Reklama

Gdy usłyszałam rozmowę ojca z sąsiadem zza płotu, do dziś pamiętam, jak mi serce zamarło. Nie mówił o mnie jak o córce. Mówił o mnie jak o transakcji. Jak o inwestycji, która właśnie miała się zwrócić.

Targ przy ogrodzeniu

Nie zorientowałam się od razu. Myślałam, że ojciec z panem Zygmuntem, naszym sąsiadem zza płotu, po prostu jak zwykle plotkują o bydle, sianokosach albo cenie zboża. Ale tamtego wieczora, kiedy wracałam ze stajni, usłyszałam swoje imię. Zatrzymałam się, z konewką w dłoni, przy krzakach agrestu.

– Zosia jest już gotowa, zdrowa dziewczyna, silna, robotna. – Ojciec miał głos jak handlarz na targu. – Dojrzalsza niż niejedna z miasta.

– No wiem, wiem. Widziałem, jak ziemniaki sadziła, aż mnie w krzyżu ścisnęło, jak się schylała – zarechotał Zygmunt. – Ale jak my to ustalimy?

– Mówię ci, nie pożałujesz. Zosia ci oborę ogarnie, dom ci ogarnie, a jak Pan Bóg da, to i dzieci naprodukuje.

Zgięłam się w pół, jakby ktoś mnie uderzył w brzuch. Stado krów. Beczka kiszonki. Jak worek ziemniaków. Jak stara maszyna do sprzedania. Nawet nie zapytał, co ja na to. Zostawiłam konewkę i wślizgnęłam się do domu tylnym wejściem. W kuchni siedziała mama. Patrzyła w okno jak nieprzytomna.

– Mamo... – zaczęłam cicho, ale ona tylko skinęła głową, jakby wiedziała.

– Ojciec postanowił – powiedziała beznamiętnie. – Tobie nic nie wolno mówić. Tylko się nie buntuj, Zośka. Bo gorzej będzie.

A ja miałam ochotę krzyczeć. Albo uciec. Albo walnąć ojca tym agrestem prosto w łeb.

Nowa suknia za krowę

Nie rozmawialiśmy o tym ani następnego dnia, ani przez tydzień. Ojciec chodził po podwórku z dumną miną, jakby właśnie podpisał kontrakt życia. Zygmunt zjawiał się częściej niż zwykle – niby przechodził tylko po jajka albo z ciekawości „co tam u sąsiadów”, ale jego wzrok niebezpiecznie długo zatrzymywał się na mnie. Uciekałam do obory albo w pole, byle tylko nie patrzył mi w oczy. A potem, któregoś poranka, ojciec wrzucił mi na stół siatkę.

– Suknia. Jutro przyjedzie Zygmunt z księdzem. Nie wygłupiaj się, Zosia. Bądź dziewczyną z rozumem.

Wyciągnęłam materiał z reklamówki. Ciemnobeżowa sukienka w kwiaty jak z taniego jarmarku. Pachniała kurzem i czymś, co przypominało PRL.

– A może by tak, chociaż zapytać mnie o zdanie? – rzuciłam, siląc się na spokój.

Ojciec spojrzał na mnie tak, jak się patrzy na cielaka, który za bardzo się wierci przy wyprowadzaniu z obory.

– Zygmunt nie pije. Ma gospodarstwo, ciągnik i ponad hektar więcej niż my. Jak ci się trafiła taka okazja, to nie wybrzydzaj. Ja też się od razu nie zakochałam. Z czasem polubiłam, co mam – wtrąciła mama bez przekonania.

Popatrzyłam na sukienkę i pomyślałam, że może jak ją ubiorę, to przestanę być sobą. Może się zmienię w kogoś innego. Kogoś, kto nie czuje tego upokorzenia tak mocno. Tylko że ja czułam. Każdą komórką ciała.

Życie, które znałam, skończyło się tamtej nocy

Wieczór nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Zygmunt przyjechał swoim starym traktorem, a ojciec stał przy furtce z dumą jak dyrektor szkoły podczas apelu. Nie było miejsca na dyskusję. Mama siedziała w kuchni, dłonie złożone na kolanach, twarz niewyraźna, jakby już dawno pogodziła się z tym, co miało się zdarzyć. Ja natomiast stałam przy drzwiach, czując, jak serce bije mi w piersi jak młot.

– Zosia, nie martw się. Wszystko zgodnie z planem – mruknął ojciec, a ja wiedziałam, że to jego jedyny wysiłek, by mnie pocieszyć. Nie wierzyłam ani słowu.

Zygmunt wszedł z uśmiechem, który dla mnie był jak maska.

– No to, Zośka, pokażesz, że dziewczyna z sąsiedztwa potrafi się przydać? – powiedział i od razu zaczął oceniać podwórko, oborę, drewniane ogrodzenie, a jego wzrok padał też na mnie. Poczułam się, jakby mnie ważył, jakby oceniał moją wartość w sztukach bydła.

Pierwsza noc w domu Zygmunta była długa. Nie mogłam spać, słysząc każdy trzask drewna, każdy szelest w stodole.

– Idziemy spać? – głos Zygmunta w drzwiach wyrwał mnie z zamyślenia. Skinęłam głową, choć nie miałam ochoty. Nawet łóżko w kącie, otoczone starymi skrzyniami, nie dawało poczucia bezpieczeństwa.

Czułam, że nic już nie będzie takie samo. Tylko mleko w garze i moja samotność przypominały mi, że od tej chwili byłam czyjąś własnością.

Uczyłam się nowej roli

Poranek przyniósł więcej słońca, niż się spodziewałam, ale nie rozświetlił mojego świata. Zygmunt siedział już przy stole, zajadając świeże bułki, a ja patrzyłam z boku, wciąż czując ciężar decyzji ojca. Nie byłam w jego domu gościem, byłam tam… kimś innym. Kogoś, kto miał obowiązki, a prawa ograniczone do minimum.

– Zosia, weź trochę herbaty, tu masz kanapki – powiedział, uśmiechając się, jakby chciał zbudować most, którym ja nie chciałam przejść. Skinęłam głową, biorąc kubek, choć czułam, że każdy łyk przypomina mi, że moje życie zostało sprzedane bez pytania.

Ojciec pojawił się w progu, wylewnie gratulując Zygmuntowi „dobrego interesu”. Mama siedziała przy stole, milcząca i blada, wpatrzona w podłogę. Nie wypowiedziała ani słowa, jakby wszystko, co mogłaby powiedzieć, było już dawno nieważne. Ja zaś uczyłam się nowej roli – nie córki, nie dziewczyny, lecz kobiety, która nagle musi spełniać cudze oczekiwania.

Zygmunt oprowadzał mnie po obejściu, pokazując stodołę, kurnik, ziemię, a jego słowa brzmiały jak instrukcja, której nie chciałam słuchać. Każde polecenie, każdy gest – były przypomnieniem, że nie należę już do siebie. Poczułam, że to nie kwestia miłości ani wyboru, lecz transakcji, którą musiałam zaakceptować, jeśli chciałam przeżyć bez problemów.

Wieczorem słyszałam śmiechy mężczyzn. Zrozumiałam wtedy, że nie ma już miejsca na protesty i tłumaczenia. Nie mogłam być córką, która marzy, płacze czy krzyczy. Teraz byłam „żoną”, osobą, od której oczekuje się pracowitości, posłuszeństwa i wypełniania obowiązków narzuconych przez innych. Z każdym oddechem czułam, że tracę kawałek siebie, a jedyny ratunek to przetrwanie i cierpliwe obserwowanie, co przyniesie jutro.

Mam wybór

Zygmunt coraz częściej wymagał ode mnie, bym wchodziła w role, których nie znałam – jego żony, gospodyni, czasem rozmówcy. Nie pytał o uczucia, o marzenia. To, co dla niego było codziennością, dla mnie było pasmem stresu i poczucia osamotnienia. Każde polecenie, nawet najprostsze, brzmiało jak rozkaz. Starałam się, uczyłam się, a jednak czułam, że nigdy nie sprostam oczekiwaniom ojca i Zygmunta. Jednak najbardziej bolało mnie to, że mama nie próbowała mnie bronić.

Z czasem zrozumiałam, że nie mogłam zmienić przeszłości ani decyzji ojca, ale mogłam decydować, kim będę w przyszłości. Każdy dzień, choć pełen ograniczeń, uczył mnie odwagi, samodzielności i cierpliwości. I choć czasem ból był nieznośny, a samotność zdawała się ciągnąć bez końca, wiedziałam, że pewnego dnia moje wybory, moja siła i determinacja pozwolą mi odzyskać własne życie. Że uwolnię się z tego impasu.

Zosia, 23 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama