„Odziedziczyłam po babci domek na wsi. Myśl o sielance szybko zmieniła się w koszmar, kiedy zobaczyłam tę starą ruderę”
„Byłam przygotowana na falę zatęchłego powietrza z rzadko wentylowanego lokum, ale ku mojej uciesze nie było tak źle. Dało się wyczuć jedynie lekką woń stęchlizny. – Trzeba będzie dachówki wymienić – wymamrotał z miną eksperta Antek, a mnie sparaliżował strach. Ile będzie mnie to kosztowało?!”.

- Listy do redakcji
Wieść o niespodziewanym spadku po babci, w postaci jej gospodarstwa, nie wprawiła mnie w euforię. Choć taki prezent losu przeważnie wywołuje radość, ja zareagowałam jedynie westchnieniem, gdy usłyszałam nowinę od prawnika. Kolejne zadanie do ogarnięcia, a mój grafik i tak pękał już w szwach od nadmiaru obowiązków! Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, w jaki sposób i w którym momencie powinnam wziąć się za odnawianie budynku albo chociaż doprowadzenie obejścia do ładu.
Budynek mieszkalny, a w zasadzie typowa wiejska chata, powoli zmierzał do ruiny. Dach wymagał remontu, a komin interwencji kominiarza, a może i całego zespołu uzdolnionych rzemieślników. Podwórko porastało coraz wyższą trawą, w której wesoło gmerały kury. Tu i ówdzie walały się wiekowe garnki pełniące rolę koryt lub naczyń na pokarm. Gdzieś z boku, obok płotu, straszyła mocno zabytkowa pompa z żeliwa, wyposażona w długi uchwyt. Wyglądała jak eksponat muzealny, lecz wciąż działała bez zarzutu.
Musiałam sobie radzić sama
Przez całe moje życie brakowało mi dwóch rzeczy: wolnego czasu i gotówki. Pierwszego nie posiadałam wcale, a tej drugiej zawsze było za mało, mimo że harowałam od rana do wieczora.
Już od długiego czasu w pojedynkę dbałam o rodzinę i mieszkanie. Przywykłam do ciężaru spoczywającego na moich barkach i nie buntowałam się, gdy los zrzucał na mnie kolejne powinności. Brałam wszystkie dodatkowe fuchy, które tylko udało mi się zgarnąć, aby podreperować domowy budżet. W rezultacie harowałam całymi dniami, nie poświęcając czasu swoim pociechom, a z przyjaciółmi rozmawiałam tylko na tematy zawodowe, zapominając przy okazji o własnych potrzebach.
Fajnie było czuć się niezależną pod względem finansów, ale przez to reszta powoli schodziła na dalszy plan. Tak naprawdę to lubiłam swoją robotę i samotność. Najmniej na świecie marzyłam o tłumie ludzi dookoła i kolejnych zobowiązaniach.
Liczyłam na pomoc dzieci
„Muszę się temu przyjrzeć, choćby pobieżnie” – westchnęłam w duchu bez entuzjazmu. Akurat wypadła niedziela, a ja wyjątkowo nie miałam nic pilnego do zrobienia na poniedziałek, więc najchętniej zakopałabym się w domu i dała sobie luz.
Marzyłam o chwili wytchnienia i świętym spokoju. Ale cóż, obowiązki same się nie zrobią… Zerknęłam przez uchylone drzwi do pokoju Martyny. Córka siedziała przed kompem, podśpiewując cicho i kiwając się w rytm muzyki ze słuchawek. Pomachałam dłońmi tuż przed jej twarzą, na co ona z ociąganiem spojrzała w moją stronę, odrywając oczy od monitora.
– Słucham? – rzuciła krótko.
Głośno odetchnęłam z rezygnacją. Kiedy Martyna była mała, ciągle brakowało mi dla niej czasu, a teraz ponosiłam tego konsekwencje. Kompletnie mną gardzi.
– Musimy pojechać do Woli. Czeka nas tam sporo roboty, no i w ogóle…
– Zapomnij – burknęła pod nosem moja córka. – Mam już inne rzeczy do zrobienia.
Nie mogłam jej przecież zmusić. Ostatecznie na pewno by się to udałoby, ale później czekałyby mnie jej dąsy do wieczora.
Wstąpiłam do pokoju Antka. Chłopak chrapał schowany pod kołdrą po sam czubek głowy, mimo że zbliżało się południe. Cóż, studia potrafią nieźle dać w kość. Jeśli zależało mi na tym, żeby dotrzeć do Woli przed zmrokiem, musiałam się zbierać, a Antek nie sprawiał wrażenia kogoś, kto byłby w stanie szybko wstać z łóżka.
Zdecydowałam się na samotną podróż. Półtorej godziny w drodze minęło mi w mgnieniu oka. Dźwięki sączyły się z głośników, a za szybami przesuwały się urokliwe widoki – istny raj na ziemi!
To był obraz nędzy i rozpaczy
Dotarłam na miejsce odprężona, wjeżdżając na podwórko i strasząc przy okazji gdaczący drób.
„Co one jedzą?” – przeszło mi przez głowę, gdy rozglądałam się po terenie wokół śmietnika. Gdzieniegdzie walały się zardzewiałe rondle, a pod wejściem do stodoły stała podniszczona wanna. Obok ogrodzenia piętrzyły się stosy niepotrzebnych gratów. Stąpałam ostrożnie, zerkając pod stopy. W miejscach, gdzie trawa i chwasty zostały pokonane, królowało błocko, na którym nietrudno było się wywalić. Nie wyglądało to optymistycznie.
– Do kogo pani przyszła? – facet w średnim wieku stał oparty o płot sąsiada, mierząc mnie podejrzliwym wzrokiem.
„Tosiek Marciniak, sąsiad!” – nagle sobie uświadomiłam, więc podeszłam bliżej i zagadnęłam:
– Panie Tośku, chyba mnie pan nie poznaje? To ja, Ania, wnuczka Karoliny…
– Aniulka, jak dobrze, że już dojechałaś! – z okienka wychyliła głowę Tośkowa. – Wiesz, my tu wszystkiego doglądamy, kury dokarmiamy, ale dobra gospodyni i tak się przyda. Trzeba tu troszkę posprzątać, a mój stary pomoże ci z tymi piecami…
– A co się stało?
– Nie ma ogrzewania – powiedział Marciniak, przekraczając próg podwórka. – Przewody kominowe wymagają wyczyszczenia. Daj mi klucze, to sprawdzę co i jak. Ale dzisiaj się za to nie wezmę, w końcu mamy niedzielę.
– Ekstra! Będę za to bardzo wdzięczna!
– A tam, na wiosce ludzie muszą się wspierać, bo inaczej to ciężko przeżyć – Tosiek lekceważąco kiwnął dłonią. – A jakie ty masz plany? Zrobisz sobie letniskową chałupę z tej zagrody? Bo raczej nie sprzedasz, Karolina pewnie we własnym grobie by się obróciła.
Nie wiedziałam, co zrobić z domem
Aby nie płacić wysokich podatków skarbówce, nie wolno mi było jednak upłynnić majątku odziedziczonego przed upływem pięciu lat. Postanowiłam nie myśleć co dalej i pchnęłam wrota. Byłam przygotowana na falę zatęchłego powietrza z rzadko wentylowanego lokum, ale ku mojej uciesze nie było tak źle. Dało się wyczuć jedynie lekką woń stęchlizny.
– Trzeba będzie dachówki wymienić – wymamrotał z miną eksperta Antek, a mnie sparaliżował strach. Ile będzie mnie to kosztowało?!
Sprawdziłam każdy kąt małego domku mojej babuni. W środku panowała nieskazitelna czystość, wystarczyło przetrzeć kurz i można by było zamieszkać. Czego ja się spodziewałam? Dobrze, że babcia, która jest wspaniałą panią domu, nie wie o moich wątpliwościach co do niej.
– Nie przywiozłaś ze sobą dzieciaków? – Pani Tośkowa pojawiła się za moimi plecami niczym zjawa. Kobieta z zainteresowaniem przyglądała się otoczeniu.
– Odmówiły przyjazdu, są zajęte własnymi sprawami, w końcu dorosły – odpowiedziałam.
– No cóż, dzieci opuszczają rodzinne gniazdo i zostajemy sami – rzekła z namysłem Tośkowa. – Dawniej spędzały tu lato, ganiały z miejscowymi dzieciakami aż się kurzyło, a teraz… A co u ciebie? Jak ci mija czas? Wciąż tylko harujesz?
– Dobrze się z tym czuję. Zdążyłam się już przyzwyczaić – na mojej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.
– Ech, Aniu! Każdy potrzebuje towarzystwa innych, tak to już jest w życiu. A ty zamknęłaś się w swoim własnym świecie. Babcia pragnęła dla ciebie czegoś więcej. Jak ci zostawiała to gospodarstwo, to na pewno miała w tym jakiś ukryty cel…
„Zastanawiam się jaki?” – pomyślałam z westchnieniem. Nie mam zamiaru przeprowadzać się na prowincję. Nie tylko nie mam na to chęci, ale także brakuje mi ku temu możliwości. Dzieciaki, zajęcia zawodowe, gospodarstwo domowe…
W końcu namówiłam dzieci
Wytarłam warstewkę kurzu i pozamiatałam podłogę, ale doszłam do wniosku, że nie warto kontynuować porządków. Ten dom wymaga gruntownego remontu, a dzień powoli chylił się ku końcowi. Zdecydowałam, że pora wracać do siebie. Zostawiłam jeden zestaw kluczy u sąsiadów i czym prędzej ulotniłam się z posesji babci. Chyba trochę przeraziłam się ogromu pracy, jaki mnie czekał…
W następną sobotę stoczyłam niemałą bitwę z Antkiem i Martyną. Nie mieli ochoty jechać do Woli, ale postawiłam na swoim. Muszą się tam pokazać, żeby Tośkowa nie zarzucała mi, że jestem sama. Antek przystał na to tylko dlatego, że pozwoliłam mu prowadzić. Martyna przez całą trasę siedziała z tyłu, nadąsana i nie odezwała się ani słowem. W końcu zajechaliśmy na podwórko.
– Nie wierzę… – dosłyszałam szept córki. – Ale ciacho…
Spojrzałam w kierunku, który wskazała. Na szczycie domku mojej babuni dostrzegłam nieznanego mi młodego mężczyznę. Jego tors był odkryty, dzięki czemu mogłam podziwiać jego wyrzeźbione mięśnie.
– Cześć wszystkim! Hej, Antoś! – zawołał facet, schodząc z dachu.
Martyna wpatrywała się w niego jak zaczarowana. Jej buzia pokryła się uroczym, różowym rumieńcem.
– Jaro! Nie od razu cię poznałem – Antek w końcu skojarzył, że ma przed sobą starego kumpla.
– Oglądałem dach – odpowiedział Jaro, tłumacząc dlaczego tu jest. – Będzie się trzeba trochę pomęczyć z naprawą, przebierz się i chodź pomóc.
Antek zaskoczył mnie swoją reakcją na perspektywę pracy na dachu – przyjął to z niebywałym spokojem. Ruszył za Jarkiem zdecydowanym krokiem, niczym rasowy facet.
Zostaliśmy na noc
– Kominy są wyczyszczone, nic wam nie grozi – oznajmił Tosiek, wchodząc przez bramkę. – A za remont dachu zapłacisz, kiedy będziesz w stanie. Jarek nie weźmie dużo, dziadek już o to zadba.
– A tutaj masz ciasto, wędlinę i pieczywo… – dodała Tośkowa, podając mi jakieś reklamówki. – U nas chleba nie kupisz o każdej porze. Rano albo wcale.
– Chciałam coś powiedzieć, ale… – próbowałam zaprotestować.
– Dzisiaj będzie tu sporo ludzi, głównie młodzieży – wytłumaczył Tosiek. – Nasz wnuczek Jarek do wszystkich zadzwonił. Planuje zrobić ognisko nad rzeką. A jedzenia to im nigdy nie brakuje, dobrze ich znam. Pewnie zostaniecie do rana, prawda?
Podczas gdy nastolatkowie spędzali czas przy płonącym ognisku, ja oddałam się lekturze roczników czasopism, które udało mi się odkryć na poddaszu, przeglądałam też stare fotografie. To była prawdziwa kopalnia historii.
Sąsiedzi byli bardzo mili
Wyspałam się jak jeszcze nigdy dotąd. Przebywanie w domu babuni zawsze wpływało na mnie kojąco, bezbłędnie eliminując wszelkie napięcie i stres. Panowała tu przytulna atmosfera, z dala od zgiełku wielkiego świata. Potężne ściany z cegieł stanowiły ochronę domowników przed złem z zewnątrz.
Poprzedniego dnia zabawę zorganizowała młodzież z wioski, a kolejnego poranka odwiedzili mnie ich opiekunowie. Samotność nie wchodziła w grę. Szykowałam im poczęstunek – napar z herbaty i pokrojone wypieki Tośki, i generalnie… czułam radość. Całkiem spora grupa ludzi zapragnęła mnie zobaczyć! Ja też, podobnie jak moje pociechy.
Po wielu latach znów miałam okazję zobaczyć się z dawnymi znajomymi i nawiązać nowe relacje. Czułam się tu jak u siebie. Goście przychodzili i wychodzili, a gwar rozmów nie cichł ani na chwilę, jednak nie czułam się tym zmęczona.
Zdałam sobie sprawę, że minęło sporo czasu, od kiedy ostatnio brałam udział w takim spotkaniu towarzyskim. Tak często odmawiałam wyjść i spotkań, że w końcu nawet najbardziej wytrwali przyjaciele dali za wygraną i przestali mnie zapraszać. Teraz przekonałam się, że kontakty z ludźmi dobrze na mnie wpływają. Być może o to właśnie chodziło babci? Może dlatego przepisała mi ten dom w spadku?
Anna, 45 lat