Reklama

– Przepraszam, pan do kogo? – spytałam obcesowo postawnego mężczyznę, który bezceremonialnie gmerał czymś w zamku mieszkania moich sąsiadów. Zaniepokoiło mnie zwłaszcza to, że pierwszy raz widziałam go na oczy. Na pewno nie należał do rodziny, którą znałam od lat.

Reklama

Co prawda możliwe, że pani Hanna poprosiła kogoś, by zajrzał do niezamieszkanego lokalu i go przewietrzył, ale jakoś nie mogłam w to uwierzyć. Nie po ostatnich wypadkach.

Mężczyzna przestał walczyć z opornym zamkiem i wyprostował się powoli. Poczułam zimny dreszcz. Byliśmy sami na pustej klatce schodowej. „Światło za chwilę zgaśnie i zapanują ciemności… Jest późny wieczór, sąsiedzi pewnie szykują się do snu. Może ktoś zareaguje, jeśli podniosę alarm, ale na pewno nie stanie się to wystarczająco szybko” – pomyślałam z rosnącym lękiem. Wyglądało na to, że mężczyzna przez chwilę się zawahał. Jakby nie wiedział, co ma zrobić. Nadal nic nie mówił, moje pytanie zawisło w próżni.

– Pani zabierze tego psa – usłyszałam.

No tak, z wrażenia kompletnie zapomniałam o moim terierze! To przez niego wracałam tak późno ze spaceru… Karo z natury był zadziorny i pobudliwy, nie lubił obcych, a na pewno nie na swojej klatce schodowej. Niejeden raz miałam przez niego kłopoty, kiedy nie udało mi się go upilnować. Płaciłam za rozerwane nogawki, przepraszałam poszkodowanych, obiecywałam poprawę. Tym razem jednak poluzowałam smycz. Pies na razie nie mógł dosięgnąć mężczyzny, ale wyraźnie szykował się do wykorzystania pierwszej sposobności. Powarkiwał cicho.

Co, u licha, chcieli ukraść z pustego mieszkania?

Sytuacja była patowa. Staliśmy naprzeciwko siebie. Ja niżej na schodach, obcy wyżej, na półpiętrze. Stracił ochotę do gmerania w zamku, ale nie mógł mnie minąć, bał się Karo. Byłam pewna, że nakryłam włamywacza. Weszłam wyżej, pies wyrywał się w kierunku mężczyzny. Ten cofnął się gwałtownie.

– Proszę natychmiast sobie stąd iść – powiedziałam drżącym głosem, robiąc mu przejście – bo inaczej spuszczę psa!

– Wariatka – rzucił facet pod moim adresem i szybko zbiegł po schodach.

Trzasnęły drzwi wejściowe. Zostałam sama.

Mieszkanie pani Hanny i jej męża Jana stało puste od piętnastu lat. Moi sąsiedzi dawno wyprowadzili się do domu pod Warszawą, ale nigdy nie zdecydowali się wynająć lokalu. Za to często przyjeżdżali, wietrzyli, odkurzali. Pan Jan był cenionym artystą malarzem, jego prace osiągały na rynku wysokie ceny. Pani Hanna nigdy nie pracowała, zajmowała się domem. Potem przybył jej nowy obowiązek – pilnowanie mieszkania.

Nie rozumiałam, dlaczego tak postępują. Nawet jeśli nie chcieli sprzedawać dawnego lokum, mogli je komuś użyczyć. Po co robili sobie kłopot? Przyjeżdżali w odwiedziny do mieszkania jak do kogoś bliskiego. Kiedyś zauważyłam linę zwisającą z ich balkonu. Dowiedziałam się, że to pozostałość po udanej próbie włamania. Złodzieje wdrapali się na balkon, rozbili szybę i weszli do mieszkania. Pierwsze piętro to nie Mount Everest. Złodzieje nie napotkali trudności. Po tym zdarzeniu pan Jan wstawił w mieszkaniu okna antywłamaniowe.

Potraktowałam całą sprawę jako oczywistą konsekwencję postępowania sąsiadów. Niezamieszkane lokale kuszą złodziei. Nawet wyjeżdżając na urlop, dobrze jest poprosić kogoś, by miał oko na wszystko. Pani Hanna powiedziała mi, że włamywacze nie obłowili się za bardzo, bo nic cennego w mieszkaniu nie było. W desperacji wynieśli fotel i etażerkę. Od tej pory lokal był jeszcze mniej atrakcyjny, więc istniała nadzieja, że już nikt się nie połakomi na jego wyposażenie.

A jednak trzy miesiące później usłyszałam o kolejnej próbie włamania. Znowu przez okno. Tym razem nieskutecznej, bo złodzieje nacięli się na szyby antywłamaniowe i wzmocnioną konstrukcję balkonu. Musieli dać za wygraną, ale zniszczyli białą framugę, dziobiąc ją metalowym narzędziem. Dojdzie do tego, że rozprują ściany i zdejmą podłogi!

Ta próba włamania przez okno mocno mnie zaskoczyła. Innych zresztą też. Wydarzenie było szeroko omawiane.

– Taka spokojna okolica, nigdy nie słyszałam o włamaniach, a mieszkam tu długo – dziwiła się Ulka z II piętra. – Do głowy by mi nie przyszło, żeby się barykadować, wymieniać okna na pancerne. Co oni tam trzymają, że zjeżdżają się złodzieje z całego miasta?

Powściągnęłam uśmiech. Rzeczywiście, dziwnie to wyglądało. Włamanie za włamaniem, nigdy o czymś takim nie słyszałam.

– Trudno się spodziewać, że Hanna i Jan ukrywają w niezamieszkanym lokalu skarb – powiedziałam. – Przecież tam niczego nie ma. Kilka starych mebli i to wszystko.

– Kto to wie? Złodzieje mają dobre informacje. Może lepsze niż my, sąsiedzi. To bogata rodzina, coś musi być na rzeczy.

– Nie mów głupstw – zirytowałam się. – Naprawdę uważasz, że trzymają coś cennego w opuszczonym mieszkaniu? Ty byś tak zrobiła? Od tego są banki, sejfy i depozyty. Od biedy można schować pieniądze do szuflady ze skarpetkami, ale wtedy lepiej, żeby ktoś pilnował komody.

– Wszyscy tak myślą, a ja uważam, że najciemniej jest pod latarnią – odparowała.

A w odpowiedzi na moje zdziwione spojrzenie dodała tonem nauczycielki zniecierpliwionej niedomyślnością uczennicy:

– Kto będzie szukał w pustym mieszkaniu? Idealny kamuflaż!

Słowa Ulki dały mi do myślenia. Nie wierzyłam, że pusty lokal jest skrytką, ale przyszło mi do głowy, że sąsiadka powtarza osiedlowe plotki. Jeżeli rozeszła się wieść, że Hanna i Jan schowali tu coś cennego, to nic dziwnego, że mamy tu nieustającą paradę złodziei. Skończy się tym, że włamywacz w poszukiwaniu tajemnego sejfu rozpruje ściany i zdejmie podłogę…

Chwilę biłam się z myślami. Rozsądek ostrzegał, żeby się do tego nie mieszać, uczciwość nakazywała porozmawiać z panem Janem. W końcu zadzwoniłam do byłego sąsiada i opowiedziałam o moich wnioskach. Pan Jan chwilę milczał.

– To wyjaśniałoby, dlaczego złodzieje tak uparli się na nasze mieszkanie. Plotki mają straszne działanie. Jak to odkręcić?

– Nie będzie łatwo. Nikt nie uwierzy w zapewnienia, że tam nic nie ma, bo bajka o ukrytych kosztownościach jest zdecydowanie bardziej atrakcyjna i porusza wyobraźnię. Tym bardziej że, proszę wybaczyć, zachowują się państwo dość dziwnie. Pani Hanna często tu przyjeżdża. Naprawdę wygląda na to, że czegoś pilnuje. Nie lepiej sprzedać albo wynająć to mieszkanie? Po co kusić złodziei?

Pan Jan ciężko westchnął.

– Niech pani spróbuje wytłumaczyć to mojej żonie. Dla niej to miejsce sentymentalne. Spędziła tu, jak twierdzi, najszczęśliwsze chwile życia i nie może sobie wyobrazić, że w jej domu zamieszkają obcy. Lubi przyjeżdżać na stare śmieci, ma zajęcie, spotyka znajomych. Nie mam serca jej tego odbierać. Jesteśmy już niemłodzi, nie mamy dzieci, moje obrazy dobrze idą, nie musimy pozbywać się mieszkania. Tylko jak odstraszyć włamywaczy? – pytał nie do końca retorycznie.

Postanowiłam pomóc byłemu sąsiadowi. Gorliwie prostowałam plotki, tłumaczyłam, wyśmiewałam niedowiarków. Zyskałam tyle, że sąsiedzi milkli na mój widok. Wiedzieli swoje. Bo niby skąd ja tak dobrze wiem, że pan Jan niczego w mieszkaniu nie ukrył?! Opadły mi ręce. Osiedlowa legenda była silniejsza niż zdrowy rozsądek. A potem spotkałam jeszcze na schodach włamywacza gmerającego w zamku… Zadzwoniłam ponownie do pana Jana.

Oby ten teatrzyk pomógł

– Dosyć tego! Skoro chcą filmowego scenariusza, to będą go mieli – zdenerwował się mój były sąsiad.

– O czym pan mówi?

– Będę potrzebował pomocy. Pożądana będzie szeroka widownia. Albo chociaż jedna plotkara, za to dobrze osadzona w lokalnej społeczności.

– Niezła będzie Ulka, ale nadal nie wiem, o co chodzi – zauważyłam.

Wtedy pan Jan we wszystko mnie wtajemniczył. Plan był tak zabawnie idiotyczny, że nawet mógł się powieść.

Wieczorem usłyszałam łomot i serię głuchych odgłosów. Dźwięki niosły się przez piętra potęgowane przez akustykę stropów. Potem coś trzasnęło i nastała cisza. „Kolej na mnie” – pomyślałam i szybko zadzwoniłam do Ulki.

– Słyszałaś? – spytałam z przejęciem. – Coś się dzieje w mieszkaniu Jana i Hanny…

– Trzeba to sprawdzić! – od razu zarządziła Ulka. – Zaraz zawołam męża.

Ostrożnie wyszliśmy na klatkę schodową. Staliśmy przez chwilę, uważnie nasłuchując, ale nic się nie działo. Nagle drzwi mieszkania otworzyły się i stanął w nich pan Jan. Wyglądał na zaskoczonego naszym widokiem.

– Dobry wieczór – powiedział, stawiając na podłodze nieporęczną, okrągłą tubę.

Włożył klucze w zamek i starannie zamknął drzwi. Ukłonił się jeszcze raz, z trudem podniósł pakunek i zszedł po schodach.

– Widziałaś?! – emocjonowała się Ulka. – Jednak coś tam miał zadołowane!

– Obraz albo plany – dopomógł jej mąż.

– Ludzie, litości, jakie plany?! – jęknęłam.

Nie mogłam dopuścić do tego, żeby Ulka sfabrykowała nową plotkę. Tym razem o szpiegowskiej działalności pana Jana…

– No to obraz – odpuściła sąsiadka.

– Pewnie cenny! Cały czas tam był! Szukali go włamywacze, ale nie znaleźli. Jan uznał, że miejsce jest spalone, i zabrał płótno. Słyszałaś trzaski? Pewnie był schowany pod podłogą…

Reklama

Przytaknęłam. Pan Jan będzie zadowolony, wszystko poszło zgodnie z planem. Już nie ma czego kraść. Oby złodzieje dowiedzieli się o tym jak najprędzej.

Reklama
Reklama
Reklama