Reklama

– Madziu, kochanie, twój tata zmarł w Paryżu – usłyszałam w telefonie. – Jego żona pyta, kto przyjedzie na pogrzeb – informowała ciocia Krysia.

Reklama

O moim tacie nie wspominało się w naszym domu. Gdy padało imię Romek, mama udawała, że nie wie, o kim mowa. Ani ja, ani Piotrek przez długie lata nie mieliśmy pojęcia, gdzie się podziewa. Niektórzy krewni znali tylko skąpe fragmenty jego pokręconego życiorysu. W pewnym sensie losy ojca stanowiły rodzinną tajemnicę, o której nie wypadało rozmawiać.

Wiele lat temu moi dziadkowie musieli wybrać: pozostać w Warszawie, nie mając własnego kąta, albo wyjechać do mniejszej miejscowości, gdzie czekało na nich służbowe mieszkanie. Wyjechali i nie żałowali tej decyzji. Dziadek dostał dobrą pracę, mieszkanie okazało się wygodne i obszerne, a okolica wspaniała: zaraz za miastem las i jeziora. Nowe miejsce mniej spodobało się ich synom. Dotychczas chodzili do szkoły w Warszawie, było kino, sportowy klub, w którym wujek Stefan zdobywał pierwsze sportowe trofea.
Ale największe niezadowolenie okazywał mój tata, który właśnie zdał do drugiej klasy podstawówki.

– Jeszcze kiedyś wrócę do Warszawy – zapowiedział. – A potem na zawsze wyjadę za granicę… Nie będę gnił na tym zadupiu – mówił rozżalonym głosem.

Mijały lata, dziadek i babcia oraz wujek Stefan, ich starszy syn, zapomnieli o tamtej rozmowie. Poza tatą, który ciągle marzył o wielkim świecie, wielkim mieście, na przykład takim jak Paryż… Skończył ogólniak, poszedł na studia, i jak się szybko okazało, tamte marzenia o innym świecie nie wywietrzały mu z głowy. Zaczął pracować w państwowej firmie. Niewiele zarabiał i wkrótce się zorientował, że na własny kąt przyjdzie mu czekać przez wiele lat. W małej miejscowości nie było wcale łatwiej o mieszkanie niż w stolicy, do której chciał się przenieść.

Zobacz także

– Na Paryż jeszcze przyjdzie czas – zwierzał się wtedy cioci Krysi, ciotecznej siostrze. – Na razie muszę mieć własny kąt, choćby tutaj… – mówił.

Nie czekał na wygraną na loterii i wziął sprawy w swoje ręce. Nikt w rodzinie nie spodziewał się, że Romek wybierze taką drogę do celu.
Rozejrzał się dokładnie wśród koleżanek z pracy, wywiedział dyskretnie, która ma własne mieszkanie i jest samotna, a następnie zaczął realizować swój plan. Postanowił rozkochać w sobie Anię, moją mamę. Moi dziadkowie odeszli już wtedy do lepszego świata, a mamie po rodzicach został nieduży, ale zadbany domek z niewielkim ogródkiem. Ciocia Krysia opowiadała, że tata wtedy wprost oszalał. Co prawda nie tyle na punkcie mojej mamy, co tego właśnie domku.

Bez wahania porzucił żonę i dwoje dzieci

– Cztery pokoje, strych i piwnica! Wyobrażasz to sobie, Krycha? I to będzie moje – chwalił się przed kuzynką.

Randki, kwiaty, ciasteczka, romantyczne rozmowy przy świetle księżyca szybko zadziałały. Tata oświadczył się zaledwie po miesiącu znajomości i zaraz potem zamieszkał u Ani. Ślub odbył się dwa miesiące później. Moja mama była bardzo ładna, więc nikt nie dziwił się, że tak szybko zawróciła Romkowi w głowie. Poza tym mieszkanie…

W tamtych czasach to był naprawdę luksus. Jednak mój ojciec nie o takim szczęściu marzył. Co prawda na świecie pojawiły się dzieci, mój starszy brat Piotrek i dwa lata później ja, ale rodzina nie była celem w życiu mojego ojca. Po sześciu latach miał dość. Czuł się znudzony żoną, rozbrykaną parką swoich dzieci, a nade wszystko senną atmosferą małego miasteczka. Uważał, że utknął w drodze do spełnienia młodzieńczych marzeń. Wielki świat istniał gdzieś daleko, a on kręcił się w kieracie między pracą a nudnymi domowymi obowiązkami. W jego życiu wciąż niewiele się działo. To prawda, że dzięki żonie osiągnął stabilizację i miał gdzie mieszkać, ale dla niego to było za mało.

Niespodziewanie tatę wysłano na długie szkolenie do stolicy, a tam od razu poznał zamożną panią, właścicielkę luksusowego samochodu i przestronnej willi na przedmieściach Warszawy. Podobno zauroczyła go od pierwszego wejrzenia i nie wyobrażał sobie bez niej życia. Moja matka nie mogła uwierzyć, kiedy usłyszała o rozwodzie.

– Dlaczego, przecież ja cię kocham jak nikogo na świecie – mówiła zrozpaczona.

Tata jej wtedy odpowiedział, że jego życie z nią nie było nic warte, że się dusił w małomiasteczkowej, plotkarskiej atmosferze i że wreszcie może się wyrwać z tej zatęchłej dziury i nie zamierza zaprzepaścić tej szansy. Ja nie pamiętam taty z tamtego okresu. Miałam zaledwie trzy lata… A później nigdy go już więcej nie widziałam. I chyba wcale za nim nie tęskniłam. Gorzej było z Piotrkiem. Kiedy tata długo nie przyjeżdżał, mój brat zaczął się moczyć, mimo że miał już sześć lat. Budził się w nocy i płakał. Gdy poszedł do szkoły, pojawiły się problemy z nauką. Wtedy wujek Stefan, który jeszcze nie miał swoich dzieci, zajął się moim bratem. Razem chodzili na ryby, grali w piłkę. Stryj nawet odrabiał z Piotrkiem lekcje. Po jakimś czasie mój brat przestał mówić o ojcu i tak jak ja go już nie wspominał. Trzeba przyznać, że rodzina taty bardzo dużo pomogła nam i mojej mamie.

Gdy ojciec przeniósł się do Warszawy, poziom jego życia wyraźnie się podniósł, choć co miesiąc musiał płacić na nas alimenty. W stolicy mu się powiodło. Dzięki znajomościom swojej drugiej żony znalazł dobrą pracę. Wreszcie mógł wykorzystać wiedzę zdobytą na studiach. W miarę upływu czasu przyzwyczaił się do dobrobytu, jaki w dużej mierze zapewniła mu Beata, druga żona. Obrósł w piórka i nabrał pewności siebie. Wyjeżdżał z żoną na wakacje do egzotycznych krajów…

– I wtedy znowu mu odbiło – ciocia Krysia zawsze była niezawodnym źródłem wiedzy o moim ojcu i trzeźwo oceniała jego poczynania. – Kiedy teraz o nim myślę, dochodzę do wniosku, że do niczego nie doszedł własną pracą, staraniem. Po prostu wykorzystywał kobiety i dzięki nim utrzymywał się na powierzchni. A o was to w ogóle zapomniał! To mój krewny, ale słowo daję, kawał łajdaka… – stwierdziła i popatrzyła na mnie ze współczuciem.

Później chciała się trochę wycofać z tych słów, złagodzić obraz ojca w moich oczach. Mówiła, że ojciec uwierzył, że jego przeznaczeniem jest sukces na międzynarodowej arenie, bo wkrótce i Warszawa zaczęła wydawać mu się zaściankowa. Niby jedna z europejskich stolic, ale jakaś taka szara.

Wcale nie takie słodkie życie w Budapeszcie

– Tu nie ma atmosfery wielkiego miasta. To taka stołeczna wieś – opowiadał ciotce o stolicy z lekceważeniem.

Wciąż marzył mu się wielki świat, a dokładniej Zachód. Szlifował niemiecki, zaczął naukę francuskiego. Wytworzył sobie wyobrażenie jakichś nierzeczywistych, cudownych miejsc, które na niego czekają w innych krajach. W czasie kolejnych wakacji wyjechał z żoną na Kretę. Zamieszkali w wygodnym pensjonacie, gdzie również spędzała wakacje urocza pani z Budapesztu. Była sporo młodsza od mojego ojca i początkowo nie zwracała na niego uwagi. Jednak on nie należał do tych, którzy łatwo się zniechęcają. Gdy tylko Beata szła na plażę, szukał pretekstu, by zamienić słowo z uroczą Węgierką. Nadal był przystojny i potrafił zawrócić kobiecie w głowie. Imponował nienagannymi manierami, szarmanckim stylem bycia i czarującym uśmiechem. I mimo faktu, że w pobliżu kręciła się jego żona, nawiązał bliski kontakt z cudzoziemką. Uznał, że dzięki niej zrobi kolejny krok w stronę wielkiego świata.

– Zakochałem się. Wyjeżdżam – cynicznie oświadczył drugiej żonie wkrótce po powrocie do Polski. – To nie twoja wina – dodał na pocieszenie.

Ciocia Krysia poznała Beatę, drugą żonę ojca podczas pobytu na targach w Poznaniu. Opowiadała, że nie mogła wyjść ze zdumienia, kiedy tata oznajmił jej, że chce rozwodu…

– To było straszne, ja nie mogłam znaleźć sobie miejsca – wypłakiwała się przed ciocią Krysią Beata. – Jak Romek mógł mnie zostawić po tym, co dla niego zrobiłam? Przecież to dzięki mnie osiągnął sukces. To ja mu pomogłam znaleźć pracę. Gdyby nie moje kontakty, nie znalazłby tak intratnej posady w Warszawie – skarżyła się.

Beata czuła się oszukana i najzwyczajniej wykorzystana. Ojciec natomiast nie miał żadnych wyrzutów sumienia.

– Mam tylko jedno życie i chcę je jak najlepiej przeżyć – tłumaczył cioci Krysi, gdy go przekonywała, że krzywdzi kolejną kobietę, która wiele dla niego poświęciła.

Rozstanie z Beatą okazało się punktem zwrotnym w jego życiu, choć wydarzenia nie potoczyły się zupełnie tak, jak ojciec sobie zaplanował.

– Zadomowił się w Budapeszcie. Napisał nawet list do mnie – wspominała ciocia Krysia. – Informował mnie, jak dobrze mieszka mu się w zabytkowej kamienicy w drogiej dzielnicy miasta, a jego najnowsza wybranka to prawdziwy anioł. Jednak nie powiedział całej prawdy… Akurat wysłali mnie w delegację do Budapesztu, więc postanowiłam odwiedzić twojego tatę – ciągnęła opowieść ciocia. – Zadzwoniłam na numer, który mi podał w liście. Nie spodziewał się pewnie, że kiedykolwiek ktoś z rodziny do niego tam zadzwoni. Numeru telefonu komórkowego na wszelki wypadek nie podał…

Czyżby wreszcie odnalazł szczęście?

Kiedy Krysia zadzwoniła do ojca, strasznie się wymigiwał od spotkania z krewną, ale w końcu uległ i zaprosił ją do domu na herbatę. Szybko okazało się, że w nowej rodzinie pełni dość upokarzającą rolę pomocy domowej, sprzątaczki, lokaja… Spełniał wszelkie zachcianki zarówno swojej partnerki, jak i jej nastoletniej córki. Wyszło też na jaw, że biedak nie miał nawet dość pieniędzy, by spotkać się z ciotką w mieście i zaprosić ją na kawę. A poza tym nie mógł dowolnie dysponować swoim czasem…

Pracę znalazł marną, bo o języku węgierskim miał mgliste pojęcie. Krótko mówiąc, wielki pan inżynier, autor kilku patentów, ciężko pracował fizycznie w magazynie na obrzeżach miasta. Po dziesięciu, a czasem dwunastu godzinach harówy, wracał do domu, gdzie czekało go sprzątanie, zakupy i gotowanie oraz wyprowadzanie na spacer śliniącego się buldoga.

Ciocia Krysia nie rozumiała, dlaczego elegancki światowiec, za jakiego chciał uchodzić mój ojciec, dźwiga skrzynie w jakiejś fabryce. Najwyraźniej on sam też zdawał sobie sprawę z faktu, że na własne życzenie znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. W Budapeszcie wytrzymał cztery lata. Potem ciocia Krysia dostała kartkę od mojego taty z widokiem wieży Eiffla…

„Jestem wreszcie tu, gdzie zawsze chciałem być” – donosił z dumą i na tym kontakt z ojcem się urwał na kilkanaście lat.

Następna wiadomość o jego losie dotarła do Krysi niespełna rok temu. Jakaś pani, bardzo słabo mówiąca po polsku, zadzwoniła do cioci z informacją, że Romek, jej mąż, zmarł, a pogrzeb będzie za cztery dni. Chciała wiedzieć, czy ktoś z rodziny przyjedzie na uroczystość do Paryża.

– Pojedziesz? – spytałam brata.

– Żarty sobie robisz? Ten facet miał tylko takie samo nazwisko jak moje… To obcy!

– W sumie masz rację.

Stanęło więc na tym, że ciocia Krysia pojedzie sama, jak zawsze niezastąpiona. Gdy wróciła po tygodniu, zaprosiła nas do siebie i złożyła sprawozdanie z podróży. Okazało się więc, że 14 lat temu ojciec ożenił się we Francji z Iriną, rosyjską imigrantką. Pracowała jako konsjerżka, czyli po prostu dozorczyni. Pomogła ojcu znaleźć zajęcie.

Zatrudnił się do pilnowania jakichś magazynów na przedmieściach Paryża. Bez dobrej znajomości języka nie miał szans na pracę w zawodzie, zresztą jego fachowa wiedza już dawno się zestarzała. Ze swoją „paryską” żoną, pierwszą, którą poślubił z prawdziwej, szczerej miłości, żył skromnie w maleńkim służbowym mieszkanku. Podobno jednak do ostatniej chwili podkreślał, że jest szczęśliwy, bo spełnił największe marzenie swego życia.

Reklama

– Chciał żyć i umrzeć w Paryżu – Irina zwierzała się Krysi, spracowaną dłonią ocierając łzy z policzków. Chyba tylko ona płakała po moim ojcu.

Reklama
Reklama
Reklama