Reklama

Czasem miałam wrażenie, że moje życie zatrzymało się w miejscu. Praca, spotkania z przyjaciółkami, kawy na mieście – wszystko toczyło się według utartego schematu. Marzenia o wielkiej miłości z biegiem lat zaczęły blaknąć, a samotność wypełniała coraz większą przestrzeń w moim sercu. Patrzyłam na innych, na ich szczęście, czułość, wspólne plany – i czułam, że jestem gdzieś obok. Kiedy Judyta zaprosiła mnie na wieczór panieński, pomyślałam, że może to właśnie ten jeden wieczór coś zmieni. Może ktoś wreszcie mnie dostrzeże.

Reklama

Wpadł mi w oko

Klub tętnił życiem. Światła migotały, rozświetlając twarze ludzi, którzy śmiali się i tańczyli. Usiadłam przy barze, czekając na zamówienie. Głosy przyjaciółek mieszały się z basem, a ja patrzyłam na tłum, czując się mała i niewidoczna. Wtedy zobaczyłam Łukasza. Stał za barem, w ciemnej koszuli, z podwiniętymi rękawami, z lekko zawadiackim uśmiechem, który podkreślał murowaną pewność siebie.

– Co podać? – zapytał, patrząc mi w oczy.

Coś, co sprawi, że zapomnę o wszystkim – odpowiedziałam, czując, jak serce zaczyna bić szybciej.

Uśmiechnął się szeroko.

– Czasem warto nie zapominać, a po prostu... płynąc z prądem.

Usiadł naprzeciwko mnie, opierając się nonszalancko o bar. Rozmawialiśmy o podróżach, marzeniach, o tym, że życie jest za krótkie, by się bać.

– Gdybym miał czas i możliwości, rzuciłbym wszystko i uciekł w Bieszczady – powiedział, patrząc mi w oczy.

– Chciałabym, żeby ktoś zabrał mnie na koniec świata. Chociaż na jeden dzień – przyznałam cicho.

Zatrzymał wzrok na mnie dłużej, a ja poczułam, że coś się zmienia. Może ten wieczór miał naprawdę coś odmienić?

Serce mi zamarło

Następnego dnia czułam się jak na lekkim rauszu, choć już dawno wytrzeźwiałam. Nie mogłam przestać myśleć o Łukaszu – o jego oczach, uśmiechu, sposobie, w jaki mówił. Analizowałam każde słowo, które padło, szukając ukrytych znaczeń. Czy jego żart o Bieszczadach to była tylko zabawna uwaga, czy może sygnał, że tak jak ja, czuje się przytłoczony tym wszystkim, co na nas spada w życiu? Sprawdziłam telefon – nic. Żadnej wiadomości. Ani „dziękuję za rozmowę”, ani „do zobaczenia”. Czekałam, a z każdą minutą czułam się gorzej. Zaczęłam go szukać – na Instagramie, Facebooku. I wtedy... znalazłam.

Profil prywatny, zdjęcia – na plaży z dzieckiem, przy choince z żoną, wspólne uśmiechy. Serce mi zamarło. Nie wierzyłam, że to możliwe. Jeszcze przed chwilą rozmawialiśmy o marzeniach, o wyjazdach na koniec świata, a teraz patrzyłam na jego idealnie poukładane życie, w którym najwyraźniej nie było dla mnie miejsca. Zadzwoniłam do przyjaciółki.

– Myślisz, że coś ze mną jest nie tak? Że faceci traktują mnie jak przelotną przygodę? – wysłałam, czując gulę w gardle.

Judyta odpowiedziała bez wahania:

– Nie. Trafiłaś na nieodpowiedniego. On nie jest wart twoich łez.

Ale ja już płakałam. Płakałam nie tylko za Łukaszem, ale za sobą – za tą naiwną częścią mnie, która uwierzyła, że coś się zmieni.

Byłam zażenowana

Nie musiałam długo czekać, żeby los zrobił ze mnie jeszcze większą idiotkę. Kilka dni później, w sobotnie popołudnie, wybrałam się do sklepu po mleko i chleb. I wtedy go zobaczyłam. Stał w kolejce do kasy, obok żony, która poprawiała mu szalik, a ich dziecko marudziło, że chce lizaka. Wyglądali na zwyczajną rodzinę, na którą patrzy się z zazdrością. Zastygłam jak wryta. Nie wiedziałam, co zrobić – uciec czy podejść? Coś we mnie pękło. Podeszłam.

– Łukasz? – powiedziałam cicho.

Odwrócił się, jego mina mnie zmroziła.

– Kasia... – wymamrotał, zaskoczony. – Co ty tutaj robisz?

– Mieszkam tu. Nie musisz udawać, że mnie nie znasz.

Nie odpowiedział. Po chwili wyszeptałam:

– Wiesz... to nie był dla mnie zwykły wieczór. Przez chwilę poczułam się ważna.

Jego wzrok uciekł gdzieś w bok.

– Przepraszam. Nie chciałem cię skrzywdzić. Naprawdę... Myślałem, że to tylko rozmowa.

– Tylko rozmowa? – wyszeptałam, czując, jak głos mi się łamie.

Mam rodzinę. Muszę być odpowiedzialny – powiedział cicho, jakby się tłumaczył przed samym sobą.

Nie miałam siły odpowiedzieć. Odwróciłam się i wyszłam. W uszach dudniła mi jego cisza, a w sercu zostawił po sobie pustkę.

W głowie miałam chaos

Wracałam do domu powoli, jakby nogi same nie chciały mnie nieść. Krople deszczu spadały na twarz, ale nie chciało mi się nawet rozłożyć parasola. Przez chwilę myślałam, że to dobrze – może deszcz zmyje tę całą żałość, to głupie zauroczenie, tę iluzję, którą stworzyłam w głowie. Ale nie zmył. Kiedy weszłam do mieszkania, wszystko wydawało się takie obce. Kanapa, na której jeszcze wczoraj oglądałam z przyjaciółkami film. Stół, przy którym marzyłam o wspólnych śniadaniach z kimś, kto naprawdę mnie pokocha. To wszystko teraz wyglądało jak scena w teatrze, a ja byłam widzem, który nie wie, jak wrócić do roli. Usiadłam na łóżku, wzięłam poduszkę w ramiona i zaczęłam płakać. Cicho, bezgłośnie, tak, żeby nikt mnie nie usłyszał.

– Dlaczego zawsze to ja daję z siebie za dużo? – powiedziałam do siebie. – Dlaczego ciągle czekam na coś, co nigdy się nie wydarzy?

Przypominałam sobie wszystkie momenty, kiedy byłam tą „miłą dziewczyną”, tą, która się śmieje z żartów, słucha uważnie, wysyła pierwsza wiadomości. A potem zostaje sama. W głowie kłębiły się pytania. Zastanawiałam się, czy to ja jestem problemem? Czy może po prostu szukam miłości w złych miejscach? Westchnęłam ciężko, otarłam oczy i spojrzałam w sufit.

– Może muszę się nauczyć być sama. Może to jest moja lekcja – szepnęłam, choć brzmiało to, jak pytanie niż odpowiedź.

Czułam się oszukana

Minęło kilka dni, a ja nadal czułam w sobie ten dziwny ciężar. Przestałam sprawdzać telefon, przestałam czekać na wiadomość, która i tak nigdy by nie przyszła. Siedziałam wieczorami na kanapie, patrząc w okno. Ludzie chodzili, ktoś śmiał się głośno na ulicy, ktoś inny prowadził psa. Wszyscy mieli swoje życia, swoje sprawy. Tylko ja siedziałam z kubkiem zimnej herbaty i myślałam, że może to wszystko moja wina. Może nie byłam dość ładna, dość ciekawa, dość…mądra. Potem zaczęłam się łapać na tym, że coraz częściej przychodzi mi do głowy inna myśl, że może tak już po prostu będzie. Przyjaciółki czasem pisały, pytały, co u mnie. Odpowiadałam zdawkowo. Nie chciałam mówić, że czuję się, jakby ktoś mnie oszukał, okradł z nadziei, a potem zostawił z pustymi rękami.

Jednego wieczoru wzięłam głęboki oddech, zapaliłam świeczkę i usiadłam w ciszy. Zrozumiałam, że nie mogę dłużej czekać na kogoś, kto mnie uratuje. Że nikt tego nie zrobi. Tylko ja sama mogę siebie poskładać, krok po kroku. I choć serce bolało, poczułam, że może właśnie tak zaczyna się nowy rozdział.

Dobijała mnie samotność

Kiedy kilka dni później wyszłam na balkon, a wieczorne światła miasta rozlewały się przede mną jak morze drobnych światełek. Patrzyłam na nie, na ludzi śpieszących gdzieś w dole, na tramwaje, które ciągnęły się leniwie po torach, i poczułam, że jestem częścią tego wszystkiego, a jednocześnie jestem samotna. Miałam ochotę zadzwonić do Łukasza, napisać mu, powiedzieć, że wciąż o nim myślę. Ale nie zrobiłam tego. Wiedziałam, że to nic nie zmieni. Że znowu zostałabym z niczym, a przecież nie chciałam już więcej siebie upokarzać. Zamiast tego wzięłam głęboki oddech i powiedziałam cicho do siebie:

– To tylko jedna historia. Jedna z wielu. Nie moja ostatnia.

Nie wiedziałam, co przyniesie przyszłość. Może ktoś jeszcze kiedyś mnie pokocha, a może nie. Może spędzę życie w pojedynkę, patrząc na świat zza okna, a może nauczę się czerpać radość z drobiazgów – z zapachu świeżej kawy, z rozmów z przyjaciółkami, z tego, że w końcu przestanę czekać na coś, co nigdy nie nadejdzie. Nie miałam odpowiedzi. Ale czułam, że nie mogę się zamknąć w tym smutku na zawsze. Że muszę nauczyć się być dla siebie dobra. Wieczór był ciepły, a miasto mrugało do mnie tysiącem świateł. Pomyślałam, że może nie wszystko da się zapomnieć, ale można nauczyć się z tym żyć.

Kasia, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama