Reklama

Jej mąż zaginął

Zapłakana kobieta to nierzadki widok w biurze mojej agencji, ale ta klientka przesadzała, jej reakcja była wręcz histeryczna… Zanim powiedziała, z czym przyszła, zmoczyła dwie chusteczki i zacząłem z niepokojem spoglądać na pudełko, z którego je wyciągała. Zapomniałem ostatnio zrobić zapas i teraz bałem się, że niebawem długie, wypielęgnowane paznokcie kobiety poskrobią o dno.

Reklama

– No i go nie ma! – łkała.

Podziwiałem jej permanentny makijaż, bo mimo strumieni łez jakoś się nie rozmazywał. W ogóle ta czterdziestopięciolatka, jak ją wstępnie oceniłem, wyglądała niczym przysłowiowy milion dolarów.

– Nie ma go! – powtórzyła. – Mojego Mariuszka, mojego cukiereczka...

– Przepraszam – wbiłem się jej wreszcie w słowo. – O kim pani mówi? O synku?

Zobacz także

– Ależ skąd! – oburzyła się i wreszcie na chwilę przestała płakać. – O mężu! Syn jest już dorosły i ma własną rodzinę.

Korzystając z chwilowego względnego spokoju, zacząłem ją wypytywać. Mąż, rzeczony Mariuszek, został uprowadzony dwa dni wcześniej. Porywacze zagrali klasycznie i zanim pani Erwina zdążyła zawiadomić policję o zaginięciu, odezwali się z żądaniem okupu. To żądanie zostało sformułowane na kartce z wydrukiem komputerowym, włożonym do koperty wraz z kosmykiem włosów.

Dwieście tysięcy do jutra albo następnym razem znajdziesz w przesyłce nie włosy, tylko ucho swojego Mariuszka! Nie żartujemy, czekaj na telefon. Jak się skontaktujesz z psiarnią, nie będzie z nim dobrze.

Zastanowiłem się, czy wszyscy zwracają się do porwanego zdrobnieniem. To był przecież dorosły facet. Może porywacz znał stosunki panujące w tym małżeństwie? Przecież pani Erwina nie mówiła o mężu inaczej niż Mariuszek.

– Zadzwonili? – spytałem.

– Tak. Z nieznanego numeru. Kazali zostawić pieniądze w parku osiedlowym, w koszu na śmieci.

– I zostawiła pani? Nie zawiadamiając policji?

– No pewnie! Mariuszek jest dla mnie wart o wiele więcej niż te dwieście tysięcy! Ale... Nie wrócił... Nie wypuścili go. Za to dzisiaj przyszedł następny SMS.

Pokazała mi telefon:

Zapłacisz jeszcze dwieście tysięcy. Bo inaczej twój stary marnie skończy!

– Jeszcze się nie odezwali, kiedy i gdzie mam zostawić pieniądze – oznajmiła i znów zaczęła płakać.

Dla każdego mającego doświadczenie z przestępstwami jest oczywiste, że płacenie okupu to ryzyko. Dopóki porywacze nie mają pieniędzy, nie są zainteresowani śmiercią ofiary. Gdy spełni się ich żądania, bardzo często pozbywają się uprowadzonej osoby, żeby ich nie rozpoznała, chociażby po głosie. Zazwyczaj też mają ustaloną stawkę i mogą ją zwiększyć, jednak nie po odebraniu żądanej pierwotnie sumy. A tutaj nastąpiła eskalacja żądań jak przy szantażu, a nie porwaniu. To było nieco dziwne.

– Powinniśmy zawiadomić policję – powiedziałem. – Rzecz wygląda nietypowo i bardzo poważnie.

– Pan żartuje?! – oburzyła się. – Nie będę ryzykowała życia mojego Mariuszka, mojego ciasteczka i cukiereczka...

W jej oczach płonęło coś, co mógłbym określić mianem fanatycznego ognia. I, prawdę mówiąc, już w tamtej chwili pojawiły się w mojej głowie pewne podejrzenia.

Sytuacja wydawała się dziwna

Kiedy pani Erwina wyszła, natychmiast zadzwoniłem do Zbyszka.

– Słuchaj, mój nadworny hakerze, mam dla ciebie robotę.

– Znów coś nielegalnego? – dosłownie widziałem, jak się krzywi.

– Niezupełnie. Trzeba namierzyć telefon, pewnie na kartę.

– Namierzyć, czyli wchodzę w kompetencje policji i prokuratury – zaczął jęczeć.

– Bardziej mi chodzi o to, żebyś ustalił, na jakie dane karta została zarejestrowana.

– A, to już inna rozmowa. Podaj te cyferki.

Byłego męża klientki namierzyłem bez trudu. Zostawiła sobie jego nazwisko, a było ono znane w kręgach biznesowych. Kiedy usłyszał, o co chodzi, gwizdnął przez zęby.

– No proszę, Mariuszka jej porwali – wydawał się bardziej rozbawiony, niż zaskoczony. – Jej skarbeńka, ciasteczko i cukiereczka.

– Nie wydaje się pan przejęty – zauważyłem.

– To nie tak. Szkoda mi chłopaka, ale przecież nie Erwiny. Zresztą, zapłaci za niego, tyle pieniędzy, ile zażądają. Na brak kasy nie może narzekać.

– Czy to ten Mariusz był przyczyną państwa rozstania?

– Tak – odpowiedział, ale zaraz uczynił nieokreślony ruch dłonią, zamyślił się. – Chociaż, tak uczciwie rzecz ujmując… niezupełnie. On był raczej pretekstem. Widzi pan, rozeszliśmy się z żoną całkiem kulturalnie, o ile to w ogóle możliwe w przypadku rozwodów, bo zawsze coś gdzieś wyskoczy.

Z jego słów wynikało, że klientka znalazła sobie nowy obiekt westchnień, a ponieważ on sam myślał o zakończeniu tego związku, bardzo mu to odpowiadało.

– Erwina jest niesłychanie zaborcza – mówił – a ja nie bardzo się do czegoś takiego nadaję. Ona to taki bluszcz, z kolei ja posiadam niezależną naturę. Łączyły nas interesy i dziecko, ale kiedyś to się musiało skończyć. Nigdy nie chciałem być jej Jasieńkiem. Pełne imię w zupełności mi wystarczy. A poza tym… Erwina zawsze lubiła młodszych. Nas też dzieli różnica pięciu lat. Dla niej to było tylko, więc zamieniła mnie na lepszy model.

Spojrzałem, zdziwiony. Wyglądał na pięćdziesiątkę, a ona…

– Przepraszam, to ile lat ma pani Erwina? Bo wygląda na czterdzieści parę…

Roześmiał się i pokręcił głową.

– Tak, ma dobre geny. Jej matka po siedemdziesiątce prezentowała się jak niepełna sześćdziesiątka, i to atrakcyjna. A Erwina w tym roku skończy pięćdziesiąt pięć.

Widząc zdjęcie obecnego męża, które klientka mi pokazała, zdawałem sobie sprawę, że jej wybranek jest młodszy, ale żeby aż o tyle? Nie dawałem mu więcej niż trzydzieści lat.

– Zastanawia się pan, jaka jest różnica wieku między nią a Mariuszkiem? – spytał były mąż klientki. – Dwadzieścia pięć lat. On ma trzydzieści. A kiedy go poznała, miał oczywiście mniej – dla takiego młodziaka romans ze starszą, bogatą i atrakcyjną kobietą to po prostu marzenie.

– Jak w filmie „Absolwent” – mruknąłem.

– Trochę tak. Tylko że pani Robinson nie była aż tak zamożna.

– Czyli poleciał na forsę? – upewniłem się.

– Nie chcę być dla niego niesprawiedliwy. Wydawało mi się, że naprawdę jest zakochany.

– Jak rozumiem, nie ma pan pretensji do niego i byłej żony?

– Powiedziałem już przecież, że rozstaliśmy się spokojnie. Ona poznała swojego Mariuszka, a ja wtedy też nie byłem zupełnie sam. Obojgu nam pasowało rozstanie bez wodotrysków. Pewnie, że nie obyło się bez różnych tam wzajemnych prztyczków i wywlekania brudów na sali sądowej, ale w sumie jakoś przez to przeszliśmy bez zbędnej nienawiści…

– Nie wie pan, kto chciałby uprowadzić pana Mariusza?

– Pojęcia nie mam – padła odpowiedź, jakiej się spodziewałem. – Ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby w tym było drugie dno.

– Co pan ma na myśli? – spytałem.

– Mogę nie być bezstronny – odparł. – Ale proszę porozmawiać z jego znajomymi i siostrą. Oni mogą coś wiedzieć albo chociaż podejrzewać. Powiem panu tylko tyle, że raz widziałem, jak moja była zachowuje się przy tym chłopcu i nie mogłem jej poznać. Zawsze była bardzo emocjonalna i lubiła mocno siebie wyrażać, ale to, co wyprawiała w towarzystwie Mariuszka… Byłem zdziwiony aż taką egzaltacją. Ja na pewno nie potrafiłem jej zapewnić takich atrakcji.

Nie było po nim śladu

Przyjaciel Mariusza, Paweł, nie umiał nic powiedzieć na temat porwania. Sam był zaskoczony wiadomością, że jego kumpel został uprowadzony.

– Rany, kto by chciał to zrobić? Fakt, że ta jego dziunia… znaczy żona – poprawił się natychmiast – jest nieźle dziana, ale żeby porwanie? W głowie się nie mieści.

Był już trzecią osobą, która użyła tego sformułowania. Im bardziej jednak wgłębiałem się w życiorys Mariusza, tym mniej mnie to dziwiło. Ten gość był kimś, kogo można by bez ryzyka określić mianem „nikt szczególny”. Młody, bardzo przystojny, elokwentny, zawsze miał powodzenie u kobiet, lecz nic poza tym sobą nie reprezentował.

– Bardzo go lubię, a raczej lubiłem – mówił Paweł. – Bo odkąd się związał z tą Erwiną, normalnie zginął dla świata i znajomych. Przedtem nie było imprezy, na której by go zabrakło, nigdy nie odmawiał pójścia na piwerko. Ale odkąd się ożenił z tą babą, jakby mu coś w mózgu przeskoczyło.

– Zupełnie przestał się udzielać towarzysko? – ciągnąłem za język Pawła.

Nie musiałem się specjalnie wysilać. Młody mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby się chciał wygadać.

– To mało powiedziane. Całkiem zniknął. Tyle tylko, że kiedy ta jego żona organizowała jakieś przyjęcia, czasem zapraszał starych znajomych. Byłem na takim raucie ze dwa razy, ale nie mogłem patrzeć na to, co się porobiło z tym facetem.

– Może pan powiedzieć coś bliżej? – poprosiłem Pawła.

– Proszę pana, przecież on z normalnego mężczyzny stał się maskotką kobiety w wieku... jak to się mówi...

– Balzakowskim – podpowiedziałem.

– Właśnie! Nie powiem, na oko całkiem fajna szprycha, świetnie się trzyma, zadbana i w ogóle… Tak między nami, mężczyznami, z łóżka bym jej na pewno nie wyrzucił, ale żeby się zaraz żenić?

– Wie pan przecież, że jest bogata – podpowiedziałem.

– Pewnie, że jest – zgodził się. – Tylko że Mariusz nigdy nie był łasy na pieniądze, a ta kobitka po prostu mu się spodobała. Zakochał się jak gówniarz. Nie, nigdy nie był łasy na szmal – powtórzył, jakby chciał upewnić sam siebie.

Darowałem sobie uwagę, że ludzie się zmieniają. Nie miałem przecież pojęcia, jakim tak naprawdę charakterem odznaczał się człowiek, którego miałem znaleźć.

– A jak się zachowywał na tych rautach? – dopytywałem.

– Zwyczajnie – Paweł wzruszył ramionami. – To znaczy wtedy, kiedy go nie dopadała ta wariatka.

– Wariatka? – spytałem. – Rzeczywiście, pani Erwina jest egzaltowaną osobą, ale…

– Egzaltowaną! – prychnął. – Przecież to jakaś histeryczka. Pan sobie nie wyobraża, jak ona cały czas oblegała Mariusza, obejmowała go, całowała, czochrała po włosach. I gruchała, jaki to on jest jej cukiereczek, jaki słodziak, jaki jej pieseczek i pimpuś. Przykro było na to patrzeć, a on się jeszcze uśmiechał i udawał, że nic się nie dzieje.

Paweł zamilkł na chwilę, zastanawiając się intensywnie nad czymś.

– Wie pan, ja bym tego na pewno nie wytrzymał – oznajmił.

To się zgadzało z tym, co mówił były mąż pani Erwiny i inni znajomi Mariusza.

Byłem coraz bliżej rozwiązania

Kiedy wyszedłem od Pawła, wykonałem telefon do Zbyszka, żeby go popędzić. Okazało się, że nie trzeba i właśnie sam miał mnie łapać. Ustalił dane użytkownika karty, z której porywacze kontaktowali się z klientką. Kiedy usłyszałem nazwisko, drgnąłem.

– Telefon może być zarejestrowany na jakiegoś słupa – ostrzegł mnie haker.

– Chyba nie tym razem – mruknąłem.

– Dzięki za pomoc.

– Ty mi nie dziękuj, tylko zrób stosowny przelew – roześmiał się.

– Jak tylko się rozliczę z tego zlecenia – obiecałem. Oczywiście jego honorarium zamierzałem wliczyć w skład dodatkowych wydatków klientki.

Jakieś pół godziny po tej rozmowie zadzwoniła pani Erwina. Była roztrzęsiona i oczywiście płakała. Zanotowałem w pamięci, żeby wpaść przy okazji do sklepu i kupić kilka pudełek chusteczek.

– Przysłali mi wiadomość, żebym dzisiaj o dwudziestej zostawiła okup w tym samym miejscu, co poprzednio.

To było już doprawdy dziwne. Nie spotkałem się jeszcze z tym, żeby porywacze wyznaczali identyczną lokalizację. Pachniało amatorszczyzną na kilometr. Powinienem oczywiście powiedzieć, że klientka nie powinna absolutnie płacić, bo to do niczego nie doprowadzi, ale wiedziałem, że ona tego nie przyjmie do wiadomości. Dlatego zagrałem nieco inaczej.

– Czyli do dwudziestej mamy czas – stwierdziłem. – Postaram się znaleźć pani męża przed tą godziną. Powinno się udać.

– Jest pan na tropie? – z miejsca się uspokoiła i od rozpaczy zaczęła przechodzić do euforii. – To cudownie!

Pomyślałem, że nie wytrzymałbym z nią nawet tygodnia. Co tam tygodnia! Dnia bym nie mógł zdzierżyć. Ale ja już jestem starszym panem, brakuje mi cierpliwości i cenię sobie święty spokój. Młody człowiek mógł mieć nieco inne priorytety.

– Powiedzmy, że złapałem pewien trop – odrzekłem ostrożnie. – Gdyby okazał się ślepy, zapłaci pani okup. Oczywiście na miejsce udamy się razem.

– Dobrze – odparła – ale wierzę, że znajdzie pan mojego pieseczka!

Pożegnałem się z nią czym prędzej. Powinienem się skupić na odnalezieniu pieseczka.

Trafiłem na kombinatorów

Siostra Mariusza nie była zaskoczona moją wizytą. Zupełnie zapomniałem uprzedzić klientkę, żeby nie dzwoniła do nikogo z informacją, że mnie wynajęła. Ale, na szczęście, nie miało to już większego znaczenia.

– Nie mam pojęcia, kto mógł porwać brata – powiedziała Sylwia. – Mariusz nie miał żadnych wrogów. Chyba że to zrobili jacyś wrogowie Erwiny…

– Tak, to logiczny tok rozumowania. Proszę mi powiedzieć, jak układało się małżeństwo pani brata?

– Był bardzo szczęśliwy – odpowiedziała z taką pewnością w głosie, że musiała być sztuczna. – Wprawdzie dzieli ich spora różnica wieku, ale przecież miłość nie zna granic. To nawet wzruszające…

Nie miałem ochoty dłużej tego wysłuchiwać.

Niech pani skończy z tą komedią i powie prawdę. Kiedy wpadliście na pomysł, żeby wykorzystać uczucie pani bratowej i wyciągnąć od niej pieniądze?

Młoda kobieta osłupiała, popatrzyła na mnie wielkimi oczami.

– O czym pan… Jak pan śmie?! – odzyskała wreszcie oddech.

– Szkoda czasu na wykręty – przyciskałem ją. Mój wzrok padł na dwa telefony leżące na stole. – Jesteście z bratem zupełnymi amatorami. Coś pani pokażę…

Wyjąłem swój smartfon i wybrałem numer. Jeden z telefonów zabrzęczał.

– I czego to dowodzi? – spytała hardo, chociaż po minie widziałem, że doskonale rozumiała swoją porażkę.

– Policja będzie na pewno bardzo ciekawa, jak to się stało, że jest pani w posiadaniu telefonu, z którego porywacze wydawali polecenia mojej klientce. A dokładniej karty, którą zakupiła pani na swoje nazwisko. Czy już mówiłem, że jesteście zupełnymi amatorami?

– Musi pan zawiadamiać policję? – jęknęła.

Dłużej nie zamierzała iść w zaparte.

– Na razie nic nie muszę, ale pod warunkiem, że porozmawiam z pani bratem. Wtedy zdecyduję, co robić dalej. On jest w tym domu, prawda, pani Sylwio?

Patrzyła na mnie przez chwilę jak zbity pies, a potem zawołała:

– Mariusz, chodź natychmiast do nas! Wszystko się wydało!

On chciał od niej uciec

Po chwili do pokoju wszedł cukiereczek. Jak na porwanego, miał się całkiem dobrze.

– Panie Mariuszu, musimy chyba porozmawiać – stwierdziłem.

Pokiwał głową.

– Dlaczego sfingował pan własne uprowadzenie? Wie pan, że to karalne?

Wzruszył ramionami, westchnął ciężko, a potem wybuchnął:

– Miałem tego dosyć! Na początku było fajnie, bo Erwina jest bardzo ognistą kobietą i w łóżku… Nieważne. Ale ona mnie traktowała jak jakąś maskotkę. To, że jestem finansowo goły jak święty turecki nie znaczy, że można sobie ze mnie zrobić cukiereczka, pieseczka, koteczka…

– Oraz ciasteczko – podpowiedziałem mu uprzejmie.

– Właśnie! Rozumie pan? Przecież ja mam swoje lata, stuknęła mi trzydziestka, a czułem się jak jakiś gówniarz zapieszczany przez nadopiekuńczą ciotkę! To nie było małżeństwo, tylko związek niewyżytej uczuciowo mamusi z jakimś... jak się nazywa taki, co dotrzymuje towarzystwa za pieniądze?

– Żigolak – znów podpowiedziałem uprzejmym tonem.

– Właśnie! Żigolakiem. Próbowałem jej tłumaczyć, że tak nie wolno, ale do niej nic nie docierało. No to postanowiłem odejść, ale zarazem się odegrać. Wymyśliliśmy z Sylwią to porwanie. Dla niej dwieście tysięcy to drobne, a ja mógłbym wreszcie się ustawić, w coś zainwestować...

– Czterysta – poprawiłem go. – Zażądaliście przecież dzisiaj jeszcze dwustu.

– Nie mieliśmy zamiaru ich brać – wyjaśnił. – Przed dwudziestą dostałaby informację, że i tak już mnie więcej nie zobaczy. Taki prztyczek na zakończenie…

Musiałem mu uwierzyć na słowo i przyznaję, że wierzyłem. Był bardzo autentyczny w tym swoim żalu.

– Co teraz będzie? – spojrzał na mnie zrezygnowany. – Pójdę siedzieć?

– Teraz pojedziemy do pana żony, wszystko jej pan wyjaśni i zwróci pieniądze. Inaczej będę musiał zawiadomić policję.

Machnął ręką, całkiem oklapły.

– A ona mi wszystko wybaczy i znów będę pieseczkował i cukiereczkował. Teraz ma na mnie w dodatku niezłego haka.

– Albo każe się panu wynosić – stwierdziłem.

Potrząsnął głową.

Miał rację. W pierwszej chwili klientka rozgniewała się jak wściekły tygrys, ale zaraz jej przeszło. Torebka z dwiema setkami tysięcy, którą mąż jej wręczył z przeprosinami wylądowała na podłodze, a kobieta rzuciła się Mariuszkowi na szyję.

– I po co było tak robić, mój słodziaku? – zawołała, nie zważając na moją obecność, co nie powinno chyba dziwić. – Nie można było powiedzieć swojej pańci, że jest ci źle? Przecież byśmy coś na to zaradzili. Ale trzeba będzie mojego pieseczka ukarać za takie psoty. Dzisiaj wieczorem pańcia poprosi o coś specjalnego.

Nie miałem ochoty dłużej słuchać tego szczebiotania. Bąknąłem coś na pożegnanie, ale kobieta nie zawróciła na mnie uwagi, skupiona na swoim cukiereczku. Za to Mariusz rzucił mi znad ramion żony zbolałe spojrzenie. Pocałował swoją pańcię w szyję, ale miałem wrażenie, że chętniej wgryzłby się w nią zębami.

Reklama

Wychodziłem dziwnie przekonany, że dla mnie to koniec tej sprawy, ale dla tych dwojga zaczął się kolejny rozdział opowieści, która może się skończyć dość smutno.

Reklama
Reklama
Reklama