„Opiekowałam się wredną ciotką, licząc na wdzięczność. Gdy odczytano testament, aż odebrało mi mowę”
„Dwa lata poświęceń, upokorzeń i złudnej nadziei, że ktoś wreszcie mnie doceni, skończyły się jednym – pustką. Kiedy odczytano jej testament, zrozumiałam, że wdzięczność to mit, a ja byłam tylko służącą. Dziś już się nie poświęcam. I wreszcie oddycham”.

- Redakcja
Nigdy nie chciałam zostać opiekunką, a już na pewno nie własnej ciotki Haliny – najbardziej zgorzkniałej osoby, jaką znałam. Ale życie rzadko pyta o zdanie. Gdy mama zadzwoniła i powiedziała, że Halina nie daje już sobie rady sama, poczułam, że nie mam wyboru. Reszta rodziny wymiękła od razu. A ja? Ja, jak głupia, pomyślałam, że to dobry uczynek. Zrobiłam to trochę dla mamy. Że może chociaż raz ktoś mnie doceni. Opiekowałam się nią przez dwa lata, dzień w dzień, często wbrew sobie. Zniosłam upokorzenia, znosiłam humory i kaprysy, bo na końcu miało czekać coś w rodzaju nagrody. Tak przynajmniej wierzyłam. Naiwnie.
Nie umiałam odmówić
– Twoja ciotka Halina złamała biodro – powiedziała mama bez żadnych ceregieli. – Musi mieć kogoś przy sobie. Szpital ją wypisuje za kilka dni.
Zamilkłam. Nie dlatego, że nie wiedziałam, co powiedzieć. Po prostu próbowałam zapanować nad emocjami. Ostatni raz widziałam ciotkę rok temu na pogrzebie wujka, jej brata. Już wtedy nie szczędziła mi złośliwych komentarzy o moim stroju, pracy i stanie cywilnym.
– Mamo, a może... może jednak ktoś inny? – zaczęłam niepewnie.
– Ty jesteś wolna, nie masz dzieci, nie masz męża. Najłatwiej będzie ci to zorganizować – weszła mi w słowo. – Wszyscy mamy swoje zobowiązania, nie damy rady. Zresztą Halina zawsze cię lubiła.
Prawie się roześmiałam. Lubiła mnie? Jak wilk owce. Ale nie protestowałam. Nie miałam siły. Może to przez to, że mama mówiła takim tonem, jakby wszystko było już postanowione.
Kilka dni później odebrałam ciotkę ze szpitala. Siedziała na wózku z miną, jakby właśnie wracała z wojny. Podałam jej rękę, ale nie spojrzała mi w oczy.
– No, ładnie się urządziłaś – mruknęła. – Tylko nie myśl sobie, że będę ci za to płacić.
Patrzyłam na nią i czułam, jak we mnie narasta napięcie. Nie miałam jeszcze pojęcia, że to dopiero początek.
Przedsmak piekła
Ciotka wprowadziła się do mnie jak dyrektor do nowo otwartego biura. Rozsiadła się na kanapie, choć miała przygotowane wygodne łóżko w sypialni. Rozkazała, żeby ustawić jej wszystko „pod ręką” – piloty, lekarstwa, wodę, telefon i paczkę landrynek. Nie minęło dziesięć minut, a już krytykowała moje mieszkanie.
– Kto ci to urządzał? Jakieś studenckie łapu-capu. Te zasłony są ohydne, a kolor ścian? Mdły, depresyjny. Ale ciebie to chyba nie dziwi – burknęła.
Zacisnęłam zęby. Powtarzałam sobie w myślach: „to tylko tymczasowe, tylko do czasu, aż stanie na nogi”. Przecież nie będę się z nią kłócić o zasłony.
Niestety, ciotka nie miała zamiaru ani dochodzić do siebie, ani współpracować. Każdego dnia stawałam się bardziej pielęgniarką niż siostrzenicą. Karmiłam ją, myłam, podawałam leki. Gdy prosiłam, żeby sama spróbowała przejść choć kawałek, odgrywała scenki jak z taniego dramatu.
– Jak cię to męczy, to mnie oddaj do domu starców! – rzucała teatralnie, ale nie zamierzała się ruszyć choćby o centymetr.
A potem zaczęły się te drobne złośliwości. Niby przypadkiem zaparzyła herbatę w moim ulubionym kubku i rozbiła go. Przestawiała mi rzeczy w kuchni. Donosiła mojej mamie przez telefon, że jem zbyt dużo mrożonek i pewnie źle gospodaruję pieniędzmi. A ja? Ja coraz częściej chodziłam spać z zaciśniętymi pięściami.
Codzienność pod dyktando ciotki
Z czasem ciotka przejęła kontrolę nad całym moim życiem. Już nie tylko rozkazywała, ale również decydowała, kiedy wychodzę, z kim się spotykam i co powinnam gotować. Gdy powiedziałam, że chcę pojechać do znajomej na weekend, spojrzała na mnie jakbym oznajmiła, że zamierzam ją zostawić w lesie.
– Ty chyba nie jesteś normalna – rzuciła. – Kto się mną zajmie? Chcesz, żebym umarła z głodu?
– Mamo, przesadzasz. Przecież Hania dba o Halinę – usłyszałam od brata, gdy zadzwoniłam się wyżalić. – Każdy mógłby się zająć, ale tylko Hania się poświęciła. To się ceni.
Poświęciła. Świetnie. Czułam się, jakbym sama się zaciągnęła na front. Tylko bez munduru i orderów. Każdego ranka zaczynałam dzień od robienia śniadania, zmiany opatrunków, podawania tabletek i wysłuchiwania narzekań.
– Ta jajecznica była sucha. Kiedy ostatnio prałaś ręczniki? Pościel zgrzyta mi pod plecami. Czy ty w ogóle umiesz prowadzić dom?
Z początku próbowałam tłumaczyć. Potem przestałam. Wieczorami siadała przed telewizorem i włączała „Trudne sprawy”, komentując, jak bardzo głupie są kobiety, które dają się wykorzystywać. Ironia tej sytuacji aż mnie dławiła. Czasem, kiedy zasypiała, siadałam obok i patrzyłam na jej zmęczoną twarz. Nie było we mnie współczucia. Tylko zmęczenie. I strach, że tak już będzie zawsze.
Nadzieja na wdzięczność
Zdarzały się momenty, kiedy naprawdę łudziłam się, że ciotka doceni, co dla niej robię. Raz, kiedy wróciłam wcześniej z pracy, zastałam ją w kuchni – próbowała sama sobie zrobić herbatę. Wylała pół wody na blat, trzęsła się na całym ciele, ale uparcie mieszała łyżeczką w szklance.
– Ciociu, dlaczego nie poczekałaś na mnie? – zapytałam, łagodnie, nawet z troską.
– Bo ile można cię o coś prosić – burknęła, ale spojrzała na mnie wtedy trochę inaczej. Przez ułamek sekundy widziałam coś w jej oczach. Może wdzięczność? Może poczucie winy?
Zaczęłam wtedy robić więcej. Częściej piekłam jej ulubione drożdżówki z serem, zamówiłam nowy materac, by nie bolały ją plecy. Nawet zabrałam ją do fryzjera, choć marudziła przez całą drogę.
– Po co? I tak wyglądam jak zwalona grusza – mamrotała, ale nie protestowała, kiedy fryzjerka modelowała jej siwe włosy.
Czasem myślałam, że jeśli tylko będę cierpliwa, jeśli zniosę wszystko, to w końcu, gdy nadejdzie jej czas, zostawi mi coś – może mieszkanie, może pieniądze. Byłam jedyną osobą, która się nią zajęła. Inni odcięli się całkowicie.
Mama podsycała tę myśl.
– Wdzięczność to potężne uczucie, córciu. Halina zawsze była trudna, ale ma serce. Zobaczysz, zostaniesz wynagrodzona.
Więc czekałam. Na gest, na słowo, na znak. Czekałam, bo w przeciwnym razie musiałabym przyznać, że robię to wszystko zupełnie za darmo. Nawet nie za uśmiech, bo tego nigdy nie było.
Testament, który wszystko zmienił
Zmarła cicho, we śnie. Wstałam rano, zrobiłam herbatę, zajrzałam do jej pokoju – leżała spokojnie, z zamkniętymi oczami, jakby po prostu odpoczywała. Zadzwoniłam po pogotowie, a potem do mamy. Głos mi się nie trząsł. Czułam dziwną ulgę.
Pogrzeb zorganizowaliśmy skromny, ale porządny. Rodzina się zjechała, choć przez ostatnie lata nikt nie odwiedzał Haliny. Pojawił się nawet kuzyn z Niemiec, którego nie widziałam od podstawówki. Wszyscy udawali poruszonych, jakby ją dobrze znali. Jakby nie dzwonili do mnie z pytaniami: „Ile jeszcze to potrwa?”.
Ale najciekawsze przyszło tydzień później, u notariusza.
– Zmarła pozostawiła testament – oznajmił sucho mężczyzna w okularach. – Spadkobiercą uczyniła…
Zamarłam.
– …swoją przyjaciółkę, panią Walentynę P.
– Kogo?! – wyrwało mi się.
Nie znałam żadnej Walentyny. Nikt z obecnych też nie. Notariusz wyjaśnił, że to sąsiadka z dawnego bloku, która podobno przed laty robiła ciotce zakupy, gdy miała operację woreczka żółciowego. I że Halina „nigdy tego nie zapomniała”.
Patrzyłam w pustkę. Dwa lata. Moje dwa lata życia – przespane na kanapie w salonie, w dresie, z workami pod oczami. Moje zmarnowane siły, urlopy, noce. Dwa lata na nic.
Kiedy wyszliśmy z kancelarii, mama próbowała coś powiedzieć, ale uniosłam rękę.
– Ani słowa.
Bo nagle wszystko stało się jasne. Dla Haliny byłam służącą. A służącym nie zapisuje się majątku.
Nie padło nawet „dziękuję”
Nie pojechałam na grób. Nie zaniosłam kwiatów, nie zapaliłam znicza. Zresztą nikt mnie o to nie prosił. Mama przez jakiś czas jeszcze próbowała coś ratować – mówiła, że może ciotka była chora na umyśle, że może ktoś ją zmanipulował. Ale ja już nie chciałam tego słuchać.
Zamknęłam tamten rozdział. Oddałam jej rzeczy do Caritasu. Zostawiłam tylko srebrną łyżeczkę, której używała codziennie do herbaty. Dla przypomnienia. Nic sentymentalnego. Raczej ostrzegawczego. Żeby już nigdy nie dać się tak wykorzystać.
Znajomi mówili:
– Jesteś silna. Ja bym w życiu nie dał rady.
Nie odpowiadałam. Bo to nie była siła. To była głupia, naiwna nadzieja. I chyba potrzeba, żeby ktoś mnie w końcu docenił. Wiesz, kiedy najbardziej mnie to uderzyło? Kiedy zdałam sobie sprawę, że przez te dwa lata nie padło ani jedno „dziękuję”. Ani jedno.
Dziś już się nie poświęcam. Nie odbieram telefonów od ciotek i kuzynów, kiedy słyszę: „Jesteś taka odpowiedzialna, może byś pomogła...”. Nie. Mam już dość roli tej dobrej. Teraz jestem tą, która nie nosi niczyich kubków herbaty, nie zmienia opatrunków, nie piecze drożdżówek. I dobrze mi z tym.
Grób Haliny jest na cmentarzu miejskim, w drugiej alejce. Czasem przechodzę obok, ale nawet nie zerkam. I nie położę na nim nawet zwiędłego badyla. Ani jałowca. Ani suchych liści. Bo ciotka już swoje dostała. I zabrała ze sobą wszystko – łącznie z moją cierpliwością.
Hania, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żyłam w małżeńskim trójkącie, ale milczałam jak grób. Matka kazała mi grać w tej farsie, bo co ludzie powiedzą”
- „Zaczęłam regularnie zaglądać do lumpeksów, nie tylko po ubrania. Teraz dom wygląda lepiej, a portfel nie jęczy”
- „Kupiłam znicze za własną kasę, a teść zapytał, czy mąż pozwala mi tak szastać wypłatą. Mam go pytać o każdą złotówkę?”