Reklama

Gdy mama odeszła, tata trzymał się dzielnie. Nam też kazał. Mówił, że jesteśmy jego dziewczynkami, że nie ma między nami różnicy, że obie kocha tak samo. Wierzyłam w to. Nawet jeśli z Agnieszką częściej się przytulał. Z siostrą też miałam dobrą relację, choć jesteśmy różne. Ona spokojna, bardziej rodzinna. Ja – szybka, konkretna, lubię mieć wszystko pod kontrolą. Może dlatego od jakiegoś czasu nasze rozmowy zrobiły się krótsze. Czułam, że coś się zmienia, choć nie umiałam tego nazwać. A potem… wszystko pękło. Jeden komentarz, jedna rozmowa i nagle świat, w którym myślałam, że jesteśmy równo kochane, runął jak domek z kart.

Reklama

Czułam się jak idiotka

– Tata nam bardzo pomógł z wkładem na mieszkanie – rzuciła Agnieszka mimochodem, mieszając kawę. – Dał nam sto tysięcy.

Zamarłam. Uniosłam wzrok znad filiżanki, ale jej twarz była spokojna. Jakby właśnie powiedziała, że pogoda ładna.

Sto tysięcy? – powtórzyłam powoli.

– No… tak. Dzięki temu dostaliśmy lepszą ofertę z banku. Bez tego nie mielibyśmy szans.

Uśmiechnęłam się krzywo.

– Fajnie. Nie wiedziałam, że tata rozdaje takie prezenty.

Agnieszka spłoszyła się na moment, odłożyła łyżeczkę.

Myślałam, że ci powiedział. Albo, że się domyślasz.

– Nie, nie domyśliłam się. Ale spoko – powiedziałam, sięgając po torebkę. – Muszę już lecieć, mam jeszcze sporo pracy.

Nie zaprotestowała. Nie zdziwiła się. Może właśnie tego się spodziewała – że znów będę udawać, że wszystko gra. W domu usiadłam na łóżku i patrzyłam w podłogę. Przypomniało mi się, jak pięć lat temu tata zapytał, czy nie potrzebuję wsparcia, kiedy kupowałam swoje mieszkanie. Powiedziałam mu wtedy, że dam radę. Ale teraz…? Teraz czułam się jak idiotka. Duma przestała smakować jak coś szlachetnego. Smakowała gorzko.

Czyli jednak nie kocha nas tak samo – powiedziałam na głos.

I poczułam, że coś pękło.

Dłonie mi się trzęsły

Zadzwoniłam do taty wieczorem. Nie planowałam tej rozmowy. Po prostu nie mogłam zasnąć.

– Cześć, tato. Znajdziesz dla mnie chwilę? – zapytałam od razu, bez wstępów.

– Oczywiście, córeczko. Coś się stało?

Wzięłam głęboki oddech.

– Dowiedziałam się od Agnieszki, że dałeś im sto tysięcy na mieszkanie.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Długa. Nieprzyjemna.

– Tak, pomogłem im – powiedział w końcu. – Potrzebowali.

A ja nigdy nie potrzebowałam?

– Natalia, przecież sama mówiłaś, że nie chcesz ode mnie pieniędzy. Że jesteś samodzielna. Że dasz sobie radę.

– Mówiłam to pięć lat temu! Myślałam, że... że jak kiedyś naprawdę będę potrzebować, to zapytasz. Albo… po prostu się domyślisz.

– Nie chciałem cię obrażać. Szanuję twoją niezależność.

– A Agi nie szanujesz? – syknęłam.

– Nie o to chodzi. Każda z was jest inna. Ty zawsze byłaś silna, konkretna.

Poczułam, jak dłonie mi się trzęsą.

– To nie chodzi o pieniądze, tato. Chodzi o to, że czuję się mniej ważna.

– Nie myślałem tak...

– No właśnie, tato. Nie myślałeś – rozłączyłam się, zanim zdążył odpowiedzieć.

W mieszkaniu znów zapanowała cisza. Ale tym razem była ciężka. Jak wyrzut sumienia.

Poczułam się zdradzona

Nie dzwoniłam do taty przez kilka dni. Nie miałam ochoty. Aż któregoś popołudnia, po pracy, wracałam akurat z zakupami i przeszłam obok jego bloku. Impuls. Już miałam nacisnąć dzwonek, gdy usłyszałam znajome głosy.

– Nie musiałeś… – mówiła Agnieszka, ściszonym, łagodnym tonem.

– Nie mów nikomu. Jak mogłem nie pomóc, skoro Mariusz stracił robotę? Te parę tysięcy to nic wielkiego – odpowiedział ojciec.

Poczułam, jak wszystko się we mnie zaciska. Odsunęłam się o krok, ale zostałam. Nie mogłam odejść. Nie jeszcze.

– A Natalia? – zapytała Agnieszka po chwili ciszy. – Myślisz, że nie zauważy, że znów tylko mi pomagasz?

Ojciec westchnął.

– Natalia zawsze była… dumna. Trudna. Ona nie chce, żeby jej pomagać. Ona chce mieć wszystko pod kontrolą. To nie moja wina.

Otworzyłam drzwi bez pukania. Oboje spojrzeli na mnie jak na ducha.

– A może po prostu nie próbowałeś mnie zrozumieć? – powiedziałam cicho, ale z siłą, której nawet się po sobie nie spodziewałam.

Ojciec zbladł. Agnieszka spuściła wzrok.

– Wszystko słyszałam. Chciałabym wiedzieć jedno. Tato… czy ty mnie w ogóle znasz?

Zamilkł. A potem powiedział coś, co zabolało bardziej niż cokolwiek wcześniej:

– Z tobą… zawsze było trudniej. Kocham cię, ale… łatwiej było pomagać Agnieszce.

Zrobiło mi się wstyd

Z siostrą spotkałam się tydzień później. Chciała pogadać na spokojnie. Zgodziłam się – bardziej z ciekawości niż z chęci.

Nie chciałam, żeby tak to wyszło – zaczęła. – Myślałam, że skoro nie mówiłaś nic o tamtym mieszkaniu, to… że nie potrzebujesz pomocy.

– Bo przez całe życie wmawialiście mi, że jestem silna. To łatwiej było nie pytać, prawda?

– Gdybyśmy nie przyjęli tych pieniędzy, nie mielibyśmy gdzie mieszkać – spuściła wzrok. – Mariusz został bez pracy, a ja z dzieckiem. To nie było „łatwiej”. To była konieczność.

Zacisnęłam usta.

– A może chociaż mogłaś mnie uprzedzić? Powiedzieć mi, że tata znowu wam pomaga? Żebym nie musiała dowiadywać się przypadkiem, przy kawie?

Nie sądziłam, że cię to aż tak dotknie. Zawsze mówiłaś, że jesteś twarda.

– Bo musiałam być. Ktoś w tej rodzinie musiał.

Zamilkłyśmy. I nagle zrobiło mi się wstyd. Nie o to, co czuję. Ale o to, że w ogóle muszę się o to kłócić z własną siostrą.

– Przepraszam, że to wszystko tak wybuchło – powiedziała w końcu. – Nie chciałam cię zranić.

Nie odpowiedziałam. Bo jeszcze nie wiedziałam, czy bardziej jestem zraniona przez nią, przez tatę… czy przez własne nadzieje.

Musiałam być szczera

Zadzwoniłam do taty. Powiedziałam, że chcę porozmawiać. Bez wyrzutów. Bez krzyków. Dwie godziny później usiedliśmy przy kuchennym stole. Tym samym, przy którym kiedyś uczył mnie matematyki i gdzie mama stawiała gorącą herbatę.

– Nie chodzi o pieniądze – zaczęłam. – Naprawdę. Chodzi o to, że kiedy pomogłeś Agnieszce drugi raz, nawet nie pomyślałeś, by zapytać mnie, czy wszystko u mnie okej. Jakbyś z góry wiedział, że dam radę. Jakby to było moje jedyne zadanie – radzić sobie.

Patrzył na mnie długo. Zmarszczki wokół oczu wydawały się głębsze.

Myślałem, że jesteś silniejsza – powiedział cicho.

– A ja myślałam, że jesteś mądrzejszy – odpowiedziałam bez złośliwości. Po prostu… szczerze.

Zamilkliśmy.

Wiem, że cię zawiodłem – powiedział po chwili. – I naprawdę nie wiem, czy potrafię to naprawić.

– Może nie chodzi o naprawianie – westchnęłam. – Może wystarczy, że w końcu zaczniemy ze sobą naprawdę rozmawiać. Nie tylko wtedy, kiedy coś się psuje.

Skinął głową. Ale nie był to gest zwycięstwa. Raczej… kapitulacji. Zmęczony, cichy gest człowieka, który nagle zobaczył, ile lat spędził w przekonaniu, że wszystko robi dobrze. Tym razem nie trzaskałam drzwiami. Wyszłam powoli. Wciąż nie wiedząc, czy coś się zmieniło. Ale przynajmniej już nie musiałam udawać, że mnie to nie boli.

Natalia, 52 lata


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama