Reklama

W moim rodzinnym domu był jeden samochód. Duży fiat. Oczko w głowie tatusia. Tata woził nim codziennie z pracy i do pracy swoją teczkę. Zaś mama, wracając autobusem, zawsze zahaczała a to o supersam, a to o bazarek, i docierała do domu objuczona ciężkimi siatami. Jak byłam nastolatką próbowałam ją buntować.

Reklama

Podpuszczona przeze mnie poszła w tajemnicy przed ojcem na kurs prawa jazdy. Zdała za pierwszym razem, ale to nic nie zmieniło. Kiedy mama z dumą zaprezentowała tacie prawko, nadął się i powiedział, że i tak nie da jej samochodu, bo jak jednym autem jeździ dwóch kierowców, to ono się psuje. Nie pomogło tłumaczenie, awantury. Mama odłożyła prawo jazdy do szuflady.

Nic nie wskórała, a on nie chciał zdradzić swojej tajemnicy…

Przeleżało tam długo. Aż ja i mój mąż Radek postanowiliśmy wyprowadzić się za miasto. Kupiliśmy nieduży dom pod lasem. Najpierw urodziła się Marysia, dwa lata później Tadek. No i jak to bywa, gdy się mieszka na wsi, po kilku miesiącach wprowadziły się dwa kundle i kot. U nas nie było kłótni o samochód. Odkąd wyprowadziliśmy się z miasta, mieliśmy dwa. Inaczej się po prostu nie dało. Na dodatek nie było nawet ścisłego podziału, które auto jest czyje. Ten kto pierwszy wyjeżdżał, brał samochód, który stał z brzegu.

Mama przeszła na emeryturę zaraz po narodzinach Tadka. I zaczęła dużo czasu spędzać u nas. Pomagała przy dzieciach i zwierzakach. Za każdym razem, gdy przyjeżdżała, trzeba było jechać po nią na stację. A gdy wyjeżdżaliśmy na wakacje – mama wprowadzała się, żeby opiekować się psami i kotem. I znowu był problem, bo najbliższy sklep jest oddalony o pięć kilometrów. Musiała czekać, aż tata przyjedzie do niej w weekend i ją zabierze. Choć w garażu stało cały czas jedno z naszych aut.

W końcu Radek nie wytrzymał. Na urodziny zafundował mamie kurs doszkalający.

Zobacz także

– Instruktor nie może się nadziwić, dlaczego wcześniej nie jeździłam. Mówi, że jestem urodzonym kierowcą – relacjonowała mama przy rodzinnym obiedzie. Tata tylko przewracał oczami.

Mama skończyła kurs. Wiedziała, że nie ma co dyskutować z ojcem, żeby dał jej kluczyki do ich małego opla. Postanowiła przyjechać do nas i pojeździć jednym z naszych aut. Sięgnęła do szuflady, w której od lat leżało jej prawo jazdy. Ale dokumentu nie było. Mama wywróciła cały dom do góry nogami. I nic.

– Ryszard, nie widziałeś mojego prawa jazdy? – zapytała taty, gdy wrócił z pracy. Jego mina potwierdziła jej podejrzenia. – Ryszard, przestań się wygłupiać. Natychmiast oddaj mi prawko. To w ogóle nie jest śmieszne! – zaczęła się denerwować.

– To dla twojego dobra. Jeszcze zrobisz sobie krzywdę – tata był nieugięty.

– Ja? Krzywdę? Jestem doskonałym kierowcą. I mam na to papier! To ty ciągle wjeżdżasz na skrzyżowanie na czerwonym świetle. I ścinasz zakręty. Jak ktoś z nas się pierwszy rozbije – to na pewno ty, nie ja!

Mama jednak nic nie wskórała ani awanturami, ani prośbami. Tata ani myślał powiedzieć, co zrobił z jej prawem jazdy.

– Radek, pomóż. Jak on sobie coś wbije do głowy, to nie ma siły. Ale może ciebie się posłucha – mama postanowiła wezwać na pomoc zięcia.

Sprawa robiła się dość pilna, bo za kilka dni mieliśmy po raz kolejny jechać na wakacje. Ale Radek też nic nie wskórał.

– Okej, to załatwimy to inaczej. Mama będzie musiała zgłosić zagubienie prawa jazdy. Dostanie duplikat i będzie po sprawie. Oczywiście to potrwa i przez twój upór znowu będzie jej trudniej w wakacje, ale jedno jest pewne – nie uda ci się powstrzymać mamy przed jeżdżeniem samochodem. To się po prostu wydarzy, tylko trochę później – Radek w końcu się poddał.

Już był przy drzwiach, gdy dogonił go tata i bez słowa wręczył prawo jazdy mamy.

Nikomu się nie przyznał, że coś mu dolega

Od tej pory dokument leżał u nas w domu. Bo mama jeździła autem tylko u nas. Pomimo, że nigdy nie miała żadnej stłuczki, tata konsekwentnie odmawiał jej prawa do prowadzenia ich samochodu.

– Może dajesz radę jeździć po wsi, ale miasto to zupełnie co innego. Zaraz doszłoby do nieszczęścia – teraz to była obowiązująca doktryna.

Oczywiście gdy razem przyjechali oplem na wieś – to tam też nie pozwalał jej wsiadać za kierownicę. Tu znowu wracała teoria o szkodliwości dwóch różnych kierowców.

Sześć lat temu tata też przeszedł na emeryturę. I chociaż lekarze zalecali mu spacery – gdzie się tylko dało jechał samochodem. I nikomu się nie przyznał, że ma coraz większe problemy ze wzrokiem. Rodzice przyjechali do nas na weekend. Z ganku otworzyłam im bramę. Tata ruszył i nagle z impetem przyładował w płot. Skasował reflektor i zderzak.

– Bo gadasz do mnie, Irena, cały czas, to twoja wina – krzyczał tata. Mama bezradnie rozkładała ręce i kręciła głową.
Po południu Radek pojechał z ojcem do miejscowego mechanika.

– Mamuś, co tam się dziś stało przed tą bramą? – zapytałam.

– Ewa, nic się nie stało. W ogóle nie rozmawialiśmy. Rysiek po prostu ruszył i nie zmieścił się w bramę. Wiesz, ja podejrzewam, że on bardzo źle widzi. Dwa dni temu stłukł butelkę z winem. Po prostu postawił ją zamiast na stole to tuż obok. Ale na sugestie, że może powinien iść do okulisty reaguje krzykiem. Już nie wiem, co robić.

Dwa tygodnie później rodzice przyjechali do nas pociągiem.

– Opel w warsztacie. Tata najpierw skasował auto sąsiada na parkingu – opowiadała mama. – Po prostu w nie wjechał, cofając. A chwilę później przyładował w latarnię.

– To ten idiota zaparkował się na środku – tata miał oczywiście swoją wersję zdarzeń. – A tej latarni to jeszcze niedawno tam nie było – irytował się.
Zrozumiałam, że jak czegoś nie zrobimy, to tata w końcu zrobi krzywdę sobie albo komuś. Namówiłam mamę, żeby zadzwoniła do warsztatu i poprosiła, żeby jak najdłużej trzymali u siebie opla taty. Jakoś przekonała mechaników.

Kolejnym krokiem było zniszczenie tacie okularów. Mama doskonale wczuła się w rolę. Sama położyła je na podłodze, a potem, gdy tata wszedł do pokoju, na nie nadepnęła.

– Ojej, ale nieszczęście. Ale co te okulary robiły na podłodze? – dramatyzowała.

Tata musiał iść do optyka po nowe. Ten (wcześniej wciągnięty do spisku) odesłał go po nową receptę do okulisty.

– To tylko formalność, pewnie dostanie pan ją bez badania – zapewnił.

Tata dał się namówić. A jak już wszedł do gabinetu – było za późno. Okulistka nie pozostawiła mu żadnych złudzeń.

– To nie są żarty. Pan nie ma prawa wsiadać za kierownicę. Pan nawet nie za bardzo powinien sam chodzić po ulicy! I tu nie pomogą żadne okulary. Musi pan bardzo oszczędzać oczy. Mniej czytać, nie siedzieć przed telewizorem. Inaczej w przeciągu czterech, pięciu lat straci pan wzrok zupełnie. Czy ktoś tu jest z panem?

– Żona.

– To proszę ją zawołać.

Lekarka kazała tacie oddać przy mamie prawo jazdy.

– Proszę się upewnić, że pan Ryszard więcej nie usiądzie za kółkiem. Bo to się skończy tak, że będzie go pani odwiedzać albo na cmentarzu, albo w więzieniu – okulistka nie przebierała w słowach. I dobrze, bo chyba udało jej się tatę nastraszyć.

– Irenka, jak już pan Waldek naprawi opla, to będziesz musiała po niego pojechać – poprosił wieczorem.

Mama postanowiła oczywiście trochę sobie odbić lata znoszenia jego komentarzy.

– No nie wiem, a ten nasz opel się nie rozpadnie, jak nagle ktoś inny zacznie w nim pedały wciskać? Może lepiej od razu go sprzedajmy. I będziemy jeździć autobusami i kolejką… W końcu lada chwila będziesz miał prawo do darmowej komunikacji.

Mama wiedziała, że dla taty od myśli, że teraz to ona będzie wozić go autem, jeszcze gorszą była ta o podróżowaniu transportem zbiorowym.

– Przestań się wygłupiać – warknął. – Jak chcesz, to oczywiście mogę już nigdy nie opuścić podwórka. Proszę bardzo.

Dwa dni później tata chyba po raz pierwszy siedział w swoim aucie na miejscu pasażera. I pierwszy raz jechał z mamą jako kierowcą.

– Wiesz, oczywiście próbował od razu mnie strofować – relacjonowała mi wieczorem mama tę pierwszą podróż. – Trzy razy zjeżdżałam na pobocze i gasiłam silnik. „Co ty wyrabiasz?” – wrzeszczał. A ja tłumaczyłam mu, że albo zamilknie albo dalej idzie pieszo. W końcu się obraził. I zamilkł. Wiesz, jak widziałam, jak cierpi jego duma, to nawet na chwilę zrobiło mi się go szkoda. Ale na bardzo krótką.

Reklama

Pośmiałyśmy się chwilę i rozłączyłyśmy. Godzinę później dostałam esemesa od taty: „Irenie nigdy tego nie powiem, ale ona naprawdę jest świetnym kierowcą”. Natychmiast przesłałam tę wiadomość mamie. Odpowiedziała serią uśmieszków.

Reklama
Reklama
Reklama