Reklama

Potrzebował mojej pomocy

Stopy tonęły w suchym skrzypiącym podłożu. Wydawało mi się, że zapadam się coraz głębiej. Zeschnięta trawa i pozbawione liści krzaczki jagód raniły gołe kostki. Miałam wygodne buty, ale nie włożyłam skarpet. Byłam na siebie zła. Mężczyzna, mimo wieku, nie zwracał uwagi na niedogodności wyprawy. Szedł coraz szybciej. Zwinny, wysportowany, tropiący. Starałam się dotrzymać mu kroku. W pewnej chwili poczułam, że zaschło mi w gardle.

Reklama

– Musimy się zatrzymać – bardziej nakazałam, niż poprosiłam.

– Czy coś się stało? – jego głos wyprowadził mnie z transu.

Otworzyłam oczy. Siedział skulony na jednym z foteli i patrzył wyczekująco. Zauważyłam, że drżą mu dłonie.

– Zobaczyła pani coś, prawda?

Zobacz także

– Nie, jeszcze nie – rozwiałam jego złudzenia. – Myślę jednak, że jesteśmy blisko.

Przyszedł do mnie, bo obydwoje tego pragnęliśmy. Poznaliśmy się tydzień wcześniej w supermarkecie. Jak zwykle o tej porze roku, stoisko ze zniczami cieszyło się dużym zainteresowaniem. Patrzyłam na tłoczących się z wózkami ludzi. Wyobrażałam sobie niezliczone groby, które wkrótce rozbłysną migoczącym światłem. A jednak to właśnie on przykuł moją uwagę. Z niezwykłym skupieniem przeglądał półki, by wreszcie wziąć z jednej z nich najbardziej okazałą lampkę. Długo obracał w rękach szklany znicz w kształcie krzyża. Spojrzał na cenę, a potem odstawił go na półkę.

– Drogi? – zapytałam, chociaż miałam już w koszyku to, czego potrzebowałam.

– Wie pani, jak to jest – westchnął. – Emeryt liczy każdy grosz. Ale ładny…

– Wyjątkowy. Dla kogoś specjalnego?

– Dla ojca. Tylko że… – zawahał się.

Nie wiedział, gdzie jest jego ojciec

Zdjął druciane okulary i spojrzał na mnie jasnobłękitnymi oczami.

– Tak naprawdę, nie mam gdzie go zapalić. Co roku kupuję jeden znicz, a potem idę z nim na cmentarz. Pierwszego listopada każdy odwiedza groby bliskich. Ja chodzę godzinami bez celu. Moja mama została pochowana w rodzinnej wiosce na Pomorzu. Uparła się, że chce wrócić do miejsca, gdzie była szczęśliwa i poznała ojca. Nie mam już zdrowia, by co roku tam jeździć. Robią to więc za mnie dzieci i wnuki. Ale ojciec… Wierzę, że mogę się za niego pomodlić wszędzie. Dlatego stawiam znicz na jednej z bezimiennych mogił. Co roku na innej. Może ten, kto w niej spoczywa, też czeka na bliskich…

– Tata zginął w czasie wojny?

– Nie. Zaraz po niej. Poszedł do lasu i już nie wrócił. Czekaliśmy na niego wiele lat. Matka do końca wierzyła, że jej dzielny mąż żyje. Miała nadzieję, że udało mu się wyjechać z kraju, i że pewnego dnia, gdy wszystko się skończy, ojciec stanie w progu. Nie doczekała się.

– Mogę panu pomóc.

– Nie, dziękuję – odczytał moją propozycję jako pytanie.

– Nalegam. Musi pan tylko mi zaufać. Na co dzień zajmuję się takimi rzeczami.

– Jest pani jasnowidzem?

– Wróżką. Proszę do mnie przyjść. Jutro o piętnastej – podałam mu wizytówkę z adresem. – I proszę wziąć zdjęcie taty. A najlepiej coś, co do niego należało. Dobrze się pan czuje? –

Spojrzałam teraz na jego bladą, pooraną zmarszczkami twarz, a potem na znicz.
Wzięłam go z półki, gdy mężczyzna przyjął wizytówkę i zniknął w tłumie kupujących.

Taka była moja wizja

Teraz siedzieliśmy w moim salonie, a szklany krzyż stał na ławie. Obok leżała stara papierośnica i pożółkła fotografia przedstawiająca zawadiacko uśmiechniętego bruneta. Podobieństwo było widoczne gołym okiem. Mimo upływu lat mój klient zachował ten sam wyraz twarzy. I chociaż jego skronie dawno przyprószyła siwizna, charakterystyczny wicherek nad czołem i zadarty nos uzmysłowiły mi, jak silne bywają geny.

– Jestem trochę zdenerwowany, ale… – mężczyzna odpowiedział na pytanie. – Jeśli to nie problem… Czy możemy wrócić do poszukiwań?

– Oczywiście.

Zacisnęłam dłoń na papierośnicy. Drugą ręką dotknęłam chropowatej faktury zdjęcia, a potem, zupełnie bezwiednie przekręciłam fotografię. Atramentem wykaligrafowano na niej dedykację: „Kochanej Marysi na pamiątkę pierwszego spotkania. Janek”. Poczułam ucisk w żołądku.
Odłożyłam zdjęcie i zamknęłam oczy. Odtworzyłam w myślach zapamiętany obraz. Skupiłam się na podobieństwie. Na rysach twarzy. Na wicherku.

Las gęstniał. Z każdym krokiem coraz trudniej było mi przedzierać się przez zagajniki i gęste leszczynowe ostępy. Rozejrzałam się za kijem. Dzięki niemu mogłam odgarniać smagające twarz gałęzie i torować sobie drogę. Czułam chłód na plecach i zimny pot, który oblewał całe moje ciało. Resztki pajęczyn wplątywały mi się we włosy i potęgowały nieprzyjemne doznania. Nade wszystko bowiem bałam się, że stąpam po kościach…

Zmurszałe kłody i zielony mech, który nagle pojawił się pod stopami – wszystko to przywodziło na myśl opuszczone cmentarze. Usłyszałam jęki konających. Gdy doszliśmy do małej łączki i słabe promienie słońca oświetliły rdzawe strzępy paproci, wiedziałam już, że jesteśmy w miejscu egzekucji.

– Jeden znicz to za mało – wyrwało mi się na głos.

– Znalazła pani jego grób? – staruszek poderwał się z fotela.

– Nie jestem pewna. Zbyt wiele ciał tu pogrzebano. Dęby wokół polany płaczą. Od lat nie wyrósł tu żaden grzyb, a zwierzęta omijają ten fragment lasu. Ziemia wciąż jeszcze pachnie krwią.

– Proszę opisać dokładniej. Gdzie to jest? Widzi pani może jakąś drogę w pobliżu?

– Nie. I nie czuję wibracji. Proszę wybaczyć, ale to pomyłka. Musimy szukać dalej.

Raz jeszcze zamknęłam oczy i dałam się ponieść energii bijącej od zgromadzonych na ławie przedmiotów. Znakiem krzyża pożegnałam leśne cmentarzysko. Spojrzałam ponad korony drzew, by odnaleźć słoneczną tarczę. Końcem kija wskazałam kierunek dalszej wyprawy.
Ruszyliśmy na północ. Drzewa tworzyły niewidzialny szpaler. Przestałam już zastanawiać się nad tym, jak długą drogę przebyliśmy. Podeszwy stóp same odnajdowały miękkie poszycie.

To było to miejsce

Nagle przestałam czuć zmęczenie. Zniknęły gałęzie i lepkie pajęczyny. Z radością odrzuciłam na bok sękaty kij. Świeża bryza ocuciła mnie. Nie wiedziałam, skąd ta nagła zmiana. Mimo wielogodzinnej wędrówki czułam się rześko. Mogłabym biec. Spojrzałam na idącego za mną mężczyznę. W jego kroku ujrzałam dawną sprężystość. Niesforne brwi uniosły się w geście oczekiwania.

On też coś poczuł. Kolejny podmuch wiatru przyniósł zapach morskiej soli. Oblizałam wargi. Wiedziałam, że tym razem jesteśmy naprawdę blisko celu naszej niezwyczajnej wędrówki.

– Wspominał pan, że mama pochodzi z Pomorza? – otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się do siedzącego po drugiej stronie stolika mężczyzny.

– Tak. To małe miasteczko. Godzina drogi od Gdańska.

– A cmentarz? Gdzie ją pochowano?

– Jest w pięknym miejscu. Las łączy się tam z wydmami. Gdyby usiadła pani na ławeczce obok jej pomnika, usłyszałaby pani łagodny pomruk fal. To idealne miejsce na wieczny spoczynek.

Raz jeszcze zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie tańczące na wietrze sosny i pohukiwania jesiennego Bałtyku. Las robił się coraz rzadszy. W końcu dostrzegłam zarys ogrodzenia. Od tej strony nie było bramy, ale wiedziałam, że za betonowym parkanem jest cmentarz.
Szum fal mieszał się z delikatnym zaśpiewem umarłych. Tysiące dusz oczekiwały tu na odwiedziny żyjących. A wśród nich była ta jedna. Samotna i opuszczona. Pod samym płotem.

Usypaną z piasku mogiłę przysłaniał nieco wielki śmietnik i zainstalowana kilka lat temu przenośna toaleta. A jednak ją odnalazłam. Czas dawno już zatarł literki na starej tabliczce, lecz udało mi się odczytać nazwisko. P. Marian P. Zaledwie kilka metrów dalej pod wypolerowanym granitem spoczywała Maria T. z domu P. To nie mógł być przypadek.

– Znalazłam go! – wypowiedziane zbyt głośno słowa sprawiły, że staruszek podskoczył na fotelu; zaraz potem zauważyłam cieknące po jego policzkach łzy.

– Leży w lesie? Z innymi?

– Nie. Spoczywa na cmentarzu. Pana mama jednak się go doczekała.

Reklama

Pierwszego listopada na małym cmentarzu rozbłysły dwa okazałe znicze w kształcie krzyża. Jeden na grobie czekającej na powrót męża kobiety, drugi na opuszczonej mogile mężczyzny, który ukrywając się, przyjął panieńskie nazwisko i męską wersję imienia ukochanej żony.

Reklama
Reklama
Reklama