Reklama

Mieszkam sama w dwupokojowym mieszkaniu na trzecim piętrze bloku z wielkiej płyty. Dni płyną mi spokojnie – cicha praca w archiwum, zakupy, herbata, książka. Największą przyjemność czerpię z drobnych gestów: przepuszczenie sąsiadki z wózkiem w windzie, podlanie kwiatka na klatce, uśmiech, kiwnięcie głową. Nikt nie oczekuje ode mnie tego, a ja i tak lubię dawać coś od siebie.

Reklama

Opiekowałam się nią

Tak właśnie zaczęło się z panią Jadwigą. Ona mieszkała piętro niżej – starsza, schorowana, wdowa. Na początku to były tylko zakupy, czasem herbata, posiedzenie razem w milczeniu. Nie wiem, kiedy to się stało codziennością. Wpadałam do niej rano przed pracą i wieczorem. Pomagałam przy kąpieli, podawałam leki. Sąsiadka niewiele mówiła. Czasem tylko spojrzała na mnie i ścisnęła mnie za rękę.

Byłam przy niej do końca. Ostatnie tygodnie były ciężkie – oddech płytki, ciało słabe, ale godne. Nie narzekała. Umarła spokojnie. A ja czułam, jakby ktoś wyrwał ze mnie kawałek siebie.

Samotność to nie tylko brak ludzi, to brak znaczenia. A przy niej czułam, że jestem komuś potrzebna. Czułam się ważna.

Na pogrzebie stałam z tyłu. W rękach trzymałam mały bukiecik białych róż. Patrzyłam, jak opuszczają trumnę pani Jadwigi do grobu. Ksiądz wypowiadał ostatnie słowa modlitwy, a ludzie szeptali pod nosami. Nie znałam większości z nich. Twarze zobojętniałe, jakby byli tu z obowiązku, nie z potrzeby serca.

Mieli pretensje

Po wszystkim ruszyłam w stronę bramy cmentarza. Chciałam zniknąć, wymknąć się niepostrzeżenie. Nagle zatrzymała mnie obca kobieta. Obok niej stał mężczyzna w garniturze. Mieli ten sam kształt oczu co pani Jadwiga. Pewnie syn i synowa. Rozpoznałam ich ze zdjęcia stojącego zawsze przy łóżku.

– Proszę zaczekać – powiedział mężczyzna chłodnym tonem. Zatrzymałam się. Spojrzał mi prosto w oczy. – Co pani sobie wyobraża?

Zaskoczyło mnie to pytanie. Spojrzałam na niego niepewnie, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Pani chyba liczyła, że dostanie mieszkanie.

– Nie chcę niczego. Nigdy nie chciałam – powiedziałam.

– To dlaczego tyle pani przy niej siedziała? – wtrąciła się kobieta. – Przecież nie za darmo. Starsze osoby łatwo zmanipulować. Może sobie pani myślała, że matka przepisała coś na panią, co?

Chciałam coś powiedzieć, coś wytłumaczyć, ale słowa nie przychodziły. Gardło miałam ściśnięte, a serce biło jak oszalałe. Patrzyłam na nich, jakby nie rozumiejąc, co się właśnie dzieje. Czułam, jak rośnie we mnie wstyd, jak oplata mnie całą, jak obcy dotyk, którego nie umiem się pozbyć.

Pojawiły się plotki

Poczułam się jak intruz na pogrzebie kogoś, kto był mi bliski. Stałam chwilę, wciąż nieruchomo, i dopiero gdy zaczęło kropić, ruszyłam przed siebie, z trudem powstrzymując łzy.

Wychodząc rano po pieczywo, zobaczyłam panią Celinę z drugiego piętra. Szła z reklamówką i jak tylko mnie zauważyła, przystanęła, jakby czegoś zapomniała. Odwróciła się i wróciła do mieszkania, nie mówiąc ani słowa. Inna sąsiadka jeszcze tydzień temu dziękowała mi za pomoc z opatrunkiem dla męża. Dziś odwracała wzrok, gdy mnie mijała na osiedlu.

Najgorsze były szepty. Słyszałam je, gdy wchodziłam do windy. „Podobno coś sobie ubzdurała”, „stara Jadwiga przepisała mieszkanie, a potem umarła”. Słowa wypowiadane z fałszywą troską, z udawaną niewiedzą, za którymi kryło się coś dużo gorszego niż ciekawość – gotowy wyrok.

Pewnego popołudnia wracając z pracy, natknęłam się na panią Marię. Stała przy skrzynkach z kluczami w ręce.

– Pani Beato, słyszałam… to strasznie przykre – powiedziała, nie patrząc mi w oczy.

– Nie wiem, co pani słyszała, ale to nieprawda – odparłam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie wrzało.

– Wie pani, ludzie różne rzeczy mówią.

Byłam bezradna

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. Wróciłam do mieszkania i przez długi czas stałam przy drzwiach, z torbą zawieszoną na ramieniu, w butach, w płaszczu. Zastanawiałam się, czy to ja się zmieniłam, czy oni.

Wieczorem usiadłam przy stole. Nalałam sobie herbaty i patrzyłam przez okno. Po raz pierwszy pomyślałam, że może rzeczywiście nie powinnam była się aż tak angażować. Może lepiej było po prostu powiedzieć: nie mogę, nie mam czasu. Może dobroć to tylko zaproszenie do cudzego niezrozumienia.

Pukanie do drzwi wyrwało mnie z tego wspomnienia. Delikatne, prawie nieśmiałe. Otworzyłam i zobaczyłam nową sąsiadkę z trzeciego piętra – drobną kobietę, z dzieckiem i wózkiem, który próbowała jednym ramieniem wtoczyć na półpiętro.

– Przepraszam, mogłaby mi pani pomóc z wózkiem? – zapytała z lekkim uśmiechem, ale w oczach miała zmęczenie.

Spojrzałam na nią, potem na ten wózek. To była chwila. Tyle czasu, co mrugnięcie, ale czułam, jak całe moje ciało się spięło.

– Nie – powiedziałam cicho. – Proszę wybaczyć.

Chciałam być twarda

Jej mina się zmieniła. Speszona kiwnęła głową, odwróciła się i sama zaczęła ciągnąć wózek po schodach. Zamknęłam drzwi, nie patrząc, jak jej idzie. Serce biło mi szybciej. Poczułam, że zrobiłam coś, czego wcześniej bym nie potrafiła.

Może tak jest lepiej, może obojętność naprawdę chroni. Nie narażasz się na czyjeś spojrzenia, na osądy, na niedopowiedziane zarzuty. Nie dajesz – nie tracisz.

Zaparzyłam herbatę i usiadłam przy oknie. Dzień był chłodny, niebo szare jak stary papier, a za szybą ludzie przemieszczali się z pochylonymi głowami. Lubiłam ten moment dnia – kiedy świat cichł, a ja mogłam patrzeć i nie musieć się spieszyć. Filiżanka parowała, pachniała rumiankiem. Pani Jadwiga lubiła rumianek.

Beata, 51 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama