„Poznałam prawdziwe oblicze taty, gdy przyszło do odczytania testamentu. Tak się odwdzięczył mamie za lata miłości”
„Zapadła cisza. Prawnik nie patrzył na nas, jakby chciał dać nam chwilę na przyswojenie tych słów. Matka milczała, ale widziałem, jak jej palce zacisnęły się na torebce tak mocno, że zbielały knykcie. Ja sam czułem, jak wzbiera we mnie fala gorąca”.

- Redakcja
Ojciec zmarł tydzień temu. Nie było wielkiego lamentu ani łez rozpaczy, przynajmniej nie w naszej rodzinie. Sąsiedzi przyszli na pogrzeb, jak to w małym mieście bywa. Ludzie zawsze się zjawiają, choćby po to, żeby mieć o czym rozmawiać przy niedzielnym obiedzie. Mama zachowywała się spokojnie, jakby to wszystko odbywało się w innym świecie. Trochę osłupiała, jakby nie do końca wierzyła, że po czterdziestu latach małżeństwa została sama. Ja też nie czułem szczególnej pustki. Ojciec w ostatnich latach coraz bardziej się od nas odsuwał.
Nie czułem niepokoju
Siedziałem w kancelarii prawniczej razem z matką i kilkoma osobami, których twarze kojarzyłem ledwo z rodzinnych uroczystości. Prawnik, starszy pan w idealnie skrojonym garniturze, przeglądał papiery z miną człowieka, który niejedno już widział. Byłem spokojny. Spodziewałem się, że odziedziczę dom. Może ojciec podzielił majątek w inny sposób, może matka dostanie większą część, ale ostatecznie to ja byłem jedynym synem. Miałem prawo myśleć, że to, na co ojciec pracował przez lata, przypadnie rodzinie.
Matka wyglądała na zmęczoną. Wierzyła, że tata zapewni jej godną starość. Choć nie był czułym mężem, to przynajmniej w testamencie okaże się przyzwoity. Również była przekonana, że wszystko zostanie w rodzinie. Prawnik w końcu podniósł wzrok i odchrząknął.
– Przejdźmy do odczytania ostatniej woli pana Antoniego – oznajmił, otwierając dokument.
Cisza aż dźwięczała w uszach. Miałem dziwne wrażenie, że ten człowiek wie coś, czego my nie wiemy. Zastanowiło mnie to, ale jeszcze nie czułem niepokoju.
– Pan Antoni pozostawił bardzo jasne i szczegółowe instrukcje co do podziału majątku – kontynuował prawnik, przesuwając palcem po dokumencie. – W testamencie zapisano: „Dla mojego syna Marka zostawiam złotówkę. Niech ma, skoro zawsze mówił, że na niczym mu nie zależy. Mojej żonie Krystynie przekazuję kredens z jadalni, ten, który zawsze uważała za zbyt staroświecki. Może teraz dostrzeże w nim wartość, skoro nic innego po mnie nie dostanie”.
Zapadła cisza. Prawnik nie patrzył na nas, jakby chciał dać nam chwilę na przyswojenie tych słów. Matka milczała, ale widziałem, jak jej palce zacisnęły się na torebce tak mocno, że zbielały knykcie. Ja sam czułem, jak wzbiera we mnie fala gorąca.
Gniew, upokorzenie i niedowierzanie
– To jakiś żart?! – w końcu wybuchnąłem. – Ojciec oszalał na starość?!
Prawnik westchnął, jakby spodziewał się tej reakcji.
– Pan Antoni w pełni świadomie podjął taką decyzję. Zostawił też zapis wyjaśniający.
– Słucham?! – Matka podniosła głos, a jej oczy zaszkliły się z wściekłości. – Po czterdziestu latach małżeństwa dostaję… kredens?!
Prawnik spojrzał na nas z kamienną twarzą.
– Pan Antoni powiedział, że woli pomagać zwierzętom niż rodzinie, która nigdy nie była przy nim. Cały majątek, w tym dom i oszczędności, zostały przekazane fundacji zajmującej się pomocą zwierzętom.
Ktoś w pokoju zakasłał nerwowo. Słyszałem, jak ciotka Jadwiga szepcze coś do kuzynki. Krzesło matki zaskrzypiało, gdy się oparła, zupełnie blada. Nie wiedziałem, czy to, co czuję, to gniew, upokorzenie czy niedowierzanie.
– To absurd! – rzuciłem, uderzając dłonią w stół. – Przecież to nielegalne! To jakiś błąd, on musiał…
– Wszystko jest zgodne z prawem – przerwał mi prawnik spokojnym, formalnym tonem. – Testament został spisany u notariusza, pan Antoni był w pełni władz umysłowych i nie pozostawia wątpliwości co do swoich intencji.
Spojrzałem na matkę. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, a jej usta drżały. Wydawała się nieobecna. W głowie dudniła mi jedna myśl – jak to możliwe, że ojciec tak nas nienawidził?
Wciąż byłem w szoku
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Matka zdjęła płaszcz i rzuciła go na fotel, po czym usiadła przy stole, gapiąc się w ścianę. Nie powiedziała nic, tylko westchnęła, jakby nagle zrobiło się jej niedobrze. Ja stałem obok, wciąż wkurzony, wciąż w szoku.
– Może gdybyś go lepiej traktowała… – powiedziałem cicho, sam nie wierząc, że to powiedziałem.
Matka podniosła głowę i spojrzała na mnie tak, jakbym ją uderzył.
– A ty? – Jej głos zadrżał, ale nie było w nim łez, tylko zimna złość. – Kiedy ostatni raz go odwiedziłeś?
– Nie odwracaj kota ogonem! – podniosłem głos. – Zawsze go krytykowałaś, zawsze miałaś do niego pretensje. A teraz się dziwisz, że cię skreślił?!
– Nie rozśmieszaj mnie – prychnęła gorzko. – Myślisz, że ciebie traktował lepiej? Przecież dla niego nigdy nie byłeś dość dobry.
Zacisnąłem pięści. Miała rację, ale nie chciałem jej tego przyznać.
– To ty z nim mieszkałaś – warknąłem. – Gdybyś nie była taka zrzędliwa…
– A ty, gdzie byłeś?! – Matka uderzyła dłonią w stół. – Miałeś swój dom, swoje życie, przyjeżdżałeś raz na kilka miesięcy, a teraz będziesz mnie rozliczał?!
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, oboje oddychając ciężko. W pokoju było duszno. Odwróciłem się i wyszedłem. Musiałem ochłonąć.
List palił mnie w dłoniach
Przez następne dni nie mogłem myśleć o niczym innym. Szukałem jakiegoś wytłumaczenia, czegokolwiek, co pomogłoby mi zrozumieć, dlaczego ojciec postąpił tak podle. Sięgnąłem po stare zdjęcia, dokumenty, cokolwiek, co mogło dać mi jakiś trop. I wtedy przypomniałem sobie, że kilka miesięcy przed śmiercią chciał się ze mną spotkać. Zignorowałem to. Miałem swoje sprawy. A jeśli wtedy chciał mi coś powiedzieć? Zacząłem szukać dalej. W końcu postanowiłem pójść do prawnika i zapytać o coś, czego wcześniej nie chciałem słyszeć.
– Czy ojciec zostawił jakieś prywatne zapiski? – spytałem, starając się brzmieć spokojnie.
Prawnik przez chwilę się wahał, po czym wyjął kopertę.
– Pan Antoni zostawił list. Dla pana.
Moje serce zaczęło bić szybciej. Wziąłem kopertę i wyszedłem bez słowa. Otworzyłem ją dopiero w domu.
„Marku, jeśli to czytasz, to znaczy, że nie miałeś dla mnie czasu za życia, ale nagle znalazłeś go po mojej śmierci. Zawsze miałeś mnie za surowego i wymagającego, ale nigdy nie spytałeś, jak się czuję. Przez lata byliście oboje – ty i twoja matka – zajęci sobą. Traktowaliście mnie jak kogoś, kto po prostu jest, ale nic nie znaczy. Ostatnie lata spędziłem w towarzystwie psów ze schroniska. One przynajmniej cieszyły się na mój widok. Ty nawet nie odbierałeś telefonu. Gdybyś mnie chociaż raz zapytał, jak się czuję, dostałbyś wszystko. Ale dla ciebie byłem tylko starcem z majątkiem. Nie potrzebowałem pieniędzy, potrzebowałem rodziny. Nie miałem jej. Antoni”.
Słowa ojca były jak policzek. List palił mnie w dłoniach. Czytałem go raz za razem, szukając innego znaczenia, czegoś, co mogłoby złagodzić jego słowa. Ale nie było w nim miejsca na interpretację. Ojciec miał rację. Zignorowałem go. Zawsze wydawało mi się, że wszystko przyjdzie samo – spadek, majątek, obowiązki wobec starzejącego się ojca. Byłem przekonany, że wciąż jest czas, by nadrobić spotkania, rozmowy, jakieś zwykłe, codzienne zainteresowanie. Nie było.
Aż ścisnęło mnie w gardle
Patrzyłem na ten list i czułem, jak złość we mnie opada, ustępując miejsca czemuś znacznie gorszemu – pustce.
– I co, znalazłeś odpowiedź? – usłyszałem głos matki, która stanęła w drzwiach.
Spojrzałem na nią. Była blada, zmęczona, jakby cała ta sprawa wyssała z niej resztki sił. Wydawało mi się, że z dnia na dzień postarzała się o kilka lat.
– Tak – powiedziałem cicho. – Zostawił mi list.
Podałem jej kartkę. Przeczytała ją powoli, w milczeniu. Widziałem, jak oczy jej wilgotnieją, ale nie zapłakała. Odłożyła papier na stół i spojrzała na mnie surowo.
– Więc to jednak nasza wina? – zapytała.
Nie odpowiedziałem. Tego wieczoru długo nie mogłem zasnąć. W głowie krążyły myśli, wspomnienia, strzępy rozmów. W końcu zerwałem się z łóżka i zacząłem szukać w telefonie adresu. Schronisko. To tam ojciec zostawił wszystko.
Następnego dnia pojechałem tam, nie wiedząc właściwie po co. Może chciałem się upewnić, że jego decyzja miała jakiś sens. Może próbowałem znaleźć sposób, by zrozumieć. Na miejscu przywitała mnie drobna kobieta w gumowych butach.
– Pan Marek? – zapytała, unosząc brwi.
– Tak. Był tu… mój ojciec. Antoni.
Jej twarz złagodniała.
– Oczywiście. Przyjeżdżał tu niemal codziennie. Pomagał nam, zbierał pieniądze, ale przede wszystkim spędzał czas z psami.
Prowadziła mnie między boksami, pokazując kolejne zwierzęta. W końcu zatrzymała się przed jednym z nich.
– To była jego ulubienica. Miał ją adoptować. Ale… – urwała, nie kończąc zdania.
Spojrzałem na psa. Siedział przy drzwiach klatki, patrząc na mnie z ostrożną ciekawością. Nie był młody, sierść miał trochę posiwiałą na pysku.
– To pana pies.
– Co?
– Pan Antoni prosił, żebyśmy znaleźli jej dobry dom, jeśli jemu coś się stanie.
Patrzyłem na tego psa i czułem, że coś ściska mnie w gardle.
– Jak ma na imię?
– On nazywał ją Ruda.
Patrzyłem na nią jeszcze chwilę, a potem, zupełnie instynktownie, przyklęknąłem przy boksie i wyciągnąłem dłoń. Pies powoli podszedł bliżej i ostrożnie polizał mnie po palcach. Nie wiedziałem jeszcze, co powinienem zrobić, ale jedno było pewne. Nie zostawię Rudej w schronisku.
Marek, 32 lata