Reklama

Nie wiem, kiedy zaczęłam się bać własnego ślubu. Może wtedy, gdy zobaczyłam siebie w białej sukni i pomyślałam, że wyglądam jak ktoś inny. Albo wtedy, gdy Tomek zapytał, czy chcę klasyczny tort, czy może coś bardziej nowoczesnego, a ja przez chwilę nie potrafiłam sobie przypomnieć, czy w ogóle lubię tort. Ostatnie tygodnie przed ślubem to był chaos. Kwiaty, catering, rozmowy z matką, która płakała przy każdej wspomnianej liście gości. Nie miałam już siły cieszyć się tym wszystkim. Czułam się, jakbym odgrywała jakąś rolę, w teatrze, którego kompletnie nie rozumiem.

Reklama

Tomek jest w porządku. Naprawdę. Ułożony, spokojny, troskliwy. Czasem zbyt spokojny. Czasem do bólu przewidywalny. Mówi mi, że będzie dobrze. Ale ja nie wiem, co to znaczy „dobrze”. Mam trzydzieści trzy lata, a czuję się jak dziewiętnastolatka, która zgubiła instrukcję do życia. Zaproszenie na ślub Marty i Krzyśka przyszło jak z nieba. Pomyślałam, że może tam odnajdę jakąś odpowiedź. Może zobaczę siebie w ich oczach. Może przypomnę sobie, czego chciałam, zanim wszystko zaczęło się rozpadać. Siedzieliśmy przy kuchennym stole z listą ślubnych prezentów między nami.

– Wiesz, może dajmy im jakąś kartę podarunkową? Albo pieniądze w kopercie? – Tomek zaproponował, przewracając kolejną stronę.

– Może... – mruknęłam. – Ale jakoś to takie... bezosobowe.

– A co, wolisz kupić im ekspres do kawy? Mają już dwa. Jeden od ślubu cywilnego, drugi od mamy Marty – zaśmiał się.

– No to może coś symbolicznego?

– Symbolicznego? Jakieś serce z gliny z ich inicjałami? – uniósł brew z uśmiechem.

– A może po prostu pójdziemy tam i nie będziemy zawalać im dnia naszym prezentem? – odburknęłam, trochę zbyt ostro.

Tomek zamilkł na chwilę. Wziął łyk kawy. W jego oczach pojawiło się coś nowego. Może cień zmęczenia?

– Co się z tobą dzieje ostatnio, Basia?

Nie odpowiedziałam. Bo sama nie wiedziałam.

Nie mogłam w to uwierzyć

Ceremonia była... poprawna. Idealnie poprawna. Marta miała suknię jak z wybiegu, z tiulem ciągnącym się za nią jak mgła, a Krzysiek wyglądał, jakby grał w reklamie garniaków. Wszystko było piękne. Do przesady. Jakby zbyt doskonałe, żeby mogło być prawdziwe. Patrzyłam na Martę, jak stoi obok niego, uśmiechnięta, ale w tym uśmiechu było coś nienaturalnego. Jakby się zacinała. Krzysiek ściskał jej dłoń, ale jego oczy były gdzie indziej. Nikt tego nie zauważył, wszyscy klaskali, wzruszeni. A ja poczułam dziwne ukłucie w żołądku.

– Wiesz co? Marta wygląda, jakby miała zaraz zemdleć. Albo uciec – szepnęła Ola w łazience, poprawiając szminkę.

– Daj spokój – zaśmiałam się nerwowo, bo bałam się, że ma rację.

– Serio. Widziałam ją przed ceremonią. Cała blada. Krzysiek na nią nawet nie spojrzał.

Zatkało mnie. Nie odpowiedziałam nic, tylko odsunęłam się od lustra. Później, przy stole, usłyszałam Marka, znajomego Tomka. Stał z kieliszkiem obok mojego narzeczonego.

Gotowy na życiowe kajdanki? Papier i obrączki dają tylko złudzenie bezpieczeństwa – powiedział, z tym swoim kpiącym uśmieszkiem.

Tomek odpowiedział półgębkiem:

– Może bezpieczeństwo to właśnie to, czego teraz potrzebuję.

Siedziałam trzy metry dalej, udając, że nie słyszę. Ale słyszałam. I nie wiedziałam, czy bardziej boli mnie to, że Marek powiedział coś tak cynicznego, czy to, że Tomek... nie zaprzeczył.

Nie wiedziałam, czy chcę ślubu

Przez pierwsze dwadzieścia kilometrów jechaliśmy w milczeniu. Gapiłam się przez szybę, udając, że podziwiam drzewa. Tomek trzymał kierownicę zbyt kurczowo. Muzyka w radiu była za cicha, a my oboje udawaliśmy, że to zwykły, spokojny wieczór po weselu. W końcu nie wytrzymałam.

– Jak ci się podobał ślub? – zapytałam bez przekonania.

– Ładnie było – odpowiedział po chwili. – Wszystko dopięte na ostatni guzik.

– Mhm. – Przełknęłam ślinę. – A Marta i Krzysiek? Myślisz, że... są szczęśliwi?

Spojrzał na mnie kątem oka, ale nic nie powiedział. Potem westchnął.

– Nie wiem. Może. Albo udają, że są.

– A my?

Cisza. W aucie zrobiło się niemal gęsto. Skrzypnęły wycieraczki, chociaż szyba była sucha.

– A my co? – spytał w końcu cicho.

– Czy my... też będziemy tak wyglądać za pół roku? Jak oni? Ładnie. Grzecznie. Ale jakby od środka już nic nie działało?

Tomek zmarszczył brwi.

– Basia, co ty próbujesz powiedzieć?

– Że się boję. Że nie wiem, czy chcę tego ślubu. A ty?

– A może my się po prostu tego boimy? – rzucił, mocniej ściskając kierownicę.

– Albo może po prostu nie jesteśmy na to gotowi i nikt nie ma odwagi tego powiedzieć – odpowiedziałam. Głos mi się załamał.

Zapadła długa cisza. Tylko silnik buczał monotonnie. Żadne z nas nie spojrzało na drugie. Czułam, że właśnie przeszliśmy przez jakąś granicę. Wjechaliśmy w noc, nie mówiąc już ani słowa.

Nasz związek stał się rutyną

Weszliśmy do mieszkania jak obcy ludzie. Tomek od razu poszedł do kuchni, nalał sobie wody, nawet nie spojrzał w moją stronę. Ja usiadłam na kanapie, nie zdejmując butów. Siedzieliśmy tak, każdy w swoim kącie, jakby każde z nas czekało, aż drugie coś powie.

– Będziemy tak siedzieć do rana? – zapytałam w końcu, głosem drżącym, ale już bez cienia cierpliwości.

Tomek oparł się o blat, skrzyżował ramiona.

Nie mam siły na kłótnie.

– A ja nie mam siły udawać, że wszystko gra. Więc może jednak porozmawiamy?

Milczenie. Wzięłam głęboki wdech.

– Powiedz mi szczerze. Czy ty jeszcze w ogóle mnie kochasz, czy tylko boisz się, co powiedzą inni?

Tomek patrzył na mnie, długo, jakby szukał we mnie jakiegoś sensu. Potem usiadł naprzeciwko i powiedział cicho:

– A ty? Gdyby nie ten ślub, czy w ogóle byśmy jeszcze byli razem?

Serce mi się zatrzymało. Przez sekundę miałam ochotę uderzyć go czymś ciężkim, a zaraz potem rozszlochać się jak dziecko. Ale zamiast tego tylko szepnęłam:

– Myślałam o tym. Oboje chyba myśleliśmy.

Skinął głową. Bez gniewu, bez wymówek. I wtedy zrozumiałam, że to nie on mnie zawiódł. To my oboje pozwoliliśmy, żeby ten związek stał się rutyną. Obowiązkiem.

– I co teraz? – zapytałam, nie patrząc mu w oczy.

– Nie wiem. Ale chyba już czas przestać udawać.

Poczułam ulgę i smutek

Następnego dnia rano nie było między nami ciężkości. Było... cicho, jakby w końcu powietrze się oczyściło. Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Dwa kubki kawy, jeden tost na pół, i dłonie, które jeszcze nie wiedziały, czy mogą się dotknąć.

– Długo dziś spałeś – powiedziałam, żeby coś powiedzieć.

– Pierwszy raz od tygodni nie obudziłem się z bólem żołądka – odparł, uśmiechając się smutno.

Patrzyliśmy na siebie, już inaczej. Jak dwoje ludzi, którzy w końcu przestali się oszukiwać. Tomek odsunął kubek.

– Może jeszcze nie pora. Może nigdy nie będzie.

– Może nie musimy tego wiedzieć – odpowiedziałam. – Może wystarczy, że przestaniemy się zmuszać.

Cisza była dobra. Spokojna. Bez napięcia. Jakbyśmy oboje po raz pierwszy mogli wziąć oddech.

– Pojedziemy do mojej mamy razem. Powiemy jej, że ślub się nie odbędzie.

– I do twoich rodziców też. Trzeba ich uprzedzić, zanim zaczną wszystko za nas planować.

Nie było łez. Nie było wielkich deklaracji. Ale gdy zamknęliśmy razem laptopa z listą gości, poczułam coś, czego nie czułam od dawna. Ulgę. I smutek. Jednocześnie. Jakbyśmy właśnie uratowali siebie i coś stracili.

Nie chcieliśmy niczego udawać

Wiadomość rozeszła się szybciej, niż zdążyliśmy uprzedzić wszystkich. Mama Tomka zalała się łzami. Moja matka uznała, że to „chwilowe załamanie nerwowe” i błagała, żebyśmy „jeszcze raz przemyśleli sprawę”. Ciocia Jola się obraziła, bo już wpłaciła zaliczkę za hotel. Znajomi milczeli w wiadomościach albo pisali wymijające: „Szkoda, ale to wasza decyzja”. Szkoda? Co to w ogóle znaczy? Tylko Ola nie robiła z tego dramatu. Wpadła do mnie z pizzą i winem, bez zbędnych pytań.

To odważne, co zrobiliście – powiedziała. – Ale wiesz co? Może właśnie teraz macie szansę, żeby się naprawdę poznać.

– Albo naprawdę się rozstać – westchnęłam. – Ale już nie z lęku. Tylko z uczciwości.

Tomek został u siebie. Ja u siebie. Nie rozstaliśmy się, ale też nie przytulaliśmy się na dobranoc. Nie snuliśmy planów. Byliśmy jak para, która zdjęła z siebie ciężar i nie bardzo wie, co teraz z tym zrobić. Spotkaliśmy się w parku kilka dni później. Siedzieliśmy na ławce, patrząc na bawiące się dzieci.

– Nie wiem, czy jeszcze jesteśmy razem – powiedział wtedy.

– Ja też nie. Ale wiem, że nie chcę znów niczego udawać.

Pokiwał głową. A potem, po chwili milczenia, dodał:

– Może teraz wreszcie mamy szansę, żeby naprawdę coś zbudować. Albo odejść z czystym sumieniem.

Warto być szczerym z sobą samym

Czasem nadal myślę o tym, co by było, gdybyśmy poszli w to dalej. Czy byłabym dziś żoną Tomka? Czy wpatrywałabym się w obrączkę na palcu i czuła ciężar? A może nauczyłabym się go kochać inaczej, lepiej? Nie wiem. Od tamtej rozmowy w parku minęło kilka miesięcy. Spotykamy się czasem. Na kawę. Na spacer. Bez wielkich słów. Bez presji. Czy to przyjaźń? Czy próba odbudowy? Pierwszy raz od dawna niczego nie udajemy.

Nauczyłam się jednej rzeczy: nie wolno iść do ołtarza z sercem pełnym pytań. Bo miłość nie polega na tym, że wszystko się zgadza. Tylko że można spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć: „Z tobą chcę się bać. Z tobą chcę szukać”. A jeśli to nie ta osoba, trzeba mieć odwagę powiedzieć: „Nie idę”. I właśnie wtedy, paradoksalnie, jesteś najbliżej siebie.

Basia, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama