Reklama

Nie płakałam na pogrzebie ojca. Stałam nad jego trumną jak obca kobieta – taka, co przyszła z obowiązku, bo wypadało, nie dlatego, że cokolwiek czuła. A może to właśnie czułam – tę pustkę, co zostaje, gdy nawet żal nie chce się odezwać.

Reklama

Tomek, mój przyrodni brat, stał tuż obok, z kamienną twarzą i telefonem w kieszeni, który co jakiś czas wibrował. Pewnie klienci. Mikołaj, również mój przyrodni brat, z tyłu, za krzakami, jakby chciał się wtopić w zieleń. Nikt z nas nie podszedł do siebie po mszy. Ksiądz coś jeszcze mówił o miłości i przebaczeniu, ale słowa spływały po nas jak deszcz po marmurze.

Ojciec nie był święty. Lubił, jak było po jego myśli. Lubił pić. Lubił głośno mówić, a jeszcze głośniej krzyczeć. Minął rok, od kiedy w ziemi leży trumna, a nad nią stoi krzywy, drewniany krzyż z nazwiskiem wyrytym krzywo przez grabarza. Krzyż przekrzywił się jeszcze bardziej po ostatniej wichurze. Tabliczka zardzewiała. Mama powiedziałaby: „zrób coś z tym”. Ale mamy też nie ma. A my przez rok czekaliśmy, że ktoś to zrobi.

Mieliśmy wtedy spotkać się na cmentarzu – ja, Tomek i Mikołaj – wybrać pomnik. Tak przynajmniej ustaliliśmy na grupie, którą Tomek założył, bo „tak nie może być, żeby ojciec pod kijem leżał”. Czułam w brzuchu ten znajomy ścisk, jak przed egzaminem, który i tak wiem, że obleję. Nikt z nas nie przyszedł po zgodę. Przyszliśmy się policzyć.

Spotkanie na cmentarzu

Przyjechałam pierwsza. Samochód zaparkowałam pod murem, w cieniu brzozy, która nie rosła tu jeszcze, gdy chowałyśmy mamę. Wysiadłam powoli, jakbym odwlekała moment, w którym muszę podejść do grobu. Krzyż stał tak samo przekrzywiony jak ostatnio. Może nawet bardziej. Ktoś przydepnął tabliczkę, pęknięta była w dwóch miejscach, z trudem dało się odczytać imię.

Zobaczyłam Tomka, zanim jeszcze wysiadł z auta. Jego nowe bmw, czarne i błyszczące, nie pasowało do tego cmentarza. Do naszego ojca też nie. Wyszedł z pewnością siebie, jak zawsze. Ubrany lepiej niż trzeba, płaszcz podkreślał jego sylwetkę. Jakby przyszedł tu na biznesowe spotkanie, nie nad grób ojca.

– Cześć – rzucił, podchodząc.

– Cześć.

– Mikołaj jedzie. Pisał, że się spóźni.

Kiwnęłam głową. Patrzyliśmy na ten nieszczęsny krzyż, jakby sam miał zacząć temat.

– Słuchaj, nie będziemy przecież stawiać ojcu byle kamienia – odezwał się w końcu Tomek. – To powinno być coś porządnego. Granit, najlepiej ciemny. Złocone litery. Klasyka, ale z klasą.

– Ojciec nie potrzebuje marmuru, tylko spokoju – odpowiedziałam, nie patrząc na niego.

– Nie przesadzaj. Chodzi o szacunek. O to, jak ludzie zapamiętają.

– Ludzie go już dawno zapomnieli. Zresztą, kogo to obchodzi?

Tomek westchnął. Spojrzał na mnie z politowaniem, jakby właśnie usłyszał coś głupiego. Nagle za plecami usłyszeliśmy kroki. Mikołaj szedł powoli, z rękami w kieszeniach, w starych adidasach i z miną, jakby nie był pewien, czy powinien tu w ogóle być. Nie powiedział nic na powitanie. Zatrzymał się kilka kroków od nas i tylko kiwnął głową.

– No to co? – spytał cicho Tomek. – Decydujemy się na coś? Mam namiar na zakład kamieniarski, robią szybko i porządnie.

Mikołaj milczał. Ja patrzyłam na ziemię, jakby to ona miała mi podpowiedzieć, co robić. Nikt się nie ruszył. Tylko krzyż chwiał się na wietrze, jakby miał dość czekania.

Poczułam, jak się we mnie gotuje

– To nie może być coś taniego – zaczął znowu Tomek. – Ten człowiek nas wychował. Należy mu się coś godnego.

– Ciebie może i wychował – rzuciłam. – Mnie głównie strofował. A Mikołaj? Jego nawet nie próbował wychowywać.

Tomek odwrócił się do mnie, jakby go uderzyło, że mam coś do powiedzenia.

– A ty, jak zwykle, wiesz najlepiej. Bo co? Bo ojciec płacił na ciebie alimenty? Ty byłaś ta jego legalna córeczka, co zawsze miała wszystko?

Poczułam, jak się we mnie gotuje.

– Przepraszam bardzo, że nie moja wina, że urodziłam się, gdy miał jeszcze obrączkę. Ty miałeś jego nazwisko i dumny podpis na świadectwie. Wiesz, jak to jest tłumaczyć się w szkole, że twojego ojca nie znają? Albo że nie odbiera, bo „jest w trasie”? Bo akurat miał inne życie?

– Nie każdy z nas dostawał co miesiąc przelew od ojca – wciął się Tomek. – Ja sobie sam na wszystko zapracowałem. A ty? Skończyłaś studia za jego kasę, potem wyjechałaś, zapomniałaś o wszystkich. Wygodnie, co?

– O wszystkich? – zaśmiałam się gorzko. – A kto odwiedził ojca w szpitalu? Ja. Nie ty, nie twoje garnitury. I nie Mikołaj, który nawet nie wiedział, że ojciec miał zawał.

Na dźwięk swojego imienia Mikołaj drgnął, ale dalej stał z boku, jak cień.

– A Mikołaj? On to miał dopiero ciekawie – powiedział Tomek, nie zważając na obecność brata. – Nieplanowany dodatek do związku na wylocie. Nasze matki się znosiły, ale tylko jedna z nich miała ślub.

Zrobiło się cicho. Mikołaj nie odwrócił się ani nie spojrzał na nas. Patrzył na krzyż. I nagle powiedział:

On mnie nie chciał.

Cisza była głośniejsza niż wcześniej. Tomek cofnął się pół kroku. Ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może nikt z nas nie wiedział.

Mikołaj spuścił głowę i dodał:

– Ale ja chciałem jego.

Przez chwilę nikt nie mówił. Potem Tomek wzruszył ramionami i odezwał się chłodno:

Nie cofniemy czasu. Ale pomnik musi być. I to taki, jaki przystoi. Albo robimy to razem, albo ja sam to załatwię. I będzie po mojemu.

Spojrzałam na Mikołaja. Nic nie powiedział. Tylko lekko potrząsnął głową.

– I kto za to zapłaci? – zapytałam.

Tomek uniósł brwi.

– Nie każdy ma problemy z pieniędzmi.

– A Mikołaj? On też się dorzuci? – spojrzałam na brata, ale ten cofnął się jeszcze bardziej, jakby go to nie dotyczyło.

– Nie mam z czego – powiedział cicho.

Rozmowa urwała się nagle. Nie było już o czym mówić. Każde z nas stało osobno, osobno myślało, osobno milczało.

Może ojciec nie zasługuje

Mikołaj odszedł kilka kroków dalej. Usiadł na ławce pod jesionem, tuż za ścieżką, którą chodzi się do nowej części cmentarza. Plecy miał zgarbione, dłonie w kieszeniach, spojrzenie wbite gdzieś w przestrzeń. Nie było w nim żadnej pretensji, żadnej potrzeby. Raczej przyzwyczajenie do nieobecności.

Stałam chwilę w miejscu, niepewna, czy pójść za nim. Ale Tomek zagarnął mnie wzrokiem, znów zaczął coś mówić o cenniku, o rabacie, który może załatwić. Nie słuchałam. Nie miałam już siły.

– Może nie zasługuje – powiedziałam nagle. – Może nie zasługuje, żeby tu stało coś więcej niż ten krzywy krzyż.

Tomek zmarszczył czoło, jakby nie dosłyszał.

– Słucham?

– Może właśnie na tyle zasłużył. Na byle jaki krzyż, bez nazwiska, bez zdjęcia, bez słów.

– Nie masz prawa tak mówić – syknął przez zęby. – To był nasz ojciec. Jakby nie było!

– A co to znaczy „nasz”? Dla ciebie był bohaterem, bo kupił ci pierwszy rower. Dla mnie – bo od czasu do czasu mówił mi „ładnie wyglądasz”. A dla Mikołaja?

Spojrzałam w stronę ławki. Mikołaj siedział nieruchomo. Przypomniałam sobie, że kiedy miał dziesięć lat, ojciec nie przyszedł na jego szkolne przedstawienie. Mówił potem, że nie wiedział, że to tego dnia. Albo że miał coś ważnego. Nie pamiętam, co mówił. Pamiętam tylko, że Mikołaj wtedy pierwszy raz sam wrócił do domu.

– Ty też nie chcesz zapłacić, co? – Tomek już się nie starał brzmieć spokojnie. – Myślisz, że to ja wszystko załatwię? Że rzucę dziesięć tysięcy na kamień i jeszcze postawię znicze? Zrobiłem wszystko, co mogłem. Całe życie sam to ciągnąłem. Nie będę teraz jeszcze sponsorował tego sam.

Zamilkliśmy. Słońce przesunęło się trochę wyżej, padając teraz prosto na wyblakłą tabliczkę. Litery były ledwo widoczne. Zrobiło mi się wstyd. Nie przed ojcem. Przed samą sobą. Przed Mikołajem. Przed tym miejscem.

– Może to kara – powiedziałam cicho. – Dla nas wszystkich.

Chwilę później Tomek rzucił coś o pracy i odszedł w stronę auta. Mikołaj też wstał, nie patrząc na mnie. Rozchodziliśmy się, jakbyśmy wcale się tu nie spotkali.

Minął rok

Krzyż się przechylił jeszcze bardziej. Wbiłam go głębiej w ziemię nogą, ale nie chciał współpracować. Deszcze podmyły ziemię, trawa zarosła brzeg mogiły, a bluszcz z pobliskich grobów rozciągnął się aż tutaj. Tabliczka zardzewiała. Litery – wypłowiały. Wyglądało to jak zapomniany grób z początku wieku, nie świeża mogiła po mężczyźnie, który miał troje dorosłych dzieci.

Przez cały ten rok nikt z nas nie zrobił nic. Ani ja, ani Tomek, ani Mikołaj. Niby była mowa, że się odezwiemy, że jeszcze przed Wszystkimi Świętymi trzeba coś wybrać. Ale każdy czekał, aż ktoś inny zrobi pierwszy krok.

Zadzwoniłam do Tomka w marcu, po jednej z wizyt na cmentarzu. Odebrał po kilku sygnałach.

– No hej. Co tam?

– Byłam dziś u ojca. Tabliczka odpada. Krzyż leży prawie na boku.

– Trzeba to w końcu załatwić – mruknął. – Tylko nie mam teraz kiedy. Robota, dzieciaki, kredyt... Sama wiesz. Jeśli chcesz, to postaw coś sama. Ja mam swoje wydatki. To nie są tanie rzeczy, a i tak w końcu się dołożę.

– A Mikołaj?

Tomek milczał przez chwilę.

Przecież on nie ma nawet na siebie. Myślisz, że jakby mógł, to by nie zrobił?

Nie odpowiedziałam. W głowie kołatały mi się słowa, których nie chciałam wypowiedzieć na głos. Może naprawdę byliśmy tacy sami, jak ojciec. Może każdy z nas liczył się tylko z własnym ciężarem. Może dlatego jego grób zarastał trawą – bo żadne z nas nie miało w sobie dość odwagi, żeby przestać się rozliczać.

Odstawiłam telefon. Usiadłam na ławce, tej samej, na której Mikołaj siedział rok temu. Popatrzyłam na mogiłę.

Może właśnie tyle byliśmy warci. I on, i my.

Spotkanie z Mikołajem

Zadzwoniłam do Mikołaja. Odebrał szybko, jego głos brzmiał, jakby był zaskoczony.

– Można cię odwiedzić?

– Teraz?

– Teraz.

Chwila ciszy. Potem usłyszałam krótkie: „Dobrze”.

Mieszkał na czwartym piętrze w bloku bez windy. Kawalerka była czysta, choć pusta. Mały stół, dwa krzesła, rozkładana kanapa, kilka półek z książkami. Zapach starego drewna i herbaty. Nie zaproponował niczego do picia, tylko wskazał ręką krzesło.

Usiadłam.

– Przepraszam, że tak z zaskoczenia.

– Nie szkodzi. I tak nie miałem planów.

Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Z głośników leciała cicho jakaś instrumentalna muzyka, nie znałam tego. Na parapecie stał kwiatek, uschnięty na jednej stronie. W całym tym wnętrzu była jakaś porządność, której nigdy nie kojarzyłam z ojcem.

– Nie mówiłeś nigdy, co czujesz – odezwałam się w końcu.

– Bo nikt nie pytał – odpowiedział spokojnie, bez wyrzutu.

Spojrzałam na niego. Wydawał się starszy niż rok temu, jakby ten rok go trochę odsunął od nas wszystkich. Miał na sobie sweter z dziurą przy łokciu, włosy dłuższe, nieco przyklapnięte.

– Myśmy się chyba nigdy naprawdę nie poznali – powiedziałam.

– Bo nie trzeba było. Ty miałaś swoje, Tomek swoje. Ja byłem obok.

– Ale byłeś naszym bratem.

– Może w dokumentach – uśmiechnął się smutno. – W pamięci ojca byłem raczej błędem do skorygowania.

Milczałam. Nie umiałam znaleźć słów, które brzmiałyby prawdziwie.

– On nie chciał mnie – dodał. – Ale ja chciałem jego.

To był jeden z tych momentów, kiedy człowiek nie wie, co robić – czy powiedzieć coś, czy po prostu być. Zostaliśmy w tej ciszy, która nagle nie była już ciężarem. Była miejscem, w którym można było usiąść razem.

– Nie wiem, czy to coś zmienia – powiedziałam w końcu – ale ja też się czasem czułam zbędna. Tylko umiałam się lepiej ukrywać.

Mikołaj skinął głową, jakby to rozumiał.

– On też nie umiał. My wszyscy nie umiemy.

Siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Za oknem przejechał autobus, ktoś krzyknął na ulicy. Zwyczajne dźwięki świata, który toczył się dalej, jakby nic się nie stało.

Pomyślałam, że może o to właśnie chodzi – żeby w końcu przestać próbować naprawiać to, co było, i po prostu pozwolić mu odejść.

Nie postawiliśmy pomnika. Ale może wcale nie był potrzebny.

Basia, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama