Reklama

Byliśmy sobie bliscy

Zjawiają się w moim życiu na chwilę, wypełniają sobą całą przestrzeń, a potem stają się nieważni, jak przylepione do szyby twarze ludzi siedzących w pędzącym pociągu, który mija mnie i znika na horyzoncie. Uważam, że są posłańcami. Mówią to, co powinnam usłyszeć, czasem odpowiadają na dręczące mnie pytania. Poznaję ich po tym, że zdania są wyrwane z kontekstu, a mówiący wygląda na lekko zaskoczonego tym, co powiedział. Nie dziwię się, są tylko przekaźnikami. Steruje nimi energia, o której nic nie wiemy. Lubię jednak myśleć, że to mój tata przekazuje swoje myśli, pomaga mi, jak umie.

Reklama

Byliśmy tylko we dwoje. Ja i tata. Mama umarła na raka niedługo po moim urodzeniu. Zostały po niej zdjęcia i ja – podobno niemal identyczna. Inne dzieci miały oboje rodziców, a ja tylko jego. Nie czułam się poszkodowana. Nie tęskniłam za mamą, której nie pamiętałam. Tata był najważniejszy, poświęcił mi życie. Jego czas należał do mnie, byłam dla niego najważniejsza i wiedziałam o tym. Dorastałam spokojnie, mając w nim oparcie.

Był dla mnie wyrocznią i potrafił dobrze kierować naszym życiem. Czytał we mnie jak w otwartej księdze, ale szanował moją prywatność. To była empatia, współodczuwanie, dzięki czemu rozumieliśmy się wpół słowa. Czy teraz go idealizuję? Trochę, ale niewiele. Mam szczęście, że to właśnie on był moim ojcem.

Potwornie się tego bałam

Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak los mnie wyróżnił, dopóki nie zawisło nade mną widmo straty. Zrozumiałam, że bez taty nie dam sobie rady.

– Musimy porozmawiać, Aguniu – powiedział pewnego wieczoru.

Nie podobał mi się ten ton. Zwiastował złe nowiny.

– Kochanie, musisz o czymś wiedzieć. Nie mówiłem ci wcześniej, ale leczę się od pewnego czasu. Wczoraj odebrałem wyniki badań.

Zawiesił głos. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Był smutny, ale spokojny. Nie chciałam rozumieć.

– Będę walczył – obiecał mi. – Nie chcę cię opuszczać, czuję, że jestem ci jeszcze potrzebny. Nie jesteś już dzieckiem, ale i nie przygotowałem cię do życia tak, jak powinienem. Wiem, że muszę być przy tobie, niezależnie od wszystkiego. Obiecuję ci, że tak będzie.

Przypadłam do niego przerażona.

– Nie bój się, to nie koniec świata. Powiedziałem, że cię nie opuszczę i tak będzie. Czy kiedykolwiek nie dotrzymałem słowa?

Słowa taty uspokoiły mnie, chociaż, rozsądnie myśląc, były bez pokrycia. Nie mógł mi przecież niczego obiecać. Czekała go chemia i naświetlania, leczenie bez gwarancji wyzdrowienia. Tata był wielki duchem, postanowił zmierzyć się ze śmiercią i przewidywał wygraną. Z całych sił trzymał się życia. Robił to dla mnie, żeby mi towarzyszyć w dorastaniu. Żebym miała w nim oparcie, mogła na niego liczyć. Nigdy nie chciał niczego dla siebie. Żył dla dziecka, żeby wypuścić je w świat wyposażone w mądrość i odporność na ciosy.

Towarzyszyłam mu w walce. Pierwszą chemię zniósł dobrze, ale druga prawie go wykończyła. Osłabł, wypadły mu włosy. Był jednak spokojny i opanowany. W jego oczach wciąż widziałam to samo ciepłe światełko. Zawsze wtedy, kiedy spoglądał na mnie. Pół roku później stan taty bardzo się pogorszył. Do domu przychodziły pielęgniarki z hospicjum, żeby podłączać kroplówki z morfiny. Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy. Po raz pierwszy tata nie dotrzyma słowa. Nie uda mu się wygrać ze śmiercią. Odchodził powoli. Morfina uśmierzała ból, ale zmieniała jego umysł. Zwykle po kroplówce zasypiał. Cieszyłam się z tego. Tracił siły fizyczne, nie chciałam patrzeć, jak traci osobowość.

– Agusiu – usłyszałam cichy głos.

To było pożegnanie

Podniosłam głowę znad książki i napotkałam przytomne spojrzenie taty. To był on! Taki, jakiego znałam i kochałam. Jednym susem znalazłam się przy nim. Podniósł wychudzoną rękę i pogładził mnie po włosach. Zaniosłam się płaczem.

– Cicho, mała – szepnął. – Jeszcze nie pora na szlochy. Musimy coś ustalić. Nie udało mi się, ale to nie znaczy, że złamię dane ci słowo. Ty i ja, razem. Pamiętasz? Będzie dobrze, musisz w to uwierzyć. Pora na plan B.

Uśmiechnęłam się przez łzy. To był cień dawnego taty, inteligentnego, silnego mężczyzny, patrzącego na siebie i świat z dystansem, obdarzonego angielskim poczuciem humoru. Nawet śmierć czająca się na progu nie mogła tego zmienić.

– Być może to nie będę ja – powiedział.

Nie zrozumiałam.

– Nie wiem, jak tam jest. Tam, dokąd idę – wyjaśnił. – Ale w żadnym wypadku nie zrezygnuję z opieki nad tobą. Będę czuwał, tylko nie wiem w jakiej formie. Musisz być czujna, zaufać intuicji. Będę przy tobie, kiedy będziesz tego potrzebowała. Wypatruj znaków. To będzie coś, co znasz, nie będziesz miała wątpliwości.

– Tato, co ty mówisz – przytuliłam chudą rękę do twarzy.

– Mało mam danych, to i przekaz niewyraźny – zamruczał, jakby do własnych myśli. Zaraz potem ożywił się, w oczach błysnęły dawne iskierki – A jakby trzeba było, to zwieję z nieba i wrócę – powiedział mocnym głosem.

To była nasza ostatnia rozmowa. Tata musiał coraz częściej przyjmować środki uśmierzające, które zaćmiewały mu umysł. Prawie nie było z nim kontaktu. Spałam mocnym snem, kiedy umarł. Nie miałam żadnego przeczucia, nic mi nie powiedziało, że odchodzi. Babcia chciała mnie zabrać do siebie, ale nie pozwoliłam na to. Chciałam zostać w naszym domu, bo tu wciąż czułam jego obecność. Przygniotło mnie poczucie straty, ale co bardzo mnie dziwiło, nie czułam się samotna. Jakby tata wciąż przy mnie był, tak jak mi obiecał.

Nie mogłam pogodzić się ze stratą

Przez pierwsze miesiące po jego odejściu byłam czujna, wypatrywałam znaków, które utwierdziłyby mnie w przekonaniu, że on wciąż tu jest. Daremnie. Nic nie przyciągnęło mojej uwagi. Wtedy dopiero poczułam się samotna. Plan B również zawiódł. Tacie nie udało się nawiązać ze mną kontaktu.

Byłam w klasie maturalnej, zwykle nie miałam kłopotów z nauką, ale żałoba sprawiła, że się pogubiłam. Nic nie wchodziło mi do głowy, marzenia o medycynie mogłam pogrzebać. Nie zanosiło się na to, że zdobędę na maturze wysoki wynik z przedmiotów potrzebnych przy rekrutacji na studia. Kułam i kułam. Nie spałam po nocach. Udało się. Zapamiętywałam wszystko, cokolwiek przeczytałam, czułam, że dam radę. „Tata byłby ze mnie dumny” – myślałam.

To zdarzyło się w metrze.

– Aga! – powiedział ktoś w zatłoczonym wagonie.

Rozejrzałam się odruchowo. Wokół same nieznajome twarze. „To przypadek” – wzruszyłam ramionami. „Nie ja jedna mam na imię Agnieszka”. Tłum falował zgodnie z ruchem pociągu, ludzie rozmawiali.

– Takie życie to śmierć! – usłyszałam podniesiony głos. – Złoiłabym tyłek smarkuli, która się przepracowuje.

Rozłożysta blondyna powiedziała mi to prawie do ucha. Obejrzałam się. Za mną stała jej rozmówczyni.

– Ale o co ci chodzi? – zdziwiła się.

– Aaa, nie wiem. – blondyna spuściła z tonu. – Tak mnie jakoś naszło.

Zrobił to, co obiecał

Zrobiło mi się gorąco. Na następnym przystanku wypadłam na peron najszybciej, jak mogłam. „Może to nie będę ja?” – pamięć podpowiedziała mi ostatnie słowa taty. „Będę przy tobie, kiedy będziesz mnie potrzebowała”.

– Tato, jesteś – płakałam oparta o ścianę. Mijali mnie śpieszący się, obojętni ludzie, ale ja już nie byłam sama.

– Nie płacz, to nie miejsce na szlochy – chłopak z plecakiem zatrzymał się na chwilę, ale zaraz dał się porwać fali ludzi wychodzących z metra.

– Nie będę, tato – powiedziałam głośno i wytarłam nos. – Twój plan B działa.

Tata był ze mną, czułam, że mam moc. Pierwszy raz od pogrzebu wybrałam się na cmentarz. Do tej pory nie odwiedzałam grobu, bo nie chciałam zobaczyć zdjęcia taty na kamiennej tablicy. Teraz odważnie stanęłam nad płytą. Zapaliłam znicz i wpatrywałam się w migoczący płomień.

Obok krzątała się starsza kobieta. Podlewała kwiatki, polerowała nagrobek. Spojrzałam na nią, a ona podniosła oczy.

– Nie smuć się – powiedziała łagodnym głosem. – Miłość z nami zostaje. Jest silniejsza niż śmierć.

– Skąd pani… – chciałam ją wypytać, ale kobieta spłoszyła się.

– Przepraszam, nie powinnam przeszkadzać. Chciałam panią pocieszyć, nagle to zdanie przyszło mi do głowy.

Reklama

Uśmiechnęłam się do niej. „Tak, tato – pomyślałam – masz rację. Miłość jest silniejsza niż śmierć”.

Reklama
Reklama
Reklama