Reklama

Gdy otrzymałam pozew sądowy, w pierwszej chwili byłam przekonana, że to jakaś pomyłka. Ojciec, z którym od lat nie miałam kontaktu, złożył przeciwko mnie pozew o alimenty?! Jak to w ogóle możliwe? Początkowo planowałam olać całą sprawę, ale na szczęście mój mąż przemówił mi do rozsądku i uświadomił, że to wcale nie zakończy tego problemu.

Reklama

– Skonsultuj się z adwokatem – rzekł. – Nie wolno ci zignorować sądu. Z tego co mi wiadomo, nawet jeśli nie pojawisz się na posiedzeniu, to i tak mają prawo orzec, że musisz łożyć na swojego ojca.

– Ale jak to? Dlaczego? – zdenerwowałam się. – On przecież nigdy nie dał mi ani grosza! A był świadomy, że ledwo wiążę koniec z końcem.

– Właśnie z tego powodu musisz to ogarnąć, jak należy – namawiał. – Idź do jakiegoś dobrego prawnika, on ci doradzi, jak to rozegrać. Masz cokolwiek, co potwierdzi, że ojciec ci nie pomagał finansowo?

– Jasne – odparłam, biegnąc w stronę szafki. – Jego list, który przyszedł w odpowiedzi na moje prośby.

Wcześniej nigdy się mną nie interesował

Na szczęście mam taki nawyk, że nie pozbywam się żadnych papierów, listów, ani niczego takiego. Właśnie wyciągnęłam z samego dna szuflady stos kopert i zaczęłam je przeglądać. Były tam dosłownie wszystkie – te od moich chłopaków, które dostałam, będąc młodą dziewczyną, kartki z życzeniami od najbliższych... No i list od taty, który wysłał mi, kiedy błagałam go o wsparcie.

To było na drugim roku moich studiów, kiedy mój świat zaczął się sypać. Mama straciła pracę i nie była w stanie mnie wspierać finansowo. Ja sama dorabiałam, ale studiując dziennie, ciężko było znaleźć wolny czas. A przecież musiałam zapłacić za akademik, za podręczniki, no i mieć z czego się utrzymać! Wtedy mama poradziła mi, żebym skontaktowała się z ojcem.

– W życiu nie miałam co do niego żadnych oczekiwań – oznajmiła z zaciętą miną, kiedy przyjechałam do domu na święta i narzekałam na swoje trudy. – Byłaś jeszcze malutka, gdy nas opuścił. Mogłam ubiegać się o alimenty, ale tego nie zrobiłam.

– No to szkoda, że się nie ubiegałaś – machnęłam ręką. – Wiadomo przecież, że zawsze żyłyśmy skromnie.

– To prawda, ale nie chciałam mu dawać żadnego powodu, by poczuł się ojcem – wyjaśniła mama. – Odszedł i nigdy go nie obchodziło, jak sobie radzę i co u ciebie słychać. A zresztą, to przeszłość, nie mam ochoty tego roztrząsać. Może jesteś na mnie zła, że zdecydowałam za ciebie?

– Nie, chyba nie – odparłam po chwili namysłu. – Nie mam z nim kontaktu. Zupełnie go nie znam. Będąc w pierwszej klasie liceum, miałam ochotę się z nim spotkać, ale zabrakło mi odwagi, by zapytać cię o jego dane kontaktowe.

– Czemu? – mama wyglądała na zaskoczoną. – Wiesz, ja też nie mam pojęcia, gdzie on przebywa. Znam tylko adres jego matki, pod który się wprowadził tuż po naszym rozwodzie. Ale czy ciągle tam jest i czy jego matka nadal żyje? Tego nie wiem.

– Czyli babcia również zerwała ze mną relacje? – przeszył mnie delikatny ból.

– Ciężko stwierdzić – mama przygryzła wargi, pogrążając się w zadumie. – Niewykluczone, że pragnęła utrzymać kontakt. W gruncie rzeczy była przyzwoitą osobą, jednak paraliżował ją strach. Obawiała się zarówno męża, jak i syna. Możliwe, że ojciec dał jej do zrozumienia, iż nie życzy sobie naszej obecności w swoim życiu, więc babcia nawet nie pomyślała o spotkaniach z wnuczką. Taki scenariusz wydaje się prawdopodobny.

– A ty z nią też nie utrzymywałaś kontaktu?

– Niby z jakiej racji miałabym to robić? – matka uniosła lekko ramiona. – Kiedy się rozstałam z twoim ojcem, postanowiłam, że to będzie zamknięty etap mojego życia. Dlatego nawet nie walczyłam o alimenty. Może to było zbędne poczucie dumy z mojej strony, ale serio nie chciałam, żeby on w przyszłości miał jakiekolwiek prawo czegoś ode mnie żądać.

– I serio uważasz, że sfinansuje mi naukę na studiach? – spytałam sceptycznie.

– Słuchaj, zawsze możesz pójść z tym do sądu – oznajmiła moja mama. – Ale co powiesz na to, żebyś na początku skontaktowała się z nim osobiście? Widzisz, ludzie czasami się zmieniają... Przekażę ci namiary na twoją babcię.

Kiedy czytałam list, łzy same płynęły mi po policzkach

Od dłuższego czasu chodziło mi po głowie, żeby skreślić te kilka słów. Problem w tym, że kompletnie nie miałam pojęcia, od czego zacząć. Czy powinnam zwrócić się do niego „tato”? Byłam zaledwie trzyletnim brzdącem, kiedy postanowił odejść i nawet mgliste wspomnienia z tamtego okresu już dawno się zatarły. Z drugiej strony, pisanie do niego na „pan” wydawało mi się co najmniej nie na miejscu. Ostatecznie zdecydowałam się na neutralną formę. Podkreśliłam, że gdyby nie moje trudne położenie, nie zawracałabym mu głowy.

Poinformowałam go, że jestem na studiach, ale borykam się z problemami finansowymi związanymi z utrzymaniem. Podkreśliłam, że zarówno ja, jak i moja mama nigdy nie oczekiwałyśmy od niego żadnej pomocy, dlatego teraz uważam, że mam pełne prawo ubiegać się o alimenty. Określiłam konkretną sumę – nie była wygórowana, zależało mi jedynie na pokryciu kosztów wynajmu pokoju. Mój list był konkretny i chłodny w tonie, ponieważ nie widziałam potrzeby ani nie miałam chęci, by dzielić się swoimi emocjami.

Nadeszła odpowiedź. Z niecierpliwością rozerwałam kopertę. Szczerze powiedziawszy, miałam nadzieję na propozycję spotkania, że być może zapragnie nawiązać ze mną kontakt. Jednak on stwierdził, że nic nas nie łączy i że nie czuje względem mnie żadnych zobowiązań. Napisał, że nawet nie ma pewności co do tego, czy rzeczywiście jest moim ojcem. Ostrzegł mnie też, żebym pod żadnym pozorem nie kierowała sprawy do sądu, bo i tak jest bez pracy, więc niczego nie zyskam.

Łzy napłynęły mi do oczu. W głębi serca miałam nadzieję, że pomimo wszystko będę mogła nazwać go ojcem. Ale ten kawałek papieru zburzył moje marzenia.

Nic nas nie łączy...

Zrezygnowałam z drogi sądowej. I nie chodziło tu o jego brak pracy. Zwyczajnie stwierdziłam, że moja mama dobrze mówiła. Nie zamierzałam utrzymywać z nim kontaktu, ani być mu za cokolwiek wdzięczna. Teraz, wracając do tego listu po długim czasie, moje odczucia się nie zmieniły. Wciąż przepełniała mnie wściekłość, gorycz i rozczarowanie.

Na spotkanie z adwokatem poszłam niezwłocznie. Dałam mu do wglądu pismo oraz zawiadomienie z sali rozpraw. Przedstawiłam też pokrótce całą sytuację.

– Czy istnieje możliwość, że pani matka złożyłaby zeznania dotyczące niepłacenia przez ojca zasądzonych alimentów na pani rzecz? – zapytał prawnik.

– No cóż, sądzę, że owszem – odrzekłam z wahaniem w głosie. – Ale ona jest w kiepskim stanie zdrowotnym, dlatego wolałabym uniknąć ciągania jej po sądowych korytarzach.

– Trudno powiedzieć, jak to się skończy – zamyślił się prawnik. – Ma pani spore szanse na wygraną, mimo że z punktu widzenia przepisów nawet patologiczny ojciec czy matka mogą domagać się świadczeń od swoich dzieci, o ile udowodnią, że nie są w stanie samodzielnie się utrzymać. Ale sędzia to też człowiek z krwi i kości – posłał mi uspokajający uśmiech. – Wydaje mi się, że ten list w połączeniu z pani zeznaniami dostatecznie udowodnią, że nie powinna czuć się pani w obowiązku, by zajmować się własnym ojcem. Muszę panią jednak uprzedzić, że to nie będzie bułka z masłem, szczególnie od strony emocjonalnej. Jest pani absolutnie przekonana, że chce wytoczyć sprawę przeciwko rodzicowi?

Nie obchodzi mnie, co się z nim stanie

– Nie mam poczucia, że to mój ojciec – oznajmiłam stanowczo. – Nie sądzę, że powinnam mu teraz pomagać. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Przez wszystkie lata jakoś dawałam sobie radę, nie mając go obok. Było mi trudno, bo nie chciał mi pomóc. No to teraz on też musi sam sobie poradzić.

Prawnik nie pomylił się, twierdząc, że to będzie skomplikowana sprawa. Przede wszystkim przyszło mi skonfrontować się z rodzonym ojcem. Z facetem, którego kojarzę jedynie z fotografii, gdy był ledwie po dwudziestce. Teraz w sądzie zasiadał starzec. Przygarbiony, w kiepskiej kondycji, wyniszczony przez życie. Gdyby zagadnął mnie na ulicy, prosząc o pomoc, zapewne bym jej udzieliła. Ale to był mój ojciec, który nigdy nie pragnął nim zostać. Wyrzekł się mnie.

Czasem myślę, że może gdyby potraktował mnie jak swoją córkę, wyznał, że jest mu przykro i pragnąłby naprawić swoje błędy, coś by się we mnie obudziło. Od zawsze marzyłam o posiadaniu ojca... Ale gdzie tam, on wniósł pozew przeciwko mnie. Zależało mu wyłącznie na forsie, a nie na własnym dziecku! Kiedy zaś dostrzegłam cierpienie wypisane na twarzy mojej mamy i dotarło do mnie, że zmusił nas do stawienia się tutaj i przeżywania tego koszmaru, zdecydowałam, że dołożę wszelkich starań, aby poniósł porażkę.

No i udało się. Adwokat miał rację, a sędzia nie miała wątpliwości, że facet, który podaje się za mojego ojca, nie ma prawa się nim nazywać, ani domagać kasy na swoje utrzymanie. Najważniejsze było zdanie z jego listu, gdzie sugerował, że wcale nie jestem jego dzieckiem. Ale tak szczerze, to i bez tego bym to wygrała w sądzie.

Z mamą u boku opuściłyśmy salę, nie spoglądając nawet przez ramię. Kompletnie mnie nie interesowało, jaki los go spotka. Może trafi do noclegowni albo będzie koczował pod gołym niebem. Sam jest sobie winien i w pełni na to zasłużył, łącznie z moim zobojętnieniem! Brzmi to pewnie bezlitośnie, ale szczerze mówiąc, nie mam z tego powodu najmniejszych wyrzutów!

Reklama

Katarzyna, 45 lat

Reklama
Reklama
Reklama