Reklama

Kiedy ktoś mnie pyta, czy mam ojca, mówię: miałem. Bo trudno nazwać ojcem kogoś, kto zamknął ci drzwi przed nosem, a potem przez lata udawał, że nie istnieję. A wszystko przez jedną kłótnię. Jedną! Może nieprzyjemną, może bolesną, ale przecież nie taką, po której powinno się człowieka skreślać jak jakiegoś dłużnika w notesie. Miałem wtedy dziewiętnaście lat. Nosiłem glany, słuchałem muzyki, której ojciec nie rozumiał, i głośno mówiłem, co myślę. A że myślałem głośno o tym, że jego życie to jedna wielka porażka – no cóż, nie był to najlepszy pomysł. Tylko że młodzi tak mają. Testują granice. Szukają siebie. Tyle że nie każdy ojciec umie to zrozumieć.

Po naszej sprzeczce spakował mi torbę, wręczył ją bez słowa i zamknął za mną drzwi. Nie pytał, czy mam gdzie iść. Nie zadzwonił przez następne lata. A ja... A ja go znienawidziłem. Przysiągłem, że nigdy się do niego nie odezwę. I nie odezwałem się – aż do dnia, w którym zrozumiałem, dlaczego naprawdę mnie wyrzucił.

Serce mi się zatrzymało

Było lato, duszne, ciężkie, takie, które lepi się do skóry. Siedziałem w kuchni, nogi na stole, w ręku zimna cola, a z głośników łomotało coś, co ojciec nazywał „diabelskim jazgotem”. On z kolei wrócił z pracy, zmęczony, w poplamionej koszuli, i tylko spojrzał na mnie z odrazą.

Mógłbyś to ściszyć? – rzucił sucho, kładąc klucze na blacie.

– Przeszkadza ci? – zapytałem, nie ruszając się z miejsca. – W pracy miałeś za cicho?

– Przeszkadza mi, że siedzisz tu jak panisko, nic nie robisz, głośno jak w remizie, a ja haruję od rana.

Parsknąłem.

– Nikt ci nie kazał się tak urządzać. Jak się nie umie żyć, to się potem zasuwa po godzinach, ojczulku.

Zamarł. Spojrzał na mnie z takim chłodem, że aż mi się serce zatrzymało.

– Powtórz to – powiedział cicho, z tą swoją zimną twarzą, która zwiastowała tylko jedno: burzę.

– Co? Że jesteś nieudacznikiem? – podniosłem głos. – Że żona cię zostawiła, a ja tu siedzę, bo matka nie chciała mnie wziąć do siebie? Tak, dobrze słyszałeś. Jesteś nikim.

Jego ręka zadrżała. Nie podniósł głosu, nie rzucił się na mnie. Po prostu odwrócił się, poszedł do mojego pokoju i wrócił z torbą.

– Spakuj się. Masz godzinę, żeby zniknąć z mojego domu.

– Co?! – zerwałem się z krzesła. – Ty tak na poważnie?

– Całkiem. Nie będziesz mnie obrażał w moim własnym domu.

Nie wierzyłem. Myślałem, że to tylko teatr. Jednak on nie żartował.

Poczułem się jak śmieć

Chwyciłem tylko torbę, którą on wcześniej wypchał jakimiś byle jak złożonymi ubraniami. Na dnie była para butów i mój stary walkman. Stałem przez chwilę na wycieraczce, licząc, że otworzy drzwi. Nie otworzył. Słyszałem, jak zamyka zamek na dwa razy. Usiadłem na ławce pod blokiem. Ciemno już było, tylko żółte światło latarni cięło przestrzeń na pół. W kieszeni miałem trzydzieści siedem złotych i jedną dziesięciogroszówkę. Zadzwoniłem do Pawła.

– Stary, mogę u ciebie przekimać? Ojciec mnie wywalił.

– Ty serio? Po co?

– Pokłóciliśmy się. On... on się nie nadaje do bycia ojcem.

– Daj spokój. Mam rodziców w domu, nie dam rady.

Rozłączył się. Potem zadzwoniłem do dwóch innych kumpli. Jeden był nad morzem z dziewczyną, drugi nie odbierał. W końcu przeszedłem się do nocnego. Kupiłem colę i paczkę czipsów, jakby to miało mi cokolwiek naprawić. Wróciłem na ławkę.

Na pewno zaraz otworzy – mówiłem do siebie. – Zaraz wyjdzie, powie, że przesadził. Może mnie przeprosi.

Nie wyszedł. O trzeciej w nocy zaczęło padać. Przemokłem do suchej nitki. Deszcz mieszał się z moją dumą i żalem. Noc spędziłem w piwnicy sąsiedniego bloku, przykryty jakimś starym dywanem, który ktoś zostawił na kartonach. Nazajutrz rano, pierwszy raz w życiu, poczułem się jak śmieć. Dokładnie tak, jak mnie potraktował.

Zacisnąłem zęby

Przez kilka dni tułałem się po znajomych, aż w końcu zatrzymałem się u ciotki Haliny. Starsza siostra ojca, zupełnie inny człowiek. Miała stare, pachnące naftaliną mieszkanie i wielkiego rudego kota, który spał w zlewie. Przyjęła mnie bez pytań.

Jesteś głodny? – zapytała, kiedy przyszedłem przemoczony i roztrzęsiony.

– Może trochę...

Postawiła przede mną talerz z zupą pomidorową. Jadłem powoli, próbując się nie rozpłakać.

– Wiesz, twój ojciec nie jest zły. Tylko głupi – dodała cicho, siadając naprzeciwko mnie.

– Głupi? On mnie wyrzucił z domu jak psa!

– Wiem. Powiedział mi. – Westchnęła. – On się boi. Bardziej niż ci się wydaje.

– Czego się niby boi? Mnie? – prychnąłem.

– Siebie – odpowiedziała, patrząc mi w oczy. – Tego, że w tobie widzi siebie sprzed lat.

Nie odpowiedziałem. Bo niby co miałem powiedzieć? Że to bzdura? Że nie jesteśmy tacy sami? Po dwóch tygodniach znalazłem pracę w barze. Zmywałem gary, wracałem śmierdzący olejem i potem, ale przynajmniej miałem na bilet miesięczny. Wieczorami siedziałem w pokoju u ciotki, słuchałem muzyki i patrzyłem w sufit.

– I co dalej? – zapytała któregoś wieczora.

– Nie wiem – przyznałem. – Może wrócę kiedyś do ojca i powiem mu, żeby się wypchał.

– Albo, żeby się wreszcie przyznał, dlaczego tak naprawdę cię wyrzucił – mruknęła Halina.

Nie odpowiedziałem. Bo może wcale nie chciałem znać tej odpowiedzi.

Stałem jak sparaliżowany

Minęło dwanaście lat. Skończyłem zaocznie technikum, potem szkołę policealną. Pracowałem jako elektryk, czasem na czarno, czasem legalnie, ale jakoś szło. O ojcu nie myślałem. A przynajmniej tak sobie wmawiałem. Któregoś dnia, pod koniec marca, dostałem wiadomość od ciotki Haliny. Krótko, bez emocji:

„Ojciec jest w szpitalu. Odwiedź go, jeśli chcesz”.

Nie chciałem. Naprawdę nie. Jednak dwa dni później wsiadłem w tramwaj, stanąłem pod szpitalem i wszedłem. Leżał blady, z kroplówką, podpięty do jakiejś aparatury. Skurczył się. Był... mniejszy.

– Mirek? – zdziwił się. – Nie wierzę.

– Też nie wierzyłem, że tu przyjdę – burknąłem.

Zamilkł. Patrzył na mnie, jakby widział ducha.

Przyszedłeś się zemścić? – zapytał po chwili.

– Nie. Chciałem ci powiedzieć, że dałem sobie radę. Bez ciebie. I że nadal nie wiem, dlaczego to zrobiłeś. Dlaczego mnie wyrzuciłeś?

Zamknął oczy. Oddychał ciężko. Przez chwilę myślałem, że znowu ucieknie od odpowiedzi. I wtedy powiedział coś, co wbiło mnie w ziemię:

– Bo byłem tobą, zanim się urodziłeś. Tak samo pyskaty, tak samo dumny, tak samo pewny, że wszyscy są głupi, tylko ja najmądrzejszy. I wtedy też ktoś mnie zawiódł. I zrobiłem coś głupiego.

– Co zrobiłeś? – zapytałem, ściszając głos.

Zostawiłem twoją matkę, zanim się urodziłeś. Wróciłem tylko dlatego, że mnie nie wyrzuciła. I całe życie bałem się, że ty zrobisz to samo. Więc wyprzedziłem cię.

Stałem jak sparaliżowany. Wtedy zrozumiałem, że nie mnie nienawidził. Tylko do siebie samego.

Pożegnałem się na swój sposób

Ojciec zmarł trzy tygodnie później. Nie przyszedłem na pogrzeb. Nie potrafiłem jeszcze. Jednak poszedłem na cmentarz dwa dni później, sam. Przyniosłem mu coś, czego nigdy nie chciał – list. Taki, którego nigdy nie napisałem, choć w głowie składałem go tysiące razy. Usiadłem na ławce naprzeciwko nagrobka. Poprawiłem znicz i wyciągnąłem kartkę z kieszeni. Nie przeczytałem jej na głos. Po prostu trzymałem ją w dłoni, gniotąc z każdym zdaniem.

– Wiesz – mruknąłem w końcu – chciałem być inny niż ty. Myślałem, że jak się od ciebie odetnę, to nie powtórzę twoich błędów. Jednak kiedy opowiadałeś mi o sobie tam w szpitalu... To jakbym słyszał własne myśli. Może faktycznie się bałeś. Może naprawdę chciałeś mnie uchronić, ale powiem ci coś... – tu głos mi się załamał – ...dzieci nie chroni się, wyrzucając je na ulicę. One potrzebują ojca, a nie karzącej ręki.

Obok mnie przeszedł grabarz, skinął głową. Odpowiedziałem cicho.

– I wiesz co? Chciałem ci wybaczyć. Naprawdę. Tylko zanim się zdecydowałem, już cię nie było. Może dlatego tak boli. Bo nie było czasu na naprawę.

Kartkę położyłem pod zniczem, a potem odszedłem. Bez złości. Bez ulgi.

Bałem się

Długo nie mówiłem o ojcu. Ani znajomym, ani kobiecie, z którą zamieszkałem parę lat później. Wiedziała tylko, że „kontakt z rodziną mam słaby” i że „ojciec nie żyje”. Nie dopytywała. A ja nie wyjaśniałem. Nie umiałem. Dopiero kiedy urodził się mój syn, wszystko wróciło. I strach, i wątpliwości, i ta nieszczęsna duma, którą tak dobrze znałem. Patrzyłem na małe dłonie i czułem, jak coś mnie ściska od środka.

– Wiesz, boję się, że zrobię coś źle – powiedziałem do Izy, gdy któregoś wieczoru siedzieliśmy na kanapie.

Każdy się boi. Jednak ty masz tego świadomość. To już połowa sukcesu – odpowiedziała cicho, wkładając mi rękę pod ramię.

– Mój ojciec... – zacząłem i urwałem. – On mnie wyrzucił. Z dnia na dzień. Bez rozmowy, bez wyjaśnienia. A ja się przez lata nienawidziłem za to, że go nienawidzę.

Milczała, czekała.

– Dopiero jak leżał w szpitalu, powiedział mi, że wyrzucił mnie, bo się bał, że zrobię to samo, co on. Że zostawię kogoś. Jak on zostawił moją matkę.

Iza pokiwała głową. Nic nie mówiła. Tylko ścisnęła mocniej moją dłoń.

– Dlatego przysiągłem sobie jedno – dodałem. – Że mój syn nigdy nie zobaczy zamkniętych drzwi.

Od tamtej pory obiecałem sobie, że mój syn nie będzie musiał czekać, zanim dowie się, kim był jego ojciec naprawdę. Bo ja wiem, kim był mój. Był człowiekiem, który nie umiał być ojcem – i przez to stracił wszystko, co miał.

Mirosław, 49 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama