Reklama

W moim życiu zawsze było „najpierw Mateusz”. Najpierw jego pierwsze kroki, jego świadectwa z czerwonym paskiem, pierwszy samochód – używana honda, ale ojciec dał mu ją z takim błyskiem w oku, jakby podarował ferrari. A potem dopiero ja, drugi syn. Cichy, grzeczny, niewidzialny.

Faworyzowali go

Nie byłem głupi. Wiedziałem, że tata mnie nie nienawidził, po prostu nie dostrzegał. Jakby wystarczyło, że nie sprawiam problemów, nie robię hałasu, nie przynoszę wstydu. Dla niego Mateusz to był syn, z którego można być dumnym. A ja byłem tłem, ciszą między jego osiągnięciami. Nawet jak się starałem – kiedy zdałem maturę z matmy lepiej niż brat – tata tylko pokiwał głową.

Ojciec zmarł dwa lata temu, nagle. Nie byłem przy jego łóżku w szpitalu. Nie potrafiłem. Bałem się, że powie coś, czego nie zniosę, albo że znów nie powie nic. Tak jak przez całe życie.

W Zaduszki siedzieliśmy razem w samochodzie – ja za kierownicą, Mateusz obok, mama z tyłu. Była pochmurna, listopadowa pogoda, taka, co wciska wilgoć pod ubranie i odbiera chęć rozmowy. Mateusz spojrzał przez okno i rzucił coś o pogodzie. Pokiwałem głową. Zawsze był dobry w podtrzymywaniu rozmowy tam, gdzie nie było nic do powiedzenia. Nawet milczenie potrafił zapełnić jakąś frazą, żeby nie bolało.

– Nadal pracujesz w tej firmie od budowlanki? – zapytał po chwili, nie odrywając wzroku od drogi.

– Tak – odpowiedziałem. – A ty?

– U mnie sporo się zmienia, ale generalnie wszystko idzie w dobrą stronę – powiedział z takim tonem, jakby wszystko, czego się dotknie, musiało się udać.

Nie doceniał mnie

Z tyłu mama nie odezwała się ani razu. Patrzyła przez okno, trzymając torebkę na kolanach, jakby ta była jedyną stałą rzeczą w jej życiu. Zastanawiałem się, czy coś w ogóle czuje, kiedy tak zbliżamy się do grobu ojca. Czy będzie płakać? Czy może wciąż pamięta tamte wieczory, kiedy ojciec wracał z pracy i krzyczał, że zupa za słona, że ja znowu siedzę z książką, zamiast robić coś męskiego? Mateusz wtedy już był na studiach.

W ciszy drogi przypominałem sobie obrazy z dzieciństwa. Jak ojciec brał Mateusza na mecze, a mnie zostawiał w domu, bo to „jeszcze nie ten wiek”. Jak na komunię brat dostał rower, a ja kiepski zegarek. Jak chwalił go przed ciotką, że sam naprawił rower, a mnie raz tylko pochwalił, gdy posprzątałem cały ogród – i to też nie wprost, tylko pytając, czemu wcześniej tego nie robiłem. Uczyłem się, że cisza oznacza zawód. Że kiedy nic nie mówił, znaczyło to, że znowu zrobiłem coś nie tak.

Samochód toczył się powoli przez miasto. W radiu cicho grała muzyka, ale nikt nie słuchał. Przez chwilę miałem ochotę się odezwać, zapytać matkę, czy pamięta, jak kiedyś zgubiłem się w lesie na wakacjach i ojciec nawet mnie nie szukał, tylko siedział przy grillu z sąsiadem. Ale nic nie powiedziałem. Wiedziałem, że to nie ten moment.

Nie widzieli problemu

Stanęliśmy nad grobem. Mateusz zapalił znicz, ustawił go starannie między dwoma innymi. Mama poprawiła bukiet chryzantem, przetarła ręką marmur. Ja stałem z boku, z rękami w kieszeniach. Patrzyłem na nazwisko wyryte na płycie i czułem, jak całe ciało napina mi się jak wtedy, gdy ojciec wchodził do pokoju i wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, że mam zniknąć z oczu.

– Twardy był, ale uczciwy – powiedział Mateusz, patrząc w dół. Ton miał spokojny, prawie czuły.

– Twardy… dla jednego z nas – odpowiedziałem bez zastanowienia.

Nie spojrzał na mnie, tylko przygładził ręką wieniec. Mama nie powiedziała nic. Stała z twarzą zwróconą w stronę krzyża, jakby chciała, żebyśmy skończyli i wrócili do samochodu. Nikt się nie modlił. Byliśmy tam z obowiązku, nie z potrzeby.

Wiatr przeszedł przez alejkę i poruszył liście przy grobie. Zadrżałem. Nie z zimna, ale z poczucia, że znowu stoję obok, że nawet teraz ojciec dzieli nas po swojemu – ciebie przytulam wspomnieniem, a ciebie zapominam.

Otworzyłem się

Droga powrotna ciągnęła się nieznośnie. Mateusz zaczął coś mówić o korkach, o jakiejś obwodnicy, ale przestałem go słuchać. Czułem, że jeśli zaraz nie powiem, to znowu minie rok, dwa, może pięć, a ja będę nadal jeździł z nimi na cmentarz, udając, że nie czuję tego, co czuję.

– Wiesz, co mnie najbardziej boli? – zacząłem cicho, patrząc przed siebie. – Że przez całe życie byłem dla ojca nikim. Nawet nie kimś gorszym. Nikim. Jakby mnie nie było.

Mateusz spojrzał zaskoczony, ale nie przerwał. Matka z tyłu nie drgnęła.

– Ty miałeś wszystko. Czas, rozmowy, wspólne wypady. Ja miałem ciszę. Nawet jak coś zrobiłem dobrze, to i tak było źle. Jakby nie wypadało mnie pochwalić, żeby ci nie było przykro.

– Damian, nigdy nie wiedziałem, że tak to widzisz – powiedział cicho Mateusz. – Ojciec był trudny, wymagający, ale próbował być sprawiedliwy.

– Sprawiedliwy? – parsknąłem. – On nie widział mnie w ogóle. Ty byłeś dumnym synem, ja byłem cieniem. Tyle lat udawałem, że to nie robi różnicy. Ale robiło. I robi dalej.

Odwróciłem się w stronę matki.

– A ty? Ty tego nie widziałaś?

Nic nie powiedziała

Milczała, wpatrzona w okno, jakby nie usłyszała. Ale słyszała, wiedziałem. Nie obroniła mnie nigdy, nie zaprzeczyła słowami. I teraz też nie zaprzeczyła. Poczułem, że coś ze mnie uchodzi. Może siła, może złość. Patrzyłem na drogę i pierwszy raz od lat czułem, że nie udaję. I że nie będę już udawał.

Zaraz po wejściu do mieszkania matki usiadłem na kanapie i patrzyłem w ścianę. Nie czekałem na reakcję, nie liczyłem na żadne słowo. Mimo to coś we mnie wierzyło, że może dziś się przełamie. Powie coś, zaprzeczy, zapyta. Ale nie przyszła.

Zeszło ze mnie napięcie. Przez chwilę czułem coś na kształt ulgi, ale zaraz potem przyszło znajome uczucie pustki. Nie było w nim żadnego zwycięstwa. Tylko cisza, której się już nie bałem, ale której wciąż nie umiałem znieść. Poszedłem do niej do kuchni. Woda szumiała w czajniku. Stanąłem w drzwiach.

– Dlaczego nic nie powiedziałaś? – zapytałem.

Podniosła na mnie wzrok, ale nie od razu odpowiedziała.

– Nie chciałam was skłócić – powiedziała w końcu.

– Ale właśnie tym milczeniem nas podzieliłaś – odpowiedziałem.

Zostawiłem ją z herbatą i wróciłem do swojego mieszkania. Zrozumiałem, że czasem milczenie może ciągnąć się przez lata i nie potrzebuje słów, żeby wszystko stało się jasne.

Damian, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama