nie słyszałeś.

Potem Alina.

Ty mnie upokorzyłaś! Cała rodzina się dowie. Jak ja mam teraz ludziom w oczy spojrzeć?

– Nie musisz. Nie było ich na liście gości.

– Chcesz zniszczyć mojego syna?

– Nie. Chcę tylko uratować.

Spakowałam walizkę i pojechałam do Anki. Leżałyśmy w jej salonie, piłyśmy wino i milczałyśmy. A potem Anka powiedziała:

– Wiesz, że zrobiłaś dobrze, prawda?

Nie odpowiedziałam. Wiedziałam tylko, że czuję ulgę i ból jednocześnie. Kochałam Kamila. Ale nie mogłam być dekoracją w swoim własnym życiu.

Ślub na naszych zasadach

Minęło kilka miesięcy. Nie pisaliśmy do siebie. Nie dzwoniliśmy. Czasami widziałam, że Kamil ogląda moje stories na Instagramie, ale nigdy nie zareagował. Ja też się nie odezwałam. Anka powtarzała, że jeśli miałby wrócić, to tylko jako ktoś, kto w końcu zrozumiał.

I wrócił. Niespodziewanie. Zadzwonił do drzwi w niedzielne popołudnie. Stał z bukietem tulipanów i oczami, w których nie było ani złości, ani dumy. Tylko coś pokornego.

– Mogę wejść? – zapytał cicho.

Usiedliśmy w kuchni. Pachniała kawa. Moja dłoń drżała, gdy sięgałam po kubek.

– Chciałem być dobrym synem. A zapomniałem być dobrym narzeczonym – powiedział w końcu.

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na niego długo.

– Za późno na wesele, ale może nie za późno na nas – powiedziałam w końcu.

I tak, kilka tygodni później, złożyliśmy przysięgę w urzędzie. Bez kamer. Bez białej sukni. Tylko Anka i jego kolega Michał jako świadkowie. Weszliśmy do urzędu w normalnych ubraniach. Ślub trwał może pięć minut. Później poszliśmy na pizzę. I było... dobrze. Spokojnie. Po raz pierwszy od dawna czułam się dokładnie tam, gdzie powinnam.

Wieczorem, leżąc w łóżku, Kamil szepnął:

– Wiesz, teraz mam wrażenie, że naprawdę się z tobą ożeniłem.

Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że to nie koniec historii. Ale może wreszcie jej początek.

Nie była gotowa odpuścić

Kilka dni po ślubie Alina się dowiedziała. Nie od nas. Dowiedziała się przypadkiem – od kuzynki, która zobaczyła zdjęcie Kamila z obrączką na palcu. Wieść rozeszła się błyskawicznie. Wiedziałam, że w końcu do nas zapuka. I zapukała.

Stała w drzwiach z rozmazanym makijażem i oczami pełnymi czegoś pomiędzy gniewem a rozpaczą.

– Nie mogę uwierzyć, że zrobiliście to beze mnie – powiedziała bez przywitania.

Wpuściłam ją do środka, chociaż całe ciało krzyczało: „Nie teraz”.

– Bo to w końcu był nasz dzień – odpowiedziałam, starając się brzmieć spokojnie.

– Może i racja… Ale bolało. Jakbyście mnie wykreślili ze swojego życia.

– Próbowałam z tobą rozmawiać. Nie chciałaś słuchać. Wszystko miało być po twojemu. W końcu musiałam się wybrać po swojemu.

Usiadła ciężko na krześle. Wyglądała na zmęczoną. Jakby ta jedna rozmowa kosztowała ją więcej, niż wszystkie przygotowania do wesela razem wzięte.

– Ja naprawdę chciałam dobrze – szepnęła.

– Wiem. Ale czasem „dobrze” według ciebie, to dla mnie za dużo.

Nie przeprosiła. Nie wyciągnęła ręki. Ale kiedy wychodziła, spojrzała na mnie inaczej. Może mniej z góry, a bardziej jak na kobietę, której nie da się już ustawić po kątach.

Wieczorem powiedziałam Kamilowi:

– Nie każde pojednanie musi być głośne. Czasem wystarczy cisza, w której obie strony uczą się od nowa oddychać.

Dojrzałość to nie zawsze kompromis

Czasami wracam myślami do tamtego dnia. Nie było muzyki. Nie było kwiatów. Nie było tłumu gości, łez wzruszenia ani uniesionych kieliszków. Była zwykła sala urzędu stanu cywilnego, para świadków, ciche „tak” i kartka do podpisania. Ale to był pierwszy moment od miesięcy, kiedy poczułam, że naprawdę wybieram siebie. Nas. Bez cudzego scenariusza.

Nie żałuję. Naprawdę nie. Bo właśnie wtedy zrozumiałam, że dojrzałość to nie zawsze kompromis. Czasem to decyzja, żeby nie pozwolić nikomu przejąć kontroli nad twoim życiem. Nawet jeśli ta osoba ma dobre intencje. Nawet jeśli to matka twojego męża.

Z Kamilem nie jesteśmy idealni. Wciąż się uczymy. Kłócimy się czasem o bzdury, zapominamy o ważnych datach, mamy różne zdania co do wyboru sofy do salonu. Ale przynajmniej teraz te decyzje podejmujemy razem. Bez pośredników.

Alina? Czasami dzwoni. Czasami milczy. Zdarza się, że przychodzi z ciastem i zostaje na herbatę. Nadal lubi rządzić, nadal lubi mieć rację. Ale teraz wie, że w naszym domu nie wszystko musi iść według jej planu. I że ja też potrafię powiedzieć „nie”.

Wesele odwołałam, ale nie odwołałam siebie. A to, jak się okazuje, najważniejszy ślub, jaki można wziąć.

Magda, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama