Reklama

Ojciec nigdy nie był łatwym człowiekiem. Surowy, zdystansowany, zawsze bardziej obecny duchem w swoich notatnikach niż przy rodzinnym stole. Po śmierci mamy odsunął się od nas jeszcze bardziej, jakby z ulgą przyjął samotność. Mimo wszystko... liczyłam, że kiedyś się zbliżymy. Teraz już nie zdążymy.

Reklama

Ostatnia wola i szok

W kancelarii siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy długim stole: ja, Klara i Adam, całe rodzeństwo. Cisza ciążyła bardziej niż samo oczekiwanie. Klara przyjechała z Warszawy i od wejścia miała minę, jakby przyszła odebrać nagrodę, nie pożegnać ojca. Adam był rzeczowy, spięty, z folderem dokumentów pod pachą — jakby testament był tylko kolejnym punktem w jego terminarzu. Ja siedziałam cicho, ściskając pasek torebki, z myślami zupełnie gdzie indziej.

– Państwo wybaczą, że proszę o spokój i skupienie – odezwał się notariusz, starszy mężczyzna z twarzą bez emocji. Rozłożył dokumenty na biurku i wsunął na nos okulary. – Przechodzimy do odczytania testamentu pana Witolda...

Klara poprawiła włosy, Adam kiwnął głową. Ja zamarłam.

– Cały majątek, w tym nieruchomości, konta bankowe oraz przedmioty osobiste, zgodnie z wolą zmarłego, zostają przekazane pani Teresie Nowak, opiekunce z domu spokojnej starości „Brzozowy Zakątek”.

Przez kilka sekund była cisza.

– Co takiego?! – wybuchła Klara, wstając z krzesła. – To jakiś żart?!

– To niemożliwe – powiedział cicho Adam, ale już sięgał po telefon.

– Musi być jakiś błąd – rzuciła Klara do notariusza. – Przecież to nielegalne!

A ja… siedziałam, patrząc w stół. Czułam, że coś się tu nie klei. Ojciec był oziębły, ale nie głupi. Coś tu śmierdziało, i to nie tylko formalnie.

Ta rozmowa była konieczna

W „Brzozowym Zakątku” pachniało świeżo pieczonym ciastem. Miłe starsze panie w szlafrokach przechadzały się po korytarzach, rozmawiając o pogodzie. Wszystko wyglądało zbyt perfekcyjnie. Jak teatr dla odwiedzających.

Pani Teresa przyjęła mnie z ciepłym uśmiechem, który od razu wzbudził moją czujność. Miała na sobie bordowy kardigan i apaszkę z cienkiego jedwabiu. Trzymała filiżankę herbaty, jakby od lat czekała, aż ktoś ją zapyta o testament.

– Ach, pani Julia – powiedziała miękko. – Tak bardzo mi przykro. Pana Witolda będzie nam wszystkim brakowało...

– Dziękuję – odpowiedziałam krótko. – Przyszłam, bo... potrzebuję zrozumieć. Dlaczego mój ojciec zapisał pani cały majątek?

– Och... – westchnęła i spojrzała przez okno, jakby to była scena z filmu. – Pana Witold powiedział mi kiedyś, że zmarnował życie na rzeczy nieistotne. I że dopiero tutaj, na starość, zrozumiał, czym jest prawdziwa bliskość. Czuł się przy mnie bezpieczny.

– A jego dzieci? – zapytałam sucho.

– Mówił, że próbował. Ale nie umiał. Czasem ludzie zbyt długo noszą w sobie ciężar, żeby jeszcze wierzyć w naprawę...

Zamilkłam. Brzmiało to... pięknie. Zbyt pięknie.

– Testament został sporządzony miesiąc przed śmiercią, prawda?

– Tak, dokładnie – skinęła głową, jakby wiedziała, do czego zmierzam. – Ale zapewniam panią, wszystko odbyło się legalnie.

Nie zapytałam więcej. Ale jej głos był... zbyt wyćwiczony. Coś mi tu nie grało. Ojciec był trudny, ale naiwny. Nigdy.

Z książki wypadła koperta

Mieszkanie ojca pachniało kurzem i starym drewnem. Nic tu nie było zmienione od lat. Przez chwilę po prostu siedziałam na jego fotelu i wpatrywałam się w półkę z książkami. Porządek był niemal obsesyjny – wszystko poukładane alfabetycznie, jak dawniej. Tylko jedna książka odstawała. Oprawiony w szarą skórę tom Montaigne’a. Pamiętałam, że ojciec często ją czytał.

Sięgnęłam po nią z zamiarem przywrócenia porządku i wtedy coś wypadło. Koperta. Bez znaczka, bez adresata. W środku – kartka zapisana piórem, znajomym, kanciastym charakterem pisma.

„Nie można naprawić wszystkiego, ale można nie powielać błędów. Jeśli to czytasz, to znaczy, że postanowiłem raz w życiu zrobić coś inaczej”.

To nie był list wprost do mnie, ani do kogokolwiek. Raczej... rodzaj wyznania. Nie podpisany. Ale nie miałam wątpliwości, że napisał go ojciec.

Zacisnęłam dłonie. Co to miało znaczyć? Jakie błędy? Czy my byliśmy tymi błędami?

– Co to masz? – Adam wszedł do pokoju bez pukania.

– Nic ważnego – powiedziałam zbyt szybko.

– Ojciec napisał, że nie chciał powielać błędów. Może uważał nas za pomyłkę? – zaśmiał się z goryczą. – Daj spokój, Julia. Testament to testament. Zostawił wszystko babie, która robiła mu herbatki. Koniec historii.

– Może ty już go pogrzebałeś, ale ja jeszcze nie – warknęłam.

Nie wiedziałam jeszcze, czego szukam. Ale czułam, że to nie był koniec. Ojciec nie zostawiłby nas z niczym. Chyba że... naprawdę nas nie chciał.

Znała go wcześniej?!

Do Zakopanego pojechałam sama. Stara willa stała pusta, zakurzona i zimna, jakby czekała na nowego właściciela, którego nikt z nas nie chciał poznać. Na ścianach wisiały te same obrazy, które pamiętałam z dzieciństwa. Jeden z nich, przedstawiający kobietę w zielonym płaszczu, zawsze mnie niepokoił. Ojciec powtarzał, że to „tylko szkic”, ale teraz wiedziałam, że to nie była prawda. Z tyłu ramy znalazłam plik starych zdjęć. Na jednym z nich – ojciec, młodszy o jakieś trzydzieści lat, trzymał za rękę... panią Teresę. Bez wątpienia. Uśmiechali się do siebie z czułością, której nie znałam.

Zadzwoniłam do niej tego samego dnia. Spotkałyśmy się na miejscu, pod willą. Było zimno, ale nie chciałam zaprosić jej do środka. Czułam, że nie mogłabym tam oddychać.

– Dlaczego nie powiedziała mi pani, że znała ojca wcześniej? – zapytałam bez owijania.

– Bo nie pytałaś – odpowiedziała spokojnie. – A może... bałaś się zapytać?

Zacisnęłam usta.

– To pan Witold był ojcem mojego dziecka – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Byłam w ciąży, kiedy wyjechał na stałe. Nigdy nie wrócił. Ale zostawił mi dom i spokój. A teraz... może chciał się zrehabilitować. Dla syna. Dla mnie.

– Dla ciebie, a nie dla nas? – szepnęłam.

– A może nigdy nie był wasz? – powiedziała cicho.

W głowie mi huczało. Może rzeczywiście nie był...

Tu już nie chodziło o pieniądze

– On miał dziecko z tą kobietą? – Adam zerwał się z fotela. – Julia, przecież to jakiś absurd!

– Widziałam zdjęcia. I słyszałam to z jej ust. Ona nie udawała. Nie musiała – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku cała się trzęsłam.

– To kłamstwo! – wrzasnęła Klara. – Tata nigdy by nas tak nie oszukał!

– Już to zrobił. Coś przez całe życie sobie wmawialiśmy – rzuciłam.

Rozmowa szybko zamieniła się w awanturę. Każde z nas mówiło, ale nikt nie słuchał. Adam oskarżał ojca o zdradę, Klara – panią Teresę o manipulację. Ja próbowałam zrozumieć. I z każdym słowem coraz wyraźniej widziałam, jak bardzo byliśmy obcymi ludźmi – nie tylko dla ojca, ale i dla siebie nawzajem.

– On nas nigdy nie chciał – powiedziała nagle Klara z jakimś dziwnym błyskiem w oczach. – Ani ciebie, ani mnie. Wszystko robił z obowiązku. Nawet to, że był... w naszym życiu. Nie był obecny. Nigdy.

– Nieprawda – zaprzeczyłam, choć coś w środku już się łamało.

– No to dlaczego oddał wszystko tej kobiecie? Temu bękartowi?! – wykrzyczał Adam.

Zapadła cisza. Po raz pierwszy od lat naprawdę się baliśmy. Nie o pieniądze. O to, że byliśmy tylko mniej ważnym punktem w cudzej biografii. Że dom, który mieliśmy, był zbudowany na niczym. Rozsypywał się na naszych oczach.

Zaglądałam do jego notatek, które zostawił w willi

Wróciłam do Krakowa. Czułam się oszukana i pusta. Jakby wszystko, co mnie definiowało — córka, siostra, spadkobierczyni — nagle zniknęło. Ojciec, którego nie zdążyłam poznać, odebrał mi tożsamość jednym podpisem na kartce.

Zaglądałam do jego notatek, które zostawił w willi. Cytaty, szkice, refleksje. Nic osobistego. Jakby nawet przed sobą nie chciał się odkryć. Tylko jedno zdanie powtarzało się w różnych formach, zapisane kilkakrotnie: „Nie ten, kto daje życie, jest ojcem. Ale ten, kto za nie odpowiada”.

Próbowałam to pojąć. Może to był jego sposób na zadośćuczynienie. Ale czy to usprawiedliwiało wszystko, co nam zrobił? Czy ten drugi syn zasługiwał na więcej niż my? Czy był „lepszy”?

Klara wróciła do siebie i nie odbiera telefonów. Adam wysłał mi krótką wiadomość: „Zdecyduj, po której stronie stoisz”. A ja nie wiem, czy jeszcze w ogóle jesteśmy po tej samej stronie czegokolwiek.

Zostałam z pytaniem, którego nie umiem wypowiedzieć na głos. Czy ojciec naprawdę nas nie kochał? Czy tylko nie potrafił tego okazać? I jeszcze jednym – tym, które krąży w mojej głowie jak echo: czy naprawdę jestem jego córką? Może testament nie tylko odebrał nam majątek, może także odebrał mi tożsamość.

Julia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama