Reklama

Nie miałam też ojczyma. Nie wiem, dlaczego mama nie zdecydowała się na ponowny związek. Była i jest piękną kobietą, nigdy nie narzekała na brak adoratorów. Tyle że kręcili się wokół niej głównie miejscowi i chyba to jej nie bardzo pasowało. Skończyła studia i pracowała jako nauczycielka. Ze swojego pokolenia była jedyną wykształconą osobą na wsi. Reszta, w tym ci potencjalni kandydaci, to byli rolnicy. Obiektywnie patrząc, rzeczywiście nie bardzo pasowali do mamy: bogatej nauczycielki, córki miejscowych badylarzy. Może to snobizm, ale szczerze mówiąc, ja też od początku zakładałam, że męża będę szukać raczej w mieście…

Reklama

Byłam jedynaczką, rozpieszczaną i hołubioną, żyjącą w przekonaniu, że wszystko mi się od życia należy. Tym bardziej że mama i jej rodzice starali mi się zrekompensować brak ojca i dbali, żeby niczego mi nie zabrakło. I rzeczywiście – miałam, co chciałam. Drugich dziadków nie znałam. Podobno mieszkali za granicą i tam umarli. Przez pewien czas pytałam o nich. Dziwiłam się też, że mama nie ma żadnego zdjęcia ich ani taty.

– Wtedy aparaty nie były tak powszechne – wyjaśniła. – Do fotografa chodziło się tylko, gdy była okazja.

– No a ślub? – zapytałam kiedyś, sama zdziwiona, że nie przyszło mi to wcześniej do głowy. – Nie masz żadnego zdjęcia z waszego ślubu?

Nie rozumiałam, o co im chodzi

Dopiero wówczas mama wyznała, że nie byli małżeństwem. Mama zwyczajnie wpadła, na czwartym roku studiów. Najpierw ukrywali ten fakt przed rodzicami, potem stwierdzili, że pobiorą się dopiero jak dziecko przyjdzie na świat. A potem… Podobno nie było czasu, pieniędzy, a może i chęci… Mama skończyła studia i wróciła ze mną do swoich rodziców na wieś, a tego samego lata tata się utopił.
Tyle że zdążył dać mi nazwisko.

Brakowało mi taty, ale nie rozmawiałam zbyt często na jego temat z mamą ani dziadkami. Reagowali jakoś dziwnie. Miałam wrażenie, że babcia i dziadek nie do końca go akceptowali i chyba niezbyt rozpaczali z powodu jego śmierci. A mama właściwie też unikała tego tematu. Darowałam więc sobie dochodzenie, chociaż czasem byłam zła, że tak niewiele wiem o swoim pochodzeniu!

Ale bardziej niż pamięć o tacie, głowę zaprzątały mi moje studia. Kończyłam liceum i chciałam zdawać na ASP. Zawsze miałam zdolności plastyczne, mama i dziadkowie nie byli tym zachwyceni. Rozumiem, że zawód artysty nie jest tak intratny jak zawód lekarza, do którego próbowali mnie przekonać. Na pewno nie daje też takiego poczucia stabilizacji. Ale co ja poradzę, że mnie interesowało tylko malarstwo i rzeźba? Przez pewien czas nawet nie umiałam się zdecydować, co bardziej wolę robić, a jednak pędzel wygrał z dłutem. Niestety, nikt z rodziny ani nie popierał mojej pasji, ani jej nie rozumiał.

Pamiętam, jak przyniosłam nagrodę za pierwsze miejsce w konkursie plastycznym. Dziadkowie popatrzyli na siebie dziwnie, a mama po prostu wyszła z pokoju! Potem słyszałam ich rozmowę. Zapamiętałam ją, chociaż wtedy, w podstawówce, niewiele z niej rozumiałam.

– Nie mówiłaś, że ma zacięcie artystyczne – babcia miała wyraźne pretensje do mamy. – Przecież trzeba jej to natychmiast wybić głowy.

– Nic na to nie poradzę, że ma zdolności – broniła się mama. – Przecież nie zabronię jej malować. A zresztą, sami nauczyciele ją do tego pchają, widzą, że ma duży talent.

– Że też akurat to musiała sobie wybrać! – żachnęła się babcia. – Tyle dobrych cech mogła odziedziczyć…

Wtedy dotarło do mnie tylko tyle, że z niewiadomych powodów dziadkowie nie chcą, żebym rysowała. Ale to nie wchodziło w grę! Potajemnie przed mamą zapisałam się na kółko plastyczne i brałam udział we wszystkich możliwych konkursach. Większość wygrywałam, ale jak tylko się udawało, to ukrywałam nagrody i dyplomy przed najbliższymi.

Pierwsza scysja o moje zainteresowania miała miejsce, gdy po ukończeniu gimnazjum chciałam iść do liceum plastycznego. Mama pobiegła po pomoc do rodziców i cała rodzina załamywała nade mną ręce i biadoliła, usiłując wybić mi ten pomysł z głowy. Ja twardo obstawałam przy swoim, ale jednego argumentu nie mogłam zbić. W pobliskim mieście liceum plastycznego nie było, a rozumiałam, że nie chcieli mnie puścić dalej. Poddałam się, ale w duchu postanowiłam sobie, że zrobię wszystko, żeby doskonalić swoje plastyczne umiejętności.No i teraz, gdy stanęłam przed koniecznością wyboru studiów, sytuacja się powtórzyła. Rodzina znów nie popierała tego, czego ja chciałam.

Ależ dziecko, po co ci to ASP? – rozpaczała mama. – Ja rozumiem, że pasja, że hobby, nikt ci nie zabrania malować. Ale nie trzeba od razu iść na studia! Pomyśl o swojej przyszłości, o życiu, o karierze! Ty wiesz, ilu jest bezrobotnych plastyków z dyplomem na świecie? I jak zwykle kończą? Jako kloszardzi!

– Mamo, teraz są inne czasy, jest grafika komputerowa, reklama, wszędzie potrzebują plastyków – tłumaczyłam.

– Mówiłam, żeby jej to wybić z głowy – wtrąciła się babcia. – Co za pomysł! Porządna rodzina, a tu artystka!

– Babciu, chcę być malarką, a nie striptizerką – nie wytrzymałam. – Co jest złego w zawodzie artysty?

– Wszystko – oburzyła się. – Że też akurat to musiałaś po nim o…

Przerwała i zamilkła na chwilę zawstydzona, ale zaraz znowu zaczęła mnie przekonywać.

– Przecież tak dobrze ci idzie matematyka, chemia, z językami nie masz problemów – tłumaczyła. – Ja rozumiem, że zawód lekarza ci nie odpowiada, ale może prawnik? Albo coś z finansami? No, ostatecznie może być i nauczyciel, będziesz kontynuować rodzinną tradycję!
Mama spojrzała na nią dziwnie. Myślałam, że chodzi o przytyk do nauczyciela, teraz wiem, że nie do końca...

Wtedy postawiłam na swoim

– Słuchajcie, na ASP jest się bardzo trudno dostać – powiedziałam ugodowo. – Więc zrobię tak: złożę papiery na kilka wydziałów, dobrze? I obiecuję, że jak dostanę się na filologię, a na ASP nie, to grzecznie zrobię to, co chcecie. Ale jeżeli przyjmą mnie do akademii… Zrozumcie, to jest moje życie! Jedyne, co chcę naprawdę robić, to malować!

Trochę ich uspokoiłam, poza tym wiedziałam swoje. Nawet gdybym w tym roku się nie dostała, to w przyszłym próbowałabym ponownie.
Ale się dostałam! Jaka byłam szczęśliwa! Nie mogłam w to uwierzyć. I jedyne, co psuło mi radość, to fakt, że nie mam się z kim nią podzielić! Moja rodzina nie była zachwycona. Dziadek próbował mnie nawet nakłonić do zmiany decyzji szantażem.

– Wiesz, wnusiu, że dobrze ci życzę i tylko dlatego to mówię – oznajmił. – To nie jest zawód dla ciebie i ja nie chcę przyłożyć ręki do twojego upadku. Myślisz, że z czystym sumieniem mógłbym płacić za akademik i twoje życie w mieście, wiedząc, że studiujesz malarstwo?

– Dam sobie radę – uniosłam się dumą. – Przez wakacje będę pracować, a potem też sobie coś znajdę!

Co prawda, nie wierzyłam, że dziadek posunie się aż do tego, żeby odciąć mnie od rodzinnych finansów, ale na tyle byłam zła i honorowa, że faktycznie znalazłam sobie pracę na wakacje. Zainteresowałam się też, jak wygląda sprawa stypendium. No, bo może mi się należy? Pensja mamy, nauczycielki, wielka przecież nie jest, w dokumentach nie podaję z czego żyją dziadkowie. W dziekanacie dowiedziałam się, że muszę też złożyć akt zgonu ojca. Sekretarka dziwiła się, że nie dostaję po nim renty.

– Powinna ją pani pobierać do końca nauki – powiedziała. – No, chyba że nigdy nie pracował?

Nie wiedziałam tego. W ogóle przecież nic nie wiedziałam o swoim ojcu! Kiedy wróciłam do domu, postanowiłam przekopać teczki z papierami, żeby się czegokolwiek dowiedzieć. Mama z dziadkami poszli na imieniny do sąsiadki, więc nie miałam kogo zapytać o ten akt zgonu, ale przecież sama mogłam go poszukać. Rozczarowałam się. W papierach nic nie było! Tak, jakby ojciec nigdy nie istniał!
Jedyny dokument, na którym widniało jego nazwisko, to był mój akt urodzenia. Wzięłam go do Urzędu Stanu Cywilnego i poprosiłam o wydanie aktu zgonu taty. I tu czekała mnie kolejna niespodzianka.

– Ależ pani ojciec nie umarł – powiedziała urzędniczka. – Nie mamy zgłoszenia jego śmierci, nie został nigdy wydany żaden akt zgonu.

– To może w jego rodzinnej miejscowości? – zastanowiłam się.

– Powinien być w centralnej ewidencji – pani wzruszyła ramionami. – Ale może pani pojechać, poszukać.

Oczywiście, że pojechałam. Wyruszyłam już następnego dnia rano. Po pierwsze, było mi to przecież bardzo potrzebne, a po drugie, zafrapowały mnie te wszystkie nieścisłości i tajemnice! Musiałam poznać prawdę. W tamtejszym urzędzie czekała na mnie kolejna niespodzianka.

– Pani ojciec żyje – usłyszałam po raz kolejny te same słowa i aż mnie zmroziło. – Mamy jego akt urodzenia i małżeństwa, aktu zgonu brak.

– Małżeństwa? – zdziwiłam się.

– Z moją mamą? Mówiła, że się nie pobrali. Proszę, niech pani mi powie, czy wziął ślub z Karoliną F.?

– Nie – pani spojrzała na mnie współczująco. – Ale nie mogę powiedzieć, z kim… Przykro mi.

Nic z tego nie rozumiałam. Jak to możliwe?! Mój ojciec żyje, ma żonę, może nawet dzieci? To co, wyparł się mnie? Pewnie dlatego mama i dziadkowie tak go nienawidzili! Musiałam z nimi o tym porozmawiać.

Przeżyłam kolejne rozczarowanie

– Po co grzebiesz w przeszłości? – zezłościła się moja mama. – Mówiłam, że dla nas twój ojciec nie żyje. To moje życie, moja sprawa, zostaw to!

– Nie tylko twoja – puściły mi nerwy. – Moja też! Przecież to mój ojciec!

– On cię tylko spłodził, to przypadek – mama szlochała ze wściekłości.

Nie wytrzymałam, wybiegłam z mieszkania. Jak ona może tak mówić? Co to w ogóle wszystko znaczy? Dlaczego mnie okłamywali, jakim prawem? I dlaczego tata odszedł? A może już wtedy miał tę żonę? Że też nie przyszło mi do głowy zapytać w urzędzie, w którym roku się ożenił!

Chciałam wrócić do tego urzędu i zapytać o datę ślubu, ale przyszło mi do głowy coś innego. Przecież teraz wszystko można znaleźć w internecie, ludzi też! Skoro mój ojciec żyje, to może jest zarejestrowany na jakimś portalu społecznościowym? Wpisałam w wyszukiwarkę jego imię nazwisko i z niecierpliwością patrzyłam, co się pokaże. Wyskoczyło bardzo dużo linków. No tak, czego ja się spodziewałam? Moje nazwisko po ojcu jest dość popularne. Zaczęłam żmudne przeglądanie pierwszego portalu. Odrzucałam wszystkie osoby urodzone zbyt późno lub zbyt wcześnie.

Wpisanie daty oraz miejsca urodzenia taty niewiele mi dało – nie wszyscy na swoim profilu zamieszczają takie dane. Musiałam więc wchodzić na każdy profil, licząc się z tym, że przecież nie wszystkie są dostępne dla zwykłych gości! Wytypowałam kilka nazwisk i zaczęłam się zastanawiać, co dalej. Mam pisać do tych wszystkich ludzi i dopytywać o intymne szczegóły z ich przeszłości? Oglądanie zamieszczonych zdjęć też mi niewiele dało. Przecież nie wiedziałam, jak wygląda ojciec. Trochę się tym zniechęciłam, bo zabrakło mi pomysłu na dalsze działanie. Ale jakoś tak z przyzwyczajenia, przeglądałam codziennie wieczorem kolejne portale, typując potencjalnych kandydatów na mojego tatę.

I nagle wpadł mi w oczy jeden z profili. Andrzej B., zamieszkały w mieście, gdzie miałam studiować, i gdzie studiowała przed laty moja mama, zamieścił na swojej stronie kilka zdjęć swoich obrazów. Były intrygujące. Może nie piękne i na pewno nie były dziełem mistrza, ale coś w sobie miały. Niepokojące, pełne emocji, a jednocześnie jakieś takie ciepłe… Na profilu było też zdjęcie artysty.

Byłam pewna, że go znalazłam!

Wpatrywałam się w twarz obcego faceta, z długą brodą, z bejsbolówką na głowie. Patrzyłam na jego oczy i charakterystyczne, cienkie brwi, z których jedna załamywała się przy końcu oka. Ja, jako jedyna w rodzinie, miałam takie brwi. I jako jedyna brązowe oczy, takie same jak te na fotografii… Serce biło mi jak oszalałe, aż musiałam wziąć kilka głębszych wdechów. Byłam pewna, że go znalazłam! To nie może być przypadek: to samo miasto, nazwisko, to podobieństwo. No i malarz! Zupełnie tak jak ja. Nagle dotarło do mnie, skąd ta niechęć dziadków i mamy do moich zainteresowań! Bo odziedziczyłam swój talent po tacie, którego nie akceptowali.

Zastanawiałam się, co zrobić, ale nie widziałam innego wyjścia, jak tylko do niego napisać. Ale co? „Cześć, chyba jestem twoją córką”? Bez sensu. Zrozumiałam, że muszę napisać prawdę. Że dopiero ostatnio dowiedziałam się, że mój ojciec żyje, że szukałam w internecie, i że jego profil pasuje do tego, co wiem o ojcu. A właściwie do tego, czego się o nim domyślam.

Kilka razy przeczytałam napisaną przez siebie wiadomość, zanim wreszcie kliknęłam „wyślij”. A potem przez następne dni myślałam, że oszaleję. Odpowiedź nie nadchodziła, a ja zastanawiałam się, o co chodzi. Może źle trafiłam? A może zwyczajnie nie chce mnie znać, przecież nie szukał mnie przez te wszystkie lata! Targały mną sprzeczne emocje. Z jednej strony strasznie chciałam go poznać, z drugiej, im więcej upływało czasu, tym większą czułam na niego złość i żal, że mnie porzucił, a teraz się nie odzywa. Wreszcie, po prawie dwóch tygodniach, przyszła odpowiedź.

„Witaj Martynko – napisał. – Nie pisałem, bo byłem w plenerze, z dala od cywilizacji. Wszystko wskazuje na to, że mnie znalazłaś. To, co napisałaś, zgadza się z faktami z mojej przeszłości. Piszesz, że nic więcej nie wiesz, że mama i dziadkowie nic ci nie mówili. Myślę, że potrafię to wytłumaczyć. Jednak za dużo byłoby pisania. Czy moglibyśmy się spotkać? Nie wiem, gdzie teraz mieszkasz, czy wyprowadziliście się z rodzinnej wsi?”.

„Nadal tam mieszkamy, ale ja będę studiować w mieście – odpisałam. – Pewnie, że chcę się spotkać, najlepiej w kawiarni, w sobotę.”

Bałam się tego spotkania. Co ja mu powiem? Miałam tyle pytań, a jednocześnie tyle pretensji! Nie chciałam na niego naskoczyć, zarzucić go swoim żalem, ale nie wiedziałam, czy dam radę powstrzymać emocje! Strasznie się denerwowałam. A w dodatku musiałam wszystko ukryć przed mamą i dziadkami, i zachowywać się tak, żeby niczego się nie domyślili! Przyszłam do kawiarni nieco później i dyskretnie, z daleka przyjrzałam się siedzącym w ogródku ludziom. Zobaczyłam go od razu. Znowu w tej czapce. Siedział przy kieliszku wina i bębnił palcami o blat stołu. Widać było, że też jest zdenerwowany.

– Witaj – podał mi rękę, kiedy podeszłam. – Nie miałbym kłopotów z rozpoznaniem cię. Jesteś kopią mamy, równie piękna, jak ona!

Też zamówiłam wino, czując, że przyda mi się wzmocnienie.

– Dlaczego? – zapytałam od razu, bez żadnych wstępów, przerywając krępującą ciszę. – Dlaczego odszedłeś? I dlaczego mnie nie szukałeś?

– To skomplikowane – powiedział, biorąc głęboki wdech. – Powiem ci wszystko, żebyś wiedziała, bo powinnaś wiedzieć. Nie sądziłem, że ukryją przed tobą całą prawdę. Podejrzewałem raczej, że będą mnie oczerniać, ale że uśmiercą? No, może tak było i lepiej dla ciebie, przynajmniej w ich mniemaniu – uśmiechnął się, a potem spoważniał i zaczął opowiadać: – Poznaliśmy się z mamą na studiach. Ja byłem na drugim roku, ona na trzecim. Szalona miłość, wielkie namiętności. Przez to wszystko ja zawaliłem naukę, nigdy potem się już nie pozbierałem i nie ukończyłem akademii. A Karolina… No cóż, zaszła w ciążę. Czy ty wiesz, jak ja szalałem z radości? Chciałem od razu wszystkim wykrzyczeć całą prawdę. Ale ona panicznie bała się swoich rodziców. Zawojowali ją, kupili swoimi pieniędzmi. Kiedy przyszłaś na świat, a Karolina szczęśliwie obroniła pracę, pojechaliśmy do nich. Myślałem, że ich przekonam do siebie, że wzruszy ich nasza miłość. Byłem naiwny!

Przyglądałam się uważnie jego twarzy, kiedy mówił. Widać było, że te wspomnienia są dla niego bolesne.

– Od razu ustawili mnie do pionu – ciągnął. – Dla nich byłem nikim, niedoszłym malarzyną bez grosza przy duszy. To nie partia dla ich bogatej jedynaczki! Nie jestem w stanie ci opisać, jakie przeżyłem przez ten czas upokorzenie! Pozwalałem się poniżać i obrażać, byleby tylko być przy Karolinie i tobie. Ale ona… Zmieniła się. Była inna niż na studiach, w mieście, gdy byliśmy razem, tylko we dwoje, a potem w trójkę. Teraz i ona patrzyła na wszystko przez pryzmat pieniędzy. Może gdybym czuł, że mnie kocha… Ale nie czułem. Dlatego, kiedy jej rodzice po raz kolejny zaproponowali, żebym dał spokój, wyjechał, a oni w zamian zapomną o mnie, nie będą się upominać o alimenty, o nic – poddałem się. Spisaliśmy nawet umowę – roześmiał się gorzko. – Chcieli mieć pewność, że nie będę nękał Karoliny ani ciebie… Wiesz, do czego się posunęli? Zapłacili mi za pół roku studiów w Paryżu! Pojechałem.

– Kupili cię – stwierdziłam zimno. – I nigdy mnie nie szukałeś?

– Podpisałem umowę – spojrzał na mnie smutno. – A ja, chociaż w ich w mniemaniu jestem nikim, nie łamię słowa. A poza tym… Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Byłem młody, głupi, marzyłem o karierze i podróżach. Nie miałem siły szarpać się z ludźmi, którzy mnie nie chcieli, poniżali... To mnie nie usprawiedliwia. Ale powinnaś znać prawdę i sama zdecydować, co o tym sądzisz.

Teraz siedzę już w domu, w pokoju, patrzę na obrazy swojego ojca i zastanawiam się, co o tym sądzę. Długo rozmawialiśmy w tej kawiarni. Pytał o mnie, zainteresował się moimi pracami. Dał mi swój numer telefonu.

– Nie łamię danego słowa, ty mnie znalazłaś – uśmiechnął się. – Jeżeli jesteś w stanie mi wybaczyć albo chociaż mnie zrozumieć, zadzwoń.

Reklama

Nie wiem, czy zadzwonię. Ale mimo wszystko dobrze czuję się z tym, że mam tatę. Tego się nie spodziewałam!

Reklama
Reklama
Reklama