Reklama

Nie sądziłam, że będę pracować w święta. Tym bardziej że nigdy wcześniej nie miałam okazji przygotowywać tradycyjnych wigilijnych potraw. Kiedy byłam mała, święta były czasem, gdy mama zajmowała się kuchnią, a ja i reszta rodziny grzecznie czekaliśmy na rezultat jej kulinarnych czarów.

Reklama

– Magda, czy mogłabyś tu podejść? – zawołała gospodyni z kuchni, przerywając moje rozmyślania. Weszłam do środka, gdzie unosił się intensywny zapach pieczonego ciasta. Starsza kobieta o ciepłym uśmiechu stała przy stole, przeglądając listę zadań.

– W czym mogę pomóc? – spytałam, starając się brzmieć profesjonalnie, chociaż serce waliło mi w piersi.

– Potrzebuję twojej pomocy. Emil powie ci, co i jak – powiedziała, wskazując na przystojnego mężczyznę stojącego przy blacie. Mistrz kuchni spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.

– Nie martw się, pokażę ci wszystko – powiedział ciepło.

– Dzięki, trochę się denerwuję – przyznałam cicho.

– Spokojnie, wszyscy kiedyś zaczynaliśmy. Po prostu baw się dobrze – Emil powiedział to z takim entuzjazmem, że nie sposób było mu nie uwierzyć.

Sztuka nigdy nie była moją mocną stroną

Rozpoczęliśmy nasze kulinarne zmagania od czegoś prostego – sałatki z buraków i śledzi. Emil zajął się burakami, a ja, choć niepewnie, zaczęłam kroić cebulę. Początkowo praca szła w milczeniu, przerywana jedynie dźwiękiem noży uderzających o deski do krojenia. Czułam, jak krople potu zbierają się na moim czole.

– Wiesz, kiedyś nie sądziłem, że gotowanie może być takie twórcze – Emil odezwał się nagle, przerywając ciszę.

– Naprawdę? – spytałam z niedowierzaniem. – Dla mnie to raczej źródło stresu.

– Może teraz, ale jak się wkręcisz, to odkryjesz, że to jak tworzenie dzieła sztuki. Trochę jak malowanie – mówił dalej, z zapałem w głosie.

Zaciekawił mnie tym stwierdzeniem. Jego podejście do gotowania wydawało się swobodne, jakby czerpał z tego czystą przyjemność, a nie traktował jako obowiązek.

– Cóż, sztuka nigdy nie była moją mocną stroną – odpowiedziałam, uśmiechając się pod nosem.

– Może to dlatego, że nie znalazłaś jeszcze swojej muzy? – odpowiedział, patrząc na mnie z ciekawością.

Postanowiłam zaufać jego intuicji

Nasza rozmowa przeszła na temat przepisów i technik gotowania, a ja zaczęłam dostrzegać, że Emil ma niesamowite podejście do kuchni. Zamiast trzymać się sztywnych reguł, eksperymentował z nowymi smakami i składnikami. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie mogłabym nauczyć się od niego czegoś więcej niż tylko gotowania. Pracując obok siebie, od czasu do czasu wymienialiśmy spojrzenia. Niepostrzeżenie atmosfera stała się lżejsza i zrozumiałam, że może gotowanie nie musi być takie straszne.

Zapachy zaczęły wypełniać kuchnię. Emil odwrócił się do mnie z propozycją, która mnie zaskoczyła:

– A może spróbujemy zrobić coś nietypowego? Może mały twist na tradycyjną kutię?

Spojrzałam na niego z lekkim niedowierzaniem. Kto by pomyślał, że klasyczne świąteczne danie może mieć jakikolwiek „twist”? Ale Emil już wcześniej zaskakiwał mnie swoją kreatywnością, więc postanowiłam zaufać jego intuicji.

– Jasne, ale co masz na myśli? – spytałam, starając się ukryć swoje sceptyczne nastawienie.

– Myślałem, żeby dodać do niej trochę kardamonu. Może nawet odrobinę czekolady? Co ty na to? – Emil zaczął wymieniać składniki z takim zapałem, że nie sposób było się nie uśmiechnąć.

Zaczęliśmy przygotowywać kutię, a między krojeniem daktyli a topieniem czekolady rozmowa zeszła na osobiste tematy. Emil opowiedział mi o swoim dzieciństwie, o tym, że jego rodzina również nie przywiązywała dużej wagi do tradycyjnych potraw, co wydało mi się niesamowicie znajome.

– Wiesz... – powiedział nagle, wycierając ręce w fartuch – myślę, że kuchnia to takie miejsce, gdzie możemy naprawdę być sobą. Tu nie ma osądzania, tylko tworzenie. To mnie zawsze fascynowało w gotowaniu.

Jego słowa zapadły mi w pamięć. Od dłuższego czasu czułam, że w moim życiu brakuje miejsca, gdzie mogłabym po prostu być sobą. Bez presji i oczekiwań.

– Masz rację – odpowiedziałam, wpatrując się w naszą kutię, która wyglądała nieco inaczej niż tradycyjna. – Zawsze myślałam, że kuchnia to miejsce, gdzie trzeba wszystko robić perfekcyjnie. Ale może to właśnie tu można pozwolić sobie na błędy i eksperymenty.

Rozmowa z Emilem sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać, jakie marzenia ukrywałam przed sobą, jakie pragnienia porzuciłam w imię stabilności i rutyny.

Spojrzenie mówiło więcej niż słowa

Kolacja wigilijna zaczęła się zaskakująco spokojnie. Wszyscy goście pensjonatu usiedli przy długim, drewnianym stole, który był pięknie udekorowany gałązkami świerku i delikatnymi świecami. W powietrzu unosił się zapach potraw, które wspólnie z Emilem przygotowaliśmy, a ja czułam mieszaninę dumy i niepewności. Z jednej strony cieszyłam się, że udało nam się wszystko zorganizować, z drugiej – obawiałam się reakcji na nasze kulinarne eksperymenty.

Emil usiadł naprzeciw mnie, posyłając mi uśmiech pełen zachęty. Gospodyni, zasiadając przy stole, skinęła głową z aprobatą w naszym kierunku.

– Widać, że świetnie się dogadujecie – zauważyła z zadowoleniem, gdy szef kuchni nalewał wszystkim kompotu z suszu.

Spojrzałam na niego, a mój mentor i przyjaciel odpowiedział mi spojrzeniem, które mówiło więcej niż słowa – jakbyśmy mieli własny, tajemniczy język. Wieczór mijał spokojnie. Rozmowy przy stole były pełne śmiechu i ciepłych wspomnień, a goście opowiadali o swoich rodzinnych tradycjach.

W pewnym momencie Emil pochylił się lekko w moją stronę i szepnął:

– Myślałaś już o tym, co chciałabyś robić po świętach?

Zaskoczył mnie tym pytaniem, ale był to temat, który w ostatnich dniach często pojawiał się w mojej głowie. Miałam ochotę uciec od rutyny, znaleźć coś, co naprawdę by mnie pasjonowało, ale nie wiedziałam, jak zrobić ten pierwszy krok.

– Jeszcze nie wiem – przyznałam, próbując nie zabrzmieć zbyt niezdecydowanie. – Ale nasze rozmowy... dały mi sporo do myślenia.

Emil uśmiechnął się tajemniczo.

– Może wspólna praca w kuchni to nie jedyna rzecz, którą moglibyśmy razem zrobić?

Marzenia mogą się spełnić

Kolacja dobiegła końca. Goście zaczęli powoli się rozchodzić, dziękując za smaczną ucztę.

Emil i ja zostaliśmy w kuchni, aby posprzątać. Cisza, która zapadła po gwarze kolacji, była przyjemnym odpoczynkiem. Rozmawialiśmy od czasu do czasu, ale większą część pracy wykonaliśmy w milczeniu, z poczuciem satysfakcji z dobrze wykonanej roboty.

Kiedy Emil powoli kończył porządki, spojrzał na mnie figlarnie.

– Myślałaś kiedyś o podróżach? – zapytał nagle, jakby kontynuując wcześniejszą rozmowę o przyszłości.

Podróże. Słowo, które zawsze było gdzieś na obrzeżach moich marzeń, ale nigdy nie miało okazji stać się rzeczywistością.

– Owszem, ale to zawsze były tylko marzenia – odpowiedziałam, zastanawiając się, dokąd zmierza ta rozmowa.

– A gdyby te marzenia mogły się spełnić? – Emil kontynuował z zapałem, który zaczynał być zaraźliwy. – Może razem moglibyśmy odkrywać nowe miejsca, nowe smaki... tworzyć coś wyjątkowego.

Patrzyłam na niego z rosnącym niedowierzaniem. Czy naprawdę proponował mi wspólną podróż? To brzmiało jak coś, o czym myślałam od lat, ale nigdy nie miałam odwagi zrobić pierwszego kroku.

– To brzmi jak coś nierealnego – przyznałam, ale serce zaczęło bić szybciej na myśl o przygodzie, którą moglibyśmy przeżyć.

Emil zbliżył się i delikatnie objął mnie w talii.

– Czasami najlepsze rzeczy w życiu zaczynają się od czegoś nierealnego.

Jego dotyk był ciepły i pełen zaufania. Poczułam jak mieszanka radości, ekscytacji i strachu zaczyna wypełniać moją duszę. Nie wiedziałam, co przyniesie przyszłość, ale pierwszy raz od dłuższego czasu byłam pewna, że jestem na właściwej drodze. Że mogę uwolnić się od rutyny, którą tak długo uważałam za jedyną możliwą.

– Może masz rację – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko. – Może warto zaryzykować.

Reklama

Magda, 33 lata

Reklama
Reklama
Reklama