Reklama

Myślałem, że to we łbie tak mnie łupie po wczorajszej imprezie, ale nie. Naprawdę ktoś walił w drzwi. I to z całej siły. Kogo diabły niosą o tak wczesnej porze? Przecież dopiero jedenasta rano!

Reklama

Zwlokłem się z wyra, narzuciłem bluzę od dresu i poszedłem otworzyć, a im bliżej byłem wejścia, tym wyraźniej czułem, że popełniam błąd. Powinienem być teraz na uczelni, to po co lezę? Kogo się niby spodziewam, Jessiki Alby?! Prędzej się tu pojawi nadgorliwy nowy pedagog... Otworzyłem z duszą na ramieniu, a potem bardzo powoli, żeby mi obwody nie postrzelały od wysiłku, spojrzałem niżej, bo na właściwej wysokości była pustka.
Trochę się zdziwiłem. Szymon? Co, do jasnej cholery, ten smarkacz tu robi?

– Myślałem, że cię nie ma – burknął ze łzami w oczach i wepchał mi się pod ramieniem do wnętrza mieszkania.

Westchnąłem ciężko. Świat stanął na głowie. Kto to słyszał, żeby dziesięciolatek wsiadał do pociągu i jechał do innego miasta, żeby zawracać głowę starszemu bratu. Zresztą, kto go w ogóle puścił?!

– Jestem w szkole – mruknąłem, ale tylko wzruszył ramionami i stwierdził, że już tam był i wysłali go na stancję.

Zobacz także

– Czemu nie przyjeżdżasz, jak cię prosiliśmy z Celinką? – jęknął mały.

Wziąłem go do pokoju i poczęstowałem colą, ale powiedział, że jest głodny, bo nie zdążył zjeść kanapek przed szkołą. No, właśnie, dlaczego on nie jest na lekcjach? I skąd miał kasę na pociąg? Wyjaśnił, że akurat forsy to mu nie brakuje. Wystarczy pisnąć słówko, że trzeba na książkę lub składkę klasową i rodzice na wyścigi wyskakują z portfela. Wstawiłem wodę na chińskie zupki, a młody zbierał się do rozmowy. Ciężko mu szło, ale co będę dziada popędzał?

– Damian, oni się rozwodzą! – wypalił w końcu płaczliwym tonem.

Tata szuka sobie pocieszycielek poza domem

Bzdura, odkąd pamiętam, rodzice wciąż się kłócą, potem nie odzywają tygodniami, znów się żrą... Jak byłem mały, też się bałem, że mogą coś wywinąć. Potem mi się przypomniało, że właśnie po jednej z największych awantur zmajstrowali sobie bliźniaki na pogodzenie.

Wyjąłem zabunkrowaną czekoladę. Niech sobie chłopak osłodzi ciężki żywot. Władował od razu pół tabliczki do umazanej gilami buzi i wyjaśnił, że sprawa jest poważna. Celinka już od dawna podsłuchuje i wie, że tata znalazł sobie jakąś panią. Ciągle do niej esemesuje, wraca późno, a mamie powiedział, że trudno, nie zamierza rezygnować z jedynej bratniej duszy, która go rozumie.

– Powiedział, że to tylko przyjaciółka, ale mama mówi, że zna takie „przyjaciółki” – wyjaśnił. – I że nie zamierza tego, no, tolerować... Że sprawy zaszły za daleko.

No, skoro tata szuka sobie pocieszycielek poza domem, to faktycznie trochę przesada, ale żeby zaraz szykował się rozwód? Bez jaj! Rodzice są w końcu starzy, mają już po czterdziestce... I mają nas. Powiedziałem młodemu, że na pewno wszystko się ułoży. Przyjadę do domu i zbadam sprawę. Niech pogada z Celinką, uspokoi ją i, do diabła, czy oni muszą zawsze szpiegować starszych?! Szymon popatrzył na mnie, jakbym był głupi, a potem podszedł do biurka i odpalił mojego kompa. Wyjął z kieszeni pendrive’a i podłączył go. Poklikał i po chwili na ekranie pojawiły się dokumenty pod tytułem: „Pozew rozwodowy” i „Wniosek o zabezpieczenie potrzeb rodziny”.

– Ściągnąłem to z mamy lapka – wyjaśnił. – Gdy się kłócili w kuchni.

– Kurna! – wściekłem się. – Wy dwoje jesteście gorsi od karaluchów! Nie wolno robić takich rzeczy! Nie wiesz o tym?

Wzruszył ramionami... Co ja wiem? Siedzę sobie tutaj i mam wszystko gdzieś, jak się posypie, to i tak nic dla mnie nie zmieni... Oni z Celinką to co innego, mogą ich nawet rozdzielić! Będą musieli się rozstać, przeprowadzić, zmienić szkołę, może nawet mówić do nowej koleżanki taty „mamo”. Już podsłuchali, że rodzice chcą ich wysłać do babci Heni na wakacje. Czy ja wiem, co to znaczy?! Że jak wrócą, to już będzie pozamiatane!

– Celinka mówi, że jak będziemy mieć pały, to nigdzie nie pojedziemy, bo trzeba będzie się uczyć do poprawki – powiedział.

Aż mnie zatkało. Ależ te smarki mają pomysły! Zapytałem Szymona, jak zamierzają tego dokonać, skoro są prymusami, a ten tylko prychnął, że to prościzna! On, tak jak dziś, nie chodzi do szkoły, a Celinka oddaje puste sprawdziany. Przecież to się wyda – oświeciłem go.

– Starych wezwą do budy i będziesz miał!

– I o to chodzi – żachnął się. – Niech sobie przypomną, że istniejemy!

Jasne, jak znam życie, dopiero wtedy się zacznie krwawa jatka. Kto nie dopilnował, kto ma zlewkę, znaleźć winnego i na stos! Próbowałem to naświetlić Szymkowi, ale się zaciął jak stara płyta. Nic go to wszystko nie obchodzi.

Obiecałem, że na weekend wrócę i pogadam, przynajmniej z mamą, a potem odprowadziłem młodego na dworzec i wsadziłem do pociągu. Wracałem i myślałem, co zrobię, jeśli starzy faktycznie się rozejdą? Co z moimi studiami i w ogóle? Właściwie to byłem zły. Bo rozumiem jeszcze, że nie chcą z bliźniakami gadać, ale ze mną?! Przecież jestem dorosły!

Więc po to tłukliśmy się przez całe miasto...

Postanowiłem poczekać z decyzją, co zrobię, do czasu, gdy przyjadę do domu i sam dokładnie wszystko obejrzę. W sobotę ojca nie było, mama snuła się blada i nieobecna, nawet się nie ucieszyła, gdy mnie zobaczyła, wysupłała tylko pięć dych z portfela i powiedziała, żebym zabrał bliźniaki na ciastka.

– Co się dzieje, mamo? – zapytałem. – Chcesz o czymś porozmawiać?

– Nic mi nie jest, naprawdę – wzruszyła ramionami. – Po prostu kiepsko się czuję.

– Przecież widzę, że coś jest nie halo. Nie zbywaj mnie – poprosiłem.

– Rany boskie, Damian, przynajmniej ty powinieneś być już dość dorosły, żeby mnie bez przerwy nie nękać! – wybuchła niespodziewanie. – Czy człowiek nie może mieć w tym domu chwili spokoju?!

Nie naciskałem dłużej. Zaproponowałem dzieciakom wyjście. Byli chętni, tylko uparli się, żeby jechać do cukierni za miasto. Tak współczułem smarkaczom, że zabrałbym ich nawet na Kasprowy Wierch. Tłukliśmy się więc podmiejskim pociągiem, a potem szliśmy piechotą. Zamówiliśmy lody z bitą śmietaną i dodatkami i, ledwo dobrałem się do swojej porcji, Celinka nachyliła się do brata.

– Nie ma tu taty... Szymek, jak myślisz, która to baba? – szepnęła konspiracyjnie.

– Właśnie patrzę – westchnął. – Ale one wszystkie są za młode, nie pasują...

No tego już za wiele! Czy nie można się nawet na chwilę oderwać od tej domowej kaszany?! Przeprowadziłem szybki wywiad i okazało się, że przyjechaliśmy tu szukać ojca... Ponoć Celinka poprosiła go o telefon, niby żeby napisać esemesa i przetrzepała mu wiadomości. Dzięki temu wie, że najczęściej spotyka się ze swoją lubą właśnie w „Margerytce”. To po to ciągnęliśmy się taki kawał drogi!
Wiem jeszcze przynajmniej o jednym lokalu w mieście, który się tak nazywa.

– Ale tam nie ma lodów – wyjaśnił Szymek. – Sprawdziłem na necie. A ta pani napisała tacie, że zrobi mu takiego loda, jakiego on najbardziej lubi. Więc myśleliśmy, że tu sprzedaje, kumasz?

Ja kumam, w odróżnieniu od nich, ale przecież nie będę dzieciom tłumaczył spraw, na które są za małe. Swoją drogą, ojcu chyba całkiem odbiło. Jak można tak zgłupieć dla jakiejś laski?! „Przyjaciółka, która go rozumie”! Gdzie jego męski honor do cholery? Niech no jeszcze kiedyś zacznie mi ględzić o jakiejś odpowiedzialności i obowiązkach!

Musiałem coś zrobić, zanim dzieciaki na dobre sfiksują. Ale jak, skoro mama udaje, że wszystko gra, a tatuś jest totalnie nieuchwytny? Zanim wróciłem na stancję, udało mi się go wreszcie dopaść, prawie na schodach. Powiedziałem, że musimy pogadać. Wił się jak piskorz: że zmęczony, że nie ma czasu i czy matka nie wystarczy? Nie wytrzymałem wreszcie i wygarnąłem, że dzieci są nie tylko mamy, ale i jego, i może pora, żeby zwrócił na nie uwagę, zanim stanie się coś złego?

– Porozmawiaj z nimi – byłem coraz bardziej zły. – To nie są psy albo koty, którym naładujesz w michę i wystarczy!

Przestań tragizować jak baba, Damian – zgasił mnie. – I nie ucz mnie, co mam robić. Pilnuj swoich obowiązków. Może powinienem skontrolować, jak ci idzie?

„Jeśli znajdziesz czas pomiędzy kolejnymi lodami, które robi ci przyjaciółka” – pomyślałem, ale nic nie powiedziałem.

To przez ich głupotę mała trafiła do szpitala!

Wyjeżdżałem z poczuciem klęski. Mogliśmy wszyscy troje tylko czekać aż ojciec się opamięta, dogada z mamą i sytuacja wróci do normy. Prawdę mówiąc, wolałbym już chyba rozwód, niż taką totalną rozpierduchę jak teraz! Przynajmniej wszyscy wiedzielibyśmy, na czym stoimy.

W czwartek zadzwonił ojciec i kazał mi natychmiast wracać do domu. A najlepiej, żebym wziął taksówkę z dworca i podjechał prosto pod szpital miejski.

– Co się stało, tato? – wystraszyłem się.

– Przyjedź, Damian – poprosił mnie, nagle jakiś dziwnie potulny. – Proszę cię.

A potem dodał, sam nie wiem czy mówiąc do mnie, czy do siebie:

– Wszystko spieprzyłem. Wszystko.

Trochę to trwało, zanim dotarłem na miejsce. Przed wielkim oświetlonym budynkiem czekali już na mnie rodzice. Okazało się, że Celinka jest teraz na intensywnej terapii. Szymon nie ruszał się ponoć spod drzwi sali, nawet po tym, gdy lekarz stwierdził, że stan małej się stabilizuje.

– Nie rozumiem, dlaczego jej nie dopilnował – płakała mama. – Przecież musiał się domyślać. Są sobie tacy bliscy!

– Zamierzasz go winić za to, że nie dopełniliście rodzicielskich obowiązków?! – aż mnie zamurowało. – Przestało wam już wystarczać oskarżanie się nawzajem?

Reklama

Minąłem ich jak powietrze i wszedłem do środka, żeby odnaleźć brata i siostrę. To oni są moją jedyną rodziną.

Reklama
Reklama
Reklama