Reklama

Początkowo wydał mi się trochę dziwny, a przede wszystkim niedzisiejszy. Po jakimś czasie polubiłam jednak jego szarmancki styl bycia i wszystkie miłe słowa, którymi mnie obdarzał. Zresztą która kobieta nie lubi być komplementowana, zwłaszcza w taki wytworny sposób! Wkrótce nastąpił jednak niemiły zgrzyt. Kierownik przychodni powiedział, że dostał na mnie pisemne zażalenie…

Reklama

Był staromodnym mężczyzną

Wizytę u nowego pacjenta zostawiłam na koniec. Mieszkał niedaleko mnie, co stwierdziłam z wielką ulgą. Będę miała niedaleko do domu. Bolały mnie nogi, od rana sporo się nachodziłam. Przemierzyłam rozległe osiedle tak słabo skomunikowane, że do pacjentów mogłam dotrzeć jedynie samochodem albo, jak mawia młodzież, z buta. Pacjentów miałam więcej niż zwykle, bo zastępowałam chorą koleżankę, więc kiedy dotarłam pod nowy adres, byłam naprawdę skonana.

Jan N., przeczytałam na karcie z niejakim zdumieniem, kto dziś używa dwojga imion? Zadzwoniłam do drzwi i długo czekałam na reakcję, co mnie zaniepokoiło, bo mogło oznaczać tylko jedno. Pacjent jest sam i ma trudności z poruszaniem się. Kiepsko.

Z karty wynikało, że Jan N. jest po operacji przeszczepienia nerki i bierze leki mające osłabić odporność, by organizm nie odrzucił organu, a to oznacza, że nie powinien na razie przebywać w takich miejscach jak sklep pełen ludzi. Kto w takim razie pomaga mu w codziennym życiu?

Drzwi się otworzyły, a ja zamrugałam, bo oto zobaczyłam dżentelmena ubranego w staromodną bonżurkę, odzienie wyglądające jak krótki szlafrok o kroju eleganckiej marynarki. Mój dziadek taką nosił po domu, twierdząc, że nie wypada przy damach występować w samej koszuli, ale on pochodził z dworku na Kresach! Jan N. wyglądał na dużo młodszego.

– Zapraszam, cóż za miła wizyta – uśmiechnął się sympatycznie. – Pani pozwoli, pomogę – sięgnął po mój płaszcz. – Widzę, że pani jest zmęczona, kawa z odrobiną koniaku zdziała cuda. Proszę usiąść, zaraz przyniosę.

Tego już było za wiele. Pomoc przy rozbieraniu mogłam znieść, ale koniak?! Co on sobie wyobrażał, że wpadłam z towarzyską wizytą?

– Panu nie wolno pić alkoholu, a ja jestem w pracy – powiedziałam surowo. – Wolałabym przejść do czynności służbowych, za poczęstunek dziękuję.

– Czyli pani się śpieszy – wytłumaczył sobie Jan N. – Jestem dla pani jednym z wielu pacjentów, co też ja sobie wyobrażałem. Mój błąd, ale rekuza od pięknej kobiety jest prawie tak słodka jak ona sama.

Rekuza? O rany, trafiłam na podrywacza, który wyskoczył z kart powieści Sienkiewicza. Odruchowo spojrzałam w lustro zawieszone w przedpokoju i nie znalazłam powodu do przesadnego zachwytu, ale zrobiło mi się miło.

Jan N., głuchy na moje protesty, usadził mnie pieczołowicie w fotelu, dwa razy upewnił się, że jest mi wygodnie, i poszurał kapciami do kuchni. Poszłam za nim, próbując go zdyscyplinować i zagonić do pokoju, gdzie mogłabym zrobić to, po co przyszłam.

– Narzucam się pani z gościnnością nie bez powodu – powiedział, obrzucając mnie ciepłym spojrzeniem. – Chciałbym w ten sposób przedłużyć nasze spotkanie. Przyznam, że długo na nie czekałem i teraz nie mogę się panią nacieszyć.

Zrozumiałam jego słowa po swojemu.

– Wiem, że trzeba poczekać na wizytę pielęgniarki, ale mamy braki kadrowe, a pacjentów jest wielu. Robimy, co możemy. A skoro już jestem, to chciałabym zacząć. Jak się pan czuje?

– Teraz doskonale, bo panią widzę – uśmiechnął się ujmująco.

Pacjent mnie podrywał!

Uwodził mnie w starym stylu, który znałam tylko z filmów i książek. Nagle poczułam, że bardzo mi się to podoba. Od dawna, a właściwie nigdy, nikt tak do mnie nie mówił, nie nazywał piękną kobietą. Wierutne kłamstwo, ale miłe i podnoszące na duchu. Pomyślałam, że czasem dobrze jest przejrzeć się w cudzych oczach.

Rozkrochmaliłam się, ale tylko na chwilę. Odmówiłam kawy, zgodziłam się wypić herbatę, którą sama zaparzyłam, nie mogąc patrzeć na ślamazarne ruchy gospodarza. Jan N. zabawiał mnie rozmową, przemycając kolejne komplementy. Po czym mnie zaskoczył.

– Zauważyłem panią już dawno, często przechodzi pani pod moimi oknami. Pomyślałem, cóż za interesująca kobieta, szkoda, że taka smutna, ciekawe, co chowa w sercu. – zagaił rozmowę.

– Nic ciekawego – zapewniłam go.

Udał, że nie usłyszał. Pochylił się i zajrzał mi w oczy.

– Ukrywa pani jakiś sekret. Nie proszę o zwierzenia, chcę tylko powiedzieć, że wiem, jak to jest.

– O! – siorbnęłam herbaty, zastanawiając się, czy nie powinnam odgiąć małego palca. – Zanim zamieni mnie pan w heroinę romansu, chciałabym przejść do rzeczy – ściągnęłam go na ziemię. – Proszę podwinąć rękaw, zmierzę ciśnienie.

Jan N. z ociąganiem obnażył rękę. Udałam, że nie widzę jego zażenowania. Dziwny facet, myślałby kto, że kazałam mu zdjąć spodnie.

Jego córka napisała skargę

Z czasem prawie się z nim zaprzyjaźniłam, lubiłam wizyty u niego. Jan N. niezłomnie mnie uwodził, ja uporczywie udawałam, że tego nie widzę, lecz czułam się bosko. Jeśli czyta to kobieta, która nie lubi być doceniana, uwielbiana i komplementowana, niech pierwsza rzuci we mnie kamieniem.

Spotkanie z Janem N. rozgrzewało serce, choć nie do tego stopnia, bym myślała o nim jak o mężczyźnie. Lubiłam czarujący sposób, w jaki ze mną rozmawiał, i to wszystko. Skąd mogłam wiedzieć, że on wyciągnie z mojego zachowania fałszywe wnioski. Dowiedziałam się o tym, kiedy wezwał mnie kierownik przychodni, w której pracowałam.

– Córka pacjenta napisała oficjalną skargę. Podobno zamierzasz podstępnie wyjść za jej ojca, a robisz to, bo kieruje tobą chciwość – powiedział rozbawiony.

Od razu odgadłam, o kim mowa.

– Jan N. ma córkę? Nie wiedziałam.

Kierownik spoważniał i rzucił mi zdziwione spojrzenie.

– A więc to prawda? Nie wierzyłem w ani jedno słowo, ale skoro potwierdzasz… A tak między nami, co ci przyszło do głowy? W twoim wieku wychodzić za mąż? – powiedział.

Rozmowy z Janem N. były stanowczo przyjemniejsze, kierownik mógłby się od niego wiele nauczyć, na przykład grzeczności.

– Nie twoja sprawa, szefie – odparłam przyjaźnie. – Jak będę chciała, to wyjdę, nikomu nic do tego, a już szczególnie do mojej daty urodzenia. Chciałabym jednak wiedzieć. dlaczego jestem chciwa. Oświecisz mnie?

– Twój Jan N. dostał zwrot przedwojennego majątku, zdaje się że chodzi o sporą kasę. Jako żona miałabyś udział w spadku, nic dziwnego, że kochająca córka niepokoi się o szczęście ojca. Oraz o swoją przyszłą forsę. Nie wiem, co kombinujesz, ale ja na twoim miejscu nie przejmowałbym się i nie przepuścił takiej okazji. Co tam córka, dasz sobie radę, wierzę w ciebie.

– Dzięki za radę, nie skorzystam. Oddam tego pacjenta Elżbiecie, jest mi winna przysługę – powiedziałam ze znużeniem.

Zrezygnowałam ze spotkań z Janem

Zrobiło mi się żal, wizyty u Jana N. były miłym zakończeniem trudnego dnia. Czekałam na nie jak na ożywczy prysznic, wychodziłam od niego podbudowana na duchu, ogrzana miłymi słowami, prawie szczęśliwa. No, ale trzeba z tym skończyć i wrócić do szarego życia, w którym niewychowany kolega bez zmrużenia oka może wypomnieć kobiecie, że jego zdaniem ma za wiele lat.

– Dobra decyzja, właśnie to miałem zaproponować – pochwalił mnie kierownik – Nie chcemy, żeby córka pacjenta pisała skargi na nasz personel. Nawet jeśli jej żale są umotywowane – mrugnął do mnie.

– Nie są – zdenerwowałam się na serio.

– Życie osobiste personelu placówki, którą zarządzam, to nie moja sprawa. I jestem z tego powodu niezwykle szczęśliwy – zapewnił mnie rozbawiony kierownik. – Gdybyś jednak zmieniła zdanie i potrzebowała drużby, jestem do dyspozycji, chętnie poprowadzę cię do ołtarza.

– Obejdzie się – zgasiłam go.

Jan N. nigdy nie pozwoliłby sobie na takie żarty. Szanował mnie, czego nie można było powiedzieć o kierowniku.

Zerwałam tę znajomość z bólem, ale nie mogłam postąpić inaczej. Zrezygnowałam z wizyt u Jana N., nie umiałam jednak odejść bez pożegnania. Poprosiłam Elżbietę, która była teraz jego pielęgniarką, by zamieniła się ze mną, i poszłam do niego.

– Jest pan teraz pacjentem koleżanki, taki mamy grafik – powiedziałam wykrętnie.

– Chciałam panu podziękować za miłe chwile i za to, że wiele się od pana nauczyłam. Teraz wiem, że mogę wymagać więcej, i nie pozwolę, by traktowano mnie jak dotąd.

– Życzenie damy jest rozkazem – Jan N. pochylił się nad moją ręką.

– Nie dla każdego – uśmiechnęłam się.

– Zobaczymy się jeszcze? Nie rozumiem, dlaczego pozbawia mnie pani swojego towarzystwa, było tak miło.

Reklama

Nie wiedział! Nie zdradził córce, że ma małżeńskie plany wobec mnie, to ona je wymyśliła. Przezornie chciała się mnie pozbyć, widocznie uznała, że jestem groźną konkurentką do przyszłego spadku. I kto tu był chciwy? Za każdym razem, jak wracam do domu, spoglądam w okna Jana N. i zastanawiam się, czy mnie widzi. Chciałabym, żeby tak było, myślę o nim. Brakuje mi naszych rozmów.

Reklama
Reklama
Reklama