„Opowieści ciotki miałam za wieśniackie zabobony. Szybko spotkała mnie kara za swoje niedowierzanie”
„Myślałam, że ciotka mrugnie okiem – w końcu nie mówiła do dziecka, tylko do dorosłej kobiety, ale ona wyraz twarzy miała poważny. I nagle poczułam w sobie ducha przekory. Postanowiłam więc, że wymknę się w nocy, pójdę pod modrzew, zerwę z niego gałązkę i przyniosę ciotce. Spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, jakby chciała zapytać: >>A cóż ty tam kombinujesz, duszko?
- Aneta, 26 lat
Uwielbiam dawne opowieści, i to od dziecka. Zawsze interesowały mnie zwyczaje różnych ludów i czasów. Nic więc dziwnego, że kiedy dorosłam, zaczęłam studiować kulturoznawstwo. Na drugim roku mieliśmy napisać pracę na temat wierzeń i zabobonów, które wciąż są żywe… Zebrałam już prawie wszystkie potrzebne mi materiały.
Wisienką na torcie miała być opowieść mojej ciotki, która mieszka w jednej z wiosek w pobliżu Łańcuta. Zadzwoniłam do cioci na początku lutego, zapytałam, czy mogę przyjechać w czasie przerwy semestralnej. Ucieszyła się ogromnie.
Kiedy przyjechałam, nie mogłyśmy się nagadać. Nie byłam u niej chyba ze dwa lata. Drugiego dnia przy śniadaniu wyjawiłam główny powód mojego przyjazdu.
– Pamiętam, ciociu, że kiedy byliśmy mali, to znaczy ja i Janek, często opowiadałaś nam taką straszną historię.
– O Jagusi co to miała z dziedzicem dziecko? – podchwyciła cioteczka.
– Tak, właśnie o niej. Chciałabym ją spisać do pracy semestralnej. Opowiesz mi ją, ciociu, jeszcze raz, dokładnie?
Wieczorem, gdy siadłam z ciocią przy kominku, w którym huczał ogień, odniosłam wrażenie, że czas jakby się cofnął. Znowu miałam osiem lat.
Napłynęły dawne wspomnienia… Zobaczyłam ciocię, jakby odmłodniałą. Jak dawniej zasiadła przy stole, jej twarz znaczyły blaski i cienie tańczących na palenisku płomieni. Jej drobne, pracowite dłonie raz za razem wygładzały koronkowy obrus. Tym razem, kiedy zaczęła mówić, włączyłam dyktafon, by nie uronić ani słowa z opowieści.
Zanim skonała, zdążyła jeszcze wykrzyczeć klątwę
Jagusia umierała, a razem z nią i jej dziecko, co to jeszcze nie zdążyło przyjść na ten boży świat. Ona stała przywiązana do słupa, wokół w milczeniu stali mieszkańcy wioski. Oprawca zerwał Jagusi koszulę z pleców. Inny pachołek ogłosił, że nakazem pani na Łańcucie dziewczyna za swoje grzeszne sprawy z czartem zostanie wybatożona na oczach ludu bożego.
Miała dostać pięćdziesiąt uderzeń bykowcem, gdy wiadomym było, że już po trzydziestu skóra odchodziła od kości, o po czterdziestu dorosły mężczyzna tracił przytomność. A tam przecież do słupa uwiązali ciężarną! Ludzie patrzyli ze zgrozą, ale milczeli przerażeni. Niezwyczajni byli się buntować. Wszyscy wiedzieli, że dziedziczka podsuwała synkowi co ładniejsze panny, które wypatrzyła na polu lub w wiosce. Potem, gdy która zaciążyła, przeganiała nieszczęsną w świat, dając trzy złote monety na drogę. Ale Jagusia nie chciała odejść i zaświadczała wszystkim, że krzywda ją od panicza spotkała. To państwo w zemście oskarżyli dziewkę o czary i skazali na batogi…
Po szóstym uderzeniu Jagusia była już ledwo żywa, krwią spływała cała, przeto ostatkiem sił wykrzyczała klątwę, której nauczyła ją chrzestna. Kilka tygodni później na rozstaju dróg, co to znajdują się nieopodal naszego miasteczka, jechała karoca, w której matka z synem wracali z Krakowa. Wtedy drogę zastąpiła im ciemna postać dziewczyny. Zmora chwyciła za uzdy idące przodem konie i zacisnęła na nich palce tak mocno, że zestrachane zwierzęta nawet nie zipnęły z trwogi. Stangret, co to siedział na koźle, w jednej chwili w kamień się obrócił i z wielkim łoskotem zwalił się na pobocze drogi.
– Oto czas na pokaranie wasze! – odezwała się zjawa głosem jakby z głębi piekieł, takim dudniącym. – Już więcej niegodziwości czynić nie będziecie!
Dziedziczka wraz z synem, przerażeni, chcieli uciec z karocy, ale drzwi nie dały się otworzyć. Kiedy tak miotali się we wnętrzu wyłożonym złotogłowiem, nie dostrzegli nawet, że ziemia na drodze się rozwarła, a dziewczyna mocarną ręką zaciągnęła konie wraz z karocą do podziemnego świata. Wystarczyła chwila.
Od tej pory czasami przy modrzewiu, który rośnie na rozstajach, słychać jęki i dobywające się z podziemi błagania dziedziczki i rozpustnego panicza o darowanie win i wypuszczenie na wolność. Najmocniej ich słychać, kiedy księżyc na niebie najciemniejszy. Ale naonczas lepiej nie chodzić pod stary modrzew, gdyż ci, którzy mają poplamione złymi uczynkami dusze, napotykają na swej drodze Straszną Panienkę. Porywa ich ona do piekieł na wieczne potępienie. Amen.
Smagnął konia batem po grzbiecie, i pognał do wsi
– Pamiętam, że przed laty przestrzegałaś mnie i brata, żebyśmy nie chodzili bezksiężycową nocą pod modrzew – przypomniałam cioci, gdy zamilkła.
– Baliśmy się tak bardzo, że nie w głowie były nam nocne eskapady.
– Teraz też przestrzegam. Już jest ciemno, na niebie tylko cienki sierp, a jutro łysy będzie w nowiu. Lepiej nawet w tamtą stronę nie spoglądać, tylko odmówić zdrowaśkę i szczelnie zasłonić okna. Musisz wiedzieć, że Straszna Panienka czasem przechadza się drogą pod lasem. Lepiej nie zwracać na siebie jej uwagi. Nikt nie jest niewinny, prawda?
Myślałam, że ciotka mrugnie okiem – w końcu nie mówiła do dziecka, tylko do dorosłej kobiety. Ale ona wyraz twarzy miała poważny. I nagle poczułam w sobie ducha przekory. Już dawno przestałam wierzyć w duchy i zracjonalizowałam otaczający mnie świat. Postanowiłam więc, że wymknę się w nocy, pójdę pod modrzew, zerwę z niego gałązkę i przyniosę ciotce na dowód, że nie ma żadnych zjaw (choć jej historię nadal uważam za bardzo zajmującą).
Pamiętam, że kiedy w myślach podejmowałam tę decyzję, ciocia jakoś tak spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, jakby chciała zapytać: „A cóż ty tam kombinujesz, duszko?”.
Kiedy przyszła noc nowiu, wstałam z łóżka, ubrałam się i po cichu przekradłam do sieni. Tu zarzuciłam kurtkę, wciągnęłam botki. Potem ostrożnie nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi na tyle szeroko, że mogłam wysunąć się na dwór. Choć było ciemno, dokładnie znałam drogę. Wystarczyło wyjść za furtkę i skręcić w lewo. Trzysta metrów dalej, na skraju wioski były rozstaje, przy których rósł wiekowy modrzew. Między nami mówiąc, wątpiłam, żeby miał kilkaset lat, ale cóż mi do tego, kto i w co wierzy.
W wiosce było cicho, nawet psy pochowały się w budach i zakopały pod wrzuconym do nich sianem. Ciotka z pewnością powiedziałaby, że to ze strachu przed zjawą spuszczone z łańcucha zwierzęta trzymały się blisko domów. Ja uznałam, że z powodu zimna. Wkrótce doszłam do modrzewia. Nocą, na tle ciemnej ściany lasu, od której był oddalony o kilkadziesiąt metrów, rzeczywiście sprawiał niesamowite wrażenie. Jakże łatwo w takich okolicznościach uwierzyć, że istnieją duchy, które ukazują się żywym, żeby ich przestrzec lub ukarać za ziemskie przewinienia. Myśląc o tym wszystkim, już miałam sięgnąć po gałąź, żeby ułamać jej koniec, gdy potknęłam się i upadłam. Uderzyłam głową o jakiś korzeń i na dłuższą chwilę mnie zamroczyło.
Do przytomności wrócił mnie pijany śpiew i skrzypienie kół toczącego się drogą wozu. Wstając z ziemi, zobaczyłam, że na wozie siedzi jakiś pijak. Mężczyzna trzymał w ręce butelkę i śpiewał sprośną piosenkę. Kiedy stanęłam na nogi, krzyknęłam do opoja, żeby zamilkł, gdyż pobudzi innych. Pijak mnie zobaczył. Sekundę później odrzucił butelkę z wódką, wrzasnął przeraźliwie, przeżegnał się i smagnął konia po zadzie. Zwierzę wyrwało galopem w stronę wioski i tyle pijanego woźnicę widziałam.
Do chałupy cioci wśliznęłam się równie cicho, jak z niej wyszłam. Następnego dnia nie powiedziałam o nocnej eskapadzie. Pomyślałam, że nie ma co krzyczeć, że „duchów nie ma i wszystko to bzdura”. Lepiej zachować w pamięci dawne dziecięce wspomnienia, pełne emocji oraz irracjonalnych leków. Kilka dni później wróciłam do domu. Skończyła się przerwa międzysemestralna, a ja zabrałam się za opracowywanie materiałów zebranych do pracy rocznej.
A parę tygodni po moim powrocie do domu dostałam list od cioci.
„Kochana Anetko – pisała – chciałam ci opisać jeden z ostatnich przypadków, który będzie kolejnym dowodem na to, że moja opowieść nie jest całkowicie wyssana z palca. Otóż ostatniej niedzieli nasz proboszcz z ambony ogłosił wszystkim o cudownym nawróceniu Leśniaka, którego wszyscy od lat mieliśmy za pijaka, nieroba i obiboka. Od dawna był on naszą największą wioskową zakałą. Nie dawał spokoju sąsiadom. Nie wspominając o żonie i dwójce dzieci, które miały z nim krzyż pański… Jakiś czas temu Leśniak wracał z sąsiedniej wioski, gdzie spotkał się z kumplami na wódce. Jak przejeżdżał koło modrzewia, ukazała mu się zjawa. Następnego dnia skoro świt pijak przybiegł do proboszcza i zapewniał, że Straszna Panienka stanęła na jego drodze. Potem jakoby na niego krzyknęła, że jak się nie poprawi, to zaciągnie go na męki tantalowe. Pijak błagał, żeby proboszcz pokropił go święconą wodą. Za to gotów był przyrzec w czasie mszy świętej, że już więcej w życiu nie weźmie kropli alkoholu do ust. No i wyobraź sobie, że podczas mszy Leśniak wystąpił z tłumu, podszedł do ołtarza i na oczach wszystkich złożył przyrzeczenie przed Bożym obliczem… Jest jeszcze jeden powód napisania tego listu. Jesteś już dorosłą panną i widziałam na twojej twarzy, że masz pewne wątpliwości co do prawdziwości słów moich. Teraz już jestem pewna, że ten list ostatecznie przekona cię do historii o Strasznej Panience”.