Reklama

Mój dziadek zajmował się naprawą zegarków. Choć rzadko mieliśmy okazję się widywać, to zawsze fascynowała mnie jego profesja. Dzieliła nas spora odległość, bo mieszkaliśmy w różnych miejscowościach. Poza tym dziadek był już wiekowy i miał swoje dziwactwa.

Reklama

Uwielbiałem ten świat

Kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, pewnego razu odwiedziłem warsztat mojego dziadka Zygmunta. To przeżycie do tej pory wspominam jako coś niezwykłego, jakby na pograniczu rzeczywistości i snu. W pamięci utkwiły mi ogromne zegary i maleńkie zegarki. Każdy z nich był inny, wyjątkowy, a ich delikatne dźwięki tworzyły niepowtarzalny, swoisty rytm.

– Ja bym tu oszalała – stwierdziła moja mama. – Słychać ciągłe tykanie, a żaden z tych zegarów nie pokazuje właściwej godziny. Ojciec powinien w końcu je ponakręcać…

Moim zdaniem to właśnie tworzyło tę niezwykłą atmosferę. Pracownia dziadka Zygmunta wydawała się istnieć poza czasem – albo może raczej w innym wymiarze. Moja bujna wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach… Niestety, nie miałem okazji dać jej upustu, ponieważ dziadek stanowczo zabronił mi czegokolwiek dotykać.

– Zrobisz tylko szkodę – burknął pod nosem. – Lepiej trzymaj się od tego z daleka, dzieciaku.

Moją największą uwagę przykuł tradycyjny zegar z ptaszkiem. Poza wyskakującą figurką nie było w nim nic nadzwyczajnego. Drewniana obudowa nosiła ślady upływu czasu, a gdzieniegdzie widać było przetarcia. Zastanawiałem się, jakie były jego losy.

– Ale obrzydlistwo – skwitowała moja rodzicielka. – Na co komu trzymać takie starocie?

Moja mama to kobieta z ikrą. Zawsze mówi to, co myśli i nie owija w bawełnę. Nikogo się nie wstydzi. Dziadek Zygmunt w końcu nie wytrzymał jej uwag i poprosił nas, żebyśmy sobie poszli. Może właśnie dlatego byliśmy w jego pracowni tylko jeden raz?

Cieszyłem się ze spadku

Czas leciał, dziadek z każdym rokiem robił się starszy, aż w końcu pożegnał się z tym światem. Wtedy przeżyłem prawdziwy szok, bo w testamencie przekazał mi… zegar z kukułką! Najwyraźniej dostrzegł, jak bardzo mi się spodobał, zapamiętał to i zdecydował się mi go podarować. Byłem poruszony, moja mama – jak zawsze – mniej.

– Na co ci taki wiekowy rupieć? – marudziła. – On chyba nawet nie działa.

Całe szczęście, że byłem już na swoim, więc mama nie miała tu nic do powiedzenia. Swoje cztery kąty urządziłem dokładnie tak, jak mi się podobało. Zegar z ptaszkiem dostał w moim mieszkaniu wyjątkowe miejsce, a ja patrzyłem na niego z radością i pilnowałem, żeby codziennie go nakręcać. Okazało się, że mama nie miała racji – chodził jak złoto! Wystarczyło tylko pamiętać o regularnym nakręcaniu, a mechanizm śmigał bez zarzutu. Stare, dobre rzemiosło!

Myślałem, że ten zegar będzie działał bez zarzutu cały czas, ale niestety myliłem się. Po pewnym czasie urządzenie zaczęło robić psikusy, zazwyczaj wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewałem. Pokładałem w nim pełne zaufanie, bardziej niż w jakimkolwiek innym zegarku, ale nagle coś zaczęło szwankować.

Pewnego dnia postanowiłem wziąć urlop, bo czekała mnie rozmowa o pracę w innej spółce. Gwarantowali o niebo lepsze warunki zatrudnienia, dużo większą wypłatę – istny cud!

Zaprzepaściłem szansę

Przygotowywałem się do tego spotkania jak do najważniejszego w życiu sprawdzianu: trzeba było przejrzeć jakieś książki, odświeżyć wiedzę ze studiów, podszkolić się z angielskiego. Co chwilę spoglądałem na zegarek, żeby przypadkiem nie przyjść za późno. Kiedy niespodziewanie spojrzałem na komórkę, zdałem sobie sprawę, że jest już trzydzieści minut później, niż sądziłem!

– A niech to szlag! – wrzasnąłem. – Tylko nie teraz, czemu akurat dzisiaj?!

Wyruszyłem z domu za późno i w rezultacie ominął mnie tramwaj, a co za tym idzie, przepadła mi przesiadka. Usiłowałem skontaktować się telefonicznie z osobą rekrutującą, żeby poinformować ją, że coś mi wypadło i będę miał opóźnienie. Telefon jednak milczał…

Kiedy w końcu dotarłem na miejsce – mocno spóźniony – usłyszałem, że nie podchodzę do sprawy poważnie. Byłem totalnie przygnębiony, naprawdę. To mogła być dla mnie ogromna szansa na rozwój kariery… Niestety, wszystko wzięło w łeb.

– A nie mówiłam, że ten zegar to rupieć? – mama nie okazała mi nawet odrobiny zrozumienia. – Wyrzuć go wreszcie, po co ma zabierać miejsce?

To by była wpadka

Nie miałem pretensji do zegara. W końcu to nie jego wina, a moje rozkojarzenie. Przetarłem go z kurzu, nakręciłem ponownie i dałem mu spory kredyt zaufania.

Pomimo wysiłków kłopoty nie ustępowały. Może nie często, ale czasami zegarek się zawieszał albo odmawiał współpracy. Tak było, kiedy byłem umówiony na spotkanie z dziewczyną, którą poznałem w sieci. Mama tradycyjnie nie szczędziła komentarzy.

– No jasne, leć już! – krzyknęła z wyrzutem. – A tam zamiast dziewczyny czeka pewnie jakiś świr.

– No pewnie, mamuś – bąknąłem pod nosem. – Z toporkiem.

Tym razem zegar z ptaszkiem spłatał mi figla na odwrót – stawiłem się na miejscu godzinę przed czasem. Akurat żeby zobaczyć, jak laska, z którą miałem randkę, obściskuje się z kimś innym. To chyba był jej facet numer jeden… Wychodzi na to, że mama miała rację – szkoda życia na znajomości z neta.

Zamiast zrobić awanturę w barze, skierowałem swoje kroki do pobliskiej kawiarni. Kupiłem sobie kawę i przysiadłem, pogrążony w ponurych myślach.

– Hej, sercowe kłopoty? – zapytała kelnerka, patrząc na mnie z zainteresowaniem.

Podniosłem wzrok i oboje parsknęliśmy śmiechem.

– Agata?! – zawołałem zaskoczony. – Sądziłem, że wyjechałaś do Anglii!

– Wróciłam do kraju, bo czasy takie niepewne – odpowiedziała. – Moja mama zachorowała na początku pandemii, nie chciałam, żeby była tu zupełnie sama. No i potem jakoś tak zostałam. Teraz się głowię, jak tu na nowo poukładać sobie życie.

Nie mogłem uwierzyć

Byliśmy uczniami jednego ogólniaka, ale potem każde z nas poszło w swoją stronę. Agatka bardzo mi się wtedy spodobała, ale brakowało mi śmiałości, żeby jej o tym powiedzieć. Jej uśmiech był po prostu zachwycający… I wciąż tak jest.

Akurat kończyła zmianę, więc stwierdziłem, że muszę wykorzystać okazję. Zaproponowałem jej wspólną kolację. Przegadaliśmy całą noc, chichrając się i wygłupiając. To było niesamowite! Po miesiącu zostaliśmy parą. Kto by się spodziewał? Niezły zbieg okoliczności, że wtedy na siebie trafiliśmy! Zazwyczaj omijam kawiarnie szerokim łukiem – a tu proszę!

Finałowy numer, jaki zrobił mi zegar z ptakiem, był najstraszniejszy. Spieszyłem się wtedy na rodzinną imprezkę. Nie wolno lekceważyć urodzin mamusi, bo ona nie cierpi spóźnialskich gości. Dlatego sam nie wiem, co mi przyszło do łba, że po raz kolejny zawierzyłem temu zegarkowi…

Przez to nie zdążyłem na autobus jadący wprost do domu rodziców. Dojechałem kolejnym, ale wpakowałem się w gigantyczne korki. Dosłownie zero ruchu w całej miejscowości, a poza nią wcale nie było lepiej.

– Podobno zdarzyła się jakaś kraksa – szeptali między sobą pasażerowie autobusu.

– Musimy nadrobić drogę inną trasą – oznajmił kierowca.

No i kolejne pół godziny czekania, zanim dotrę na miejsce! Kiedy zobaczyłem, że dzwoni do mnie mama, obawiałem się, co usłyszę po drugiej stronie słuchawki. Byłem niemal pewny, że ostro mnie zbeszta! Ale w sumie już prawie dotarłem, dlatego zdecydowałem się jeszcze chwilę poczekać z odebraniem. Gdy wreszcie stanąłem w drzwiach domu, bardzo się zdziwiłem, bo nie było żadnych krzyków. Mamusia od razu do mnie podbiegła i mocno mnie przytuliła.

Martwiła się

– Dlaczego nie możesz odebrać telefonu?! – wrzasnęła. – Masz pojęcie, jak się denerwowałam! Doszło do wypadku, poprzedni autobus wjechał w ciężarówkę. Są poszkodowani, ofiary śmiertelne… To prawdziwy dramat. Cudownie, że nic ci nie jest, kochanie! Siadaj, musisz coś przekąsić.

Po posiłku cały czas główkowałem. Rozmyślałem o czasomierzu, który dostałem od dziadka. Pracował jako zegarmistrz. To nie mógł być zbieg okoliczności, że wskazówki zatrzymywały się tylko w kluczowych momentach. Przez to, że nie zdążyłem na autobus, uniknąłem poważnych kłopotów, a może nawet ocaliło mi to życie. Także umówione spotkanie z nieznajomą okazało się niewypałem, bo przyszedłem za późno, ale właśnie wtedy poznałem cudowną kobietę.

Jedyne, co nie dawało mi spokoju, to ta rozmowa w sprawie roboty… Może akurat to był zwykły traf? Ale nie, to też miało swoje znaczenie.

Niedługo po tym dotarły do mnie wieści, że przedsiębiorstwo, do którego planowałem przejść, po prostu splajtowało! Gdyby mnie wzięli, to dopiero bym wpadł po uszy. Ale na szczęście pracuję dalej w tej samej firmie. Niedawno szef dorzucił mi nawet trochę pieniędzy, a do tego sam zapytał, czy nie chciałbym zmienić pokoju, bo jest wolne miejsce. Jest tam całkiem spoko, więc pewnie to rozważę.

Nie umiem wyjaśnić, w jaki sposób funkcjonuje mój osobliwy zegar z wyskakującym ptaszkiem, ale od momentu, gdy stał się moją własnością, przytrafiają mi się wyłącznie pozytywne sytuacje. Istnieje prawdopodobieństwo, że ten czasomierz faktycznie odlicza jedynie pomyślne godziny, a te pechowe zwyczajnie… pomija? Może właśnie z tego powodu pojawiają się te osobliwe fluktuacje w upływie czasu.

Reklama

Konrad, 27 lat

Reklama
Reklama
Reklama