„Ojciec działał na dwa fronty. Porzucił mnie i mamę dla drugiej rodziny. Potem dowiedziałam się, że los surowo go pokarał”
„Nigdy nie szukałam ojca. Targały mną różne uczucia. Byłam bardzo zawiedziona, tym jak postąpił ojciec, który porzucił mamę i mnie. Los jednak zdecydował za mnie. W domu wyciągnęłam swoje papiery. Rok urodzenia ojca, miejsce urodzenia, imiona rodziców – wszystko się zgadzało. To nie mógł być przypadek, że pojawiliśmy się w tym samym miejscu”.
- Marta, 37 lat
Ojciec zostawił nas, mnie i mamę, kiedy byłam dzieckiem. Nie znałam go i prawdę mówiąc, wcale nie miałam zamiaru poznawać. Nie było go przy mnie, kiedy go potrzebowałam. Tak naprawdę, kiedy myślałam o nim, a czasem mi się to zdarzało, to rosła we mnie złość i żal. To przez niego mama była ciągle zmęczona i sfrustrowana. To przez niego musiała pracować po godzinach, żeby nas utrzymać. Bo odszedł z dnia na dzień i nie płacił alimentów.
Miałam wtedy 4 lata, więc kompletnie go nie pamiętam. No, może w mojej głowie siedzi kilka mglistych wspomnień głównie wywołanych widokiem starych fotografii, bo mamy kilka wspólnych zdjęć. Ja z ojcem w parku, ja z ojcem przy stole podczas zdmuchiwania świeczek na torcie. Ja z ojcem na spacerze. I właściwie tyle.
Mama na początku mówiła, że tata musiał pilnie wyjechać, potem, kiedy byłam już nieco starsza i chciałam znać szczegóły, zbywała mnie.
– Nie wiem, co się u niego dzieje, i nie chcę wiedzieć – mówiła.
Muszę uczciwie przyznać, że nigdy go nie szkalowała, nie powiedziała o nim nic złego. Do czasu, gdy miałam 16 lat i uparłam się, że go odnajdę.
– Dobrze, duża już jesteś, możesz poznać prawdę – stwierdziła, siadając przy stole. – Twój ojciec miał drugą rodzinę. Wiedziałam o tym, dowiedziałam się, gdy miałaś dwa lata. Przez przypadek prawda wyszła na jaw. Miał inną kobietę i córkę. Ale nie chciał od nas odchodzić, wtedy jeszcze nie. Zawarłam z nim układ – ja mu nie wypominałam zdrady, on udawał, że nadal jesteśmy rodziną. Ale wytrzymałam zaledwie dwa lata. Bolało mnie to, nie chciałam tak żyć, zażądałam rozwodu. Twój tata pracował wtedy w milicji, na dość wysokim stanowisku. Rozwód nie był rzeczą, która pomogłaby mu w pracy… Wściekł się. Ty tego nie pamiętasz, ale kłóciliśmy się okropnie. Wreszcie pewnego dnia po prostu wyszedł z domu i więcej nie wrócił. Poszedł do tamtej.
– Skąd wiesz? – byłam w szoku. – Szukałaś go w ogóle?
– Zadzwonił do mnie i powiedział, że nie da mi rozwodu, nie pozwoli zniszczyć swojego życia – wzruszyła ramionami. – Wiesz, on mi właściwie groził… Wtedy były inne czasy, ci u władzy mogli wszystko. Powiedział, że jeżeli będę go szukać, nachodzić w pracy, jeżeli komukolwiek coś powiem, to on mi ciebie odbierze. Mógł to zrobić, wiedziałam o tym. Dlatego dałam sobie spokój… No prawie, raz nie wytrzymałam, śledziłam go. Widziałam tę drugą kobietę i jej córkę.
– To okropne – wyszeptałam.
Nagle uświadomiłam sobie, co mama musiała wtedy czuć!
– To prawda – przyznała. – Ale jego później przenieśli, a ona wyjechała razem z nim. I tyle. Więcej nie wiem.
Ciężko pracowała, żeby nas utrzymać
Wtedy też mi powiedziała, że tata nigdy się nami nie interesował. Od tamtego dnia ani razu nie zadzwonił, nie zapytał, co u mnie słychać. Alimentów też nie płacił. I kiedy nie pojawił się na moich siódmych urodzinach, stwierdziła, że nie chce go znać. Ułożyła sobie życie na nowo. Tyle że była sama.
– Wiesz, formalnie nie mam rozwodu… – uśmiechnęła się do mnie smutno. – A poza tym, nie chciałam, żeby jakiś obcy facet mieszkał z tobą. No i po prostu nie miałam czasu na żadne znajomości czy flirty.
Rzeczywiście. Odkąd sięgam pamięcią, mama zawsze pracowała. Wracała do domu późno, bo brała nadgodziny, a wieczorami siedziała przy maszynie do szycia. Szyła dla nas i dla sąsiadek. I chociaż harowała całymi dniami, to nigdy nie byłyśmy bogate. Wręcz przeciwnie – zawsze musiałyśmy się liczyć z każdym groszem.
Kiedy mama opowiedziała mi o tym wszystkim, stwierdziłam, że jednak nie chcę ojca znać i nie będę go szukać. Obarczałam go winą za wszystko – za samotność mamy i za naszą biedę. Co prawda przyszło mi do głowy, żeby odszukać go tylko po to, by mu wygarnąć. Powiedzieć, że przez niego cierpiałyśmy. A tak naprawdę chciałam go zapytać, dlaczego mnie opuścił. Dlaczego wybrał tę drugą córkę, dlaczego z nią chciał żyć, a mnie porzucił. Ale nigdy nie miałam wystarczająco dużo odwagi, żeby to zrobić.
Ciągle go nie było, a jak był, to się kłóciliśmy
Dorosłam, wyszłam za mąż. Dwa lata po moim ślubie mama zmarła. Lekarze powiedzieli, że jej serce było w tragicznym stanie. Ja uważam, że po prostu organizm nie wytrzymał. Stres, praca, może też trochę tęsknota. Wtedy po raz ostatni myślałam, żeby go odnaleźć. A potem już sobie darowałam.
Tym bardziej że miałam swoje zmartwienia. Ślub okazał się pomyłką. Ja chciałam szybko urodzić dzieci, mój mąż ciągle to odwlekał, mówił, że najpierw musimy się dorobić. A ja nie zamierzałam czekać, nie miałam na to czasu. Wyszłam za mąż dość późno, miałam już 30 lat. Marzyłam o dwójce czy trójce dzieci, wiedziałam, że muszę się spieszyć. Ale mój mąż tego nie rozumiał. Ciągle go nie było, a jak był, to się kłóciliśmy. Cztery lata po ślubie zdecydowałam się na rozwód. Nie widziałam innego wyjścia.
Byłam wówczas okropnie samotna. Nie miałam rodziny i było mi z tym źle. Moja przyjaciółka, Agata, próbowała mnie wyciągnąć z tego marazmu, z apatii. Ale za każdym razem, gdy się z nią widziałam, czułam się jeszcze gorzej. Ona miała męża, malutkiego synka. Zupełnie inne życie. Była pełna energii i chęci do działania, mnie nic się nie chciało.
– Bo nie masz celu w życiu – stwierdziła pewnego dnia Agata. – Gdybyś miała, to chciałabyś żyć, coś robić.
– Dobrze ci mówić – wzruszyłam ramionami. – Masz męża, dziecko… Ja jestem sama. Nawet jak kogoś poznam, to za późno będzie na zmiany. Dobijam do czterdziestki…
– Do czterdziestki brakuje ci jeszcze kilku lat – zaprotestowała. – Nie postarzaj siebie, bo i mnie postarzasz. A poza tym możesz mieć inne cele niż znalezienie faceta. Moja siostra szuka wolontariuszy, zgłoś się.
– Jakich wolontariuszy? – spytałam nieufnie.
– Do pomocy przy samotnych ludziach – wyjaśniła. – Znasz moją siostrę, nie? Widziałaś się z nią kilka razy u mnie. Ona też jest samotna, nie ma dzieci, kolejni faceci ją rzucają. Albo raczej to ona ich zostawia, bo żaden jej nie pasuje. Zresztą, wszystko jedno, chodzi o to, że macie podobne życie. Ale ona ma cel. Dam ci telefon, zadzwoń do niej, porozmawiajcie.
Długo nie mogłam się zdecydować. Kartka z numerem telefonu leżała na komodzie, a ja codziennie na nią patrzyłam i ciągle odkładałam tę rozmowę. Jakoś nie byłam przekonana, czy to dla mnie. Ale w końcu to Aśka do mnie zadzwoniła.
– Przepraszam, ale Agata mówiła, że szukasz zajęcia, więc dzwonię, wzięłam od niej twój numer – powiedziała.
– Wiem, miałam zadzwonić, ale ciągle nie wiem, czy to zajęcie dla mnie – westchnęłam.
– Nie przekonasz się, dopóki nie spróbujesz – zauważyła. – To nic nie kosztuje, najwyżej zrezygnujesz.
Umówiłyśmy się na spotkanie. Przyszłam zestresowana i pełna obaw.
– Nie denerwuj się – uspokajała mnie Aśka, idąc ze mną w kierunku domu opieki. – To po prostu samotni ludzie. Nie będziesz musiała im pomagać w sensie fizycznym, chyba że będziesz chciała. Oni zwyczajnie potrzebują rozmowy, zainteresowania, czasem pomocy przy wypełnianiu jakichś papierków. Chodzi o to, żeby z nimi być. Tylko tyle i aż tyle.
– Tego się też boję – westchnęłam.
– Tyle czasu byłam sama, nie wiem, czy ja umiem z kimś być…
Miałam mieszane uczucia po tej wizycie
Nigdy nie zapomnę tego pierwszego dnia. To był taki zwykły dom pomocy, państwowy. Ludzi mnóstwo, większość naprawdę wiekowych. Niektórzy byli mocno schorowani, inni po prostu niezaradni.
Najpierw siedziałam z panią Marią, która została w Polsce sama, jej dzieci wyjechały za granicę, wnuków i prawnuków już nie widziała. Zapomnieli o niej, a ona co roku wypatrywała kartki na święta. Ale mimo wszystko zachowała optymizm. Nawet się specjalnie nie żaliła, chociaż widać było, że ją to boli i bardzo potrzebuje kogoś bliskiego. Powiedziała, że przypominam jej najmłodszą córkę i ciągle myliła moje imię z jej.
A później grałam w tysiąca z parą staruszków. Więcej było przy tym gadania i wspominania niż prawdziwej gry, ale było przyjemnie.
– Mam mieszane uczucia – powiedziałam do Aśki, kiedy już wyszłyśmy. – Wiesz, jednak starość faktycznie się panu Bogu nie udała.
– Czy ja wiem… – Asia naciągnęła kaptur, bo zaczął padać deszcz ze śniegiem. – Starość jest w porządku, tylko młodzi o starych nie pamiętają.
– Może – powiedziałam niezbyt przekonana. – Muszę przyznać, że to było… hm… silne przeżycie.
– Wiem – Asia pokiwała głową.
– Wielu wolontariuszy nie wytrzymuje. Emocjonalnie wymiękają, dlatego ciągle muszę szukać nowych. A to jednak zabiera nieco czasu. Wiesz, oni
się przyzwyczajają do tych spotkań, tęsknią. Potrzebują tego.
– Dużo jest takich domów?
– Bardzo dużo – westchnęła. – Ale ja chodzę tylko do dwóch. Raz, że czasu nie mam, przecież pracuję, mam swoje życie. A dwa, że chcę im rzeczywiście dać siebie. Wiesz, z kilkoma osobami zaprzyjaźniłam się, traktują mnie jak wnuczkę. Nie chcę się rozpraszać. Wolę pomóc tym kilku.
Odprowadziła mnie na przystanek i nawet nie zapytała, czy jeszcze przyjdę. Zadzwoniłam do niej po tygodniu.
– Super, że się odzywasz – ucieszyła się. – Wiesz, nie chciałam cię naciskać, to musi być twoja decyzja. Bo oni naprawdę się przywiązują.
Poszłam z nią jeszcze raz. Staruszka, która myliła moje imię, natychmiast zagarnęła mnie dla siebie.
– Dobrze, że jesteś, pokażę ci album ze zdjęciami – wzięła mnie za rękę.
Opowiadała godzinę o swoich wnukach. A potem znowu grałam w karty. Wciągnęłam się w te spotkania. I mniej więcej po miesiącu Asia poprosiła mnie o inną pomoc.
– Trzeba posegregować karty – powiedziała. – To właściwie powinni zrobić pracownicy, ale się nie wyrabiają. Tylko trzeba dłużej zostać…
– Jakie karty? – zdziwiłam się.
– Ich karty, pensjonariuszy – wyjaśniła. – Taka biurowa robota. Musimy tylko podpisać papiery, bo to praca z danymi osobowymi.
Wizytę zaczęłam tradycyjnie, od rozmowy z moją staruszką. A kiedy wszyscy poszli na kolację, zabrałyśmy się za robotę. Skomplikowana nie była, ale żmudna. Nazwiska trzeba było wpisać w komputer i spisać informacje o chorobach i rodzinie.
Pracowałyśmy już przeszło godzinę, gdy nagle mnie zamurowało. Na stole leżała karta z imieniem i nazwiskiem mojego ojca. Wzięłam kartę i zaczęłam czytać. Rodziny brak – zgłoszona została córka, która jednak nie interesuje się ojcem. Anna. Ja mam na imię Marta… Ręce mi się trzęsły, kiedy wpisywałam tę kartę do systemu i Aśka chyba to zauważyła. Powiedziałam jej, o co chodzi.
– Ale numer – pokręciła głową.
– A może to faktycznie twój tata?
– Nie mam pojęcia – nie mogłam się uspokoić. – Przecież go nie znam.
To nie mógł być zwykły przypadek
Przy karcie było zdjęcie. Starszy człowiek, wyraźnie sterany życiem, ale oczy miał jeszcze bystre. Szukałam podobieństwa pomiędzy tą pomarszczoną twarzą a swoją. Oczy brązowe jak moje, ale poza tym…
– Nie wiem – wyszeptałam, czując nagłe zmęczenie. – Wiesz, chyba mam już dość na dziś.
Asia tylko skinęła głową i złożyłyśmy karty. Szłam z nią na przystanek, nic nie mówiłyśmy.
– On tu mieszka, skoro jest jego karta – powiedziała nagle Asia.
– Wiem – westchnęłam. – Ale jeszcze nie wiem, co chcę z tym zrobić.
W domu wyciągnęłam swoje papiery. Rok urodzenia ojca, miejsce urodzenia, imiona rodziców – wszystko się zgadzało. To nie mógł być przypadek. Gdyby nie ta babcia, pani Maria, z którą się zaprzyjaźniłam, pewnie nie wróciłabym do tego domu. Ale targały mną wyrzuty sumienia.
Zobaczyłam go od razu, jak tylko weszłam na świetlicę. Widziałam go wcześniej, ale wtedy nie wiedziałam… Siedział przed telewizorem sam. Spojrzał na mnie, gdy weszłam – patrzył za każdym razem, kiedy drzwi się otwierały. Może czekał na kogoś… Może na TAMTĄ córkę. Mnie nie poznał.
Zdecydowałam się dopiero po kilku dniach. Wiedziałam, że po podwieczorku on… mój ojciec, zawsze idzie na spacer. Wyszłam razem z nim. Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Pani tu przychodzi, ale chyba nigdy nie rozmawialiśmy – powiedział, uśmiechając się. – Roman.
– Wiem – powiedziałam, a potem nagle zabrakło mi odwagi. – Znaczy… Ja jestem Marta – i podałam nazwisko
– O? Mamy to samo nazwisko – spojrzał na mnie zaciekawiony, a po kilku sekundach się zatrzymał.
– Jak pani powiedziała? Marta?
– Tak. Córka Zofii… i Romana.
Stał przez długą chwilę, blady, nic nie mówił. W końcu wydukał:
– Jak mnie znalazłaś?
– Nie szukałam cię. To przypadek. Zupełny przypadek… – odparłam.
Poprosił, żebym opowiedziała mu o sobie. Powiedziałam, że mama nie żyje, że jestem sama i zdecydowałam się zostać wolontariuszką. Opowiadałam o przyjaźni z panią Marią, o kartach. I o tym, co o nim wiem.
– Los mnie pokarał – pokiwał głową. – Zostawiłem was, a potem sam zostałem porzucony. Tak już jest.
– W czym ona była lepsza ode mnie? Twoja córka… Ta druga.
– Lepsza? To nie o was chodziło. Zakochałem się i byłem głupi.
Nie prosił mnie o wybaczenie. Nie prosił, żebym go odwiedzała. Ale ja i tak przychodzę. Do pani Marii i wtedy czasem rozmawiam z tatą. Już wiem, że stracił wszystko, czego się w życiu dorobił. Jest samotny i bezdomny, dlatego mieszka w domu opieki. I tak naprawdę… ma tylko mnie.
Jeszcze nie wiem, co z tym zrobię. Nie umiem go odtrącić, ale nie jestem pewna, czy potrafię zaakceptować fakt, że nagle, po prawie czterdziestu latach, mam ojca. On o nic mnie nie prosi. A ja… Ja muszę sama uporać się z tym nowym dla mnie uczuciem.